Rozdział 2 Prawda
Jack obudził się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Przestraszył się i pospiesznie podniósł się do pozycji siedzącej. Siedział na jakiejś kanapie. Przed nim było włączone jakieś dziwaczne urządzenie, które pokazywało jakieś dziwne obrazki.
Obok niego siedział mężczyzna od bułki i jakaś nieznajoma kobieta.
- Obudziłeś się... - powiedział mężczyzna.
- Gdzie jestem? - zapytał Eight rozglądając się po pomieszczeniu.
Wielu rzeczy nigdy na oczy nie widział. Jakieś obrazy na ścianach, kwiaty na parapetach, fotele... Tego w laboratorium nie było.
- W moim domu. Jak się nazywasz mały? - facet uśmiechał się do niego przyjaźnie.
- Jestem Eig... To znaczy Jack Robin. Ale niektórzy mówią na mnie Eight.
- Taki pseudonim, tak? - zapytała miło nieznajoma kobieta
- A co to? - zapytał ośmiolatek
- Pseudonim? Nazywają cię tak zamiast mówić po imieniu. - wyjaśniła.
- Aha... No to tak. To pseudonim.
- Miło nam cię poznać Jack. Ja jestem Artur Keller, a to moja żona Alice. Jutro może poznasz nasze dzieci. Teraz już niestety śpią. Ile masz lat Jack?
- Osiem. Niedawno skończyłem.
- Kiedy?
- W czerwcu.
- Zaparze ci herbaty. Pewno jesteś przemarznięty. Arturze zabierz go do łazienki. Niech się wykąpie. Daj mu jakieś stare i ubrania po Nicu. - poleciła mężowi Alice.
Artur wyciągnął do chłopczyka rękę, a ten z lekkim wahaniem chwycił ją. Nie wiedział czemu, ale chyba ufał temu mężczyźnie.
Wprowadził go do toalety i zaczął nalewać wodę do wanny.
- Jak się znalazłeś w lesie? - zapytał regulując wodę.
- Uciekłem. Od taty. - nie widział powodu, żeby kłamać. I tak wszyscy słyszeli komunikat. - Nie każcie mi tam wracać, proszę!
- Obiecuję, że tam nie wrócisz. Zostaniesz tutaj. Z nami. - powiedział Keller zakręcając wodę.
- Wskakuj. - powiedział. - Tutaj masz ręcznik, zaraz przyniosę ci jakieś stare ubrania Nicodema. Tu masz mydło, to taki płyn do mycia. Jak skończysz to przyjdź do nas dobrze?
- Dobrze. - powiedział chłopiec rozbierając się i wchodząc do wanny.
Artur wyszedł.
- I co zamierzasz z nim zrobić? - zapytała go żona gdy już zaniósł chłopcu ubrania starszego syna.
- Nie wiem Alice. Mógłby tu zostać... Nie wiemy co mu tam zrobili...
- Arturze, ale ty jesteś szeryfem.. nie możesz przetrzymywać tu cudzego dziecka. - protestowała kobieta.
- Oddać go też nie możemy. Jestem szeryfem. Nikt nie zwróci uwagi. Nie martw się. - próbował ją przekonać.
- Eh... Nie wiem Arturze... A co jeśli to prawda? Jeśli on jest niebezpieczny? Może tylko z pozoru jest zwykłym grzecznym i ułożonym chłopczykiem? Może w środku to demon? - teraz Alice juz panikowała.
- Spokojnie Alice... Porozmawiamy z nim, może się czegoś dowiemy...
...
Jack siedział w wannie i rozglądał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Było tu jeszcze więcej nieznanych mu rzeczy niż w poprzednim pomieszczeniu. Chwycił płyn, którym szeryf polecił mu się umyć. Obrócił butelkę w dłoniach. Nic nie rozumiał z napisów na nim. Umiał czytać, ale nie znał wielu słów i znaczeń
Wylał trochę płynu na dłoń i zaczął się nim myć. Był miły w dotyku i ładnie pachniał. Gdy już się umył, wstał i powoli wyszedł z wanny. Chwycił ręcznik i owinął się nim po czym zaczął się wycierać. Spojrzał na ubrania leżące na jakimś dziwnym urządzeniu z dziwną dziurą w środku. Był to jasno zielony T-shirt oraz tego samego koloru dresy. Nigdy nie nosił nic poza tą piżamką, ale ubrał się w to co mu przyniesiono mimo że te ubrania były na niego nieco za duże. Stał cały czas przy owym dziwacznym urządzeniu. Miało wiele przycisków.
Nacisnął jeden z nich. Nic się nie stało. Zaczął naciskać wiele guzików na raz, aż za którymś razem urządzenie zaczęło wydawać dziwne odgłosy. Jakieś dziwaczne buczenie.
Do pomieszczenia wpadła Alice, a za nią szeryf. Chłopczyk patrzył przestraszony na urządzenie z a tymczasem kobieta podbiegła do maszyny i wyłączyła ją.
- C-co t-to było? - wyjąkał chłopiec.
- Pralka. - odpowiedział mu szeryf biorąc chłopca na ręce.
Jack nie wiedział czemu, ale w silnych ramionach Artura poczuł się jakby... bezpieczny? Tak. To chyba odpowiednie słowo.
- Nie dotykaj czegoś, jeśli nie wiesz co to jest. - poleciła mu Alice wyłączając ową pralkę.
- Nie chciałem... Przepraszam... - wymamrotał Jack.
- Spokojnie... Nic się nie stało... - mruknęła żona szeryfa.
- Mamo? Tato? Co się dzieje? Słychać was aż na górze... - po schodach zeszła czternastoletnia dziewczyna.
Miała jasne falowane włosy. Ubrana była w koszulę nocną. Była dosyć wysoka i szczupła. Wyglądała na zaspaną. Eight przyjrzał jej się mrużąc lekko oczy. Ładna była.
Zaraz za nią zszedł chłopiec. Miał czarne włosy, które - w porównaniu z tymi Jack'a - były dosyć długie. Nie sięgały co prawda ramion, ale uszu już tak. Patrzał na nich zaspanym, ale i trochę jakby złym wzrokiem.
- Kto to jest? - burknął chłopak patrząc na chłopca.
- To synu, jest Jack... Twój nowy braciszek.. - powiedział szeryf zerkając niepewnym wzrokiem na żonę.
Ta jednak tylko uśmiechnęła się lekko kręcąc głową z niedowierzaniem. Jej mąż zawsze musiał postawić na swoim.
- Nowy brat? Adoptowaliście dziecko? I to jeszcze o tej porze? - dziwiła się dziewczynka.
- Tak.. Poznajcie się. Jack. To moje dzieci Mia i Nico. Mio, Nico to wasz nowy przybrany brat Jack. - powiedział Artur stawiając chłopca na ziemi.
- Hej, mały.. - powiedziała dziewczyna kucając przy chłopcu.
Spojrzał na nią niepewnym wzrokiem, a ona nic nie powiedziała tylko wyciągnęła ręce i delikatnie przyciągnęła go do siebie obejmując rękami. Niepewnie objął jej szyję. Przyjemne to było
Kiedy się od niego odsunęła zapytał cicho.
- Co to było...?
- To? To się nazywa przytulanie. Tulenie, przytulanie z przytulas...
- Przyjemnie - powiedział uśmiechając się chyba po raz pierwszy odkąd uciekł. A może i po raz pierwszy w życiu?
- Uśmiechaj się częściej. Masz ładne dołeczki. - powiedziała Mia również się do niego uśmiechając.
- Uśmiechaj? - zapytał nie wiedząc zbytnio o co chodzi.
- Tak jak przed chwilą. O tak... - powiedziała uśmiechając się.
Szeryf i jego żona patrzyli na tą scenę z lekkim uśmiechem na ustach. Wiedzieli, że tych dwoje się polubi. Co innego Nico. Opierał się o ścianę i przyglądał się Jack'owi obojętnie.
- Ekhem... Dobrze dzieci myślęz że już pora, żebyście poszły spać... Musimy z Jack'iem jeszcze coś ustalić... - powiedział Artur.
Mia i Nico wrócili do swoich pokoi. Keller chwycił chłopca za reke i poprowadził z powrotem do kanapy. Usiedli. Alice podała chłopcu kubek z herbatą. Pił już kiedyś herbatę. Dawno, ale pił. Upił łyk. Była ciepła. Nawet trochę gorąca. Zrobiło mu się jeszcze cieplej niż po kąpieli.
- Wtedy... Gdy byliśmy w lesie... Ty to zrobiłeś, prawda? - bardziej stwierdził niż zapytał facet.
- Tak. To telekineza. - odparł chłopiec
- Ale co? Czy możecie mi wyjaśnić o co chodzi? Kim jest ten dzieciak? Co przede mną ukrywasz Arturze? - oburzyła się kobieta.
- Nic przed tobą nie ukrywam. Nie zdążyłem ci powiedzieć, ale widziałem Jack'a już wcześniej w lesie... I on, hm.. jakby to powiedzieć... Sprawił, że się przewróciłem... Siłą umysłu... - mruknął szeryf trochę zażenowany
- Dlatego niebezpieczny... - powiedział chłopiec. Dorośli spojrzeli na niego zdziwieni. - Oni są źli. Oni chcą otworzyć przejście i zrobią to tylko z pomocą moich mocy. Moich i innych dzieci- to była chyba najdłuższa wypowiedź ośmiolatka.
Przez chwilę małżeństwo milczało. Nie mieli pojęcia co powiedzieć. Przejście? Jakie przejście?
- Jakie przejście? - zapytał szeryf wstając z kanapy.
- Na drugą stronę... - odparł chłopiec.
- Co tam jest? - wypytywał mężczyzna chodząc niespokojnie po pokoju.
- Potwory. Byłem tam. W umyśle. Potrafię odnajdywać ludzi, zwierzęta, rzeczy i miejsca... Tatko mnie tam wysłał, żeby sprawdzić...
- Co sprawdzić? - kucnął przy chłopcu kładąc ręce na jego kolanach i patrząc na niego uważnie.
- Czy to prawda. Czy Rammaro naprawdę tam jest. - powiedział chłopiec wpatrując się w zatroskaną twarz szeryfa.
- Kim jest ten Rammaro. - Artur wstał i wrócił do przechadzania się po pokoju
Alice cały czas siedziała obok chłopca. Chwyciła go teraz za rękę i spojrzała na niego zatroskana. Musiał być przerażony widząc takie rzeczy. Co oni kazali mu robić...
- To jego imię. Straszny potwór. Demon. Król potworów. - powiedział Jack spuszczając głowę i przypatrując się swoim stopom.
- Niedobrze... - mruknął szeryf.
- Skąd wiesz, że mały mówi prawdę? - zapytała go żona.
- Wygląda na wiarygodnego. Chyba sobie tego wszystkiego nie wymyślił?
Jack wypił ostatni łyk herbaty i odstawił kubek na stolik. Zaczął bawić się palcami nie bardzo wiedząc co ma teraz robić. Był zmęczony.
- Jack? Chodź, musisz się położyć. Na razie będziesz spał w piwnicy. Jest dosyć przytulna. - szeryf wyciągnął do niego rękę.
Chłopczyk chwycił jego dłoń i ruszył z nim w nieznanym sobie kierunku. Zeszli po jakiś schodach na dół. Artur otworzył drzwi i weszli do piwnicy.
Było to dosyć przytulne pomieszczenie jak na piwnice. Stała tam kanapa, stolik z krzesłami, jakaś szafa, kilka półek, a w rogu pokoju stał jakiś bardzo wysoki stół, na który narzucony był koc sięgający aż do ziemi. Jack przyglądał mu się uważnie, co zostało zauważone przez szeryfa.
- To jest forteca Nica. Bawił się tu gdy był mały, ale już tu nie schodzi. Możesz ty się tu bawić. - podszedł do stolika i chwycił róg koca i odwinął go do góry.
- Fajne. - powiedział chłopiec.
W środku było coś w rodzaju posłania z poduszek i kocy. Wyglądało przytulnie.
- Możesz spać tutaj, lub na kanapie. Jak wolisz. A tutaj masz łazienkę nawet. - uśmiechnął się mężczyzna.
Chłopiec odwzajemnił uśmiech ukazując swoje śliczne dołeczki. A potem zrobił coś, czego Artur się nie spodziewał. Podszedł do niego i objął go mocno w pasie.
- Dziękuję... - szepnął chłopiec.
- Nie ma za co Jack. Naprawdę nie ma za co. - mężczyzna pogładził malucha po plecach.
Jack odsunął się od niego po chwili. Nadal się uśmiechał.
- Ja już pójdę... Czuj się jak u siebie
Kiedy Keller wyszedł Jack wszedł do fortecy Nica. Usiadł po turecku w środku i westchnął cicho. Wygodnie tu było. Siedział chwilę w ciszy. Poczuł jak powieki zaczynają mu ciążyć więc powoli się położył. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się lepiej. Był najedzony, czysty i szczęśliwy. Jeszcze tylko się wyspać. Przymknął powieki. Miał nadzieję, że nie będzie mieć koszmarów. Zdarzało mu się to czasem. Niestety jak to się mówi Nadzieja matka głupich.
We śnie znalazł się w próżni. Dookoła było czarno. Nic nie widział. Kiedy chodził pod stopami czuł coś jakby... Wodę.
Kilka metrów od siebie jednak coś dostrzegł. Szeryf? I jego żona? A potem zobaczy jego. Dziwne stworzenie, które już skądś znał. Rammaro. Jego skóra była zgniło zielona. Twarz potwora była szaro zielonkawa, a z paszczy wystawały długie jak brzytwa kły. Ręce były długie z ogromnymi pazurami. Skóra na dodatek była zaplamiona krwią i śluzem. Oczy potwora były ułożone jak u pająka. Miał ich chyba z osiem. Kiedy rozwarł swoją paszczę wyleciało z niej sporo czarnej mazi. Zęby były ostre jak brzytwa i brudne. Cała scena wyglądała przerażająco. Potwór ryknął i rzucił się na małżeństwo.
- NIE! ZOSTAW ICH! - ryknął Jack.
Ale to na nic. Nikt go nie słyszał. Chłopiec że łzami w oczach patrzał jak potwór rozszarpuje jego nowych rodziców. Wkrótce zamiast postaci Artura i Alice widział jedynie rozszarpane ciała, całe czerwone od krwi. Martwi...
Potwór rozszarpał ich na strzępy i wyżarł ich flaki. Chłopiec podszedł bliżej. Rammaro patrzył wprost na niego. Cofnął się przerażony kiedy potwór ryknął. Rzucił się na niego i...
I obudził się podnosząc szybko do pozycji siedzącej. Nie krzyczał. Tylko zaczął głośno oddychać i łapać oddech. Był zlany potem i przerażony. Położył się z powrotem gdy się już trochę uspokoił. Nadal głośno oddychał, ale dotarło do niego że to był tylko sen
....
Szeryf wszedł do sypialni, którą oczywiście dzielił z żoną.
- I co? Mały śpi? - zapytała kobieta.
- Tak. Położył się w fortecy Nica. - odpowiedział szeryf z uśmiechem.
Kobieta również się uśmiechnęła. Jej syn bawił się tam gdy miał 4-6 lat. Dawne czasy. Teraz już prawie wcale nie schodził do piwnicy.
- To dobrze. Ale jeśli mały ma tu zostać trzeba go będzie posłać do szkoły...
- Zajmę się tym. Jutro zaniosę papieru i wszystko załatwię z dyrektorem. W najlepszym wypadku już pojutrze będzie mógł iść na swój pierwszy dzień do szkoły... Dobrze jest być szeryfem... - mruknął mężczyzna ziewając.
Jego żona zaśmiała się. Spojrzała na męża.
- A jutro? Z kim go jutro zostawimy? Ja mam poranną zmianę... - oznajmiła cicho
- U pani Liber. Tak jak Mike'a. - odparł.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tuż obok siebie usłyszała chrapanie.
- Heh... Z tobą to rozmawiać... - westchnęła odwracając się na drugi bok.
Jest drugi rozdział. Zapraszam do czytania, a ja lecę pisać trzeci 😁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top