4.
Nie spałem za dobrze. Obudziłem się raz w środku nocy zlany potem. Śniła mi się impreza u kogoś ze szkoły, tańczyłem na niej z moją byłą, potem przesadziłem z alkoholem. Jak to sen, nie wszystko wydawało się logiczne i w dobrej kolejności. Raz znajdowałem się w salonie, potem w basenie, a potem widziałem jedynie czerwono-niebieskie światła. Ktoś leżał w karetce. Nie dowiedziałem się, czy to ja, bo udało mi się otworzyć oczy.
Wsiadłem do samochodu Tristana w średnim humorze. Dzisiaj szybciej wygramoliśmy się z domów, więc zaproponowałem, by pojechać najpierw po kawę na wynos. Zgodził się, gadając, że może w końcu zrobię prawko, bo na pewno mi się przyda.
- Po co, skoro ty mnie wozisz? - zapytałem żartobliwie.
- Do szkoły, ale potem już przestaję być twoim szoferem. Chcesz, żeby mama cię wszędzie woziła?
- Wiem, staryyy, obiecuję, że niedługo się za to zabiorę. - Spojrzałem przez okno na mijaną galerię handlową. - Na razie mam inne sprawy na głowie.
Odwrócił na sekundę wzrok od drogi.
- Jakie sprawy? - zapytał.
- Masz ochotę wpaść po lekcjach do szkoły Mii?
- Po co?
- Muszę pogadać z jednym chłopakiem - odpowiedziałem z tajemniczym uśmiechem.
- Po co?
- Gnojek dokucza mojej siostrze.
- O tym chcesz z nim pogadać? - Nie wyglądał na zadowolonego. - Nie lepiej, żeby zgłosiła to wychowawczyni lub żeby wasza mama przyszła do szkoły?
- Może tak, ale myślę, że to niewiele da. Wiem z doświadczenia.
- Będziesz miał kłopoty, Charlie.
- Myślę, że nie poleci nakablować. Sam ma trochę za uszami.
- Dwójka starszych na jednego dzieciaka? - zapytał, unosząc jedną brew.
- Jeszcze to ustalimy.
- W co ty mnie wciągasz...
- Czyli się zgadzasz? - Poprawiłem się z ekscytacją na fotelu.
Zajechał pod kawiarnię i popatrzył na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
- Dzięki, Tris.
- Chodź po kawę - rzucił, kręcąc głową.
Mia przy śniadaniu pokazała mi Dallasa na facebooku. Wiedziałem też, gdzie powinienem go znaleźć przed ostatnią lekcją. Miałem nadzieję, że go poznam i wszystko pójdzie po mojej myśli. Może działałem głupio i impulsywnie, ale nie chciałem, by młoda musiała dłużej znosić jego zachowanie. Mi nic nie szkodziło wziąć go na słówko.
Z rozmyślań wyrwał mnie Luke chwytający za mój plecak.
- Dzień dobry, przyjaciele - przywitał się z głupkowatym wyrazem twarzy.
- Siema, Luke - rzuciłem, wyciągając książki z szafki.
- Słyszeliście o imprezie u Holdena?
- Tego z drużyny? - zapytał Tristan.
- Tak, robi ją jutro w swojej wielkiej chacie.
Złapałem kontakt wzrokowy z blondynem, ale nie zauważyłem żadnego zawahania.
- Charlie - Tristan złapał mnie za ramię - dobrze pamiętam, że chciałeś się rozerwać?
Pokiwałem twierdząco głową, nie spuszczając wzroku z Luke'a.
- Zgadamy się później, śpieszę się na historię sztuki.
- Okej, to do zobaczenia na angielskim.
Siedząc w ławce, patrzyłem na Darcy. Notowała słowa nauczycielki, a jej czarne włosy opadały jej na twarz. Dzisiaj ich nie spięła. Lubiłem, gdy nosiła rozpuszczone.
Cały czas przed oczami miałem mój sen. Dlaczego właśnie z nią się w nim bawiłem, skoro ostatnio mało o niej myślałem i nie zwracałem na nią uwagi? Czy podświadomie mi jej brakowało? Tęskniłem za nią?
Nagle się odwróciła i spojrzała mi w oczy. Jakby czuła na sobie mój wzrok. Nie speszyłem się, złapałem jej spojrzenie na trzy sekundy.
Potem moje myśli zaczęły krążyć wokół Brooke. Zobaczę ją na angielskim, siedzącą jak zwykle na końcu klasy. Nie będzie podnosiła wzroku znad zeszytu, a gdy zadzwoni dzwonek, wyjdzie prędko na korytarz, jakby dokądś się spieszyła.
Co ja w ogóle robiłem na historii sztuki? Wolałbym działać w praktyce, niż uczyć się samej teorii. Dlaczego zajęcia muzyczne były dodatkowe? Chętnie wplótłbym je w swój obowiązkowy plan lekcji. Zaczęły mnie świerzbić palce. Zacząłem sobie wyobrażać, jak wracam do domu i łapię za gitarę. Czasem wena nachodziła mnie w najmniej oczekiwanych momentach.
Nie zwróciłem uwagi na dzwonek. Dopiero gdy wszyscy wokół podnieśli się z krzeseł, również wstałem i spakowałem swoje rzeczy do plecaka.
- Charlie - znajomy głos powstrzymał mnie przed wyjściem z klasy.
- Tak? - Odwróciłem się w stronę Darcy. Miała sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, więc musiała zadzierać głowę.
- Cześć.
- Cześć - odpowiedziałem z westchnieniem. Spojrzałem wymownie na korytarz. Pokiwała głową i wyszliśmy razem, by po chwili zatrzymać się przy nie naszych szafkach.
- O co chodzi? - zapytałem. Nie uśmiechałem się. Nie miałem ochoty udawać.
- Od kiedy zerwaliśmy, unikasz mnie na każdym kroku.
- Tak dokładnie to nie zerwaliśmy - zauważyłem. - Zdradziłaś mnie i... przestaliśmy ze sobą rozmawiać.
- Wiem, ja...
- Z resztą dziwisz się, że cię unikam? - zapytałem, powstrzymując się, by nie roześmiać się jej w twarz. - Cholera, Darcy.
- Lubiłam cię - odpowiedziała, spuszczając wzrok. - Nie możemy mieć nadal kontaktu? Zachowywać się normalnie?
- Lubiłam cię... - powtórzyłem szeptem. - A ja byłem w tobie zakochany. Właśnie tu tkwi problem.
- Dobra, przepraszam, niepotrzebnie się w ogóle odezwałam. I przepraszam za... to wszystko.
- Już nie jesteście razem, tak?
- Z Justinem? Nie jesteśmy.
- Tak myślałem. - Pokiwałem z uśmiechem głową i zrobiłem krok w tył.
- Co masz na myśli? - zapytała zbita z tropu. Przez chwilę nawet zrobiło mi się jej żal. Nigdy nie wydawała mi się złą dziewczyną, może trochę zagubioną.
- Daj mi spokój, Darcy - odpowiedziałem dobitnie, idąc tyłem i patrząc jej z tym samym uśmiechem prosto w oczy.
Poczułem ulgę. W końcu zamknąłem ten rozdział w swoim życiu. Nie potrzebujemy toksycznych ludzi w swoim otoczeniu.
Valerie.
Poszedłem na angielski. Pogadam z nią na długiej przerwie. Po lunchu.
Kiedy usiadłem w ławce, tak jak ostatnio pojawiła się przed nią Brooke. Trzymała w rękach mój zeszyt od historii.
- Dziękuję, oddaję - powiedziała miłym głosem.
- Nie ma za co - odparłem, biorąc go od niej i wkładając do plecaka. - Doczytałaś się wszystkiego?
- Tak.
- To dobrze. Ładna bluza.
Zerknęła w dół na swoje ubranie.
- Dzięki. To logo serialu.
- Wiem, też go oglądam.
Uśmiechnęła się i wróciła do swojej ławki. Odprowadziłem ją wzrokiem. Nie przemyślałem tego komplementu, po prostu ze mnie wyleciał. Bałem się, że odbierze go negatywnie, ale na moje szczęście chyba zdążyła mnie polubić.
Dziewczyny patrzyły na nią w oceniający sposób. Chłopcy podśmiewali się pod nosem. Potrzebowała kogoś więcej niż tylko Zoey. Muru osób po jej stronie. Fajnie byłoby spędzić czas na jednej imprezie, ale wiedziałem, że nie prędko zobaczę Brooke w takim miejscu.
Nie wchodziłem jej tego dnia w drogę. Nie chciałem być natarczywy, to nie zachęca. Przetrwałem kolejny angielski i kolejną historię sztuki z Darcy. Teraz to ona bardzo widocznie mnie olewała. Może tak było jej łatwiej.
Słyszałem za to często o jakimś filmiku. Myślałem, że może nie jestem na bieżąco z hitami internetu, ale najwyraźniej nie o to się rozchodziło, bo Tristan i Luke też nie mieli o niczym pojęcia. W przeciwieństwie do ludzi, którzy otaczali mnie na lekcjach i stołówce, przekazując sobie plotkę. Wiedziałem, że prędzej czy później dojdzie do moich uszu.
Nie wiedziałem za to, że wolałbym żyć w błogiej nieświadomości.
- Gdzieś się spieszysz? - zapytał Tristan, przeżuwając swój lunch.
- Hm? - Spojrzałem na niego wyrwany z przemyśleń.
- Zawsze kończysz jeść ostatni.
Przeniosłem wzrok na pustą tackę. Wziąłem ją w ręce i przeprosiłem chłopaków.
- To może chociaż zdradzisz, co jest powodem twojej ucieczki?
- Dziewczyna.
- Dziewczyna? - zainteresował się Luke.
- Nom. Nie byle jaka.
Popatrzyli na siebie zaskoczeni, a ja owiany tajemnicą poszedłem odłożyć tackę na miejsce i wyszedłem ze stołówki.
Valerie nie przeznaczała całej przerwy na jedzenie, nie przepadała siedzieć na stołówce. Ciepłą porą zajmowała główny stół na dworze, a zimną zbierała się z dziewczynami szybciej i gdzieś razem szły. Dzisiaj nadarzyła się okazja, by dowiedzieć się gdzie. Musiałem ją dogonić.
Nie zniknęła mi z oczu. Szedłem za nią i jej paczką w pewnej odległości, ale nieciężko dostrzec Valerie Holland na korytarzu. Czasem czułem się jak w typowym amerykańskim filmie dla nastolatków. Miało to swoje plusy i minusy.
Wątpiłem, że zaprowadzą mnie do biblioteki. Postanowiły resztę przerwy spędzić na sali, która była również częścią przejściową pomiędzy holem, a miejscem do odrabiania lekcji. Usiadły na czarnej kanapie przy dużym oknie wychodzącym na tylny dziedziniec. Idealnie do pogadania i porobienia zdjęć z dobrym światłem.
- Hej - przywitał się ze mną kolega z psychologii.
- Cześć - odpowiedziałem, zwracając na siebie uwagę Valerie, która usłyszała znajomy głos.
Odwróciła wzrok, by po chwili znów mnie zmierzyć. Jej brązowe oczy czasem wydawały się czarne i przeszywające na wylot. Wyczuła, że stoję obok nie bez powodu.
- Chcesz się dosiąść? - zapytała sarkastycznie, a ja poczułem na sobie spojrzenia dodatkowych par oczu.
- Wolę wziąć cię na stronę.
Spojrzały po sobie z drwiącymi uśmieszkami. Nie denerwuj się, Charlie.
- Chcesz ze mną pogadać? - upewniła się.
- Tak. Przydałoby się.
- No proszę, proszę... Co wy na to, dziewczyny? - zwróciła się do nich, prostując się na kanapie gotowa do wstania.
- Bez nich - powiedziałem.
- Sama nigdzie z tobą nie pójdę. - Skrzywiła się. - Jeszcze coś mi zrobisz.
- Daj spokój, Val.
- Będziemy miały na was oko - odezwała się Page.
Valerie popatrzyła karcąco na szczupłą blondynkę, ale ostatecznie się zgodziła. Chyba była bardzo ciekawa tego, co mam jej do powiedzenia. Trójka dziewczyn została na miejscu, nie spuszczając z nas wzroku i gadając coś między sobą. My stanęliśmy pod ścianą niedaleko automatu z jedzeniem.
- Tak się składa, że miałam ciekawsze rzeczy do roboty, niż rozmowa z tobą - syknęła, krzyżując ręce na piersi.
- Jeszcze ci się to nie znudziło? - zapytałem, przybliżając się do niej, by poczuć panowanie nad sytuacją.
- A tobie znudzili się chłopcy, że zacząłeś latać za Brooke Collins?
- Jaki ty masz problem? - zdenerwowałem się. - O co w tym wszystkim chodzi, hm?
- Mnie pytasz?
- A kogo? - Machnąłem rękami. - Mam dość, wiesz? Męczy mnie twoje zachowanie. Nie możesz powiedzieć wprost, o co ci, do cholery, chodzi?!
- O co mi chodzi?
- Tak, Val. Kiedyś się kolegowaliśmy. Co się stało, że tak bardzo mnie znienawidziłaś?
- Dobrze wiesz - prychnęła, zarzucając włosami.
- Tak się składa, że nie wiem. Oświeć mnie, co zmieniło twój charakter o sto osiemdziesiąt stopni.
- Nie próbuj nawet odwracać kota ogonem - powiedziała ostro, uderzając mnie palcem w pierś. - Nie tylko ja się zmieniłam.
Parzyłem na nią chwilę ze zmarszczonymi brwiami.
- Nie możemy tego w końcu załatwić? - zapytałem z westchnieniem. - Lubię mieć jasne sytuacje.
- A ja lubię otaczać się prawdziwymi przyjaciółmi.
Wybiła mnie z rytmu. Nie wiedziałem, do czego nawiązała. Spojrzałem na jej paczkę, która na pewno nie składała się z prawdziwych przyjaciół, o jakich od dziecka marzyła.
- Valerie... - powiedziałem spokojniejszym już tonem. Chciałem brzmieć miło i zachęcająco. Na chwilę zapomnieć o naszych negatywnych stosunkach i wyobrazić sobie przed sobą moją dawną koleżankę, z którą lubiłem spędzać czas. - Nie chcę dłużej tkwić w takiej relacji. Możemy mieć na siebie głęboko wywalone, ale chociaż rozejdźmy się w zgodzie.
- Nie wiem, czy jestem w stanie.
- Przestań, proszę cię... Może i fajnie ci się ze mną droczy i mnie gnębi, ale ja jestem już tym zmęczony. Nie mam pojęcia, czy coś ci zrobiłem, czy co, chcę tylko jednej, jasnej odpowiedzi. Staram się to załatwić po dobroci.
Otworzyła usta, by znów rzucić niepotrzebnym tekstem, ale się powstrzymała. Poczułem ulgę. Może w końcu coś ruszy do przodu.
- Nie chcę cię długo zatrzymywać, bo...
- Naprawdę nie wiesz czy udajesz? - przerwała mi, patrząc prosto w oczy.
- Co?
- Co mam ci za złe.
- Nie, Val.
Spuściła wzrok na swoje buty i przygryzła nerwowo wargę.
- Nick.
- Nick? - zdziwiłem się. - Nick Collins?
- Tak - odpowiedziała krótko, ale w jej wzroku kryło się morze oskarżeń.
Cofnąłem się wspomnieniami do wakacji po dziewiątej klasie. Nick był moim pierwszym chłopakiem. Wcześniej przyjaźniliśmy się w trójkę z Valerie. Ona nas ze sobą poznała i cieszyła się, że się polubiliśmy. Z czasem okazało się, że był to inny rodzaj sympatii, niż wszyscy myśleli. Oboje nie byliśmy w pełni pewni swojej orientacji, tak naprawdę nadal nie jestem, ale jakoś tak się złożyło, że zaczęliśmy być parą. Wszystko skończyło się z nadejściem września.
Potem przypomniałem sobie wyzwiska, którymi obrzucała mnie Val na korytarzach szkoły. Nigdy nie była jakaś bardzo tolerancyjna, ale żeby posunąć się do takich rzeczy? Naprawdę to było powodem?
- Nie stój tak cicho - odezwała się z pochmurną miną.
- Sorry, ale staram się złożyć wszystko do kupy. Co Nick ma z tym wspólnego?
- Nie domyślasz się?
- Nie mam wpływu na to kim jestem i która płeć mi się podoba - powiedziałem dobitnie. - Mam świadomość, że wiedziałaś, co nas łączyło.
- Trudno było nie zauważyć.
- No to wszystko jasne - westchnąłem, robiąc krok w tył, ale ona zmarszczyła czoło. - Przepraszam bardzo, że nie wpisuję się w twoje normy.
- Co? - Wyglądała na dotkniętą. - To, że jesteś gejem, to już swoją drogą, ale to nie jest koniec, Charlie.
- Nie jestem gejem - sprostowałem. - Nie istnieją tylko dwie orientacje.
- Mniejsza o to. Mógłbyś umawiać się nawet ze wszystkimi chłopakami ze szkoły i w sumie miałabym to gdzieś. Ale ty wybrałeś Nicka.
- I?
- I to, że dobrze wiedziałeś, że mi się podobał.
- Jak to? - szczerze się zdziwiłem.
- Nie mogłeś tego nie zauważyć. Nie dość, że ukradłeś mi crusha, to w dodatku przyjaciela. Nigdy później nie spędzał ze mną tyle czasu, co przed poznaniem ciebie.
Poczułem, jakbym dostał w twarz. Nie miałem pojęcia. Valerie nigdy mi się z tego nie zwierzyła. Zakochując się w brunecie, nie byłem świadomy, że łamię kodeks przyjaźni. Nigdy nie miałem zamiaru jej zranić.
- Ja... ja...
- Było, minęło. Teraz jestem z Noah.
- Nie wiedziałem, Valerie.
Czułem się naprawdę źle. Zawsze to ona miała do mnie problem, przygryzała mi i nastawiała innych przeciwko mnie, ale nie pomyślałbym, że ja ją do tego popchnąłem. Że z mojej winy zepsuła się nasza przyjaźń. W dodatku to, co przydarzyło się jej bratu...
Bez słowa zaczęła ode mnie odchodzić. Koleżanki patrzyły na nią błyszczącymi oczami, gotowe posłuchać, czego świr Charlie od niej chciał.
- Przepraszam - powiedziałem do jej pleców.
Zwolniła i zdziwiona spojrzała na mnie przez ramię. Nie spodziewała się tego usłyszeć. Zachowała jednak kamienną twarz i doszła pewnym siebie krokiem do kanapy.
Poczułem się lekki. Nareszcie nie czułem na sobie jej ciężaru.
Musiałem wyglądać niezwykle promiennie, bo Tristan długo mi się przypatrywał, czekając na moje sprawozdanie. Zostało mało czasu do dzwonka, więc kazałem im szybko przebierać nogami. Po zajęciach z psychologii będziemy mogli na spokojnie i długo rozmawiać.
- Luke też chce wiedzieć, co się stało - powiedział Tristan, a blondyn ochoczo pokiwał głową.
Wolałem opowiedzieć wszystko Tristanowi w samochodzie, ale faktycznie byłoby to niesprawiedliwe. Luke też należał do paczki i jeśli pojawiał się temat dziewczyn, to on najchętniej go słuchał.
- Spotkajmy się po lekcjach przed parkingiem - zaproponował.
- Mamy coś do załatwienia - powiedziałem przepraszająco. - To nie może czekać.
- Jest piątek, w takim razie wyskoczmy gdzieś wieczorem.
- Luke ma rację - wtrącił Tristan, zatrzymując się przy schodach. - Wtedy nam opowiesz. Do zobaczenia!
Wspięli się na piętro, zostawiając mnie na dole. Odwróciłem się w stronę klasy, pod którą stała Brooke ze słuchawkami w uszach. Patrzyła na mnie, ale przyłapana na tym szybko uciekła wzrokiem.
***
Tristan w kółko powtarzał "Charlie, uspokój się", kiedy kręciłem się na fotelu pasażera. Nic nie mogłem na to poradzić, że cały dzień wyobrażałem sobie i czekałem na tę chwilę. Było to dla mnie z niewiadomych powodów ważne. Może czułem się fajny, większy i bohaterski, lubiłem wzbudzać respekt.
- Jesteś jakiś nabuzowany - powiedział, patrząc na mnie kątem oka. - Boję się, że przywalisz temu dzieciakowi.
- Za kogo ty mnie masz?
- Jesteś nieobliczalny, Charlie - odparł z uśmiechem.
- Będę grzeczny - westchnąłem, uderzając dłońmi o deskę rozdzielczą. - Przecież mnie znasz.
- No właśnie, dlatego boję się o życie tego gówniarza.
Zaśmiałem się, a on zmienił na chwilę temat. Mogłem zająć głowę czymś innym, ale przestałem go słuchać, kiedy zajechaliśmy pod liceum Mii.
Dallas często przesiadywał z kolegami w "palarni" za szkołą. Gardziłem fajkami i nienawidziłem ich zapachu. Smutne, że piętnastolatek palił lub towarzyszył kolegom, wdychając dym w młode płuca.
Na szczęście złapaliśmy go jeszcze na ścieżce. Kolejnym plusem był fakt, że szedł sam.
- Duncan - zawołałem go po nazwisku.
Wysoki jak na swój wiek blondyn odwrócił się, szukając wzrokiem źródła głosu. Początkowo się zawahał, bo przecież mnie nie znał, ale wokół nie było nikogo innego.
- Tak?
Poprosiłem Tristana, by został pod drzewem, a sam odszedłem z młodym pod ceglany mur. Patrzył na mnie z niepokojem, ale głowę trzymał wysoko uniesioną. Trik, który sam stosowałem, by wydawać się pewniejszym siebie.
- O co chodzi? - zapytał chrypliwym głosem, na który pewnie leciały dziewczyny.
- Jestem bratem Mii Wilde - odpowiedziałem z krzywym uśmiechem.
Jego prawa brew drgnęła ledwo zauważalnie.
- I co?
- Co możesz mi o niej powiedzieć?
- A po co mam cokolwiek mówić? - zdenerwował się. - Ledwo ją znam.
- Nie przeszkadza ci to w tym, żeby ją dręczyć.
- Dręczyć? - zaśmiał się, na co zacisnąłem zęby. - Nic jej nie robię, daj mi spokój.
- Nic? A Dumbo? Coś ci to mówi?
- Zejdź mi z drogi - powiedział, próbując mnie wyminąć. - Kto cię tu w ogóle wpuścił?
- Nigdzie nie pójdziesz, póki sobie tego nie wyjaśnimy.
- Bo co? - spytał buntowniczo.
- Bo ci narobię kłopotów w szkole. A po co, skoro można to załatwić inaczej? Chcę tylko jednej rzeczy - odczep się od mojej siostry.
- Spierdalaj.
W takich momentach doceniam, że posiadam przyjaciół. Osoby, które nie pozwolą mi zrobić niczego głupiego. Że wziąłem ze sobą Tristana, by obserwował nas z boku i mógł w razie czego zareagować.
Złapałem Dallasa za bluzę i przyparłem go do ściany. Miał niewyparzoną gębę, ale z nas dwóch ja byłem większy i silniejszy. Puściłem go nie tylko dlatego, bo Tristan mnie pilnował, ale zobaczyłem w oczach chłopaka kryjący się strach, mimo że starał się udawać twardego. Z jednej strony wzbudzany szacunek podwyższał moje męskie ego, a z drugiej poczułem się jak... nie ja. Ale nie mogłem okazać słabości. Rekiny zwęszyłyby krew.
Zdążyłem się nauczyć, że ważne w życiu jest ukrywanie słabych cech i nie pokazywanie na czym nam tak naprawdę zależy.
Poprawiłem Dallasowi kołnierz bluzy, za którą go przed chwilą pociągnąłem. Tristan próbował dać mi do zrozumienia, że pora wracać. Obawiał się, że ściągnę na nas kłopoty.
- Nie jesteś złym chłopakiem - zwróciłem się do młodego. Patrzył mi w oczy, nadal zgrywając twardziela. - Dla dziewczyn trzeba być miłym, wiesz? Mia cię lubiła.
- Spóźnię się na lekcję - odpowiedział wymijająco.
- Od teraz nigdy więcej nie powiesz na nią złego słowa, rozumiesz? - zapytałem, robiąc krok w tył. - I kup jej czekoladę.
Kiwnął ledwie zauważalnie głową. Stał nadal pod murem, pozwalając nam zwinąć się z terenu liceum. Odwróciłem się, by na niego spojrzeć. Drapał się po głowie, głęboko nad czymś myśląc.
- Dobrze nam poszło - powiedziałem do przyjaciela, klepiąc go w ramię.
- Bał się.
- Tak, mimo że próbował tego nie pokazać.
- Myślę, że już jej nie ruszy. - Uśmiechnął się. - Dobry z ciebie brat.
- Dzięki.
- Chwilowo bałem się, że przekroczysz granicę.
- Gdyby nie ty, pewnie by tak było.
Tristan objął mnie przyjacielsko ramieniem i zeszliśmy schodkami na parking. Odetchnąłem długo wstrzymywane powietrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top