9. Tajemnica

Bailey

Bolało mnie to, jak mnie unikał. Wyznał mi całą prawdę, która mną wstrząsnęła. Zmieniła całkowicie obraz jego osoby. Dlatego nie mogłam zrozumieć, dlaczego po tym wszystkim z powrotem mnie odtrącał.

Nie dostałam odpowiedzi. W środę nie zjawił się w szkole. Tak jak kiedyś, spędziłam dzień z Colinem i od czasu do czasu z Chloe. Przyjaciel w końcu zaczął podzielać moje zmartwienie. Nie powiedziałam mu nic o tym, czego się dowiedziałam.

Może jest chory?, myślałam. Przecież ma prawo. Jednak cały czas bałam się, że to nie choroba. Że coś się stało, a ja siedzę sobie w szkolnej ławce, patrzę na innych ludzi, a pewien mały, szary człowiek cierpi gdzieś sam w wielkim, okrutnym świecie.

Będąc w domu, dostałam wiadomość od Landona. Nie byłam nią szczególnie zaskoczona, bo od spotkania w pizzerii często pisaliśmy. Nie przekraczaliśmy pewnej granicy, ale chłopaka interesowało dużo rzeczy z mojego życia. Dało się odczuć, że oczekiwał ode mnie czegoś więcej niż przyjaźni.

Zaprosił mnie na domówkę do swojego kumpla Lewisa. Moja pierwsza myśl: "u Nathana nie było za ciekawie". Ale może Landon ma spokojniejszych znajomych? Może nie przyjdzie dużo ludzi, tylko przyjaciele? Zrozumiałam, że będzie to randka, ale zgodziłam się, ponieważ naprawdę polubiłam chłopaka. Może jednak coś zaiskrzy. Colin by się ucieszył.

Zadzwoniłam do niego na Skypie, by dokładnie widzieć jego reakcję. Powiedziałam mu o wcześniejszej rozmowie z kolorowowłosym i poprosiłam o rady. Colin stwierdził, że Landon wydaje się być miły, spokojny i wrażliwy, czyli jesteśmy dość podobni.

- Co to za hałasy tam z tyłu? - Popatrzyłam znad książek na ekran laptopa.

- To Thomas. On... hm... zabiera mi Rasty'ego. Ten pies lubi go bardziej ode mnie.

- Nieee... Rasty cię uwielbia. - Zaśmiałam się.

- Gryzie mnie. A w tej chwili liże Thoma po twarzy.

Gadaliśmy jeszcze chwilę o stosunkach chłopaka z brązowym kundlem. Nasze rozmowy często schodziły na donikąd nieprowadzące tematy lub te naprawdę głębokie.

Rasty mieszkał z Colinem od trzech lat. Sam ma ich osiem. Przyjaciel znalazł go przy drodze, ktoś musiał wyrzucić go z samochodu. Tak jak ja kocha zwierzęta, więc nie mógł przejść obok czworonoga obojętnie. Mimo jego marudzenia widzę, jak Rasty na niego patrzy, jak go kocha, jak jest mu wdzięczny. Też bym tak chciała.

***

Od rana padał deszcz, więc z uśmiechem schroniłam się w autobusie. Ulżyło mi na widok Adama. Usiadłam obok niego, patrząc tak jak on na spływające po szybie krople deszczu. Zostawiliśmy na przystanku parę z czerwonym parasolem i ruszyliśmy w drogę do szkoły.

- Nie było cię wczoraj w szkole.

- Mhm.

- Coś się stało?

- Nie - odpowiedział bez przekonania.

- Na pewno? - Zgięłam się, by mógł spojrzeć mi w oczy.

- Tak, Bailey, nie przejmuj się.

Na jego twarz znowu wkradła się ta odraza i obojętność. Odwróciłam wzrok urażona. Czasem to nie było miłe. Nigdy nie było miłe.

Dojechaliśmy na miejsce, wymieniając się beznadziejnymi uwagami jak: "ale dzisiaj pada" lub "ciekawe co dzisiaj na lunch".

Przywitałam się z Colem, Chloe i resztą bliższych znajomych. Chłopak siedział z Trójką (tak nazwałam Bena, Harry'ego i Terry'ego) i rozmawiał o niedotyczących mnie sprawach. Poszłam więc z koleżanką na spacer. Krążyłyśmy bez celu po korytarzach liceum. Nominowały w nim odcienie beżu i szarości, czasem jakaś czerwień lub granat szafek. Moim ulubionym miejscem była wnęka pod schodami prowadzącymi na pierwsze piętro, stołówka, sala muzyczna oraz plac za budynkiem, na którego o tej porze roku wychodziło coraz mniej osób.

Minęłyśmy automaty (nie miałyśmy wyboru), gdzie siedziała cała nasza ukochana paczka. Posłali mi nienawistne spojrzenia i zaśmiali się pod nosem. Kiedyś może i bym się przejęła, ale teraz... wisiało mi to.

- Chodzą plotki o Adamie i Nathanie.

- Co? Jakie plotki? - Zatrzymałyśmy się niedaleko sekretariatu, gdzie stały miękkie fotele.

- Nie wiem dokładnie, ale coś o jakichś zakładach, układach czy czymś.

- Ta, wiem.

- Nagle się zakumplowali?

- Nie, to nie o to chodzi...

- Ludzie myślą, że Adam dołączył do ich grupy.

- Nie, to coś gorszego. Nie chcę rozgadywać.

- Powiedz. - Zrobiła maślane oczy i złączyła dłonie jak do modlitwy.

- Co mam ci powiedzieć? Że Nath bawi się ludzkimi uczuciami? I kolejną zabawkę znalazł w Adamie? - niepotrzebnie uniosłam głos.

- Co masz na myśli? Nathan mu coś zrobił?

- Nie, ale to kwestia czasu.

- Nie wiedziałam... Wygląda na takiego, który nie podłoży się tym idiotom.

Zastanowiłam się nad jej słowami. Oczywiście, że Adam wydawał się silniejszy psychicznie niż Nath i cały jego gang. Przewyższał ich pod każdym względem, ale jednak znaleźli jego słabość.

- Chyba nie myślisz, że będzie jak z Frankiem?

- Zabawne, że o nim mówisz, bo tak właśnie sobie pan Nathan postanowił.

Chloe popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Żartujesz. Nie zrobią tego. Nie drugi raz. Nie z nim.

- Dlatego już rozumiesz, dlaczego cały czas próbuję go chronić. Z Frankiem popełniłam błąd, który męczy mnie do dzisiaj - załamał mi się głos.

- To przeszłość. Teraz jesteś inna, lepsza. Nie wracajmy do tego. - Położyła mi rękę na kolanie.

Nie mówiłam o tym Adamowi, ale kiedy Nathan gnębił Millera, nie robiłam nic, ba, sama mu trochę pomogłam. Wtedy nie miałam świadomości, że moje zachowanie pomaga niszczyć komuś życie. Dałam się wkręcić w kłamstwo, w skutku czego zraniłam Franka. Powiedziałam mu rzeczy, których nie powinnam, dałam złudne nadzieje, oszukałam, wyśmiałam, tak jak reszta szkoły. Kiedy zdałam sobie sprawę ze swojej winy, chłopak zniknął i już nigdy go nie widziałam.

***


Z niespodziewaną szybkością nadszedł weekend. W piątek znowu nie było Adama w szkole i żałowałam, że nie wzięłam od niego numeru telefonu. Miał mój, stąd jak wtedy dałam mu go na geografii. Nie powinnam aż tak się martwić, ale sprawy się zmieniły. Poznałam całą jego tajemnicę i to, do czego zdolny jest jego ojciec. Dałabym sobie rękę uciąć, że ten siniak, o którego spytałam w autobusie we wtorek, był wynikiem domowej awantury. Nie powiedział mi wszystkiego, ale zrozumiałam, że jego ojciec jest zwykłym bydlakiem, który od śmierci matki nie ma skrupułów, by podnieść na syna rękę. Wiem też, że jego rodzicielka nie żyje. Umarła niecałe pół roku temu, co jest naprawdę krótkim odstępem czasu. Nie mogę uwierzyć w to, jak chłopak dobrze się trzyma. Ja codziennie przychodziłabym na lekcje zapłakana.

Ale czuję, że to nie wszystko. Że opowiedział mi niepełną historię. Że oprócz ojca boksera i zmarłej mamy jest coś jeszcze. Nathan przecież nie szantażowałby go tak powszechnymi sprawami, nie obrażał rodzica, któremu należy się pośmiertny szacunek. Adam nadal nosi w sobie tajemnicę, która zjada go od środka. Chciałabym się w końcu dowiedzieć, ale wiem, że potrzebujemy oboje czasu.

Jedynym problemem jest Nath, który już wszystko wie.

***


Na imprezę ubrałam się w bluzkę zakrywającą wszystko co trzeba i spodnie z przecięciami na kolanach. Zrezygnowałam z obcasów i wyciągnęłam z szafy ukochane trampki. Ostatnie spojrzenie w lustro... Wyglądałam ładnie, ale nie wyzywająco. Czyli tak, jak być powinno.

Poprosiłam tatę o podwózkę, na co się zgodził. Może inni rodzice mieliby coś przeciwko puszczaniu siedemnastolatki na domówkę, ale bezgranicznie mi ufali i twierdzili, że jestem dojrzała jak na swój wiek.

O dwudziestej zapukałam do drzwi jednorodzinnego domu na przedmieściach Portland. Wyglądał schludnie, trawa w ogrodzie była równo skoszona, liście zgrabione, a posesję okalał biały płotek.

- Cześć, jesteś... - Zmierzył mnie jakiś chłopak w czapce z daszkiem.

- Bailey. - Podaliśmy sobie ręce. - Landon Gardner mnie zaprosił.

- Ach, Landon. Jasne, wchodź. Mam na imię Lewis.

Minęłam go z uśmiechem w drzwiach. Rozejrzałam się po szerokim korytarzu, zdjęciach za szkłem, które póki co nie było potłuczone, butach ustawionych równo przy ścianie i kwiatkach w kolorowych doniczkach. Zapowiadała się kulturalna impreza.

Zaprowadzono mnie do salonu, gdzie znajdowała się już reszta młodzieży. Wypatrzyłam pod oknem Brada ze swoją dziewczyną, którym pomachałam. Postanowiłam poszukać Landona i bezpiecznie przebrnąć przez tańczących już chłopaków.

- O, jakaś nowa - rzucił jeden.

- Zaklepuję!

Popatrzyłam z rezerwą na wysokiego blondyna, opierającego się luzacko o ścianę.

- Przykro mi, Siwy. Ta pani jest ze mną. - Uśmiechnął się do mnie Landon. 

Zastanawiałam się chwilę, czy jego słowa znaczyły a) bycie w związku, b) przyjście razem na imprezę, czy c) chęć uratowania mnie z opresji.

Przeszliśmy do kuchni, gdzie chłopak podał mi puszkę piwa. Podziękowałam mu i nalałam sobie soku do kubka. Patrzył na to z uśmiechem, pociągając swojego Heinekena.

- W sumie, to propsuję. Nie mam ochoty zajmować się pijaną dziewczyną.

- Miałeś kiedyś taką przyjemność?

- Niestety... Co u ciebie? - Usiadł przy kuchennej wyspie.

- Wszytko okej. A u ciebie?

- Też. Fajnie, że wpadłaś.

- Całkiem tu przyjemnie. Lewis wydaje się w porządku.

- Jest spoko, serio. Nie ma odchyłów jak Eric.

Oboje spojrzeliśmy na kolegów Landona, wspominając żałosne wyzwanie na kręgielni.

- Widziałam Brada.

- Tak, jest z Betty. To zabawne, bo wzięła jedno piwo. Nie znałem nikogo grzeczniejszego od niej. - Zaśmiał się.

- Nie jestem grzeczna, tylko nie chcę pić.

Opróżnił swoją butelkę i odstawił ją na blat, przeciągle wzdychając. Nie wiedziałam, ile wcześniej wypił, ale wydawał się śmielszy niż przy poprzednim spotkaniu.

- Mogę cię o coś spytać? 

- Jasne.

- Chciałabyś ze mną chodzić?

Serce zabiło mi mocniej. Nie z emocji, miłości czy czegoś tam, tylko ze strachu. Nie poczułam jeszcze tego, co powinnam.

- Landon...

- Och, pospieszyłem się? - Wstał i potknął się o barowy stołek.

- Uważaj. - Przytrzymałam go za rękę. - Ile już zdążyłeś wypić?

- Nie wiem, Bailey.

- Chodźmy może na kanapę do salonu. Do reszty.

Pokiwał głową i wyszliśmy z kuchni do oblanego światłami kuli dyskotekowej pokoju. Zaśmiałam się, bo nie wiem, skąd wytrzasnęli ten gadżet.

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - szepnął Landon, gdy usiedliśmy niedaleko Brada.

- Przepraszam, ale chyba potrzebuję czasu. Plus jesteś pijany.

- Dlatego chyba mówię prawdę, prawda?

- Niby racja... - Popatrzyłam na jego czerwone od alkoholu policzki. Zadowolił go mój brak picia, a sam ledwo utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy.

- Zatańczymy?

Wstałam z siedzenia, z lekką obawą, że Landon niedługo skończy na podłodze. Położył mi rękę na talii, a drugą złapał za moją dłoń. Włączono nieco spokojniejszą muzykę, więc mogliśmy się pobujać. Patrzył mi głęboko w oczy, a ja czułam się coraz gorzej. No dobra, może serio mu się podobałam, ale wolałabym to usłyszeć w innych okolicznościach.

- Odbijamy? - Zobaczyłam tego samego blondyna co wcześniej.

Ku mojemu zdziwieniu, Landon przejął jakąś dziewczynę w kusej sukience, a ja musiałam dać się dotknąć nieznajomemu.

- Jestem Ross. Ale każdy mówi mi Siwy.

- Wolę Ross.

- No dobrze, pozwalam.

Nie podobał mi się jego władczy charakter. Obracał mnie wokół własnej osi, przechylał, czasem niebezpiecznie zniżał dłoń na moich plecach. Nie sądziłam, że tak się ucieszę, gdy wrócę w objęcia Landona.

- Przepraszam, że cię zostawiłem. - Zaśmiał się gardłowo.

- Nic się nie stało... - Odwróciłam wzrok.

- Chyba źle się czuję.

- Mam cię gdzieś zaprowadzić? Może do łazienki?

- Nie, pójdę się położyć.

Zirytowana pomogłam wspiąć mu się na schody i położyć na wolnym łóżku w sypialni. Poprosił, bym została, ale nie miałam najmniejszej chęci. Zgasiłam światło i ze spokojnym "dobranoc" zamknęłam oklejone naklejkami drzwi.

Wróciłam na dół, gdzie obserwowałam tańczących Brada i Betty. Dziewczyna nieźle wywijała na parkiecie. Zaskakujące, co alkohol robi z ludźmi.

- Chodź, Bailey! - krzyknęła nagle.

Uśmiechając się pod nosem, podeszłam do pary i zaczęłam poruszać biodrami do dudniącej muzyki. Resztę imprezy przetańczyłam z nieznajomymi przystojniakami, zapominając kompletnie o Landonie, Adamie i całym Bożym świecie.

***

Następnego dnia czułam się strasznie zmęczona. Wstałam po dwunastej, zjadłam śniadanie w czasie, gdy mama przygotowywała lunch i wypytywała mnie o miniony wieczór, a później zrelacjonowałam go Colinowi.

- Czyli nic z tego nie będzie? - zajęczał zawiedziony.

- Dostałam SMS-a z przeprosinami, ale nie wiem, czy chcę to kontynuować.

- Był podchmielony, daj mu szansę.

- Myślisz?

- Jasne. Pogadajcie, umówcie cię na kiedy indziej, bez piwa i innych gości.

- Dobra, dzięki za radę panie Waters.

- Nie ma za co, panno Adams.

- Będę kończyć, mama każe mi posprzątać.

W tej chwili ze śmiechem zaczęła wyrywać mi telefon z ręki.

- Mamo! Col, do zobaczenia jutro.

- Hej, pozdrów Megan.

Megan to moja mama. Sama chciała, by przyjaciel zwracał się do niej po imieniu.

Po południu rysowałam w moim czarnym szkicowniku. Ostatnimi czasy go zaniedbałam, więc z wyrzutami sumienia dokończyłam dziewczynę o długich, smukłych nogach. Później narysowałam chłopaka, który początkowo miał wyglądać jak bad boy, ale powstał ubrany na czarno brunet o obojętnym wyrazie twarzy. Do złudzenia przypominał Adama. Aż sama się zdziwiłam, że nieświadomie przeniosłam go na papier.

Podczas kolacji rozmawiałam z rodzicami o dyskotece halloweenowej, organizowanej co roku w naszej szkole, jak i w większości w kraju. Trzydziesty pierwszy października wypadał już za tydzień, a ja nie miałam przygotowanego stroju.

- Może czarownica?

- Mamo... nie jestem dzieckiem.

Popatrzyła na mnie wzrokiem, za którym ukrywał się smutek i słowa "gdzie moja mała Bailey?".

- Myślałam nad czymś doroślejszym. Ale żadnych seksi kocic.

- Nie wypuściłbym cię z domu - odparł tata jedzący bekon.

- Nie mam pomysłów. Pewnie każdy przebierze się na Harley Quinn.

Rodzice uśmiechnęli się szeroko. Oglądaliśmy razem "Legion Samobójców", więc zaznajomili się z ulubienicą publiczności. Należeli raczej do dorosłych, którzy nadążają za panującą modą, znają się na elektronice, muzyce i młodzieżowych tekstach.

Nagle zeszliśmy na temat Adama. Mama zapytała co u niego słychać, co trochę mnie zdziwiło. Tata odszedł od stołu i wrócił do biura, więc nie miałam nic przeciwko rozmowy.

- Nie było go dwa razy w szkole i... powiedział mi dużo o sobie. Jego życie nie jest łatwe.

- Co się dzieje? - Zmarszczyła czoło.

- Ma problemy rodzinne. Teraz tacy chłopacy ze szkoły się na niego uwzięli. Czuję się zobowiązana do pomocy, ale nie wiem, jak namówić go, żeby nie dał się stłamsić. Jest silny. Naprawdę dobrze sobie radzi.

Zapomniałam, że mama siedzi przy stole i zaczęłam wylewać z siebie wszystkie żale, zmartwienia, obawy i przypuszczenia.

- Dlaczego daje się szantażować? - zapytała.

- Nie wiem. Nie znam całej historii. Jest jeszcze coś, co próbuje ukryć.

- Musisz z nim porozmawiać.

- Próbuję. - Zagryzłam wargę.

- Przestań! - Od dawna próbowała odzwyczaić mnie od tego nawyku.

Zaśmiałam się krótko, ale szybko wróciłam do poprzedniego stanu.

- Wszystko będzie dobrze. Może zaprosisz go do nas? Mogę z nim pogadać.

- Nie będzie chciał.

- Jako psycholog mogę pomóc.

- Nie wątpię, ale po pierwsze - samo słowo "psycholog" go odstraszy, a po drugie - jesteś moją mamą.

Zrezygnowała z pomysłu i wstała, by posprzątać talerze. Pomogłam jej włożyć je do zmywarki, a później popatrzyłam za okno. Chodnikiem szła dwójka chłopaków. Rozpoznałam Nathana, co mnie dość mocno zdziwiło. Co robił w tej części miasta? Jego dom znajdował się zdecydowanie bardziej na zachód. Towarzyszył mu niższy blondyn, którego włosy wymykały się spod zielonej czapki z pomponem. Raczej nigdy wcześniej go nie widziałam...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top