5. Impreza

Wraz z Caroline i Jackiem przebrnęliśmy przez zatłoczony podjazd. Mimo młodej godzinie dość dużo osób zdążyło się upić.

Tak dla wyjaśnienia - zdarzało mi się chodzić na imprezy. Były to bardziej domówki, gdzie można było się spotkać ze znajomymi, potańczyć, wypić (czego nie robiłam). Nie należałam do dziewczyn, które w każdy weekend spędzają tak czas, ale lubiłam się wyluzować i wyjść z Colinem do ludzi.

Nigdy wcześniej nie odwiedzałam Nathana. Wiadome było, że jego rodzice są dość bogaci, więc nie zdziwiłam się wielkością domu. Urządzono go bardzo nowocześnie, sprzęt wyglądał na drogi, a na piętro prowadziły potężne, zakręcone schody. Spodziewałam się niezłej imprezy, ale to co tu się działo, przerosło moje oczekiwania. Omijałam obściskującą się, chlejącą młodzież, by jak najszybciej dotrzeć do miejsca wolnego od smrodu potu. Zgubiłam po drodze koleżankę, która dołączyła do jakiejś wytatuowanej grupy.

Przestronna kuchnia stała się moim azylem, mimo morza czerwonych kubeczków na wyspie. Jeden z nich wzięłam do ręki. Popatrzyłam na przezroczystą ciecz, po czym pociągnęłam jeden długi łyk. Skrzywiłam się na smak alkoholu. Odrzuciłam kubek na bok, wycierając mokre usta. Potrzebowałam poczuć się trochę pewniejsza.

- Bailey? - usłyszałam dziewczęcy głos.

Odwróciłam się w stronę drzwi. Stała tam dwójka klasowych koleżanek - Nina i Louisa.

- Hej, dziewczyny. - Uśmiechnęłam się.

- Przyszłaś z Colinem?

- Z Caroline Holder. Ale chyba mnie zostawiła.

- Chodź do nas. Idziemy sobie trochę potańczyć - powiedziała Nina, poprawiając swoje okulary.

- Nie wiem, czy tam przetrwam. - Zaśmiałam się.

- Racja, przyszło dużo ludzi - przytaknęła Lou. - Ale to nic. Świetnie wyglądasz.

- Dziękuję. Wy też.

Poszłam za brunetkami do głównego salonu, gdzie musiałyśmy krzyczeć, by się nawzajem słyszeć. Trzecioklasista robiący za didżeja puścił fajny kawałek, więc we trzy zaczęłyśmy kołysać biodrami. Przyznaję, całkiem dobrze się bawiłam. Zapomniałam o panującej duchocie i innych tańczących.

Obróciłam się gwałtownie, czując dłoń na swoim pośladku. Zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Nathana. Odepchnęłam go od razu, krzycząc co on sobie wyobraża. Dziewczyny stanęły w mojej obronie, wytykając go palcami.

- Nie rób spiny - przedarł się przez hałas.

- To, że to twoja impreza, nie znaczy, że możesz obmacywać sobie laski - dołączyła jakaś obca szatynka.

Sama nie mogąc przekrzyczeć muzyki, wyciągnęłam chłopaka na korytarz. Za moimi plecami nadal stała Nina z Louisą.

- Dupek - warknęłam.

- Ponoć jesteś wolna. A przyznam, nieźle się ruszasz.

- Trzymajcie mnie - westchnęłam, nie puszczając ręki Lou.

- Spadaj, Nath - wtórowała. - Wybrałeś złą dziewczynę.

- Bo co? Mogę mieć każdą.

- O Bailey możesz sobie tylko pomarzyć. Wracaj do kumpli i nie próbuj więcej jej dotykać.

- Jezu, dobra... - Zaczął od nas odchodzić. - Ale Nathan Thatcher nie odpuszcza.

- Tak, tak, zjeżdżaj bucu - prychnęła Nina.

Odetchnęłam zdenerwowana, gdy zniknął za rogiem. Dopiero co w szkole mieliśmy nieprzyjemną konfrontację, a znowu okazał się totalnym dupkiem. Coraz bardziej żałowałam, że zdecydowałam się na przekroczenie progu jego drzwi.

- Dzięki za obronę. - Uśmiechnęłam się do dziewczyn. - Chyba już pójdę do domu.

- No coś ty! Dopiero dwudziesta - odpowiedziała okularnica.

- Nie wiem, czy wytrzymam godzinę dłużej z Nathanem w jednym domu.

- Nie zwracajmy na niego uwagi. Jakiś jeden głupi typ nie zniszczy nam wieczoru.

Nie chciałam psuć im zabawy, więc przekonałam je, by wróciły do swoich znajomych, a ja poszłam poszukać Caroline. Widziałam kątem oka jak Louisa tańczy z Harry'm i przypomniałam sobie o Colinie. Miałam wielką ochotę zadzwonić do niego i poprosić o przyjazd na imprezę. Bez niego to nie to samo. Nie mogłam jednak psuć mu wieczoru z Thomasem. Nie jestem aż taką egoistką.

Były chłopak Caroline powiedział, że znajdę ją na górze. Wspięłam się więc po lepkich od piwa schodach na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się tylko pojedyncze osoby. Co teraz? Wiadomo co działo się w sypialniach. Nie miałam najmniejszej ochoty do otwierania po kolei drzwi. W którejś prawdopodobnie znajdowała się niebieskowłosa. Skrzywiłam się na myśl, że mogłaby pójść do łóżka z przypadkowych gościem. Dzisiejszy wieczór pokazał mi jej drugą, wcześniej nieznaną twarz.

Potrzebowałam Jacka, który mógłby odwieść mnie do domu, ale wiadome, że tak szybko by tego nie zrobił. Postanowiłam wezwać taksówkę. Zajrzałam do torebki czy mam wystarczająco dużo pieniędzy, ale... nie znalazłam ani centa. Ktoś mnie okradł.

Usiadłam zrezygnowana pod ścianą. Do domu miałam za daleko, by iść piechotą. Dziewięćdziesiąt procent nastolatków z prawem jazdy było pod wpływem, a wcześniejszy kierowca przepadł. Nie miałam wyjścia. Musiałam znaleźć Jacka. Prosiłam w myślach, żeby faktycznie był trzeźwy.

Pierwsze drzwi od lewej były zamknięte, za drugimi całowała się jakaś para, a trzecich już bałam się otwierać. Pukania nikt nie słyszał lub był zajęty czymś innym.

Poszłam do łazienki się odświeżyć i wystawić głowę przez okno. W trakcie wdychania świeżego powietrza, do pomieszczenia wtoczyła się jakaś dziewczyna.

- Nie skacz! - krzyknęła, a ja bez problemów rozpoznałam w niej Caroline.

- Szukałam cię.

- O, Bailey. - Uśmiechnęła się krzywo.

- Jesteś pijana.

- Przeeestań! Świetnie się bawię, a ty? Chcesz popełnić samobójstwo?

- Nie. - Zamknęłam okno. - Dobrze się czujesz?

- Wyjdziesz? Muszę się wysikać.

Poczekałam na nią pod drzwiami. Trochę to trwało, ale w końcu zobaczyłam jej twarz z rozmazanym makijażem.

- Gdzie jest Jack?

- Z jakimś facetem.

Popatrzyłam na nią pytająco.

- Jack jest homo. Są w tym pokoju. Nie krępuj się, wejdź.

Otworzyła ciemnobrązowe drzwi, na co początkowo zaprotestowałam. Już odruchowo zasłaniałam oczy dłońmi, bojąc się zobaczyć dwóch nagich mężczyzn, ale... w środku siedział tylko jeden. Twarzą do okna.

- Chłopak Jacka? - zapytałam.

Na mojej twarzy pewnie malowało się ogromne zaskoczenie, gdy brunet odwrócił się w moją stronę.

- Adam?

Czyli dlatego mnie odtrącał? Bo jest gejem?

Wycofałam się z pokoju, powtarzając "przepraszam". Oparłam pupę na poręczy oddzielającej korytarz, w którym stojąc, było widać dolny salon. Zrezygnowałam jednak z takiej pozycji z obawy, że przechodząca osoba mogłaby mnie zepchnąć. Popatrzyłam na klamkę, którą przed chwilą trzymałam. Bardziej chyba zdziwiła mnie jego obecność na takiej imprezie niż fakt, iż chodzi z Jackiem. A właśnie, gdzie on jest?

Nagle drzwi obok otworzyły się z hukiem i ujrzałam czerwone twarze dwóch chłopaków. Puścili swoje ręce, przystojny blondyn zszedł schodami na parter, a szarowłosy podszedł do mnie.

- Nic nie rozumiem... - szepnęłam.

- Co tu robisz sama? - spytał Jack.

- Nie wiem.

Popatrzyłam mu w oczy. Rumieńce z jego policzków zaczęły schodzić, a ja próbowałam zrozumieć, co to był za facet i co robili w innej sypialni, niż powiedziała Caroline.

- To był Greg. Yyy... przyjaciel.

- Nie musisz mi się tłumaczyć. Wiem, że nie jesteś hetero.

- Och... Tylko nikomu nie mów.

- Dlaczego?

- Nie chcę żeby wiedzieli.

- Twoja sprawa. Nie martw się, nic nie powiem. - Poklepałam go po ramieniu.

- Dzięki, B.

- Jesteś trzeźwy?

- Tak, nic nie piłem, a co?

- Chciałabym już wrócić do domu i jesteś moim jedynym ratunkiem.

- Zamierzaliśmy zostać jeszcze trochę. - Podrapał się po szyi.

- Wiedziałam... Dobra, poczekam na was. Może wyjdę później na dwór.

- Dam ci znać, kiedy będziemy wychodzić. Baw się dobrze. - Uśmiechnął się i zbiegł schodami na dół.

Zżerała mnie ciekawość, co Adam robił w domu gospodarza. Na co dzień sprawiał wrażenie introwertyka, dla którego impreza byłaby ostatnią rzeczą na liście weekendowych planów.

Zapukałam ostrzegawczo do drzwi i nie słysząc sprzeciwu, nacisnęłam złotą klamkę. Pokój wyglądał na własność Nathana. Stało tu dwuosobowe łóżko z szarą narzutą, podłużne biurko, tablica korkowa ze zdjęciami motorów, jakichś sportowców oraz kalendarzem, obok jednodrzwiowej szafy leżały ciężarki, a nad czarną kanapą wisiał zegar w kształcie piłki nożnej.

Usiadłam na podłodze obok Adama, słuchającego muzyki na słuchawkach. Nie od razu zauważył moją obecność. Chrząknęłam głośno, na co przestał poruszać stopą do rytmu piosenki.

- Cześć.

Jego spięta postawa nie wyrażała chęci na rozmowę.

- Co tu robisz? - zapytałam.

- To samo co ty.

Uśmiechnęłam się na jego słowa. Oboje ukrywaliśmy się przed resztą imprezowiczów.

- Kto to Jack? - Popatrzył mi prosto w oczy.

- Przepraszam, to była pomyłka. - Zaśmiałam się cicho.

- Co cię bawi?

- Nie ważne... Głupio wyszło.

Popatrzyłam na jego telefon, na którym nie włączył z powrotem muzyki.

- Nie podoba ci się na dole? - kontynuowałam.

Odwrócił wzrok w drugą stronę.

- Co tu w ogóle robisz? Takie imprezy nie są chyba w twoim stylu.

- A skąd ty możesz wiedzieć, co jest w moim stylu?

Wzdrygnęłam się przez ostry ton jego głosu. Sprawiał, że czułam się jak najgłupsza osoba chodząca po ziemi.

- Przepraszam.

Po dziesięciu sekundach ciszy jednak znowu spróbowałam:

- Czemu siedzisz w sypialni Nathana?

- Lepiej tu niż w pokoju obok z jakimiś gejami.

Uśmiechnęłam się na wzmiankę o Jacku i Gregu.

- Ale czemu tu siedzisz, zamiast bawić się na dole?

- O to samo mógłbym zapytać ciebie. - Znów obdarzył mnie swoim obojętnym spojrzeniem.

- Czuję się przytłoczona tym wszystkim. Pojechałabym już do domu, ale nie mam jak.

- A gdzie twoi towarzysze?

- Koleżanka jest pijana. Nina i Louisa z naszej klasy jeszcze tu są, ale dość się natańczyłam.

- Ojciec stwierdził, że powinienem "pójść gdzieś z rówieśnikami".

- Co?

- To odpowiedź na twoje pierwsze pytanie.

- A, uhm, Nathan to nie najlepszy wybór.

- Mieszkam niedaleko.

- To czemu już nie wrócisz?

- Wolę być tu niż... zresztą nie ważne.

Odpuściłam i nie próbowałam go dłużej przyciskać.

- Pójdę do kibla. Możesz tu posiedzieć, jeśli nie chcesz wracać do koleżanek.

Uśmiechnęłam się z nadzieją, że jeszcze wróci.

W między czasie rozejrzałam się po pokoju, oglądając zdjęcia na półce, rzeczy porozrzucane na biurku, ale szybko zrezygnowałam, znajdując czasopisma z nagimi kobietami.

Odwróciłam się z uśmiechem do drzwi, słysząc wchodzącego Adama. Ale... to nie był Adam. Znowu natknęłam się na Nathana.

- Co robisz w moim pokoju? - zapytał, podchodząc w moim kierunku.

- Oh, ja tylko...

- Nic się nie stało. Nawet się cieszę. - Uśmiechnął się krzywo.

Oparłam się pośladkami o krawędź biurka ze świadomością, że nie mam gdzie uciekać.

- Czekałaś na mnie?

- Nie, Nathan, odsuń się.

- Nie uciekaj. Że też nigdy wcześniej nie zwracałem na ciebie uwagi. Laska z ciebie. W dodatku z charakterkiem.

Jego ręka z szybkością światła znalazła się na moim biodrze. Przyciągnął mnie do siebie, mrucząc z zadowoleniem.

- Zostaw mnie! - krzyknęłam.

Obrócił mnie, a ja zahaczając o ramę łóżka, opadłam na nie. Z przerażeniem spojrzałam na Nathana, który w sekundę pozbył się koszulki.

- Bailey? - usłyszałam niepewny głos za sobą.

Przekręciłam głowę, by móc zobaczyć do kogo należy. Adam stał w drzwiach, ale po woli zaczął się wycofywać. Chyba myślał, że nam w czymś przeszkodził. Nath w tym czasie oparł ręce po bokach mojej głowy.

- Adam! Pomóż mi! - wrzasnęłam rozpaczliwie.

Udało mi się kopnąć oprawcę w krocze, na co ten z przekleństwem osunął się na łóżko. Adam wskoczył obok niego i wymierzył cios w szczękę. Nathan nie był mu dłużny i wykazując się większą siłą, zepchnął bruneta na podłogę.

- Dość! - Próbowałam ich od siebie odciągnąć.

Widząc, że moje krzyki nic nie wskórają, pobiegłam na korytarz szukać pomocy. Nikt nie przejął się bójką. Dopiero, gdy wspomniałam o próbie gwałtu, trzech chłopaków przyszło nam na pomoc.

- Weź Natha - rzucił jeden z nich.

Umięśniony kolega złapał go za ramiona i odciągnął na bok. Adama nikt nie musiał uspokajać, bo sam wstał i przestał atakować dziewiętnastolatka.

- Porąbało cię, stary?! - wydarł się wysoki, rudy chłopak.

- Chciałeś jej zrobić krzywdę?! - dołączyła reszta.

- Nie, to przez nią.

- Zachowaj się chociaż jak facet. - Splunęłam mu pod nogi.

Próbował mnie uderzyć, ale koledzy go powstrzymali.

- Chodźmy stąd - szepnął mi do ucha Adam.

Posłuchałam go i wyszliśmy z sypialni. Tłum nastolatków odprowadził nas wzrokiem aż do samych drzwi wyjściowych.

Z napływającymi łzami, przebrnęłam przez trawnik. Adam się nie zatrzymywał i doszliśmy tak do ławki, znajdującej się dwie parcele dalej. Opadłam na nią ciężko, zakrywając twarz rękoma.

- Dzięki, że znowu stanąłeś w mojej obronie - powiedziałam.

Nie widziałam jego reakcji. Wyobrażałam sobie, że się uśmiecha.

- Nie ma za co.

- Znam Nathana i wiem jaki jest, ale żeby... - wydałam z siebie niski pomruk.

Poczułam nagle dłoń na plecach, przez co się wzdrygnęłam. Adam podniósł rękę, ale po chwili wróciła na moją łopatkę. To był bardzo miły gest. Czułam, że w innych okolicznościach nigdy by się tak nie zbliżył. Odważyłam oprzeć się głowę na jego ramieniu.

- Przepraszam, jeśli wcześniej zbyt się narzucałam. Chciałam tylko ciebie poznać.

- Wiem.

- Naprawdę bym chciała.

Odsunął się i oparł o ławkę. Popatrzyłam w jego ciemne w tym świetle oczy. Następnie dostrzegłam kreskę na jego dolnej wardze i sine ślady na szczęce.

- Adam... - Zbliżyłam palce do jego ust. - Leci ci krew.

- Nic mi nie będzie.

Wyciągnęłam chusteczkę z kieszeni kurtki i podałam mu. Przyłożył ją sobie do rozcięcia i zamknął oczy jakby pod wpływem bólu.

- Dlaczego odtrącasz wszystkich wokół?

Odwrócił wzrok jak zawsze wtedy, gdy nie chciał odpowiadać na pytanie.

Zauważyłam idącego po chodniku Jacka. Przyspieszył kroku, opatulając się szczelniej kurtką.

- Tu jesteś. Słyszałem o wszystkim - powiedział do mnie. - Przepraszam, że nie zawiozłem ciebie od razu do domu.

- To nie twoja wina. - Wstałam z ławki. - To jedziemy?

- Tak, tylko wezmę jeszcze Carolę.

- Okej, czekam tutaj.

Usiadłam z powrotem, patrząc na swoje pomalowane bordowym lakierem paznokcie. Adam nigdzie nie poszedł, tylko nadal zajmował miejsce po mojej lewej.

- Jeszcze raz ci dziękuję. - Uśmiechnęłam się zachęcająco. - Boli?

- To nic.

- Mam nadzieję, że Nath wygląda gorzej. Żałuję, że sama mu nie dokopałam.

Z domu chłopaka nadal wydobywała się głośna muzyka. Współczułam jego sąsiadom. Nie zdziwiłabym się, gdyby po dziesiątej przyjechała policja z pretekstem zakłócania ciszy nocnej.

Po kilku minutach ciszy pożegnałam się z Adamem, widząc nadjeżdżający samochód. Upewniłam się kto był kierowcą, po czym otworzyłam tylne drzwi. Siedziała już tam Caroline, opierając się o zagłówek pod dziwnym kątem. Spojrzałam przez szybę na Wilde'a, który z nieznanych mi powodów siedział na ławce i także na mnie patrzył. Coraz bardziej mnie intrygował.

- Chcę tam wracać! - wydarła się niebieskowłosa.

- Jesteś kompletnie pijana - odpowiedział Jack. - Odwiozę cię do domu.

- Nie chcę, misiu... Zostawiłam tam moje laski. Powiedziałeś im chociaż, że wracamy?

- Nie wiem o kim mówisz. Muszę odwieść Bailey, a ciebie bym nie zostawił, bo jeszcze zrobiłabyś coś głupiego.

- Co się jej stało?

- Nie będziemy teraz o tym gadać. I proszę cię - zwrócił się do koleżanki -  tylko nie rzygaj na tapicerkę.

Wpatrywałam się w rozbawioną dziewczynę.

- Nie poznaję cię, Caroline - wyznałam.

- O co ci chodzi, B?

- Szczerze to i mnie zaskoczyłaś - dopowiedział Jack. - Jestem strasznie na ciebie zły, ale i tak jutro nic nie będziesz pamiętała.

- Coś się stało? - zapytałam, patrząc w przednie lusterko.

- Zwyzywała Grega. Nie będę przytaczać jej słów.

- I tak niedługo zerwiecie. - Uderzyła pięściami w przedni fotel.

- Serio mi się podoba, rozumiesz? To nie było fajne.

- Och, zamknij się.

- Caroline! Jestem naprawdę tobą rozczarowana - zezłościłam się.

- A ty kto? Moja matka?

- Mam nadzieję, że jak jutro wytrzeźwiejesz, to dotrze do ciebie twoje zachowanie.

- Jeśli w ogóle będzie cokolwiek pamiętała - prychnął chłopak.

Odstawiliśmy dziewczynę pod dom i patrzyliśmy czy dotrze do drzwi. Udało się. Razem z Jackiem poczuliśmy ulgę, zostając sami. Pojechaliśmy dalej, prosto na moją ulicę.

- Dzięki - rzuciłam, otwierając drzwi.

- Trzymaj się. Oby ten debil cię więcej nie zaczepiał.

- Oby. Dobranoc, Jack.

***

W poniedziałek połowa uczniów nadal żyła minioną imprezą. Nathan zyskał miano najlepszego organizatora tego typu zabaw. Co najgorsze - ruszyła plotka na temat naszego spotkania w sypialni. Nie brzmiała "Nathan dobierał się do drugoklasistki", a "taka jedna Bailey z 2A wskoczyła Nathanowi do łóżka". Sądzili, że mój "chłopak" przyłapał nas na zdradzie i zaatakował biednego Natha. Na szczęście mało kto w to uwierzył i ja sama przedstawiłam prawdziwą wersję.

- Ale nic ci nie zrobił? - dopytywała Chloe, gdy spotkałyśmy się pod klasą.

- Nie, wszystko gra.

- Dobrze, że Adam tam był. Nathan jest silny, a ty taka drobna - mówiła z przejęciem. - Jestem serio zaskoczona, że cię obronił. I że był na tej imprezie.

Poczułam nagle palec wwiercający mi się w plecy. Odwróciłam się i objęłam Colina.

- Moja biedna... Muszę chyba podziękować temu Adamowi.

- Cześć, Col. Widziałeś go w ogóle?

- Nie, ale podobno jest w szkole. Widziałem za to tego idiotę. Też musisz go zobaczyć.

- Dlaczego?

- Nie wiem co z nim zrobiliście, ale chyba nieźle oberwał.

Przez moją twarz przemknął chytry uśmieszek.

- Chodź, siedzi przy automacie.

Miejsce przy automacie było jakby zarezerwowane dla grupy, w której skład wchodził Nathan i jego koledzy oraz dwie ładne dziewczyny (których imion nie znałam). Siedzieli zawsze na podwyższeniu, a pierwszacy bali się kupować napoje i batoniki. Z czasem nauczyli sobie radzić z zaczepkami "elity".

Stanęłam z przyjacielem przy białym filarze. Od razu wypatrzyłam Nathana, ubranego w niebieską bejsbolówkę. Ukrywał oczy za okularami przeciwsłonecznymi.

- Ma wielkie, fioletowe limo i rozcięty łuk brwiowy - szepnął Colin.

Wróciłam wspomnieniami do Adama, uderzającego chłopaka w twarz.

- Niby taki nieszkodliwy, a przywalić potrafi - dodał.

Nathan chyba naprawdę musiał przejąć się swoim wyglądem, skoro zasłonił obrażenia. Brawo, Wilde.

Bruneta zobaczyłam dopiero na lekcji. Usiadł w swoje ławce, a ja posłałam mu uśmiech, którego nie odwzajemnił. Dlaczego najpierw udawało nam się porozmawiać, a później traktował mnie jak powietrze? Przez resztę angielskiego jednak nie zwracałam na niego uwagi, tylko sumiennie notowałam słowa pani Mirandy.

Złapałam go dopiero na siódmej i ósmej lekcji wychowania fizycznego. Tak jak ja nie ćwiczył. Zapomniało mi się stroju.

- Widziałeś Natha? - zapytałam jak dumna mama.

- Mhm.

- Jesteś sławny. Nie wiem, czy wcześniej ktoś mu naruszył mordkę.

W przeciwieństwie do mnie Adam wydawał się tym zmartwiony.

- Czym się przejmujesz? Dobrze zrobiłeś. Jestem ci wdzięczna.

- Wiem, już to mówiłaś. Ja za to już raz zostałem przeniesiony, nie wiem czy bójka to dobry start.

Zrozumiałam, że chodziło mu o zmianę szkoły. Nadal nie wiedziałam, co takiego zrobił w starej. Też kogoś pobił? Przecież był taki spokojny, wycofany... Dlaczego wyrzucono go ze szkoły? Musieli mieć poważny powód.

Spojrzałam nieświadomie na jego ręce, zasłonięte rękawami. Możliwe, że byłam jedyną osobą, wiedzącą o jego bliznach. Musiał się ciąć, bo z czymś sobie nie radził. Czy to to między innymi spowodowało przeniesienie?

Chyba zorientował się, że na niego patrzę, bo schował ręce do kieszeni. Obserwował nieustannie biegających chłopaków na sali. Ja myślałam o tym, jak wedrzeć się do jego umysłu. Jak przekonać go do siebie. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, tak mówią, ale ja święta nie jestem.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top