część 19
Veronika wbiegła po schodach zajazdu i od razu zapukała do Gerta. Nie czekając na odpowiedź, poszła do siebie.
– Otwarte! – usłyszała głos narzeczonego, gdy wkładała klucz w swój zamek.
Po chwili pojawił się na korytarzu.
– Co się dzieje? – zapytał, bo wchodziła już do izby.
– Nie mam czasu – rzuciła w pośpiechu.
Złapał ją za rękę, gdy wkładała swoje rzeczy do torby.
– Kochanie, coś się stało? – Uśmiechnęła się, bo te słowa sprawiły jej nieoczekiwaną przyjemność. – Zabiłaś go? – Był już bardzo zaniepokojony jej dziwnym zachowaniem.
– Kogo? Nie, nikogo nie zabiłam.
– To dlaczego się pakujesz?
– Mamy trop, a facet, który stoi za morderstwem, nie jest stąd – zaczęła, po czym opowiedziała mu o wszystkim, czego dowiedziała się podczas przesłuchania.
– Jadę z tobą – oznajmił Gert. – Za chwilę będę gotowy. – Od razu skierował się do wyjścia.
– Zaczekaj. – Zatrzymała go. – Mamy teraz dwa wyjścia. Albo udamy się do tamtej dzielnicy i przepytamy ludzi, żeby się dowiedzieć, skąd jest ten Adelhof albo poczekamy w pobliżu bramy na łowców...
– Z Hochlandu – przerwał jej. – Przyjeżdża z Hochlandu.
Veronika ze zdumieniem popatrzyła na narzeczonego.
– Skąd to wiesz? Poza tym to cała prowincja.
– Nie poszedłem się tam bić, tylko zbierać informacje. Chcesz miasto? – Uśmiechnął się. – Hergig.
Podeszła do niego i mocno go pocałowała.
Droga do Hergig wiodła w stronę dużej rzeki, oddzielającej dwie prowincje Imperium: Talabekland i Hochland. By dostać się na drugą stronę, musieli przejechać przez ogromny, kamienny most.
– Późno się wybraliśmy – stwierdził Gert. – Gdzie będziemy spać?
– Nie wiem. W lesie albo dopiero w mieście – odparła Veronika. – Może po drodze będzie jakaś wioska. Nie pamiętam, dawno tu nie byłam. – Rozejrzała się za grupą łowców czarownic, ale nie było ich w zasięgu wzroku. – Wolałabym wiedzieć, gdzie oni są.
– Dla mnie to nie jest istotne. Ważne, że jesteśmy tu razem. Ty, ja, droga i cały świat... – Uśmiechał się, gdy to mówił. – Nie wyobrażam sobie, że mógłbym być teraz z kimś innym lub gdzie indziej.
Tuż przed mostem musieli się zatrzymać, by uiścić opłatę na granicy i odpowiedzieć na rutynowe pytania mytników. Po przekroczeniu rzeki, wjechali w gęsty las.
– Od jak dawna to robisz? Pytam o twoją prawdziwą pracę? – Veronika przerwała ciszę.
– Od dziesięciu lat.
– I nie masz wyrzutów sumienia?
– Nie – Gert odparł po chwili zastanowienia.
– Musisz być bardzo złym człowiekiem – stwierdziła. – Zabijasz od dziesięciu lat, nie masz wyrzutów sumienia, a robisz to dla pieniędzy, nie z jakichś wyższych pobudek.
– Kochanie, ludzie zabijają się za pensy. To oni powinni mieć poczucie winy.
O dziwo jego filozofia jej nie odpychała. Nawet było w tym coś pociągającego.
– Nie uważam się za złego człowieka – wyznał po chwili. – A ty? Jesteś zła?
– Nie.
– Więc źle o mnie myślisz.
– Nie – zaprzeczyła.
– A ja sądziłem, że wy jesteście od nas gorsi.
– My walczymy z Chaosem – zaznaczyła. – Nieważne jak to robimy, bo przede wszystkim liczy się cel.
– Więc środki nie są istotne?
– W zasadzie nie – przyznała.
– Yhm... Więc jeśli ja chcę się wzbogacić i do tego dążę, to nieważne w jaki sposób to zrobię?
– Gert, nie porównuj zarabiania pieniędzy do walki z Chaosem. Jedno jest twoim dobrem, a drugie dobrem ogółu.
– Rozumiem, ale gdybym zabijał dla przyjemności, to byłoby złe. Skoro jednak moim celem jest złoto, zabijanie jest tylko środkiem.
– Zabijanie prawych ludzi nigdy nie będzie uzasadnione.
– Strasznie to wszystko komplikujesz – stwierdził. – Chyba zaraz popadnę w przygnębienie. Raz już tak miałem.
– I co? – zainteresowała się.
– Nic, przeszło mi. – Nie wytrzymała i roześmiała się na te słowa.
– Jak się w to wciągnąłeś?
– Prowadziłem interesy. Sprzedawałem... towary, których nie było. – Zerknął, by zobaczyć jej reakcję.
– Byłeś oszustem – podsumowała z rozbawieniem.
– Nie do końca. Zanim towar przypłynie z Bretonii, często przechodzi przez ręce kilku pośredników. Ja byłem jednym z nich. Dobrze mi szło. Potrafiłem sprzedać to samo trzem, czterem osobom.
– To genialne. Złoty interes. – Znów się śmiała.
– Dostawami zajmowali się przewoźnicy, nie ja. Wszystko odbywało się prawie legalnie. Trzeba było tylko podpisać jak najwięcej umów w krótkim czasie. Statek wpływał do portu i czekało tam kilku odbiorców... Ja wtedy byłem już daleko. W końcu jednak trafiłem na typa, któremu bardzo się to nie spodobało i uwziął się na mnie. Najpierw próbował wrobić mnie w morderstwo, a potem zrobił ze mnie mordercę.
– Zabiłeś go?
– Nie. On był skrytobójcą i zaszantażował mnie. Gdybym nie zrobił tego, co mi kazał, odpowiedziałbym za zbrodnię, której dokonał – wyjaśnił. – Zmusił mnie do zabójstwa. Wtedy nie miałem wyjścia, a potem okazało się, że to nie jest taka zła praca. Bardzo emocjonująca... Tak to w skrócie wyglądało.
Gdy wjechali na wzniesienie, dostrzegli przed sobą niedużą wioskę, do której właśnie zbliżał się wóz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top