XIII "Typ gadający z kranem"
Może i Harry nie należał do najinteligentniejszych przedstawicieli gatunku ludzkiego, ale nawet on mógł spodziewać się ogromu zbliżających się kłótni. Gryffindor i Slytherin to domy, które zwykle za sobą nie przepadają. Jednak w przypadku tej szóstki uczniów, określenie ”nie przepadają” to wielki eufemizm.
Harry, Ron, Hermiona oraz Draco, Blaise i Pansy to grupa uczniów o której właśnie mówię. Gdyby znaleźli się sami, w jednym pomieszczeniu, zapanowałaby dzicz, większa niż żyjące własnym życiem włosy Hagrida.
Potter z Malfoyem ciskaliby w siebie masą zaklęć. Granger szarpałaby się za włosy z ”piękną tylko w ciemności” Parkinson. Następnie Mugolaczka puściłaby Ślizgonkę i rzuciła się na Weasley'a, który szykował się do zabójstwa Zabiniego.
Tak więc gdy cała szóstka faktycznie zebrała się w Toalecie Dziewcząt, by udać się do Komnaty Tajemnic po zęby Bazyliszka, każdy z osobna spiął mięśnie, wyobrażając sobie jak krwawa bitwa zaraz będzie miała miejsce. O dziwo, żadna większa bitwa się nie odbyła.
Grupa rozbiła się na dwa mniejsze stada – stado lwów oraz stado węży – i stojąc na przeciwko siebie, mierzyły tych drugich bacznym spojrzeniem.
— Przepraszam, że przerywam tę wielce romantyczną dla wszystkich chwilę, ale możemy już iść do tej Komnaty Tajemnic, znanej również jako ”Wymarzony dom Pottera”? — odezwał się Malfoy, niszcząc tym samym wszelką powagę. — Strasznie tu śmierdzi i zniesmacza mnie wizja dłuższego przebywania w tym smrodzie.
Pansy oraz Blaise zaśmiali się cicho na słowa blondyna.
— Przedtem tu tak nie waliło, zaczęło razem z twoim przybyciem — odrzucił piłeczkę Harry.
Tym razem rechot pochodził od Ronalda. Hermiona nie dołączyła do niego, tylko delikatnie się uśmiechnęła.
— Jestem innego przekonania, Potter, ale ponoć głupim należy przytakiwać — Ślizgon ciągnął wymianę ripostami.
— Dobra, chłopcy, błagam skończcie, bo zaraz się ściemni — Pansy przesadnie wywróciła oczami.
— Choć niechętnie, muszę przyznać Parkinson rację. Uzębienie bazyliszka samo do nas nie przybiegnie — powiedziała Granger.
Harry podszedł do jednego ze zlewów i wyszeptał w jego stronę ciche słowa z języka węży.
Przez chwilę nie można było zauważyć żadnej zmiany, więc Harry zastanawiał się, czy nie powtórzyć formułki. Gdy już miał wysyczeć prośbę o wstęp do komnaty po raz drugi, cała podłoga zaczęła drżeć, a w miejscu umywalek pojawiło się przejście.
— Pierwszy raz widzę typa gadającego z kranem, fascynujące. Potter, badałeś to już u jakiegoś specjalisty? — jasnowłosy Ślizgon ponownie zepsuł nastrój.
Tym razem Gryfon nie miał pojęcia co ma na to odpowiedzieć, więc zignorował zgryźliwą uwagę. Do Komnaty Tajemnic poszedł przodem, za nim Ron, Hermiona, Pansy, Blaze i na końcu Draco.
Po pewnym czasie blondyn stwierdził, że jako zaszczytny szpieg Zakonu Feniksa nie może iść na samym tyle, a na czele, więc przecisnął się na początek.
Szli tak w całkowitej ciszy, przerywanej od czasu do czasu szyderczymi uwagami Malfoya, skierowanymi do Gryfonów. Blaze i Pansy nie udzielali się tak często jak on, zapewne nie czując się swobodnie w tym towarzystwie.
Im dłużej szli, tym powietrze stopniowo robiło się chłodniejsze i bardziej wilgotne. Po upływie kwadransu, ciasny korytarz zamienił się w dużą, zamszoną, wysadzoną kamieniami salę z wysokimi kolumnami po bokach. Architektura pomieszczenia przypominała nieco tą, jaką stosowali starożytni czarodzieje.
— Myślałem, że tu nie będzie śmierdzieć, ale najwidoczniej się myliłem — zaczął, wciągając powietrze do nozdrzy Malfoy. -— Zabierajmy te ząby i idźmy stąd, bo nie podoba mi się to miejsce.
Szarooki nerwowo lustrował Komnatę Tajemnic wzrokiem, jak gdyby obawiał się, że gdzieś zza rogu wypełza Bazyliszek.
— Zimno, ciemno i wilgotno — podsumował Weasley — Zupełnie niczym w dormitorium Ślizgonów, powinieneś czuć się jak w domu.
— Ron ma rację, Malfoy — Harry uśmiechnął się pod nosem. — Jak chcesz, zniesiemy ci łóżko i zamieszkasz tu na stałe.
— Nie bądźcie niedorzeczni, jakbym się tu zadomowił, biedny Potter nie miałby gdzie mieszkać — Draco udał zmartwionego.
Całą szóstką podeszli do rozkładających się szczątków Bazyliszka, marszcząc przy tym nosy.
— Accio kieł bazyliszka — zawołała Hermiona.
Reszta powtórzyła zaklęcie, więc każdy trzymał w ręku jeden ząb.
— To... to tyle? Wracamy? — odezwał się rozbawiony Blaze, na co Harry przytaknął.
— Tak, niczego więcej nie potrzebujemy. Musimy jeszcze jedynie zniszczyć horkruksa, ale nie musimy tego robić właśnie tutaj.
— No to... — zaczął Ron, ale przerwał czując dziwny powiew mrozu. — Też to czujecie?
Wszyscy mruknęli w zgodzie, szukając wzrokiem powodu tej nagłej zmiany temperatury.
— To dementorzy! — krzyknęła Hermiona, a w następnej chwili jeden z nich sunął ku Draconowi.
Tuż za nim pojawiali się kolejni i kolejni. Harry naliczył ich z co najmniej siedmiu.
— Potter, zrób coś, do cholery! — jęknął Malfoy z mieszanką frustracji i paniki w głosie, podczas gdy dementor był już tylko dwa metry od niego.
Brunet natychmiast oprzytomniał, a następnie pospiesznie wyciągnął różdżkę.
— Expecto patronum! — krzyknął, starając się myśleć o Ronie i Hermionie, którzy byli najważniejszymi osobami w jego życiu.
Jego różdżka wytworzyła jasnoniebieskie światło, z którego powstał patronus.
Srebrzysty jeleń przegonił dementora wysysającego szczęście z blondwłosego Ślizgona oraz wszystkich pozostałych strażników Azkabanu.
Draco, który przy spotkaniu z dementorem upadł na ziemię, szybko podniósł się z podłogi. Jego oddech był urywany i przyspieszony.
Jak tylko Malfoy doszedł do siebie, wszyscy zgodnie, jak najszybciej wybyli z komnaty. Podróż powrotna – mimo, że pod górkę – zajęła im dwa razy mniej czasu, niż poprzednio.
Kiedy wszyscy znaleźli się znowu w Łazience Jęczącej Marty, Wybraniec wyjął z kieszeni szaty horkruks, a Draco wbił w niego kieł Bazyliszka, tym samym niszcząc kawałek duszy Czarnego Pana.
Całe pomieszczenie mocno zadrżało od magii, która właśnie się uwolniła, a Harry upadł na kolana, czując niemiłosierny ból w miejscu blizny. Ku jego uldze, uczucie ustało tak szybko, jak szybko się pojawiło.
Wszyscy mieli dość wrażeń na dziś, więc prędko udali się do swoich dormitoriów. W miejscu, gdzie grupa musiała się rozdzielić, cała szóstka pożegnała się krótkim skinieniem głowy i udała w przeciwne strony.
***
Potter oraz Malfoy oczywiście powiadomili dyrektora szkoły o zakończeniu ich misji. Dumbledore pogratulował dwóm chłopakom i polecił im zastanawiać się co jeszcze Voldemort mógł zamienić w swojego horkruksa. Do zastanawiania się nie potrzebowali swojej obecności, więc ostatnio rzadko siebie widywali.
Właśnie dlatego Ślizgon nie miał żadnej okazji podziękować Harry'emu za uratowanie jego duszy.
Podziękować? Draco miałby podziękować temu Gryfonowi? — ktoś by się zastanawiał.
Tak, otóż Malfoy był arystokratą, a arystokraci powinni wykazywać się dobrymi manierami, kiedy sytuacja tego wymaga. Tak postępują dobrze wychowani czarodzieje.
Gdy skończyły się lekcje eliksirów, które Ślizgoni mieli z Gryfonami, szarooki wyczuł idealny moment na powiedzenie Wybrańcowi kilku słów.
— Potter! Pozwolisz na chwilkę? — zawołał do bruneta, a ten podszedł do niego z uniesioną brwią.
— Co? — spytał zaintrygowany.
— Chciałem podziękować ci za pomoc z dementorem. Nie musiałeś tego robić, a mimo tego to zrobiłeś — powiedział bez zbędnych wstępów, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. — Poza tym, pragnę zauważyć, że twoje włosy wyglądają dziś wyjątkowo fatalnie. Nie wiem jakim cudem uzyskałeś tak odrażający efekt, ale najwidoczniej w tym temacie nie ma dla ciebie rzeczy niewykonalnych.
Harry uśmiechnął się. Malfoy nie byłby sobą, gdyby nie dodał czegoś zgryźliwego na koniec. Mimo wszystko, Potter był tak zaskoczony podziękowaniem Ślizgona, że nie mógł przestać o tym myśleć do końca dnia. Spodziewał się usłyszeć wszystkiego, ale tego na pewno nie. Może faktycznie on i fretka kiedyś się zaprzyjaźnią? Jeśli tak, będzie to najdziwniejsze zjawisko, jakiego ktokolwiek kiedykolwiek doświadczył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top