26. Niszczyciel

Bailey

Nie raz słyszałam, że pomiędzy miłością, a nienawiścią istnieje cienka granica. 

W pełni się z tym zgadzam. W jednej chwili byłam w stanie wyznać Adamowi swoje uczucia, a w drugiej męczyć ze złości Bogu ducha winną poduszkę. Już dawno dałabym sobie spokój, gdyby nie jeden mały, malutki, malusieńki problem.

Zakochałam się w nim.

Nie potrafiłam już tego przed sobą ukrywać. Straciłam głowę. Zadurzyłam się totalnie.

A jego zachowanie bolało. Nie ma nic gorszego od obojętności. Nadziei, że może tym razem spojrzy na mnie inaczej. Powie w końcu dwa proste słowa, które pragnę usłyszeć. Zaufa mi tak, jak ja jemu, gdy wpuściłam go do swojego domu. Aż przestanie się bawić moimi uczuciami.

Nie zaprosił mnie do siebie na swoje urodziny. Czekał na nie kupę czasu, a gdy przyszło co do czego, ponownie mnie od siebie odepchnął. Nie zdążyłam wręczyć mu prezentu, który wiele dla mnie znaczył. Chciałam oddać mu coś, w co włożyłam całe swoje serce i trudno było mi się z tym rozstawać. Coś, z czego na pewno by się ucieszył, bo dotyczyło muzyki i jego ulubionego zespołu. Nie pozwolił mi na chwilę, którą wyobrażałam sobie, będąc nadal na niego zła.

Poświęciłam dla niego cztery ciężkie miesiące. Opuściłam się w nauce. Zaniedbałam najlepszego przyjaciela. Cierpiałam na bezsenność, bo martwiłam się o jego życie, gdy mieszkał w pustym domu bez ogrzewania i bieżącej wody. Później budziłam się z nim pod jednym dachem i pod tym samym zasypiałam.

Ponad sto cholernych dni. Tyle wystarczyło, bym oddała serce osobie, która pojawiła się znikąd i wywróciła moje życie do góry nogami. Bym zaufała bezgranicznie osobie, która nie należała nawet do grzecznych chłopców.

Bym teraz płakała w ciemnym pokoju, nie mogąc poradzić sobie ze swoimi uczuciami. I nie mogąc wymazać sobie z pamięci tych dziwnych, zielono-brązowych oczu.

Moje serce krzyczało: "walcz!". Mózg jak i Colin to odradzali. To przecież chłopak powinien się starać o dziewczynę. A skoro mu nie zależy, to po co robić z siebie kretynkę?

Tak więc robiłam to, co przed poznaniem Adama. W każdą sobotę spotykałam się z przyjacielem, a także czasem w środku tygodnia. Zbliżyłam się do Thomasa. Wychodziłam częściej z Chloe, której ostatecznie nikt nie zdradzał. Może oprócz mnie. Ale ważne, że naprawiłam wszystkie relacje, które zdążyły się choć trochę zepsuć. Kontynuowałam nawet znajomość z Landonem, o którym kompletnie zapomniałam. Stopniowo przestaliśmy żyć we friendzonie, bo fioletowowłosy poznał na kręgielni uroczą Lanę, bardzo podobną do niego z charakteru, jak i z imienia.

Z powrotem stałam się otwartą na ludzi ekstrawertyczką, a Adam cichym, szarym człowiekiem. Snuł się korytarzami jak cień. Znowu zaczął zakładać kaptur. Nikt go już nie zaczepiał. Nikt nawet nie zwracał na niego uwagi. Beze mnie przestał istnieć.

***

Zapowiadał się rok pełen imprez urodzinowych. Pierwszą osiemnastką z kolei była ta Bena. Wypadała idealnie w sobotę, tak więc jedenastego marca zjawiłam się z Colinem i Thomasem w Kosmicie. Chłopak zaprosił jedynie najbliższych przyjaciół, czyli resztę Trójki, Daniela z Chloe oraz Brada i Landona ze swoimi dziewczynami. Po godzinie pojawił się również wysoki szatyn o imieniu Blake. Nie zaprzeczę, był nieziemsko przystojny, a okazał się kuzynem solenizanta, starszym o rok.

Ben wybrał klub, bo jak stwierdził, w ten dzień chce się wybawić za wszech czasy. Nie chciałam tu wracać, ale nie miałam wyboru. Zacisnęłam zęby i sprawiałam wrażenie szczęśliwej.

- Chodźcie do baru! - wykrzyknął brunet. - Bierzcie co chcecie!

Położyłam torbę z prezentem obok stolika, na którym stała reszta, i podążyłam za grupą. Za barem stał nikt inny jak Adam, który uśmiechnął się lekko na widok szkolnych znajomych.

- Wszystkiego najlepszego, Ben - złożył mu życzenia. - Co dla ciebie?

- Coś najlepszego!

Chłopak zajął się przygotowaniem kolorowego drinka, a drugi barman przejął Terry'ego i Harry'ego.

Usiadłam na zielonym stołku, prosząc o sok z alkoholem. Miejsce obok mnie zajął przystojny kuzyn.

- Cześć, jestem Blake - przedstawił się. - Jak masz na imię?

Przeszedł mnie przyjemny dreszcz na dźwięk jego chrapliwego głosu.

- Hej, Bailey.

- Przyjaźnisz się z Benem? Nigdy o tobie nie słyszałem.

- Chodzimy razem do klasy.

- Może masz ochotę zatańczyć?

Popatrzyłam w jego szare oczy, które wydawały się jednocześnie zimne, jak i pociągające. Pomyślałam sobie początkowo, dlaczego wybrał akurat mnie, ale nic dziwnego. Inne dziewczyny przyszły z partnerami, a najwidoczniej nie chciał zapraszać na parkiet obcych lasek.

Dopiłam swój sok i wstałam z barowego stołka.

Mogłabym przysiąc, że Adam nie spuszczał z nas wzroku, kiedy wchodziliśmy na podświetlany podest. Był o mnie zazdrosny? Nie powinno, ale sprawiało mi to przyjemność. Położyłam ręce na ramionach Blake'a i wczułam się w muzykę.

- Ładnie tańczysz. - Uśmiechnął się chłopak.

- Ty... też.

Pięć minut wcześniej się poznaliśmy, więc czułam się lekko zestresowana. Jego przeszywający wzrok dodatkowo mnie onieśmielał.

Blake obrócił mnie wokół własnej osi, na co się zaśmiałam. Później szło nam coraz lepiej, gdy piosenka przyśpieszyła.

Na parkiet weszli także Colin z Thomasem. Tańczyli w niewielkiej odległości od siebie, niedostatecznie upici, by obmacywać się wśród ludzi.

- Moja piosenka! - krzyknął przyjaciel, gdy włączyli "Closer".

Odsunęłam się od Blake'a i zaczęłam bujać się do rytmicznej muzyki. Col często ją u mnie puszczał i znałam cały tekst na pamięć. Musiałam niestety zostawić na ten czas szatyna i dołączyć do kochanej dwójki. Skakaliśmy razem i zmieniliśmy tańce w karaoke.

- Podoba ci się Blake? - zapytał mnie blondyn na ucho.

- Skąd to pytanie?

- Ty mu na pewno. Jest mega przystojny, wracaj do niego.

Popatrzyłam przez ramię na dziewiętnastolatka, który cały czas na mnie czekał. Tanecznym krokiem opuściłam przyjaciela i wróciłam w jego objęcia. Położył duże dłonie na mojej drobnej talii i przyciągnął mnie do siebie. Z głośników popłynęło "One Dance" Drake'a, dzięki któremu mogliśmy lekko zwolnić.

Popatrzyłam na bar, za którym Adam przygotowywał drinka dla niskiej blondynki. Jej sukienka pokazywała o wiele więcej, niż powinna, a mimo to wolał gapić się na mnie.

- Wszystko okej? - zapytał Blake.

- Co? Tak, jasne.

Złapał mnie za lewą rękę i zmusił do szybkiego obrotu. Potknęłam się o własne nogi i wpadłam na niego.

- Sorry, łamaga ze mnie.

Wybuchnął śmiechem, łapiąc mnie z powrotem w talii.

- Ale jaka śliczna łamaga - powiedział z uśmiechem, a ja poczułam silne ciepło na policzkach. - Może usiądziemy?

Poszłam za Blakiem do loży z czarnymi kanapami. Usiedliśmy na jednej z nich, naprzeciwko baru. Zrobiło się trochę za gorąco. Nie byłam przygotowana na tak szybki bieg wydarzeń.

- Może pójść ci coś zamówić? - zapytał szatyn.

- Nie, dziękuję.

- To poczekasz tu chwilę, bo ja jeszcze nic nie piłem?

- Jasne, idź.

Oparłam się o tył kanapy, wachlując twarz dłońmi. Nie wiem, czy w klubie panowała duchota, czy Blake przytłaczał mnie swoją osobą. Z jednej strony bardzo mi się podobał, a z drugiej czułam się trochę nieswojo.

Najważniejsze, że choć na chwilę zapomniałam o Adamie.

Blake wrócił ze szklanką jakiegoś alkoholu i postawił ją na zielonym stoliku. Usiadł na kanapie w pozie pasującej do atrakcyjnego faceta. Położył rękę na oparciu, równo za moją głową.

- Może powiesz coś o sobie? - zaproponował.

- A co chciałbyś wiedzieć?

- Jakie masz hobby?

- Muzykę, książki i rysowanie - odpowiedziałam bez wahania.

- Grasz na czymś czy śpiewasz?

- Słucham jej.

Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, ukazujący śnieżnobiałe zęby.

- Ja gram na gitarze elektrycznej w rockowym zespole.

- Nie jesteś stąd?

Przysunął się minimalnie bliżej mnie, co nie uszło mojej uwadze.

- Z Beaverton.

- O, to blisko.

- Będę studiował w Portland, więc jeszcze kiedyś na pewno się spotkamy.

Wypił całą zawartość szklanki, a ja odetchnęłam głęboko. Siedział już naprawdę blisko.

- Mam rozumieć, że nie masz chłopaka? - Uśmiechnął się, unosząc równocześnie jedną brew.

- Nie.

- Dziwne, bo jesteś jedną z najładniejszych dziewczyn, jakie widziałem.

W innych okolicznościach może i byłabym zachwycona tym, że chłopak 10/10 prawi mi komplementy, ale nie w tej chwili. Nadal czułam się spięta w jego towarzystwie. Na parkiecie dobrze się bawiłam, ale wystarczyło odejść od znajomych, a ja z nerwów zagryzałam wargę.

"Nie wystarczy, że chłopak jest ładny. Musi mieć TO COŚ."

Rozmawialiśmy jeszcze dziesięć minut o Benie i jego urodzinach, a potem wróciliśmy do imprezowiczów. Poprosiłam barmana o ten sam sok co wcześniej, tylko z większą zawartością alkoholu. Tego wcześniejszego nawet nie poczułam.

- Coś nie tak? - zapytał Colin, gdy jednym haustem wypiłam zawartość szklanki. - Dawno nie piłaś.

- Jestem trochę zdenerwowana, nie martw się.

- Przez Blake'a? Zrobił ci coś?

Popatrzyłam w zmartwione oczy przyjaciela.

- Nie, dzióbku. Idziemy zatańczyć?

- Weź Bena, bo nie ma partnerki, a ja Thoma.

Zgodziłam się i zaprosiłam solenizanta na parkiet. Nie powiem, trudno mu było utrzymać kontakt wzrokowy. Upił się i ewidentnie patrzył na mój dekolt.

- Ej, oczy mam tutaj - burknęłam.

- Sorry, Bailey. Chyba przesadziłem z alkoholem, ale czuję się niesamowicie!

Wymieniłam z Colinem porozumiewawcze spojrzenia.

- Ben, mamy ci pomóc?

- Nie, brachu, wszystko w porzo! Bailey jest super tancerką!

- Dzięki, kolego, ale trochę mi trudno, gdy ledwo trzymasz się na nogach. - Poprawiłam jego ręce na swojej talii i przytrzymałam go za ramiona. - Może jednak usiądziesz?

- To moja impreza, a ja jestem jej królem!

- Królu, jutro nie będziesz nic pamiętał. Zwolnij.

- Odbijamy? Ja się nim zajmę - usłyszałam nagle.

Blake wziął kuzyna pod ramię i poprowadził go do loży, którą wcześniej zajmowaliśmy. Posadził go na kanapie i poprosił Terry'ego i Harry'ego, by przywołali go porządku.

Rozejrzałam się po sali, szukając wzrokiem Landona. Tańczył z Laną ubraną w cekinową sukienkę przed kolano. Znowu zostałam sama, a Blake już zmierzał w moim kierunku.

Już miałam mu odmówić i wyjść do łazienki, gdy zobaczyłam Adama, który patrzył na nas znad głowy klienta. Coś we mnie drgnęło i bez zastanowienia złapałam szatyna za rękę, na co uśmiechnął się krzywo. Ten uśmiech był tak podobny do Adama...

Puścili piosenkę, której nie znałam, ale była tak subtelna a jednocześnie taneczna, że poczułam niewytłumaczalną wolność. Inni świetnie się bawili i ja także nie zamierzałam przestawać. Nawet Ben wyrwał się chłopakom i wtargnął na parkiet, podskakując wesoło. Pozwoliłam się Blake'owi prowadzić, co oczywiście wykorzystał.

Kiedy oboje się już zmęczyliśmy, nogi odmawiały nam posłuszeństwa, między nami pojawiło się elektryzujące napięcia, a wszystko wydawało się bez różnicy, zbliżyliśmy znacząco nasze twarze. Szatyn patrzył na mnie z taką pewnością, że aż zjeżyły mi się włoski na rękach.

Znacie to uczucie podczas imprezy? Kiedy tak się dobrze bawicie, że czujecie się Bogami i że nic nie ma znaczenia? Że możecie tańczyć tak w nieskończoność, latać, a nawet pocałować randomowego gościa? Bo ja właśnie to czułam.

Nie odsunęłam się, gdy Blake mnie pocałował. Nie odwzajemniłam tego jak w pamiętnego Sylwestra, ale nie zamierzałam go od siebie odpychać. Gdy chłopak miał zamknięte oczy, ja patrzyłam prosto na Adama. Złapaliśmy kontakt wzrokowy. Aż z tej odległości widziałam jego zaciśniętą ze złości szczękę. Rzucił czarny fartuch na bok i zniknął za drzwiami, prowadzącymi na zaplecze.

A kiedy Blake odkleił ode mnie swoje usta, uderzyła mnie powaga tej sytuacji. Fajnie, wywołałam prawdziwą zazdrość u Adama, ale co z tego? Teraz stał przede mną chłopak, któremu dałam fałszywą nadzieję. Jest przystojny i świetnie zbudowany, co widać przez jego dopasowaną koszulę, ale nic z tego nie będzie. Wykorzystałam go. Tak, to zrobiłaś, Bailey, zraniłaś dwóch gości na raz.

- Przepraszam - jęknęłam.

- Za co? To było świetne. - Uśmiechnął się Blake, mający ślad mojej pomadki na ustach.

Wytarłam ją palcem, a on nie odrywał ode mnie wzroku jasnych oczu. Poczułam się jak ostatnia debilka.

- Może pójdziemy w bardziej ustronne miejsce? - mruknął uwodzicielsko.

- Nie - zaprzeczyłam. - Przepraszam cię, ale nie chcę.

- O co chodzi? - Między jego czarnymi brwiami pojawiła się mała zmarszczka. - Nie podobało ci się?

- Nie chodzi o ciebie, Blake. To ja nie jestem gotowa.

- Nie musimy od razu...

- Proszę cię - przerwałam mu. - Przepraszam, ale spasuję. To... nie powinno mieć miejsca. - Oblizałam wargę, na której nadal czułam smak jego alkoholu. - Muszę do łazienki.

- Bailey!

Uciekłam na korytarz, gdzie znajdowały się toalety. Weszłam do damskiej i zamknęłam się w wolnej kabinie. Usiadłam na zamkniętej klapie i zasłoniłam oczy dłońmi, potrzebując chwili dla siebie.

Jestem cholerną idiotką.

Po dziesięciu minutach opuściłam łazienkę, z twarzą wilgotną od orzeźwiającej wody z kranu. Liczyłam, że grzecznie spławię Blake'a i pogadam z Adamem. W końcu wyjaśnimy wszystkie dręczące nas sprawy.

Nie było mi to dane. Barek widziało się od razu po wejściu na salę. Nie dało się przeoczyć Adama, całującego jakąś rudą dziewczynę. Stała do mnie tyłem, a on patrzył prosto na korytarz. Prosto na mnie. Prosto w moje brązowe oczy, które zaszkliły się od łez.

To b o l a ł o.

Złamane serce boli najbardziej. Złamane serce miałam właśnie ja.

Każdego dnia czekałam na choć jedno słowo z jego strony. Liczyłam na krótkie "przepraszam", chociaż sama powinnam je wypowiedzieć. Nie potrafiłam już sama do niego podejść. Nie miałam śmiałości. Nie chciałam.

A przed samymi moimi urodzinami wyjechał i nie dał mi tej szansy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top