oo3 Ten człowiek jest chory na łeb
Draco wparował do łazienki Jęczącej Marty. Rzucił swoją skórzaną torbę w kąt, która wydała z siebie stłumiony brzdęk, podczas wyjątkowo bliskiego kontaktu z wysadzaną kafelkami podłogą.
Chłopak pochylił się nad umywalką, a jego spojrzenie powędrowało w stronę małego lustra. Patrząc w nie, nie wierzył, że osoba którą widzi, to naprawdę on — szlochający chłopiec z strachem w oczach.
Podwinął rękaw koszuli u lewej ręki i wpatrywał się drętwo w mroczny znak zdobiący jego nietypowo jasną skórę.
Prędko odwrócił wzrok. Swoją twarz, bladą i zmęczoną, zakrył dłońmi. Stał zgarbiony opierając się o lodowatą ścianę, gdy przyznał się do jednej, ważnej rzeczy.
Do tego, że nie chce być sługą tego, który będzie winien śmierci tysięcy ludzi.
Do tego, że nie chce być sługą Czarnego Pana.
—
— Nie wierzę, że to robię — pomyślał idąc na siódme piętro. Kilka portretów rzuciło mu zdegustowane spojrzenie, a on w zamian posłał im kpiący uśmiech. Zatrzymał się dopiero przed dużym, kamiennym gargulcem.
— Waniliowy budyń — mruknął Draco obojętnie. Posąg odskoczył w bok, a ściana rozsunęła się, pokazując przed nim spiralne schodki, po których wspiął się i stanął przed drzwiami do gabinetu dyrektora.
Ktoś by go spytał: Skąd znasz hasło? To proste, Ślizgoni zwyczajnie wiedzą wszystko, co chcą wiedzieć.
— Wejdź — rozległ się głos Dumbledore'a, choć nie zdążył nawet zapukać.
— Dobry wieczór — chłopak wszedł do pomieszczenia i powitał Albusa chłodnym tonem.
— Ach, dobry wieczór, Draco. Usiądź sobie — odrzekł z uśmiechem i wskazał miejsce obok siebie. — Co cię do mnie sprowadza?
Ślizgon usadowił się wygodnie na krześle, starając się wyglądać tak bardzo pewnie, jak bardzo pewny nie był. Zanim odpowiedział, zdmuchnął pojedyńczy kosmyk mlecznych włosów, który opadł mu na czoło.
— Chciałbym poprosić pana o pomoc — wymamrotał dziwiąc się jakim cudem ostatnie słowo przeszło mu przez gardło. Jego duma była nieco tknięta, bo przecież Malfoy'owie nie potrzebują niczyjej specjalnej troski. Malfoy'owie radzą sobie sami.
— Wiedziałem, że do mnie przyjdziesz. Dobro jest w każdym człowieku. Tylko od nas zależy, czy to właśnie tym dobrem będziemy się kierować — Na te słowa Draco przewrócił oczami i prychnął cicho. Jednak jego reakcja była nieszczera, bo w głębi duszy poczuł wielką ulgę.
Potem zmarszczył brwi i spytał zdziwiony:
— Wiedział pan, że przyjdę? —powtórzył — To znaczy, że...
— Że wiem, że jesteś Śmierciożercą? — przerwał mu — Tak. Że kazano ci mnie zabić? Owszem.
Chłopak skrzywił się nieznacznie.
— To dlaczego przyjął mnie pan do szkoły? Tylko totalny kretyn pokroju Gryfonów trzymałby przy sobie kogoś, kto chce go zabić — wyrzucił z siebie, na co czarodziej zareagował w co najmniej dziwny sposób: zachichotał.
— Ten człowiek jest chory na łeb. Starość go wykańcza — stwierdził — Dla bezpieczeństwa chyba zacznę spać z różdżką pod poduszką.
— A czy gdybym wyrzucił cię z Hogwartu i powiedział, że nie chcę nigdy więcej widzieć twojej stopy w tym budynku, to przyszedłbyś do mnie po pomoc? — spytał retorycznie — Sądzę, że w tym przypadku mógłbyś raz na zawsze przyłączyć się do Lorda Voldemorta.
Malfoy milczał, nie wiedząc co powiedzieć. Robiłby to jeszcze trochę, gdyby dyrektor się nie odezwał.
— Ja również chciałbym o coś cię poprosić — spojrzał na niego znad okularów połówek. — Rozpoczyna się wojna i potrzebujemy jak najwięcej sojuszników. Jako szpieg, byłbyś niezwykle cenną bronią Zakonu Feniksa.
Blondyn zamyślił się. "Niezwykle cenną bronią Zakonu Feniksa"? Przedtem nie patrzył na to od tej strony. Teraz zdał sobie sprawę, że jako tajny agent "tej dobrej strony", może zyskać niemałą sławę.
Ludzie zaczną go podziwiać i szanować, a powszechnie znany Harry Potter, Chłopiec–który–przeżył będzie niczym w porównaniu do niego. Bo to ON, a nie Potter dostarczy temu przygłuchemu starcowi z obsesją na punkcie sorbetu potrzebnych informacji i to ON sprawi, że wygrają tę wojnę.
Gdy będzie szedł ulicą, ludzie wokół zaczną szeptać "To ten słynny Draco Malfoy. Uratował świat" albo "Oh, zobacz jakie ma piękne włosy. Lśnią tak majestatycznie"
Widział oczami wyobraźni nagłówki w gazetach "Chłopak, który zbawił nas wszystkich" i tłumy ludzi sterczących pod jego luksusowym domem, chcących dostać autograf od ich "wybawcy".
Ślizgon otrząsnął się z tych pięknych wizji przyszłości i przybrał minę Pottera w stylu "Oh, jaki ja głupi i jak bardzo chcę uratować wszystko, co da się uratować. Będę chodził po mieście i pilnował, by nikt nie zdeptał ani jednej mrówki!".
— Jestem gotów dołączyć do Zakonu Feniksa. Chciałbym pomóc ludziom w jakiś sposób, a skoro mam okazję, by to zrobić, na pewno wykorzystam tę szanse — powiedział i z satysfakcją przyznał, że dyrektor to kupił.
— Świetnie, Draco. Nidy w ciebie nie zwątpiłem. — uśmiechnął się szeroko i podszedł do chłopaka. — Wstępując do Zakonu, muszę rzucić na ciebie zaklęcie, dzięki któremu nie wyjawisz żadnych naszych planów. Nawet, gdybyś chciał — mówiąc to wyjął różdżkę i skierował ją na krtań blondyna. Jego usta lekko poruszyły się, gdy wypowiedział dwa słowa — Corium secretum
Zanim zdążył choćby zaprotestować, cienkie, srebrne nici oplotły jego szyję. Chłopak zaniepokojony spojrzał w ich stronę. Niezupełnie tak wyobrażał sobie swoją śmierć.
Ku jego skrywanej uldze, wąskie pasma światła nie zdawały się chcieć go udusić. Wniknęły w jego skórę, zostawiając po sobie jedynie lekkie pieczenie na języku.
Ślizgon odetchnął głęboko i rozmasował szyję. Odchrząknął i skierował zmrużone, szare oczy w stronę Dumbledore'a.
— To było potrzebne?
— Muszę mieć całkowitą pewność, że nikt nie powie Voldemortowi ani o słowo za dużo. — czarodziej odpowiedział mu spokojnym wzrokiem. — Tą procedurę stosujemy u wszystkich, bez wyjątku.
Draco skinął sztywno głową i z gracją obrócił się w stronę wyjścia. Zrobił co chciał, więc nie miał zamiaru siedzieć tu ani minuty dłużej.
— Poczekaj jeszcze chwilę — zawołał za nim — Przyjdź do mnie razem z Harrym w sobotę wieczorem. Opowiem wam o szczegółach waszej pierwszej misji. Zauważyłem, że ostatnio spędzacie ze sobą dużo czasu. To dobrze, że zakończyliście kłótnie z młodszych lat — mrugnął do Malfoy'a.
—
Blondyn jak burza szedł w stronę trójki Gryfonów. Ludzie usuwali mu się z drogi, nie chcąc zostać potrąconym. Cokolwiek wskazywała jego mina, z pewnością nie było to zadowolenie.
— Potter! Czy mógłbyś, z łaski swojej, poświęcić chwilę twojego jakże cennego czasu i mi coś wyjaśnić?
_______________________________________
Hej :DD
Jeśli w jakiś sposób zachowania postaci są nielogiczne lub niezgodne z ich charakterem (czyt. coś przerysowałam), to dajcie mi znać, proszę ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top