część 17

          Veronika poprosiła Gerta, żeby zaczekał na nią w zajeździe i od razu pojechała do siedziby łowców. Przed przesłuchaniem chciała jeszcze porozmawiać z Arthurem.

          Gdy zjawiła się w jego gabinecie, znów siedział za biurkiem. Tym razem miał przed sobą książkę.

          – Arcykapłan wkrótce się tu zjawi – poinformowała go. – Dowiedziałam się, że w ciągu ostatniego roku z tamtej dzielnicy zniknęło albo wyprowadziło się kilka osób i przynajmniej niektórym z nich dobrze się wiedzie.

          – Kto tak zeznał? – Ta informacja go zainteresowała.

          – Mieszkańcy.

          – Wszyscy?

          – Nie, ktoś w ich karczmie – odparła.

          – To może być trop, ale nie pójdę tam i nie capnę pierwszego lepszego...

          – Pierwszy lepszy z pewnością będzie to wiedział – przerwała mu. – Spokojnie może pan to zrobić. Na pewno i ten w celi to wie, bo to nie jest żadna tajemnica.

          – Tak, to można sprawdzić... Usiądź, proszę – zmienił ton na łagodniejszy.

          Ponownie wybrała miejsce naprzeciwko niego. Przyglądał jej się, a ona nie pozostawała mu dłużna.

          – Nie jest łatwo magom w Imperium – stwierdził po dłuższej chwili milczenia. – Ci wszyscy łowcy czarownic, niebezpieczna praca... To musi być męczące... Dobrze jest mieć przyjaciół. – Wstał i nie spuszczając z niej wzroku, obszedł biurko. – Myślę, że moglibyśmy zacieśnić naszą współpracę. – Zatrzymał się przy niej.

          – A ja myślę, że na chwilę obecną wszystko jest w porządku z naszą współpracą.

          – Wydaje mi się, że mogłoby być lepiej, nawet dużo lepiej. – Położył dłoń na jej ramieniu.

          Wymownie spojrzała na jego rękę, po czym wstała. Odeszła dwa kroki i rozejrzała się po gabinecie, szukając czegoś, czym mogłaby się pozornie zająć. Wybrała broń, która wisiała na ścianie i zaczęła ją oglądać.

          – Mogę wyświadczyć ci przysługę – powiedział.

          – To znaczy? – Odwróciła się w jego stronę.

          – Łowcy czarownic utrzymują ze sobą kontakty. Twoja praca mogłaby być znacznie łatwiejsza, gdyby ci, którzy ulegają stereotypom, wiedzieli o naszej znajomości i dobrych relacjach... Oczywiście gdybyś chciała. – Znów ruszył w jej stronę.

          – Dziękuję, nie trzeba – odparła, a on stanął przed nią stanowczo za blisko.

          – Ptaszki ćwierkają, że taki czarodziej z Kolegium Cienia jest niezwykle samotny i zapracowany. Trzeba znaleźć chwilę na oderwanie się od wszystkiego. – Położył rękę na jej plecach, jeszcze bardziej się przysuwając.

          – Nie jestem samotna – zapewniła go. – Mam narzeczonego.

          – To dobrze... Nie mogę przestać myśleć o jednym.

          – Jak mniemam, zaraz się dowiem o czym.

          – Owszem. – Pochylił się, żeby ją pocałować.

          Veronika odsunęła się, by mu to uniemożliwić.

          – Przepraszam – powiedział. – Szkoda tak pięknych ust, by służyły tylko i wyłącznie do rzucania zaklęć... Wygląda na to, że za późno się spotkaliśmy.

          – Być może. – Była spięta, choć starała się to ukryć.

          – Ale w życiu różnie bywa. Jedni przychodzą, inni odchodzą... Kto wie... – Pukanie do drzwi przerwało jego wypowiedź.

          Okazało się, że do siedziby dotarł arcykapłan Hildemar.

          – Zaprowadź go do salonu – polecił podwładnemu Arthur. – Zaraz tam przyjdę.

          – Chciałabym być obecna podczas tego przesłuchania – powiedziała czarodziejka, gdy znów zostali sami.

          – A co ja będę z tego miał? – zapytał, lekko przechylając głowę.

          – Razem pewnie szybciej uda nam się rozwiązać tę sprawę.

          – Razem... Podoba mi się. – Uśmiechnął się do niej. – Chodźmy. – Otworzył drzwi i puścił ją przodem.


          Gdy weszli do salonu, arcykapłan siedział w fotelu. Towarzyszący mu akolita stał obok niego.

          – W końcu nadszedł ten dzień – powiedział duchowny.

          Łowca, ignorując go, podszedł do barku i nalał sobie wina.

          – A jakiż to dzisiaj dzień? – zapytał po tym, jak się napił.

          – Pamiętny dzień, kiedy to Arthur Eckstein posłał po Hildemara Herza, by prosić go o pomoc – odrzekł starzec z nieskrywaną satysfakcją.

          – Nie przypominam sobie, żebym cię o coś prosił – rzucił łowca. – Zaczekamy jeszcze, żebyś mógł się nacieszyć tą chwilą. Nie będę ci przerywał. – Znów się napił.

          Arcykapłan z pobłażliwym uśmiechem obserwował swojego rozmówcę.

          – Oskarżony to czterdziestosześcioletni Rufus Kuhn – Arthur przeszedł do rzeczy. – Twierdzi, że nic nie pamięta. Jak gdyby nigdy nic próbował oddalić się z miejsca zbrodni, trzymając w ręku zakrwawiony nóż...

          – Dokończysz później – przerwał mu arcykapłan, podniósł się z pomocą akolity i ruszył do wyjścia.

          Łowca opróżnił kielich, odstawił go na barku i poszedł za nim. Veronika trzymała się z tyłu.

          Gdy dotarli do lochów, Eckstein nakazał otworzyć drzwi do sali tortur. Tam, przykuty do dużego stołu, leżał nagi zamachowiec. Był przerażony.

          – Nie wiedzieliśmy, czy twoje zabiegi przyniosą jakiś efekt, więc postanowiliśmy się przygotować – wyjaśnił Arthur, zwracając się do duchownego.

          – Nie ma tu innych pomieszczeń? – zapytał Herz. – Znacznie lepiej będzie w salonie. – Odwrócił się i nie czekając na odpowiedź ruszył w drogę powrotną.

          – Tracimy czas – rzucił ostro łowca.

          – W tych warunkach nic nie osiągniemy – odparł ze spokojem arcykapłan, nie zatrzymując się nawet na chwilę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top