Billy Hargrove x Reader

Fluff o dziwo, dla owleocadia   następne znowu będą dziwnymi smutami, don't worry my friends.

Żebyście się wczuli
...
Nie, ja też nie wiem jak ma wam to pomóc się wczuć.

Zima w tym roku była zupełnie inna. Od początku grudnia śnieg padał prawie bez przerwy, blokując niektóre drogi, podjazdy, drzwi, nawet odcinając prąd na dwa dni. Gdy nagromadziło się go już wystarczająco na dachach czy drzewach, a niektórzy zapominali o pozbyciu się nadmiaru śniegu, czasem zsuwał się wprost na przechodzących ludzi- zazwyczaj nastolatków, uciesznie kopiących drzewa czy słupy. Zazwyczaj kończyło się to na kilku krzykach przerażenia, opcjonalnie na siniakach, jednak nikt nie mógł przewidzieć co będzie, gdy taka pogoda utrzyma się dużo dłużej.

Zdarzało się, że wielu uczniów nie było w szkole, ze względu na brak przejazdu dla szkolnego autobusu jak i innych wszelkiego rodzaju pojazdów, dlatego lekcje bywały odwołane. Mimo to, byli też tacy uczniowie, którzy nawet podczas odwołanych zajęć siedzieli w szkole. Może chcieli pobyć w towarzystwie znajomych, może nie mieli innej alternatywy i się nudzili, a może przegrali jakiś zakład. Jednymi z takich uczniów byliście ty i Billy. Bo nie tylko zima była czymś nowym w tym roku.

Billy Hargrove, kalifornijskie marzenie znacznej części dziewcząt w liceum, które jednak w jakiś sposób wybrało ciebie. Relacja, która była czymś dużo więcej niż byle przyjaźnią również była dla ciebie całkowitą nowością. Chociaż wszyscy naokoło podpowiadali ci co mówić, jak się zachowywać i jak czytać jego sygnały, które podobno podświadomie ci wysyła, ty po prostu usiadłaś obok niego i zaczęłaś rozmawiać. Chociaż początkowo szło opornie, a chłopak nie wydawał się zainteresowany, w końcu złapaliście wspólny język. Później siadanie obok niego stało się już normą. I nie tylko na stołówce, również w klasach, kinie, jego samochodzie. Mimo to, nie mogłaś powiedzieć, że dużo o nim wiesz. Mówił o sobie, nawet niemało, jednak były to zazwyczaj rzeczy które wiedziałaś albo coś nieistotnego. Nie znałaś jego relacji z rodziną, nie otworzył się na tyle, by opowiedzieć o swoim życiu pod innym względem niż sport, imprezy czy Kalifornia. Jednak ze względu na to, że wzięłaś sobie za cel, że dowiesz się czegoś więcej. A skoro Hargrove był typem, który woli siedzieć w prawie pustej szkole niż wracać do domu, ostatnio w szczególności, ty również bywałaś w owej placówce dużo dłużej i częściej.

Dlatego i tym razem siedziałaś na ziemi, opierając się o szafki i przyglądając się palącemu na dworze wraz z trójką znajomych Billy'emu. W ciągu ostatnich pięciu minut spojrzałaś na zegarek już dziesiąty raz. Niecierpliwiąc się nieznacznie, sięgnęłaś po gruby kożuch ojca, który zwykłaś mu ostatnio zabierać i szybko nałożyłaś go na siebie, wychodząc na mróz. Przyglądając się całej czwórce, od razu było widać, że blondyn nie jest stąd. Ubrany w zaledwie koszule i kurtkę jeansową, cały się trząsł, co jakiś czas zaciągając się papierosem. Wyraźnie ignorując możliwe zapalenie płuc albo oskrzeli, kontynuował długą opowieść pełną przechwałek.

— Dziesięciometrowe fale to ja pokonywałem mając osiem lat. — prychnął, ponownie zaciągając się papierosem trzymanym między czerwonymi od mrozu palcami — Żaden sport nie jest dla mnie problemem.

Uśmiechnęłaś się delikatnie na widok tak dobrze znanych ci pewności siebie i przekonania o nieomylności. Hargrove wydawał się całkowicie wierzyć we wszystko co mówi. Gdyby żył kilkaset tysięcy  lat temu, zapewne samymi słowami przekonałby ludzi, że jest prawdziwym synem wszelkiego rodzaju bogów. Podeszłaś bliżej, całując blondyna i opierając się o niego, włączyłaś się w rozmowę.

— Żaden?

— Wiem, że cieżko ci uwierzyć, bo ledwo utrzymujesz się na szpilkach, ale ludzie mogą mieć talenty- jestem Hermesem Hawkins. — odparł, dumnie się prostując.

Bez słowa złapałaś chłopaka za rękę, prowadząc w stronę samochodu i mówiąc tylko, żeby podjechał do twojego domu. Choć Billy nieco się opierał, chcąc poopowiadać znajomym o swoich predyspozycjach sportowych, ostatecznie przystał na twoje żądanie, z tylu głowy mając nadzieję, że to tylko wymówka, żeby pieprzyć się na tylnych siedzeniach jego Chevroleta. Przez większość drogi wcale się nie odzywałaś, czując się nieco urażona jego słowami. Nigdy nie uważałaś się za osobę wielce utalentowaną pod względem sportów, ale wale nie byłaś najgorsza. Hargrove napewno by to zauważył, gdyby nie przychodził na twoje zajęcia z wychowani fizycznego tylko po to, żeby popatrzeć na twoje pośladki w zielonych, szkolnych shortach. Chociaż wiele razy zdarzało mu się powiedzieć o tobie coś, co nie było największym komplementem, a raczej stawiało cię w sytuacji typowej, niewinnej, słodkiej idiotki, zazwyczaj to ignorowałaś. Jednak po kilku rozmowach z przyjaciółmi, którzy właściwie doradzali tylko, żeby go rzucić, uznałaś, że nie pozwolisz, żeby uważał cię za gorszą niż jesteś.

— Co tym razem zrobiłem? — zapytał, wzdychając, gdy prawie pod twoim domem zauważył, że ani razu się nie odezwałaś, ani nawet nie włączyłaś radia.

— Nic takiego. — rzuciłaś, wychodząc z pojazdu, gdy zatrzymał się na podjeździe.

Delikatnie uśmiechnęłaś się, widząc, że Hargrove tym razem zainteresował się twoim ,,fochem", decydując się nawet wyjść z samochodu i obserwować każdy twój ruch, gdy otworzyłaś garaż i zaczęłaś pobieżnie przeszukiwać wszystkie stojące tam pudła. W końcu znalazłaś średniej wielkości torbę, którą przerzuciłaś przez ramie i szybkim krokiem wróciłaś do samochodu, od razu widząc zdziwioną minę twoje chłopaka.

— Co to jest? — zapytał, odpalając silnik samochodu

— Łyżwy. — odparłaś, wzruszając ramionami — Będziesz miał okazję się wykazać, Hermesie Hawkins.

—Wiesz, T/I...właśnie mi się przypomniało, że no....no wiesz...um... muszę się zająć Max. — wyjąkał, nerwowo poprawiając opadające na czoło kosmyki włosów

— Czyżbyś się bał, Billy?

— Ja? — prychnął, starając się zachować jak największą dozę pewności siebie — Prowadź na lodowisko.

Szczerze cieszyłaś się, że wreszcie spędzicie razem czas, bez rodziny, znajomych- tylko we dwoje. Ostatni raz byliście na prawdziwej randce dwa miesiące temu, a taka okazja była idealną potencjalną randką. Uświadomienie mu, że nie każdy sport to surfing i to, że na lodzie nie musi radzić sobie tak doskonale jak w wodzie było drugorzędnym celem całego przedsięwzięcia. Po zaledwie piętnastu minutach drogi, dojechaliście na miejsce. Niewielka sadzawka była doszczętnie zamarznięta, jednak to zdecydowanie nie przekonało Hargrove'a, który patrzył to na ciebie, to na lód z niedowierzaniem i strachem w oczach.

— Żartujesz sobie T/I?! Kąpaliśmy się tutaj w lecie, przecież lód może w każdej chwili pęknąć! — praktycznie krzyknął, łapiąc cię za ramię, docelowo chyba mając nadzieję, że jego próba bycia odpowiedzialnym wywrze na tobie tak dobre wrażenie, że uznasz, iż wcale nie musicie- a nawet nie powinniście tu być.— Wiesz czym to grozi?!

— Podobno wspaniale pływasz. — wzruszyłaś ramionami, kończąc wiązać łyżwy i nie zwracając uwagi na krzyki Billy'ego, weszłaś na lód, praktycznie od razu kręcąc piruet

Przez chwilę się wahając, blondyn, bardzo niepewnym krokiem, w końcu również wjechał na prowizoryczne lodowisko. Po przejechaniu półtora metra, zaczął tracić równowagę, dodatkowo machając na wszystkie strony rękoma. Runął na ziemię z głośnym jękiem i wiązanką przekleństw, jednak gdy chciałaś mu pomóc, natychmiast odmówił.

— Sprawdzam czy lód jest wystarczająco gruby, nie masz się czym martwić. — wycedził przez zęby, rozmasowując obolałe plecy

— Napewno nie potrzebujesz pomocy? — upewniałaś się, okrażając go co chwilę

— Nie!

Po chwili wstał, otrzepując spodnie ze śniegu i ponownie spróbował przejechać coś więcej niż dwa metry. Bez dozy gracji, z pokrzywionymi nogami i szeroko rozpostartymi rękami, niekoniecznie kontrolując co robi, jechał w twoją stronę.

— Mówiłem, że potrafię...— urwał, wpadając wprost na ciebie

Mimo, że doskonale czułaś teraz lodowate podłoże, cała sytuacja wydawała cię się urocza, romantyczna jak na filmach do których oglądania ciągle go zmuszasz. Uśmiechnęłaś się całkowicie szczerze, przyglądając się rumianym z zimna policzkom chłopaka oraz jego delikatnym piegom. Billy odwzajemnił gest, pochylając się i łącząc wasze usta w krótkim pocałunku.

— Chodź. — postanowiłaś, wstając i pomagając w tym Kalifornijczykowi

Złapałaś go za ręce, powoli prowadząc go dookoła sadzawki. Przy trzecim kółku, Billy nawet się wyprostował, nie patrząc wciąż pod nogi i nie przygotowując się do upadku. Wyglądał jak małe dziecko, dopiero uczące się jeździć wraz z rodzicami, chyba nigdy nie widziałaś go tak nieporadnego, a jednocześnie tak rozkosznego- wręcz jak nie on.

— Idzie ci coraz lepiej. — stwierdziłaś, gdy w końcu byłaś w stanie puścić jego rękę i nie pomagać mu wstawać pięć sekund później

— Gwoli ścisłości, przytakniesz mi, jak będę wszystkim opowiadać, że szło mi znakomicie. — odparł, zakładając za ucho kilka pasm twoich włosów i nachylając się by cię pocałować, zanim ponownie upadł.

— Z przyjemnością.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top