6. Szkolne sprzeczki

Przez kolejne dni udawało mi się omijać Nathana. Sam nie próbował mnie szukać, mścić się, ani zaczepiać Adama.

Aż do pewnego czasu.

"Nathan Thatcher nie odpuszcza" - tak mi powiedział. Nie sądziłam, że dotrzyma słowa.

***

Niecały tydzień po pamiętnej imprezie dostałam zaproszenie do znajomych na Facebooku od Jacka. Przejrzałam jego profil, zatrzymując się dłużej na zdjęciach, gdy jeszcze miał ciemne włosy. Doszłam do zdjęcia, gdzie razem z Gregiem, Caroline i kilkoro innymi ludźmi bawi się oblany kolorowymi światłami.

Odszukałam też chłopaków z kręgielni. Odpuściłam sobie Erica, ale Brada i Landona chętnie dodałam do grona znajomych. Wręcz od razu potwierdzili zaproszenia i wymieniliśmy się krótkimi streszczeniami minionego tygodnia. Brad wydawał się powściągliwy, jakby jego dziewczyna siedziała mu za plecami i patrzyła, co do mnie pisze. Za to z drugim chłopakiem rozmowa szła gładko i przyjemnie. 

W weekend spotkałam się z Colinem i Thomasem, który czuł się lekko zazdrosny o to, że spędzałam z blondynem więcej czasu niż on. To nie prawda, bo ostatnio coraz rzadziej widywałam go po szkole, ale dobra, wybaczę im. Naprawdę do siebie pasowali i cieszyłam się z ich związku.

Poszliśmy wspólnie do kina, a później na kebaba. Gdziekolwiek nie wychodziliśmy, Colin zawsze chciał zachodzić do budek z tym przysmakiem. Thomas nie do końca to popierał, ponieważ sam był wegetarianinem. To chyba jedyna kwestia, która ich różniła.

Poniedziałek nie zapowiadał się początkowo źle. Już w zeszły piątek Adamowi zagoiła się warga i zniknęły siniaki, a Nathan przestał nosić plasterek na brwi. Śmiano się, że jednak przykrywał limo pod okiem korektorem. Nie wchodzili sobie w drogę, a ten tydzień miał im to dodatkowo ułatwić. Do dyrektora dotarła informacja w jaki sposób trzecioklasista nabawił się pobitej twarzy, a nawet co chciał ze mną zrobić. Został zawieszony w prawach ucznia. Nie pojechał przez to na klasową wycieczkę, na którą czekał ponad miesiąc. Nie wiem, dlaczego mu tak na niej zależało, ale podobno bardzo się zdenerwował.

Tradycyjnie na stołówce siedziałam z najlepszą parą pod słońcem, drugą, równie sympatyczną, oraz trójką przyjaciół, którzy postanowili zająć wolne krzesła na stałe.

- Słyszeliście już o Nathanie? - zapytał podekscytowany Ben.

- Chyba każdy słyszał. - Prychnęła Chloe. - Dobrze mu tak. Może da mu to coś do myślenia.

- Ta, jasne.

- Wchodził ci jeszcze w drogę? - zwrócił się do mnie Daniel.

- Na szczęście nie, ale w szkole i tak nic mi nie zrobi. Przestańmy może o nim gadać. Rzygać mi się chce, gdy o nim myślę.

- Oh, sorry, Bailey. - Ben dotknął mojego uda. - Więc co u was?! - Popatrzył z szerokim uśmiechem na przyjaciół.

- Dzisiaj nasza rocznica. - Uśmiechnęła się słodko Chloe i pocałowała swojego chłopaka w policzek.

- Gratulacje! - Zaklaskał Harry. - Świętujecie?

- Tylko we dwoje, prawda, kochanie? - Daniel kiwnął głową. - Powiedział, że to niespodzianka.

- Jak uroczo - westchnęłam, opierając brodę na ręce.

Colin zaczął rozmowę z Benem, Harrym i Terrym, Thomas przysłuchiwał się im z boku, moja koleżanka dzieliła się lunchem z Danielem, a ja poczułam się odtrącona. Spojrzałam więc na osobę, która czuła się podobnie. Nie tylko ja. Uczniowie przy stolikach pod oknem także zaprzestali jedzenia i obserwowali, jak do Adama podchodzą koledzy Natha. Zacisnęłam dłonie na oparciu krzesła, przygryzając dolną wargę.

- Elo - rzucił Will - wytatuowany brunet o szerokiej szczęce.

Adam mierzył ich dzielnie spojrzeniem, w przeciwieństwie do mnie. Niby nie moja sprawa, ale przestraszyłam się, że zrobią mu krzywdę.

- O co chodzi? - odpowiedział spokojnie Wilde.

- O gówno. - Zaśmiał się drugi. - O Natha przecież.

Otoczyli go ze wszystkich stron, zajmując wolne miejsca przy stole. Wyglądałam pewnie na bardziej spiętą niż Adam, bo Ben powiedział:

- Nie przejmuj się nimi.

- Co?

- Nic mu nie zrobią.

Popatrzyłam na twarze reszty znajomych. Colin jako jedyny marszczył czoło.

- Musimy mu pomóc.

- Nie, Bailey, jest prawie dorosłym facetem.

- Colin, nie będę bezczynnie patrzeć, jak go tam jadą.

- Może wcale nie.

Nie słyszałam jednak co mówili do Adama, bo byli za daleko. Wstałam z krzesła, co spotkało się z protestem przyjaciela. Nie posłuchałam go i podeszłam do czerwonego stolika na rogu stołówki. Stanęłam za siedzącym chłopakiem, nazywającym się Cody lub Kude. Reszta popatrzyła na mnie badawczo, również Adam. Próbowałam wyczytać w jego oczach odpowiedź na obijające się w mojej głowie pytania, ale nie byliśmy bliźniakami z umiejętnością telepatii.

- W czym możemy pomóc? - zapytał łobuz, który miał gorszą reputację od Nathana.

- Czego panowie od niego chcecie? Myślałam, że już wszystko załatwione.

- Nie, mała. Nie ma tu z nami Natha. A to wina tego cioty. - Wskazał agresywnie palcem na Wilde'a.

- Więc jak wróci, to sobie załatwią swoje sprawy, okej? Nie męczcie człowieka. Kim wy jesteście? Posłańcami Natha, ochroną, czy co?

- Dobra chłopaki, spadamy. - Wstał Will. - Koleś wie jak się sprawy mają i chyba nie jesteśmy tu mile widziani. - Udał zasmuconego.

Poczekałam aż sześciu facetów (bo chłopcami trudno ich było nazwać), wyjdzie z wielkiej sali. Usiadłam na przeciwko Adama, wypuszczając powietrze z płuc. On nie wydawał się zadowolony ani z tego, że przegoniłam tych baranów, ani tego, że nadal zabierałam mu tlen.

- Musisz dodatkowo wszystko komplikować? - zapytał z wyrzutem.

Zmrużyłam oczy z rosnącej złości. Uratowałam mu tyłek, a on jeszcze miał problemy?!

- Czego chcieli?

- Nie twoja sprawa.

- Nathan kazał coś przekazać, czy co?

- Nie twoja sprawa, okej?! - podniósł głos.

- Dobra, koniec miłej Bailey. - Wyrwałam mu jabłko z ręki. - Nie wiem, kim jesteś i co ukrywasz. Nikt nie wie. Chciałam się tylko zakolegować, bo nie wiem, czy zauważyłeś, ale chodzimy razem do klasy, która traktuje się jak rodzina. Od początku jesteś opryskliwy, chamski i traktujesz mnie jak niedorozwiniętą. Nawet kiedy próbuję ci pomóc, czego nie robi nikt stąd! Rozejrzyj się! - Chciał mi przerwać, ale kontynuowałam: - Fajnie, że sam mi pomogłeś, aż dwa razy w sumie, ale już ci dziękowałam. Czemu więc raz jesteś spoko gościem, a za chwilę zamieniasz się w... takiego.

Dopiero teraz zorientowałam się, że zwróciłam na nas uwagę większości osób. Adam wstał razem z tacą i opuścił stołówkę. Dopiero wtedy wszyscy wrócili do wcześniejszych zajęć.

Opadłam z powrotem na swoje miejsce między Colinem, a Benem. Zasłoniłam oczy dłońmi, całkowicie zrezygnowana.

- Mówiłem - odezwał się sąsiad.

- Ben, proszę cię...

- Bailey, oboje mówiliśmy - wtórował Colin. - Sam sobie poradzi. Zauważyłaś przecież, że ma silny charakter. Nie rób za jego ochronę, bo narobisz mu wstydu.

- Coś mu powiedzieli - zignorowałam słowa przyjaciela.

- I co z tego? - Chloe uniosła jedną brew, co mnie strasznie irytowało.

- Mogli go nastraszyć. Albo grozić.

- B, daj sobie spokój - powiedziała z naciskiem.

Odsunęłam się z hałasem na krześle, po czym wstałam i popatrzyłam na ich znudzone twarze.

- Nie mam ochoty dłużej z wami siedzieć.

Poszłam w ślady Adama, uciekając na korytarz. Rozczarowało mnie to, że nikt za mną nie pobiegł. Nawet Colin.

Usiadłam na podłodze niedaleko klasy od historii. Nie wiem, dlaczego się zdenerwowałam. Chyba uderzył mnie brak empatii w moich znajomych. Teraz chciało mi się płakać, mając świadomość, że nikt nie wyszedł za mną ze stołówki. Wszyscy zostali przy stole, opowiadając sobie dowcipy (może i o mnie), rozmawiając i zapominając o beznadziejnej Bailey. Dawno nie czułam się tak odtrącona.

Moim pocieszeniem okazał się Adam. Z zaskoczeniem patrzyłam, jak wchodzi w mój zaułek i siada obok. Przypomniała mi się krótka rozmowa w pokoju Nathana.

- Przepraszam - powiedział, a ja miałam wrażenie, że się przesłyszałam. - Jesteś smutna przeze mnie.

- Nie... chyba nie.

- Czemu tu siedzisz?

- Nie ważne, Adam. Muszę chwilę odetchnąć.

Przez dziesięć sekund ciszy chłopak skubał szew przy bluzie, a ja zamknęłam oczy, by nie uronić łzy.

- To głupie - wypaliłam. - Jestem dość wrażliwa. Zachowuję się pewnie jak nienormalna.

- Nie, wcale nie.

- Co cię skłoniło, by tu przyjść? Jestem szczerze zdumiona. - Uśmiechnęłam się w końcu.

- Widziałem, jak zostawiłaś przyjaciół w środku.

- Nie są moimi przyjaciółmi. Tylko Colin.

- I gdzie on jest?

Nawet on zauważył, że osoba bliska mi jak brat, pozwoliła wyjść mi samej. Ale może nie powinnam wcale oczekiwać, że pogna za mną i karze czekać. Nie był moim chłopakiem. Jednak ja przyjaźń traktowałam poważniej i stawiałam ją wyżej niż miłość.

Chciałam zaproponować Adamowi, żebyśmy poszli pod klasę na ławkę, ale w ostatniej chwili powstrzymała mnie myśl, że nie będzie chciał siedzieć wśród ludzi.

- Może zacznijmy od początku - wyprostowałam się. - Nazywam się Bailey Adams. Jestem jedynaczką, uwielbiam muzykę, książki, czasem rysuję, przyjaźnię się z Colinem Watersem, jestem szczęśliwą singielką, od zawsze mieszkam w Portland, nie znoszę fizyki i chemii.

Popatrzył na mnie z iskierką rozbawienia w oczach.

- Adam Wilde. - Skinął głową. - Też nie mam rodzeństwa, słucham dużo muzyki, do dziesiątego roku życia mieszkałem w Kanadzie, nie jestem dobry z matmy.

Uśmiechnęłam się szeroko, ucieszona, że udało mi się wyciągnąć z niego parę informacji.

- Więc panie Wilde, jak panu się tu podoba?

- Nie jest źle.

- Mi się bardzo podoba. Może oprócz niektórych ludzi. - Popatrzyłam na niego porozumiewawczo. - Laura od geografii jest moją idolką. Organizuje świetne wycieczki.

Przerwał nam denerwujący dzwonek, wiszący na ścianie naprzeciwko. Wstałam z ziemi, otrzepując ręce z piasku. Razem z Adamem podeszliśmy pod klasę, gdzie czekał już między innymi Colin.

Na lekcji próbował ze mną pogadać, co ja skutecznie mu uniemożliwiałam. Z czasem jednak czułam się coraz gorzej, bo tak naprawdę nie zrobił nic złego. Szepnęłam, że porozmawiam z nim później.

Adam

Wchodząc pierwszy raz do klasy, nawet nie zwróciłem na nią uwagi. Była jak każda inna.

Potem zaczęła przekraczać moją strefę komfortu. Chciałem przeżyć nową szkołą bez zbędnych znajomości i fałszywych twarzy. Nie potrzebowałem jej rozmów, uśmiechu czy znajomości. Wkurzało mnie jej towarzystwo i nie wytłumaczona chęć poznania mnie bliżej.

Nie miałem jednak wyjścia. Spotkaliśmy się raz u niej w domu. Modliłem się, żeby minęło to jak najszybciej. Za wszelką cenę chciała wedrzeć się do mojej głowy, gdzie ukrywałem przez tyle lat swoje emocje i problemy. Musiałem od niej uciec, z obawą, że dowie się wszystkiego.

Każdego następnego dnia patrzyła na mnie tym samym wzrokiem. Trochę odpuściła, ale z jej oczu mogłem wyczytać wszystko. Ten ciemny brąz był jakby oknem na duszę. Należała do ładnych dziewczyn, ale co z tego? Nie potrzebowałem ani jej, ani nikogo innego.

Nagle zobaczyłem jej nieuśmiechniętą twarz, wtedy na imprezie. Ojcu znowu odwalało po alkoholu i wizja spędzenia czasu poza domem była jak zbawienie. Nie wiedziałem tylko, kim jest Nathan. W tłumie pijanych nastolatków czułem się niewidzialny. Nikt mnie nie zaczepiał, nie zagadywał, mogłem przedrzeć się na górne piętro. Znalazłem jedyny wolny pokój i chciałem tam po prostu posiedzieć. Posłuchać muzyki. Oderwać się od rzeczywistości. Przeszkodziła mi w tym ona. Nie wyglądała jednak na szczęśliwą. Żadna dziewczyna z domówki nie miała takiego wyrazu twarzy.

Podczas krótkiej wymiany zdań zauważyłem, że ma podobną wrażliwość do mnie. Może nikt jej nie skrzywdził, ale czuła się nierozumiana w otaczającym ją świecie.

A potem zobaczyłem ją na łóżku z Nathanem. W pierwszej sekundzie pomyślałem, że jest taka sama jak inne. Że podobają jej się napakowani, puści goście, ale bardzo się myliłem. Pomogłem jej, długo się nie zastanawiając. Rzuciłem się na tego debila, a wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Jego twarz zastąpiła twarz Felixa. To pewnie dlatego uderzyłem tak mocno. Z drugiej strony - należało mu się.

Ten moment chyba zmienił dzielące nas relacje. Naprawdę próbowałem odsuwać ją od siebie, ale... coś nas łączyło. Jeszcze dzisiejszy dzień, gdy zobaczyłem ją samą w osobnym korytarzu, złamał moją barierę. Chwilę temu byłem dla niej wredny i pomyślałem, że ją zraniłem. Naprawdę niepotrzebnie mieszała się w nieswoje sprawy. Nie wiedziała, czego ode mnie chcieli i mam nadzieję, że ani ona, ani reszta szkoły się o tym nie dowie. Poradziłbym sobie. Teraz codziennie będę się bał. Bał, że prawda wyjdzie na jaw, że przeszłość wróci i mnie pokona.

Ale nie zasługiwała na podniesiony głos. Pomyślałem sobie, że ona nigdy mnie nie zniszczy. Nie jest taka. Pierwszy raz od długiego czasu postanowiłem komuś zaufać.

Bailey

Spotkaliśmy się na korytarzu pomiędzy męską, a damską szatnią. Usiadłam na parapecie, próbując skoncentrować całą swoją uwagę na blondynie, a nie uczniach za oknem.

- Jesteś na mnie zła? - zapytał.

- Już nie.

- A byłaś? Przez to, że poparłem Bena?

- Zrobiło mi się smutno, gdy wszyscy mieliście inne zdanie. Nie chodzi już o Adama. Jesteś moim przyjacielem i bardzo mi na tobie zależy. Nie chcę się kłócić, ale mam ostatnio wrażenie, że się od siebie oddalamy.

- O czym ty mówisz? - Oparł się ramieniem o ścianę.

- Kiedyś byliśmy nierozłączni. Spotykaliśmy się po szkole, razem uczyliśmy, wychodziliśmy tylko we dwoje do kina i tak dalej...

- Thomas to mój chłopak, jeśli o to ci chodzi.

- Wiem i nie mam nic przeciwko temu. - Uśmiechnęłam się słabo. - Nie chciałabym jednak, żebyś o mnie zapomniał. Mam tylko ciebie, Col.

Chłopak przytulił mnie do siebie, co rozwiało moje wątpliwości. Naprawdę go kochałam. Nie jak drugą połówkę, bo z jego orientacją to i tak było niemożliwe, ale jak najlepszego przyjaciela.

- Kocham cię, Bailey - szepnął, jakby czytając mi w myślach. - Obiecuję, że moją miłość rozdzielę na ciebie i Thoma po równo, okej?

Uśmiechnęłam się, kiwając głową.

- Czasem zapominam, jaka ty jesteś emocjonalna - powiedział ze śmiechem.

Na w-f'ie grałyśmy z dziewczynami w siatkówkę, a chłopcy czekali na swoją kolej. Nie przepadałam za tym sportem, bo zawsze wracałam do szatni obolała. Jak to możliwe, że reszta tak mocno odbija piłkę, a ręce ma całe?

Adam siedział na ławce i przyglądał się naszej grze. Zauważyłam nawet, że klaskał, gdy udało mi się zdobyć punkt dla drużyny. Pokazałam mu kciuki w górę i wróciłam do gry, którą ostatecznie wygrałyśmy.

Przez całą rozgrywkę chłopaków przygryzałam ze zdenerwowania wargę. Ktoś kto mnie znał, mógł się domyślić, że czymś się przejmuję. A był to Adam. Jak zawsze wyszedł na boisko w bluzie, która przeszkadzała mu w późniejszej grze. Podczas odbić rękawy lekko zjeżdżały mu w dół.

- Adam, może ściągniesz bluzę? - zapytał szorstko nauczyciel.

Zamarłam na chwilę i chłopak też się zatrzymał. Jednak zignorował jego pytanie i wytrwale walczył na swojej stronie boiska. Musiałam przyznać, że był całkiem dobry. W piłce nożnej także sobie radził.

Odetchnęłam z ulgą, gdy gwizdek przerwał grę, a chłopcy poprzybijali sobie piątki. Nikt nie widział ukrywanych blizn. A może tak jak ja tylko je przemilczał?

Adam

Wszedłem do pustego domu. Brak ojca o tej godzinie oznaczał tylko jedno. Podniosłem z podłogi jego rzeczy i położyłem na szafce w salonie. Gdy w końcu skończę osiemnaście lat i się wyprowadzę, nie będę musiał sprzątać jego brudnych łachów.

Znalazłem tylko zupkę chińską w szafce. Usiadłem z nią przed telewizorem ubogim w programy. Wolałem posłuchać muzyki, jedząc swój obiad. Pomyślałem, że przydałoby się pójść na zakupy.

Niecałą godzinę później odrabiałem lekcje. Najwięcej zadała nam babka od matematyki, co spotkało się z przekleństwem z mojej strony. Przez brak internetu nie mogłem spisać gotowego rozwiązania, a w szkole nigdy bym o nie nie poprosił. Przebrnąłem tylko przez jedno zadanie, wyrywając sobie włosy z głowy, że jestem aż tak głupi. Wrzuciłem zeszyt do plecaka z nadzieją, że McGonan go jutro nie sprawdzi.

Ojciec wrócił do domu po dziesiątej wieczorem. Zamknąłem się w swoim pokoju i położyłem na łóżku. Nasłuchiwałem, czy podejdzie pod drzwi, ale skręcił do łazienki. Krzyczał coś niezrozumiale, ale zakryłem głowę kołdrą, nie chcąc go słyszeć. Miałem dość. Dość życia z człowiekiem, którego szczerze nienawidziłem. Człowiekiem, którego obwiniałem o śmierć mamy. Którego nie obchodziłem ja, moje problemy, zdrowie, ani oczywiste potrzeby. Który wracał po nocy pijany i agresywny. Który nie raz podniósł na mnie rękę i mógłby to zrobić znowu. Który, do cholery, nie miał prawa nazywać się moim ojcem!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top