Rozdział 1 Niebezpieczny Chłopiec

- Wychodzę do pracy kochanie. - Artur chwycił kluczyki od swojego auta i cmoknął żonę w policzek

- Pa dzieciaki. - powiedział do trójki swoich dzieciaków - jedenastoletniego Nica, czternastoletniej Mii i rocznego Mike'a.

- Na razie. - powiedział Nico.

- Pa tata. - dodała Mia.

Mężczyzna wyszedł z domu. Wsiadł do auta i odpalił. Wyjechał z pod domu i włączył radio

- Uwaga, mieszkańcy Rivern. Ważny komunikat. Z laboratorium zbiegł ośmioletni chłopiec. Dziecko poturbowało  swoich opiekunów. Jeżeli ktoś widział chłopca proszony jest o kontakt z laboratorium w Rivernie. To niebezpieczne dziecko!

Artur zaśmiał się na ten komunikat. Niebezpieczny ośmiolatek? Jacyś naukowcy boją się małego chłopca? Młodszego od jego Nicodema? Nie do wiary. Skręcił w ulicę, na której miał swój komisariat. Zatrzymał się przed budynkiem i wysiadł z auta

- Szefie, słyszał szef o tym zbiegu? Tym z laboratorium? - zapytał go jeden z policjantów.

- Słyszałem, bo co? - pyta patrząc na kolegę.

- Nie uważa szef, że trza się zająć tą sprawą? - zapytał tamten

- Słuchaj Ricky. Mam lepsze sprawy niż jakiś niebezpieczny dzieciak jasne? - odparł Artur.

Nie wierzył, że jego ekipa chce się zajmować jakimś rzekomo niebezpiecznym chłopcem.

- Ale nie uważa szef, że trzeba go znaleźć? - zapytał Ricky

- Znaleźć trzeba. Ale to nie robota dla mnie. Zajmijcie się tym Rick. Ale przyprowadźcie go do mnie. Nie do tych rzekomo poturbowanych ludzi. Trza chłopaka przesłuchać skoro się takiej zbrodni dopuścił. - zaśmiał się Artur wyciągając z kieszeni spodni paczek papierosów.

- Dobrze szefie. - powiedział Rick i odszedł.

Artur odpalił papierosa. Ta cała sprawa z chłopcem była dosyć dziwna.

- Ten świat schodzi na psy. Niebezpieczny chłopiec... - mruknął kręcąc głową ze śmiechem i wyrzucając wypalonego papierosa. Wsadził ręce do kieszeni i powolnym krokiem wszedł na komisariat.

....

Jack przespał całą noc pod drzewem, pod którym stracił siły. Kiedy się obudził poczuł się silniejszy. Wstał na nogi. Był cały brudny, i jeszcze trochę przemoczony. Całą noc padało. Noc dziwnego, to chyba typowe dla jesieni. Słyszał dźwięki samochodu. Może niedaleko jest miasto? Albo chociaż miasteczko? Ruszył w stronę, z której dobiegał dźwięk. W końcu dotarł do jakiegoś wyjścia z lasu. Stanął na górce, przy drzewie i spojrzał przed siebie. W dole widział ulice. A przy niej domy. Samochody. Miasteczko.

Postawił delikatnie stopę niżej. Jak miał teraz zejść na dół. Spróbował zejść, ale się poślizgnął i runął w dół. Spadał turlając się i kilka razy przekoziołkował. Ale w końcu wylądował na trawie. Na poboczu. Rozdarł sobie rekaw koszuli i nogawkę spodni, oraz narobił parę zadrapań na twarzy. Widocznie na górce, z której się z turlał było dużo gałęzi i tym podobnych.

Podniósł się na nogi i otrzepał z trawy, która się poprzyczpiała, gdzie nie gdzie do jego ubrania po czym ruszył wolnym krokiem przed siebie, cały czas się rozglądając.

Nie patrzył przed siebie z tylko cały czas na boki przez co prawie na kogoś wpadł.

- Uważaj jak chodzisz, kretynie! - krzyknął starszy chłopiec, z którym prawie, że zderzył się Jack.

- Kretynie? A kto to taki? - zapytał chłopczyk nic nie rozumiejąc

- Ty mały! - starszy chłopak wybuchnął śmiechem i minął Eight'a.

- Co od ciebie chcieli? - podszedł do niego inny chłopiec.

- Nie wiem. - odpowiedział Jack robiąc krok do tyłu

- Boisz się mnie? Jestem Simon. - przedstawił się tamten.

- Jack. Albo Eight. Jak wolisz. - odparł ośmiolatek opierając się o jakiś słup.

- Jack lepiej. Eight to pseudonim, tak?

Kiwnął głową. Nie wiedział jak to inaczej nazwać. I nie widział co to pseudonim. No, ale  imię to to nie było.

- Jesteś tu sam? Co ci się stało? - wypytywał chłopiec.

- Uciekłem. - powiedział Eight

- Z kąd?  - dopytywał Simon

Wtedy chłopiec wskazał punkt daleko za nimi. Miejsce gdzie było laboratorium. Simon chyba nie zrozumiał, ale kiwnął głową udając, że kuma

I wtedy usłyszeli komunikat z radia samochodu, który właśnie stał obok nich z otwartym oknem i odpalonym silnikiem. Kierowca czekał na kogoś słuchając radia.

- Uwaga, mieszkańcy Rivern. Ważny komunikat. Z laboratorium zbiegł ośmioletni chłopiec. Dziecko poturbowało  swoich opiekunów. Jeżeli ktoś widział chłopca proszony jest o kontakt z laboratorium w Rivernie. To niebezpieczne dziecko!

Wtedy nowy kolega chwycił Jack'a za rękaw koszuli i odciągnął kawałek na bok.

- O tobie mówią? - zapytał.

Jack wahał się. Nie wiedział co ma powiedzieć.

- Nie powiem im. - obiecał Simon

- Tak. - powiedział cicho Eight.

- Wow... Nie wyglądasz na niebezpiecznego. Ale chyba nie możesz tu zostać. Wróć do lasu. Tam będziesz bezpieczniejszy. Trąbią o tobie na wszystkich stacjach. Trzymaj. Pewno jesteś głodny. - podał mu paczkę herbatników.

- Co to? - zapytał podejrzliwie chłopiec.

- Herbatniki. Takie ciasteczka. - odparł. - Zmykaj już.

- Dzięki... - powiedział cicho Jack i ruszył na czworakach pod górkę z powrotem do lasu.

...

Szeryf Keller siedział w biurze przy papierkowej robocie. Nienawidził tego. Najgorsze w pracy szeryfa - papiery.

Cały dzień myślał o tajemniczym, rzekomo niebezpiecznym chłopcu, o którym mówili w radiu, a teraz zaczął odczuwać głód więc postanowił wybrać się po jakiś lunch.

- Rick! - zawołał.

- Tak szefie? - mężczyzna przybiegł prawie, że natychmiast.

- Jadę po coś do jedzenia. Pilnuj biura. Jasne?

- Tak szefie. - powiedział Rick.

- To dobrze. - mężczyzna wyszedł.

Wsiadł do swojego auta i pojechał do najbliższego baru. Zatrzymał przy nim auto i wszedł do środka

- Dzień dobry. Poproszę burgera. - powiedział kładąc na ladzie pieniądze.

Czekając na zamówienie zapatrzył się w okno. Zauważył dwóch chłopców. Jednym był ośmioletni Simon. Artur znał go. To syn sąsiadki. Mają jakieś problemy z ojcem Simona. Jego rodzice są po rozwodzie.

Drugiego chłopca nie kojarzył, ale pasował on do opisu z radia. Zauważył, że owy ośmiolatek zaczyna wspinać się do lasu.

Barmanka podała mu jego burgera

- Zapakuj na wynos. Szybko! - polecił mężczyzna

Kobieta szybko zawinęła burgera w folię aluminiową i włożyła do papierowej torebki podając Arturowi.
Chwycił torebkę i wypadł z pędem z budynku

Chłopiec zdążył się już wspiąć do lasu. Simon stał w tym samym miejscu co przed chwilą.

- Dzień dobry szeryfie. - przywitał się grzecznie.

- Simon? Kto go był? - zapytał zziajany Keller chłopca.

- Jack. Kolega. - odparł tamten wzruszając ramionami.

Szeryf stwierdził, że niewiele się od niego dowie. Ruszył pod górkę co chwilę się potykając i parę razy o mało co nie spadając w dół. Za sobą słyszał chichot Simona, ale zignorował to. Dotarł na szczyt górki i rozejrzał się. Po małym ani śladu.

Po chwili jednak dostrzegł jakiś ruchomy kształt przy drzewach. Ruszył biegiem w tamtym kierunku, lecz po chwili zwolnił. Jak wpadnie tam niczym jakiś nosorożec mały zapewne się wystraszy. Teraz szedł powoli rozglądając się naokoło. Nigdzie nie widział dzieciaka. I nagle usłyszał trzask. Złamana gałąź. Ale on na nic nie nadepnął. Rozejrzał się uważnie i nagle jakaś niewidzialna siła odrzuciła go do tyłu na jakieś drzewo.

- Co jest do cholery?! - krzyknął wstając i podnosząc wzrok.

Przed nim stał chłopiec. W przemoczonej, zakrwawionej i brudnej piżamie. Włosy miał krótko ostrzyżone, brązowe. Z nosa leciała mu krew. Patrzył na niego morderczym, ale również trochę przerażonym  wzrokiem spod lekko przymrużonych powiek. Kellerowi trudno byłoby stwierdzić kto się bardziej bał - on czy owy ośmiolatek.

- Zostaw mnie! - krzyknął chłopiec zdenerwowanym, lekko drżącym głosem

- Nic ci nie zrobię mały. Zaufaj mi... - mężczyzna spróbował wstać, ale chłopiec nie pozwolił mu na to. Zadarł lekko głowę do góry i mężczyzna się przewrócił.

I wtedy Artur zrozumiał. To chłopiec sprawiał, że go odrzucało... Czyli o to chodziło z tą jego niebezpiecznością? Że miał jakieś moce? Ale z ląd u tego dziecka magiczne moce? Przecież to absurd!

- Pomogę ci... Daj sobie pomóc... - powiedział po czym spojrzał na swoją torebkę z burgerem

I wpadł na pewien pomysł. Spojrzał na chłopca, który cały czas patrzył na niego teraz już bardziej że strachem niż z wrogością.

- Dobrze. Pójdę sobie. - powiedział po czym położył burgera na trawie przed sobą. - Masz zjedz. Dobrze ci zrobi

Chłopiec spojrzał na torebkę z jedzeniem. Nadal stał w miejscu. Artur wstał z rękami do góry i zaczął się powoli wycofywać. Chłopiec nic nie zrobił. Puścił go i patrzał jak ten odchodzi.

...

Nico po szkole jak najszybciej odrobił lekcje, a z racji tego że był piątek nie miał dużo zadane. Po uporaniu się z zadaniem z matmy zasiadł na kanapie w salonie i włączył konsole. Gra tak go wciągnęła, że nie zauważył kiedy zrobiło się tak późno, że Mia wróciła do domu.

Jego siostra w piątki zawsze miała długo lekcje, bo chodziła na dodatkowe z matmy.

- Hej - przywitał się obojętnym tonem

- Hej, mamy jeszcze nie ma? - zapytała zrzucając plecak na ziemię.

- Nie nie ma. Mikey jest  u  pani Liber... - mruknął chłopak - Kurna! Przez ciebie przegrałem!

Rzucił się wściekły na kanapę. Jego siostra tylko wywróciła oczami i ruszyła do swojego pokoju zająć się lekcjami.

Drzwi ponownie trzasnęły. Nico był pewien, że to mama. I tu czekało go zaskoczenie.

- Witaj synu. - usłyszał głos... Ojca?

Niemożliwe. Tata nigdy nie wracał przed dwudziestą... Minusy bycia szeryfem. Wiecznie był poza domem a młody Nicodem miał mu to za złe

- Cześć tato... - mruknął odkładając pada.

- Zrobiłem sobie przerwę... - wyjaśnił mężczyzna.

- Aha... Spoko.. - odparł Nico.

Chłopiec nigdy nie był zbytnio rozmowny. Nie przepadał za ludźmi i dużymi towarzystwami. Z ojcem rzadko kiedy rozmawiał, od mamy otrzymywał polecenia z siostrą się przekomarzał, a bratem czasem się opiekował. Ale tylko czasem. Miał jednego przyjaciela, któremu ufał - Tayler'a.

- Tatko? Tata wrócił? - usłyszeli z góry głos Mii, która właśnie schodziła na dół.

- Tak córciu! To ja! - krzyknął mężczyzna.

- Co tak wcześnie tatku? - zapytała zdziwiona dziewczyna siadając obok nich na kanapie.

- Muszę odpocząć bo... Ekhem... Widziałem coś dziwnego... - wymamrotał szeryf

- Co takiego? - zaciekawił się jedenastolatek.

- Dziecko... To z radia... - mruknął.

- I to jest takie dziwne?

- On serio jest niebezpieczny?

- Jak jakiś ośmiolatek jest niebezpieczny to ja jestem słoniem

- Coś ci zrobił?

Dzieciaki zasypywały go pytaniami - bynajmniej w wypadku Mii, bo w wypadku Nica były to bardziej docinki.

- Nic poważnego mi nie zrobił... Ale on jest jakiś dziwny... - Artur nie mógł uwierzyć, że zwierza się własnym dzieciom

Opowiedział im co go spotkało w lesie gdy spotkał chłopca. Nico patrzył na niego jak na wariata. Nawet Mia, która była starsza i starała się rozumieć ojca nie mogła uwierzyć w to co właśnie opowiadał.

- Nie wierzę... Mój tato zwariował... - burknął Nico kiedy mężczyzna skończył opowieść.

- Nie wiemy tego Nico. Może tata mówi prawdę... - powiedziała Mia

Szeryf spojrzał na córkę z wdzięcznością. Zawsze go broniła przed docinkami Nica.

- Ja... Muszę już wracać na komendę... Mama zaraz wróci.. powiedzcie, że dzisiaj wrócę później... - poprosił wstając i wychodząc.

Dzieciaki wymieniły ze sobą spojrzenia po czym młodszy zabrał się za granie, a starszą poszła kończyć zadanie z polaka.

...

Po odejściu tajemniczego mężczyzny w dziwnym stroju Jack stał przez chwilę w miejscu nie ruszając się. Był bardzo głodny. Zjadł herbatniki od Simona, ale tym nie zaspokoi swojego apetytu. Bał się jednak, że torebka z jedzeniem to podstęp. Może jedzenie w niej było zatrute? Kto wie?

Usiadł pod drzewem i rozejrzał się uważnie. Nie mógł pozwolić, aby ów facet go podglądał.

Siedział przez chwilę wpatrując się w torebkę. Było już późno. Zrobiło się ciemno, a skoro była jesień musiało być koło dwudziestej. Może wcześniej.

Chłopiec w końcu nie wytrzymał. Wstał i chwiejnym krokiem podszedł do torebki. Zajrzał do środka. Wewnątrz było zawiniątko. Takie srebrne. Wyjął je niepewnie i zaczął odwijać. Nie wiedział czy dobrze robi, ale głód był silny, a mężczyzna wyglądał na miłego. Chłopiec czuł trochę wyrzutu sumienia za to, że go tak potraktował. Kiedy już rozwinął folię, przyjrzał się jedzeniu. Nigdy nie jadł tak dużej bułki. Nie wiedział co to jest, ale wyglądało smacznie. Po chwili zastanowienia ugryzł. Przeżuwał powoli jakby się bał, że w bułce będzie coś niepożądanego. Ale cała była pyszna. Najadł się i nic mu się nie stało. Nie była zatruta. Eight zaczął mieć nadzieję, że mężczyzna wróci...

Było już strasznie ciemno, a chłopiec zaczynał się bać. Z nieba zaczynał padać deszcz. Poprzedniej nocy był zbyt zmęczony, by zwracać uwagę na to, że jest ciemno i pada.  Teraz również był zmęczony i obolały, ale przynajmniej najedzony. Deszcz, który przemienił się już w ulewę skapywał teraz powoli po jego twarzy. Ubranie znowu zrobiło się całe mokre. Zaczęło robić mu się strasznie zimno. Zaczynał aż drżeć z zimna.

Postanowił poszukać jakiegoś ciepłego schronienia. Wstał i chwiejnym krokiem ruszył przez las. Oczy mu się zamykały, czuł się jakby zaraz miał zemdleć.

- Ej! Mały! - usłyszał znajomy głos

Odwrócił się. Mężczyzna od dziwnej bułki. Chłopiec chciał coś powiedzieć. Podziękować. Poprosić o pomoc. Już otwierał usta, kiedy nogi się pod nim ugięły. Po ciemniało mu przed oczami. I upadł...

...

Artur podbiegł do chłopca, który leżał w błocie cały mokry i brudny.

- Mały, obudź się! - zawołał potrząsając nim

Nic z tego. Wziął chłopca na ręce i ruszył ku wyjściu z lasu. Jego żona Alice była pielęgniarką. Na pewno będzie wiedziała co z nim zrobić.

Wyniósł dzieciaka z lasu. Przy wyjściu stał jego radiowóz. Położył ,,niebezpiecznego" chłopca na tylnym siedzeniu auta a sam wsiadł na przednie. Na miejsce kierowcy. I ruszył. Starał się jechać powoli, żeby nie zrzucić dzieciaka. Co chwilę oglądał się czy mały na pewno nadal tam leży i czy przypadkiem nie odzyskał przytomności. Przez całą drogę tam leżał.

W końcu zatrzymali się przed domem szeryfa. Zostawił auto na poboczu i wziął chłopczyka na ręce. Wszedł na podwórko kopnięciem zamykając za sobą furtkę. Trudno było mu otworzyć drzwi z dzieckiem na rękach, ale jakoś się udało.

- Kochanie! Musisz mi pomóc! - zawołał.

- Gdzie ty... Kto to jest?! - przeraziła się kobietą widząc małego

- Dzieciak z radia. On nie jest niebezpieczny. Po prostu ma magiczne moce - czuł się głupio opowiadając takie rzeczy - Sam tego nie rozumiem, ale jak go obudzimy to może czegoś się dowiemy... Pomożesz?

Kobieta zamknęła za nim drzwi i kazała mu położyć chłopca na kanapie. Chwyciła jego nadgarstek, sprawdzając puls.

- Jest zmęczony. Zemdlał. Za chwilę się obudzi. - powiedziała.

I czekali...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top