Nawiedzone Cmentarzysko

Co mnie podkusiło, aby się zgodzić. Przeklinałam swoją głupotę, ale nic już nie mogłam zrobić. Nawet nie wiem, kiedy zwykły wypad na imprezę halloweenową przekształcił się w Noc z Umarlakami. Bawiliśmy się przednio, było sporo makabrycznego żarcia i napoi nie tylko dla grzecznych dzieci. Jak już większość upoiła się atmosferą, ktoś rzucił hasło o grach. Uwielbiałam wszelkiego rodzaju zabawy, więc nie było mowy żebym nie wzięła w nich udziału. Impreza coraz bardziej się rozkręcał, a ja prawie zawsze wygrywam. Aż przyszła kolej na "Prawda czy wyzwanie?", oczywiście również musiałam w nią zagrać, no i mam za swoje. Wybrałam wyzwanie, myśląc że będą mi kazać zrobić jakiś głupi psikus lub coś podobnego. Nawet byłam na to gotowa, przecież nikt mnie tutaj nie znał. Znajdowaliśmy się w uroczym miasteczku na południu kraju. Kiedy kilka tygodni temu mój chłopak zaproponował wyjazd na imprezę do swojego starego kumpla od razu się zgodziłam. Nie ma się czego dziwić, uwielbiałam się bawić, a im szalony pomysł tym lepiej. Kiedy dotarliśmy na miejsce, od pierwszego wejrzenia zakochałam się w tym miejscu. Malownicza mieścina podobno powstała jeszcze za czasów, gdy Europę nękał lud z zimnej Skandynawii. Od razu przy wjeździe rzucił mi się ogromny cmentarz. Znajdował się na skraju miasta i wyglądał, jakby wprost wyjęto go z gotyckich powieści. A teraz miałam przez niego przejść. Niby nic takiego, ale jak tylko stanąłem przy zardzewiałej, fantazyjnej bramie po plecach przebiegł mnie dreszcz. Gdy wyjdę po drugiej stronie, pierwsze co zrobię to zabiję mojego chłopaka, bo on wpadł na ten pomysł. Lecz teraz nie mogłam się wycofać, Marcin nie pozwoliłby mi zapomnieć o tym do końca moich dni.

Trzymaj się. Tutaj masz latarkę. Jego wesołe, niebieskie oczy wpatrywały się intensywnie w moją twarz. Nie bój się, to tylko cmentarz.

Łatwo ci mówić, bo nie ty musisz tam wejść burknęłam wściekle. A tak z ciekawości, jak stary jest?

Cmentarz zewnętrzny istnieje od XIV wieku wtrącił się gospodarz imprezy.

Co masz na myśli mówiąc zewnętrzny? zapytałam pełna obaw.

Podobno pod cmentarzem znajduje się pogańskie miejsce pochówku. Zrobiło mi się słabo, jak to usłyszałam. Spokojnie, to tylko legenda. Nigdy nie odnaleziono, żadnych dowodów, że on naprawdę istnieje. - Spojrzał na mnie wymownie.

Aha tylko tyle byłam w stanie wydukać. Po chwili dodałam. Legenda?

Kiedyś podobno tutaj ktoś zaginął w nocy, a inna osoba postradała rozum paplał wciąż chłopak, a ja byłam coraz bardziej przerażona. W końcu chyba zauważył co się ze mną dzieje. Nie panikuj, to tylko takie bajki, którymi raczyła mnie moja babcia do snu. Działo się to dawno temu, zanim ona się urodziła.

Fajną masz babcię, mi moja opowiadała o śpiących królewnach. Jad, który sączył się teraz z moich ust mógłby zabijać, jednak widać chłopak nie był zbyt lotny.

Wiem, jest super. - Uśmiechnął się do mnie szeroko. Gotowa?

Jak powiem nie, to i tak nic nie zmieni odpowiedziałam hardo. Otwierajcie. Usłyszałam skrzypienie, od którego po całym ciele przeszły mnie ciarki.

- Będziemy czekać na ciebie po drugiej stronie - oznajmił jak gdyby nic mój facet. - Wiem, że jesteś dzielna i to dla ciebie pikuś. - Jeśli miało dodać mi to otuchy, to nie pomogło. Pokiwałam tylko głową i wkroczyłam cicho w miejsce spoczynku zmarłych. Zaraz usłyszałam skrzypnięcie zamykanych za mną wrót i otoczył mnie mrok.

Szłam już prawie kwadrans i nadal nie było widać wyjścia. Z drogi nie wydawał się ten cmentarz taki ogromny. Miałam wrażenie, że się zgubiłam, a wokół mnie tylko zimne nagrobki. Gdy nagle usłyszałam tajemniczy dźwięk dochodzący ze świeżego grobu, temperatura momentalnie spadła chyba poniżej zera.

Uspokój się, to pewnie jakaś mysz. Próbowałam sama sobie dodać otuchy, ale mimowolnie przyśpieszyłam krok. Miałam już dość tego ponurego miejsca. Zwykłe nocne odgłosy, brzmiały tutaj upiornie. W oddali usłyszałam bicie zegara z wieży kościelnej, który zaczął obwieszczać, iż minęła północ. Zaczęła się godzina duchów, pomyślałam nie wiem czemu. Niespodziewanie zerwał się zimny wiatr, a głos czasomierza został zagłuszony innym dudnieniem, dużo bliżej mnie. Wydawało mi się, że to ktoś gra na bębnach, ale nie współczesnych, ale takich jakich używali ludzie w zamierzchłych czasach. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Próbował się uspokoić, że to moja wyobraźnia płata mi figla. Tylko był jeden szczegół, te odgłosy robiły się coraz wyraźniejsze, oraz do bębnów dołączyły dzikie śpiewy. Tego było dla mnie już za wiele, koniecznie muszę znaleźć to wyjście. Ruszyłam biegiem.

Już mi się wydawało, że widzę je, kiedy nagle jakaś postać zagrodziła mi drogę. Mężczyzna wyglądał, jakby wyskoczył ze stron książki o dzikusach. Miał na sobie skóry, a jego twarz była wymalowana chyba w barwy wojenne i w ręku trzymał dzidę. Stanęłam jak wryta, nie wiedząc co mam zrobić. Przez ułamek sekundy mierzyliśmy się wzrokiem, jego oczy były całe czarne, wyzierała z nich jedynie przytłaczająca pustka. Wtem ruszył jak taran na mnie, a z jego ust wydobył się bojowy okrzyk, świdrując niemiłosiernie moje uszy, docierając nieuchronnie do oszalałego z rozpaczy mózgu. Krzyknęłam wystraszona i pognałam ile sił w nogach w drugą stronę. Miałam nadzieję, że znajdę bramę, którą tutaj się dostałam. Jednak im dłużej biegłam, tym moja wiara malała, a za sobą słyszałam jego ciche stąpanie bosych nóg po ziemi. Byłam przerażona. Prawie wpadłam w panikę, gdy uświadomiłam sobie, że nie jest on już sam. Gnałam na oślep, mijając kamienne nagrobki, byle jak najdalej od nich. Nagle się potknęłam i przeturlałam po nierównej powierzchni.

Chyba straciłam na chwilę przytomność, bo jak doszłam do siebie, otaczał mnie mrok i cisza. Lecz ona była jeszcze gorsza, tak nienaturalna, ciężka, zwiastująca śmierć. Wstałam z mokrej ziemi i zaczęłam się rozglądać. Jednak nic nie mogłam dostrzec. Latarkę musiałam zgubić, gdy upadłam, bo nigdzie jej nie mogłam znaleźć. Na szczęście miałam jeszcze telefon. Postanowiłam zadzwonić po pomoc. Oczywiście jak to bywa w kiepskich horrorach, nie miałam zasięgu, lecz ku mojej radości nadal działał i mogłam włączyć latarkę. Znajdowałam się w jakimś dole, chyba to był grób. Zrobiło mi się słabo, ale nie mogłam teraz pozwolić sobie na panikę. Nie wiem, jak udało mi się z niego wydostać. Padłam wyczerpana, cała umorusana na ziemię, ciężko dysząc, gdy ponownie usłyszałam ich. Niewiele myśląc wstałam i dopadłam lekko uchylonych drzwi jakiegoś grobowca zamiarem zaryglowania się w nim. Postanowiłam zaczekać do rana, licząc, że jeśli nie wrócą wyruszą mnie szukać.

Szukając czegoś do zabezpieczenia drzwi uświadomiłam sobie, że nie jest to krypta, ale schody. Słyszałam wciąż te okrutne krzyki, instynkt zadecydował za mnie, zaczęłam schodzić w dół, gdzie zapewne czekały na mnie pełne pająków tunele. Zaśmiałam się. Gonią mnie jacyś psychopaci, a ja myślę z obrzydzeniem o robalach w ciemnych korytarzach. Cała ja. Dużo się nie pomyliłam, korytarz był ciemny i pełen pajęczyn, gdzieniegdzie wystawały z kamiennych ścian grube korzenie. Ruszyłam przez niego pędem, modląc się, żeby na końcu znajdowało się wyjście. Po chwili dotarłam do jakieś większej jaskini. Chciałam wyć ze strachu, gdy uświadomiłam sobie, że jest pełne wnęk wypełnionych kośćmi. Za plecami usłyszałam głuchy odgłos, jakby coś metalowego szurało po kamieniach. To mnie przywróciło do żywych. Zaczęłam rozglądać się za jakimś wyjściem, ale nigdzie go nie zobaczyłam. W panice zaczęłam szukać schronienia, lecz pomieszczenie było puste, nie licząc grobów. Niewiele myśląc, chowając panikę do kieszeni wskoczyłam do pierwszej lepszej wnęki, mając nadzieję, że w ciemności mnie nie wypatrzą.

Myliłam się. Weszli w trójkę trzymając w dłoni pochodnie i zaczęli się rozglądać. Szybko domyślili się, że muszę być w któreś z wnęk. Gdy jeden z nich nachylił się ku mojej kryjówce, w migoczącym świetle zobaczyłam jego twarz. Była blada i poszarpana. Skóra wisiała bezwładnie odkrywając surowe mięso. Wyglądał jak jakieś wredne zombi, jednak najgorsze to były te jego czarne, puste oczodoły. Z przerażenia chwyciłam kość, prawdopodobnie ramię i walnęłam go w twarz. Chyba jego szczęka się przesunęła. Usłyszałam wycie pełne bólu. Lecz ja nie czekałam jak on i jego towarzysze dojdą do siebie po szoku, ruszyłam niczym wiatr w stronę ciemnej dziury. Niestety któryś złapał mnie za ramię i chyba usłyszałam swoje imię. To pewnie ze strachu, wydawało mi się, że właśnie to powiedział mój prześladowca. Kopnęłam go w nogę i dopadłam wyjścia. Momentalnie znalazłam się na górze i ruszyłam jak najdalej stąd. W końcu po chwili zobaczyłam starodawną bramę i poczułam autentyczną radość. Już prawie byłam przy niej, gdy usłyszałam nawoływanie. Od razu rozpoznałam głos mojego chłopaka, który wołał mnie. Pewnie gdy długo mnie nie było, zaczęli się martwić i poszli mnie szukać. A tam gdzieś w mroku kryli się żądni krwi umarli i co ja teraz miałam zrobić? Stałam tam, czując jak rozpadam się na kawałki. Nagle w ciemności zamajaczyły jakieś postacie, zbliżały się dość szybko. W końcu dostrzegłam ich wykrzywiane rozkładem twarze. Chciałam się ruszyć, ale nogi wrosły ziemię i przestały mnie słuchać. Im te potwory były bliżej, tym większe czułam przerażenie. Z mojego gardła wydarł się nieludzki wrzask, gdy jeden z nich mnie dopadł. Przycisnął mocno do swojej klatki i zaczął coś mówić. Lecz ja nie rozumiałam słów i waliłam ile miałam sił w niego, próbując mu się wyrwać. W końcu uderzył mnie mocno w twarz, aż pociekły mi łzy. Zamknęłam na chwilę oczy. I w tym momencie usłyszałam uspokajający głos mojego Marcina. Szeptał mi do ucha słowa, które ledwo rozumiałam przez oszalały umysł. Wciągnęłam nozdrzami zimne powietrze, a wraz z nim jego zapach. Czyżby to mogło być naprawdę, a może to tylko sztuczka. Otworzyłam pełna obaw powieki. Zobaczyłam jego zmartwioną twarz, na której w kąciku brody sączyła się powoli krew z niewielkiej rany. Przylgnęłam do jego ciała całą sobą i zaczęłam szlochać.

Ciii... Już dobrze - szeptał mi nadal gładząc delikatnie plecy. - Nic tutaj nie ma, to tylko twoja wyobraźnia. Uspokój się. Proszę. - Przetarł kciukiem ostatnią łzę. - Wracajmy, na dziś każdy z nas ma już dosyć.

Uśmiechnęłam się do niego potwierdzająco. Jednak nim przekroczyłam bramę cmentarza, coś kazało mi się odwrócić. W mroku, który właśnie oddawał swoje władanie dniu, dostrzegłam białą postać. Przyglądała mi się znacząco, lecz nim zdążyłam cokolwiek zrobić, rozpłynęła się w blasku pierwszych promieni. A może mi się tylko wydawało? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top