część 15

          Odetchnęła głęboko i zwróciła się w stronę zamachowca.

          – Szedłeś z zakrwawionym nożem, a kapłan leżał na placu ciężko ranny – wróciła do przesłuchiwania. – Jak to wytłumaczysz?

          – Ktoś... ktoś musiał mi go wsadzić w rękę – wymyślił.

          – Kto?

          – Nie wiem.

          – Jak to nie wiesz? – Zirytowała się.

          – Może Bernolt... Nie cierpi mnie.

          – Może Bernolt? Człowieku, nie obchodzą mnie twoje waśnie z sąsiadami! Pytam o fakty! – Nie wiedziała jak z nim rozmawiać.

          Drzwi celi otworzyły się i do środka wszedł Arthur z jedzeniem. Postawił więźniowi na kolanach miskę z kaszą.

          – Spotkałeś ostatnio kogoś, kto dziwnie się zachowywał? – Łowca uwolnił mężczyźnie jedną rękę, a czarodziejka kontynuowała. – Brałeś udział w jakichś nietypowych dla ciebie zdarzeniach? Nie mówię tu o popijawie u jakiegoś Gotwina. Poznałeś kogoś ostatnio? Pracowałeś dla kogoś?

          – Drzwi u Ingrid... naprawiałem – wydukał.

          – Kiedy?

          – Kilka dni temu. – Zerknął w stronę Ecksteina, który stanął przy drzwiach i bacznie go obserwował.

          – Ile zarobiłeś u tej Ingrid?

          – Dwa pensy. Tam nie było dużo roboty. Mocowanie tylko poprawi...łem. Młotek starczył i po wszystkim...

          Veronika była zmęczona i zdegustowana. Te zeznania były bez sensu.

          – Sama pani widzisz, pomagam jak umie – powiedział więzień, odczytując jej nastrój. – Ja nie mogłem tego zrobić, to dlaczego...

          – Właśnie – przerwała mu – ty mi powiedz dlaczego!

          – To nie ja. – Patrzył na nią z autentycznym przerażeniem.

          – Jak idzie? – Arthur zwrócił się do kobiety.

          – Na razie niczego się nie dowiedziałam – przyznała.

          – Długo jeszcze?

          – Nie, właściwie już skończyłam. – Nie widziała już celowości zadawania kolejnych pytań zatrzymanemu.

          – Świetnie. – Eckstein otworzył drzwi i puścił ją przodem.

          Dwóch strażników czekało na korytarzu, by wejść do celi. Czarodziejka i jej towarzysz minęli ich. Już po chwili doszedł ich brzęk łańcuchów. Veronika odwróciła się i zobaczyła, że wyprowadzają zamachowca.

          – Co się dzieje?! Gdzie mnie zabieracie?! Na pomoc! – krzyczał żałośnie.

          – Myślę, że on naprawdę nic nie wie – zwróciła się do Arthura. – Mógł być pod wpływem magii albo hipnozy. Wydaje mi się, że nie pamięta niczego od momentu, gdy zebrali się na tym placu. – Zatrzymała się, bo nagle wpadła na pewien pomysł. – Nawet jeśli nie jest świadomy tego, co się wydarzyło, można by było dowiedzieć się co robił dzięki hipnozie.

          – Znasz się na tym? – zainteresował się łowca.

          – Ja nie, ale w mieście z pewnością znajdzie się ktoś taki.

          – Wy tam, zostawcie go! – krzyknął Eckstein do strażników, którzy zaciągnęli już więźnia do sali tortur. – Później sam się nim zajmę.

          Veronika zastanawiała się, gdzie szukać hipnotyzera. Najbliżej manipulacji umysłami było Kolegium Cienia, ale w czasie studiów uczono ją o tym pobieżnie, więc tam niekoniecznie znalazłaby specjalistę w tej materii. Niestety nie miała innych pomysłów.

          – Może on jest po prostu obłąkany – zasugerował Arthur, gdy wchodzili do jego gabinetu.

          – Owszem, istnieje taka ewentualność, ale odniosłam wrażenie, że jednak ktoś na niego wpłynął – powiedziała czarodziejka.

          – To była druga próba zamachu w krótkim czasie, a chyba nie miał nic wspólnego z pierwszą. – Podsunął jej krzesło, na którym usiadła. – Jestem skłonny założyć, że ktoś go do tego namówił albo zmusił. To bardziej prawdopodobne niż szaleństwo. Chyba, że oni wszyscy poszaleli.

          – Trzeba sprowadzić kogoś, kto zna się na hipnozie – podsumowała.

          – Zajmiesz się tym? – zapytał. – To nie jest jedyna sprawa, nad którą pracuję.

          – Oczywiście – zgodziła się bez wahania.

          – Jest w mieście taki jeden. Ma na imię Hildemar. Mieszka przy ulicy Posągów. Porozmawiaj z nim. Myślę, że w tych okolicznościach zechce ci pomóc.

          – Kim on jest?

          Arthur lekko się uśmiechnął.

          – To miły, starszy pan...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top