część 13
– Najpierw wybiorę się do świątyni dowiedzieć się, co z Tolzenem – powiedziała Veronika.
– Może pójdę z tobą? – zaproponował jej narzeczony.
– Nie, zostań.
Zaczęła się przebierać w szaty swojego Kolegium. Były szare. Charakteryzowały się obszernym kapturem i chustą zasłaniającą twarz. Lubiła ten strój.
Gert zagwizdał, gdy skończyła.
– Teraz to zrobiłaś na mnie wrażenie – przyznał, oglądając ją. – Sprowadzić ci powóz?
– Nie. Nie chcę, by nas razem widziano, gdy jestem w tych szatach. Liczę na to, że nie będę rozpoznana nawet przez kogoś, kto ewentualnie mnie śledził.
– Sprytnie.
Na miejscu dostrzegła, że pod świątynią Sigmara stoją cztery konie, pilnowane przez łowcę czarownic. Mężczyzna obserwował ją, kiedy wysiadała z karocy. Od razu skierowała się w stronę budynków mieszkalnych. Widząc to, czym prędzej tam ruszył. Tak się śpieszył, że na chwilę straciła go z oczu.
Pod domem kapłana stało trzech innych łowców i akolita.
– Zatrzymaj się! – zażądał jeden z nich, gdy była już niedaleko. – Szukasz kogoś?
– Owszem – potwierdziła.
– Kogo?
– Chłopaka, który był dziś z kapłanem Tolzenem w północnej dzielnicy.
Mężczyzna przez chwilę jej się przyglądał. W końcu zbliżył się do niej i obszedł dokoła, zachowując przy tym bezpieczny dystans. Wyczuwała jego lęk i trochę ją to bawiło, jednak niczego nie dała po sobie poznać. Wtedy drzwi do budynku otworzyły się i wyszedł łowca, którego wcześniej widziała przy koniach. Sprawiał wrażenie, jakby znów się śpieszył.
– Arthur chce się z nią widzieć – powiedział szybko do swoich towarzyszy.
– Zapraszamy do środka – zwrócił się do czarodziejki ten, który stał najbliżej.
Gdy ruszyła, odsuwali się. Widać było, że zachowują maksymalną czujność.
W budynku eskortowało ją dwóch kolejnych.
– Masz broń? – zapytał po drodze, idący przodem.
– Nie potrzebuję – odpowiedziała trochę prowokacyjnie.
Zaprowadzili ją do salonu, w którym był Arthur Eckstein. Siedział na fotelu z nogą założoną na nogę i popijał wino. Na stole leżał jego służbowy kapelusz.
– Wracać na posterunki – nakazał podwładnym, którzy natychmiast wykonali polecenie, zamykając za sobą drzwi.
– Dzień dobry – przywitała się Veronika, gdy tylko zostali sami.
– Dzień dobry...
– Chciałam się dowiedzieć, co z kapłanem Tolzenem.
– Już niedługo – odparł łowca.
– Co niedługo?
– Niedługo będzie po wszystkim... Proszę. – Wskazał na fotel, więc usiadła.
– To była dość niejednoznaczna odpowiedź – zauważyła. – Czy on żyje?
– Nie lubię rozmawiać z kimś, kto ukrywa twarz – powiedział, bawiąc się kieliszkiem.
Cicho westchnęła, zdjęła chustę i zsunęła kaptur.
– Lepiej? – zapytała.
– Na więcej chyba nie mogę liczyć. – Przyglądał jej się z nieskrywanym zainteresowaniem.
– Kapłan żyje? – wróciła do jedynego tematu, który aktualnie ją interesował.
– Jeszcze żyje, ale nawet na chwilę nie odzyskał przytomności. Ma paskudną ranę brzucha. To żywy trup.
Wstrząsnęły nią te słowa, choć starała się to ukryć.
– Wina? – zaproponował.
– Nie, dziękuję. Czy zamachowiec coś powiedział? – spróbowała.
– Yhm... Mieszka w tej dzielnicy od urodzenia. Wszyscy go tam znają. Jest dość zrównoważony psychicznie, aczkolwiek twierdzi, że nic nie pamięta, że to nie on.
– Możliwe.
– Teoretycznie wszystko jest możliwe – stwierdził.
– Szedł tak, jakby faktycznie wierzył, że nie ma z tym nic wspólnego. Jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co zaszło.
– Tak, słyszałem, że wlazł prosto w twoje ręce.
– Nawet nie ukrywał broni. Nóż niósł przed sobą.
– Jeszcze go nie przesłuchiwaliśmy – zdradził Eckstein.
– Ktoś kazał mu to zrobić – zasugerowała.
– Ktoś lub coś. Tak się zachowują opętani, albo chorzy psychicznie... Pewnie jest jeszcze z tuzin wytłumaczeń.
– Ci dwaj poprzedni nie wyglądali na opętanych – zauważyła.
– Tamtym nad wyraz mocno zależało na dochowaniu tajemnicy. Byli w stanie znieść wszystko...
– Widocznie byli bardzo oddani sprawie.
– Oni wszyscy są oddani sprawie – powiedział. – Odniosłem wrażenie, że nie mogliby nic powiedzieć, nawet gdyby chcieli... To musi być coś poważnego... Dziwię się, że jeszcze tu jesteś.
– Dlaczego? – Zaskoczył ją tym.
– Pozwoliłem ci wyjechać.
– Na razie chyba nie przeszkadzam? – zapytała.
– Na razie nie. Jeśli jednak zamierzasz się w to mieszać, pamiętaj, że to ja prowadzę śledztwo – zaznaczył.
– Jeśli uda mi się czegoś dowiedzieć, chętnie się tym podzielę – zadeklarowała.
– Samo dowiadywanie się może pokrzyżować mi plany.
– Gdybym wiedziała, co pan zamierza, na pewno bym nie przeszkadzała. – Zaczęła mieć nadzieję na dostęp do interesujących ją informacji.
– Może zrobimy odwrotnie? Jeśli przyjdzie ci coś do głowy, po prostu mi o tym powiesz, a ja zajmę się wszystkim w świetle prawa.
– Ja nie łamię prawa.
– Wcale nie twierdzę, że łamie pani prawo, ale utrudnianie śledztwa poprzez...
– Chwytanie zamachowców – przerwała mu. – Na razie tylko to robię.
– Nie będzie już zamachowców.
– Mogą być. Chyba, że ma pan stuprocentową pewność, że chodziło tylko i wyłącznie o tego kapłana?
– Nie – przyznał.
– Więc nie należy niczego zakładać.
– Nie należy.
– Mi też się wydaje, że nie będzie więcej zamachów – powiedziała, wstając.
– Co zamierzasz? – zapytał, obserwując ją.
– Nie wiem. Muszę pomyśleć.
– Masz intuicję. Nie sterczałaś na korytarzu, natomiast byłaś tam, gdzie doszło do zamachu. Zakładam, że to właśnie intuicja, a nie pewne informacje... Umówmy się, że pozwolę ci przesłuchać zamachowca, ale nie zrobisz niczego bez mojej wiedzy. Jeżeli będziesz chciała prowadzić śledztwo, to tylko i wyłącznie w towarzystwie podoficera, którego wyznaczę – zaproponował Arthur.
– Początek brzmiał obiecująco, ale na takie towarzystwo nie mogę się zgodzić. Ktoś taki jedynie utrudniłby mi działanie – powiedziała szczerze.
– Masz jakiś punkt zaczepienia?
– Na razie nie, ale szukałabym w tamtej dzielnicy.
Rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Arthur spojrzał pytająco na Veronikę. Naciągnęła na głowę kaptur.
– Wejść – powiedział.
– Panie, stało się – oznajmił przygnębiony akolita.
– Zaraz przyjdę – zwrócił się do niego Eckstein, po czym przeniósł wzrok na czarodziejkę. – Idę pożegnać się z kapłanem, a potem udam się do siedziby łowców. O której mam się ciebie spodziewać?
– Za dwie godziny będzie dobrze? – zapytała.
Skinął głową na potwierdzenie, po czym zabrał ze stołu swój kapelusz i wyszedł z salonu, zostawiając ją samą. Była zadowolona z przebiegu tego spotkania. Nie przypuszczała, że tak wiele uda jej się osiągnąć. Znów miała szansę na rozwikłanie tej sprawy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top