Spotkałem go przypadkiem


- Jasne, czekam - odpowiedziałem i rozłączyłem się. Drżącą dłonią schowałem telefon do kieszeni.

Ciemnie niebo górowało nad miasteczkiem od kilku godzin. Żadna gwiazda nie wyłaniała się zza chmur. Jesienna aura nie poprawiała nastroju. Siedząc na ławce w ten kolejny już smutny wieczór, schowałem twarz w dłoniach.

Ciekawe, czy kierowca przyjdzie... Czy taksówkarze pracują w ulewne dnie, noce? Dobrze, że przystanek autobusowy jest zadaszony, pomyślałem. O ile wogóle... myślałem. Po trzecim piwie zrelaksowałem się, i osiągnąłem swój cel. Przestać myśleć.

Nie wspominać, nie kalkulować, nie szukać rozwiązania. Bo istnieją problemy, których nie da się rozwiązać. Nie da sie cofnąć czasu, nie da sie wybrać miejsca urodzenia, nie da sie wybrać ludzi, którzy cię wychowają, lub nie. Czy będą cie kochać czy nie, na to też masz zgubny wpływ. Robisz wszystko, starasz się, a jedyne co dostajesz w zamian to poranki, kiedy budzi cię hałas, krzyk, i już słyszysz że cud nie nadszedł, chociaż modlisz się o niego codziennie. Całe twoje życie to jedno wielkie bagno, z którego nikt cie nie uratuje.

Odchyliłem głowę i westchnąłem. Szum jadących nieopodal samochodów pomógł mi się odprężyć. Nie było bardzo zimno, ale miałem wrażenie że z ust leci mi para. Był koniec listopada, niedługo pewnie całe Kansas zasypie biały puch. chociaż zimy tutaj nie są mroźne i obfite w śnieg.

Czekając na przyjazd taksówki, cofnąłem się myślami do momentu jak wyszedłem dzisiaj z domu. I nie wiem dlaczego chce tam wracać. Zawsze marzyłem aby zniknąć, nic nikomu nie powiedzieć i wyjechać. Żadnego listu, żadnego pożegnania, po prostu zamówić takse i wyjechać z miasta, choćby do najbliższego mniejszego miasteczka. Zaszyć się w jakimś motelu, tylko z komputerem i tak w spokoju pracować. Zacząć od nowa, poznać kogoś może, mieć takie normalne życie.

Wyszedłem z domu koło osiemnastej, jakieś cztery godziny temu. Rzuciłem tylko krótkie "Będe przed północą". W małej, słabo oświetlonej i biednie urządzonej kuchni, mama stała tyłem do mnie. Nie wiem, czy płakała zmywając te naczynia, ale często widać było u niej łzy. Nienawidziłem tego. Miałem do niej żal o wiele rzeczy, ale nienawidziłem widzieć tego smutku i bezsilności na jej twarzy. Przez ostatnie miesiące, pełne stresu, na jej głowie pełnej brunatnych włosów, pojawiło się więcej szarości. Pogodna niegdyś, lekko grubsza twarz wyglądała teraz jakby mama miała o dwadzieścia lat więcej, choć ma dopiero sześćdziesiąt pięć. Nie taką chciałbym ją widzieć. Rok temu, jeszcze wyglądała inaczej. Potrafiła się uśmiechać.

Nie wiem, czy słyszała jak wychodze. Chyba dojrzałem krótkie skinienie głowy. Zamknąłem drzwi i żwirową drogą, oddaliłem się od starego, sześćdziesięcio letniego domu, który nie wiem jakim cudem jeszcze stoi. Popleśniałe ściany, nieocieplone i zagrzybione. Dach, który miejscami przecieka. Tak mieszkałem całe życie, i już dotarło do mnie że nigdy tego nie zmienie. Dotarło, i ściąga na dno. Ta bezsilność, że nic nie można zrobić.

Udałem się do pubu, w którym po pracy spędzałem piątki. Kiedyś piątki, z przyjacielem dopóki nie wyjechał. Teraz bywam tu często, nawet nie wieczorami. Jedyne pragnienie to wyjść z domu, nie słyszeć tego wszystkiego, nie widzieć łez i nie być świadkiem awantur gdy ojciec znowu przesadzi z wódką. A to tylko jeden z problemów.

Sącząc zimnego Bud Lighta, trochę się otrząsnąłem. Potrzebuje tego. Inaczej ja i całą moja rodzina skończylibyśmy w szpitalu psychiatrycznym. Mama często narzeka na serce, czasem nie ma ochoty wstać z łóżka i zaczyna mówić jak babcia, która jest kolejnym źródłem problemów.

Chodzi o to, że...

Zobaczyłem właśnie światła auta. Koło przystanku zatrzymała się mały Vauxhall, inaczej zwany Oplem. Na jego dachu połyskiwał plastikowy napis TAXI.

Powoli wstałem, i zabrałem plecak. Wziąłem ze sobą laptopa, żeby choć chwilę popracować nad filmem reklamowym dla klienta. Zlecenie wpadło niespodziewanie, ostatnio mało co zarabiam i nie mogłem przegapić tej okazji. Ale jednak potrzeba relaksu i wypicia kilku zimnych piw była silniejsza.

Wsiadłem do auta, rzuciłem obok plecak i spojrzałem na osobę za kierownicą. Nawet zapomniałem, żeby powiedzieć "Dzień dobry".

- Witam, dokąd jedziemy? - odezwał się młody chłopak. Może był starszy ode mnie o pięć, siedem lat. Wyglądał na dwadzieścia kilka. W słabym świetle zobaczyłem tylko, że ma jasną skórę i ciemniejsze, krótko obcięte włosy. Kilkudniowy zarost sprawiał, że wyglądał na osobę starszą ode mnie. Choć skończyłem dwadzieścia lat, dalej nie mogę zapuścić brody a mój głos zatrzymał się na etapie skrzeczenia jak u piętnastolatka.

Podałem mężczyźnie adres i oparłem się o siedzenie. Odjechaliśmy z małego placu przy przystanku autobusowym. Miałem wrażenie, że deszcz jakby się zmniejszył. Krople na szybie nie był gęste, widziałem za oknem mijane budynki z neonami. Lombard, drugi na tej ulicy bar, sklepiki typu convenince store, inny przystanek autobusowy...

Ze snu wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Nawet nie wiedziałem, kiedy zamknąłem oczy i uciąłem sobie drzemkę. Byłem wyczerpany... i pijany, to fakt. Ciepłe powietrze w samochodzie też pomogło odpłynąć w krainę Morfeusza.

Westchnąłem, i mruknąłem "Dojechaliśmy?". Już sięgałem do plecaka, po portfel, ale usłyszałem obok siebie twarde "Wysiadaj".

- Już, już... - westchnąłem i wygramoliłem się z auta. Czego taki niemiły, pomyślałem.  Zanim, zdążyłem rozejrzeć się wokół, stojący obok kierowca, chwycił mnie za rękę i popchnął na samochód. Wszystko zadziało się tak szybko, nie zauważyłem nawet gdzie jesteśmy.

Krzyknąłem, byłem zaskoczony i nie wiedziałem co się dzieje. Wykręcił mi ręke i przycisnął moje ciało bardziej do karoserii auta. Pytałem co sie dzieje, kilkukrotnie lecz żadnej odpowiedzi nie otrzymałem. W jakie ja się znowu wpakowałem gówno?! Co jest nie tak z tym taksówkarzem?

- Chyba pomyliłem adresy - usłyszałem za plecami pewny siebie głos. Mój oddech przyspieszył, zacząłem się jeszcze bardziej bać. Już zobaczyłem, że nie stoimy koło mojego domu, ani na żwirowej drodze, a obok wysokiego płotu z betonu, za którym znajdował się duży, nieoświetlony dom.

- Co się dzieje? - spytałem cicho. Chłodne powietrze wiało mi na twarz, ale trząsłem się chyba ze strachu. Poczułem, że na rękach zaciskają mi sie kajdanki.

Pociągnął mnie za ramiona, odwróciliśmy się w stronę ciemnego, złowrogo wyglądającego budynku. Duży dom zajmował większą część posesji, tylko to zauważyłem w ciemności.

Ciężko było mi oddychać. Trzymał mnie mocno i prowadził po chodniku w stronę wejścia do domu. Ponownie chciałem się coś dowiedzieć, lecz mężczyzna milczał.  A niewiedza, potęguje strach. Pewnie właśnie o to mu chodziło.

Nie próbowałem krzyczeć. Nie zapierałem się nogami. Jednak, gdy zamknęły się za mną drzwi, jakiś ciężar pojawił się na sercu. Świadomość, że nie ma już odwrotu.


Cześć. Wracam na Wattpad z nowym opowiadaniem, mam nadzieję, że was zaciekawi. Troche mnie tu nie było, miałem swoje problemy, o niektórych pisałęm nawet tutaj w Under my scars, to był taki pamiętnik. Anyway, miłej lektury






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top