25. Zmiany

Bailey
Wstałam około godziny dwunastej, co bardziej należało do rutyny Adama. Ja zazwyczaj budziłam się po dziesiątej i schodziłam przed nim do kuchni. Tym razem zastałam w niej chłopaka, smarującego upieczone tosty masłem.

Potarłam palcami zaspane oczy i podeszłam do blatu szafek. Zabrałem mu jednego tosta i ugryzłam kawałek.

- Ej! - zaprotestował.

Zaśmiałam się i usiadłam przy stole. Niedługo później się do mnie dosiadł, ale nie wyglądał na złego.

- Dzięki za wczoraj. Że się mną zaopiekowałeś.

Odpowiedział mi uśmiechem i zaczął jeść swojego tosta z dżemem.

Dlaczego ostatnio kiedy chciałam spędzić miło wieczór, wychodziłam do klubu, musiało mnie spotkać coś strasznego? Prawie zostałam zgwałcona przez przypadkowego zboczeńca, podobnie miało się zdarzyć na dawnej imprezie Nathana... Zaczęłam przyciągać nieszczęście? Ja? Ta szczęśliwa Bailey?

- Powiedziałem wszystko twoim rodzicom - powiedział.

- Co? - Podniosłam wzrok znad talerza.

- Chyba mają prawo wiedzieć?

- No... tak, sama bym im to powiedziała.

- Dzwonili godzinę temu z policji, że aresztowali tego typa i musimy stawić się na komisariacie, by złożyć zeznania.

- Ach, no dobrze.

Nie miałam ochoty na rozmowę z policjantami i stanięciem twarzą w twarz z niedoszłym gwałcicielem, ale nie miałam wyboru. Podobno już wcześniej kilka dziewczyn stało się jego ofiarami, a wszystko udokumentował swoim telefonem.

A więc po południu tata podwiózł nas pod komisariat. Na miejscu przejął nas Tate West, przydzielony tej sprawie. Poprowadził nas do swojego gabinetu, gdzie usiedliśmy na jednakowych krzesłach. Podaliśmy mu swoje dowody tożsamości, na które rzucił okiem. Po przedstawieniu powodu przesłuchania, powiedział:

- Zbadaliśmy zawartość chemiczną soku i faktycznie, znajdowała się w nim potocznie nazywana pigułka gwałtu.

Zacisnęłam dłonie na podłokietnikach krzesła, bo chyba nadal nie przyjmowałam do wiadomości prawdy.

- Przecież wylałem sok do kosza - odezwał się Adam.

- W szklance zostało parę kropel. Dla nas to nie problem.

- Co teraz z tym facetem? - przerwałam ich dialog.

Pan Tate skrzyżował ręce na biurku i popatrzył na mnie spokojnymi, niebieskimi oczami.

- Został aresztowany nie tylko ze względu na ciebie, ale i wcześniejsze ofiary. Został mu postawiony zarzut czterokrotnego gwałtu i jednego niedokonanego.

- Co za skurwiel - burknął Adam.

Policjant nie zwrócił uwagi na jego słowa i przysunął do mnie kartkę z protokołem.

- Proszę o podpis.

Przeczytałam pobieżnie tekst, a nie widząc żadnych niezgodności, naniosłam swoje nazwisko nad kropkowaną linię. Słyszałam i czułam jak chłopak porusza stopą, uderzając lekko w nogę biurka.

- Nie musimy opowiedzieć co się działo po kolei? - zapytałam.

- Mamy obraz z monitoringu, na którym wszystko widać. Hunter na pewno trafi do więzienia, dowody są niepodważalne.

- Więc w czym jesteśmy potrzebni? - zniecierpliwił się Adam.

- Chcieliśmy tylko sprawdzić, czy Bailey nic się nie stało i powiadomić was o przebiegu sprawy.

- Nie, jestem cała - odpowiedziałam.

- W razie czego możemy liczyć na was jako głównych świadków?

- Jasne - odpowiedziałam, kiwając szybko głową.

- Sprawa pana ataku nie jest dla nas ważna, załatwi to pan z właścicielem klubu - zwrócił się do Wilde'a.

Adam nie wydawał się tym przejmować. Sama nie myślałam, żeby miał w związku z tym jakieś problemy.

- Więc możemy już iść? - Brunet wstał z krzesła.

- Tak. - West odłożył papiery na bok i także wstał. - W razie potrzeby zadzwonimy. Odprowadzę was do wyjścia.

Poszliśmy do kawiarni, by trochę odreagować i zamówić sobie coś dobrego. Jak zawsze wybrałam pierniczkowe latte, a Adam skusił się na gorącą czekoladę z bitą śmietaną.

Nareszcie udało nam się spędzić miło czas. Nie byliśmy Adamem i Bailey po niezręcznym pocałunku, a tymi Adamem i Bailey, którzy nie odstępowali się na krok w szkole, słuchali razem muzyki i spędzili święta.

- Nie powiedziałem ci o najważniejszym! - ożywił się nagle, mieszając łyżką w swoim kubku.

- O czym?

- Znalazłem mieszkanie.

Popatrzyłam w jego oczy, które lśniły radością.

- To cudownie! Jakie i gdzie?

- Tanią kawalerkę. Nie wygląda najlepiej, ale tylko na taką mnie obecnie stać. A i tak potrzebuję pożyczki na wynajem i kaucję.

- Pomożemy ci finansowo - odparłam przekonująco.

- Obiecuję, że wszystko oddam, gdy tylko dostanę pierwszą wypłatę!

- Oczywiście. - Uśmiechnęłam się. - W której dzielnicy?

- Nie chciałem w tej najtańszej, bo to jedna wielka patologia, ale i tak mogę wybierać jedynie po drugiej stronie rzeki.

Z jednej strony byłam bardzo zadowolona, że znalazł coś dla siebie i będzie mógł stanąć na nogi, a z drugiej nie chciałam go puszczać w obskurną kawalerkę, z dala od naszego przytulnego osiedla.

- W następnym tygodniu postaram się wszystko załatwić.

- Tak szybko? - Odstawiłam czerwony kubek na blat stolika.

- Nie chcę wam robić dłużej problemu. Im szybciej się przeprowadzę, tym lepiej.

Pokiwałam głową, ale musiałam mieć smutny wyraz twarzy, bo zapytał:

- Wszystko okej?

- Będzie mi cię brakowało...

- Przecież będziemy się widzieć codziennie w szkole. To nie daleko, jeśli wsiądziesz w metro lub tramwaj.

- Wiem... Mimo wszystko rodzice pewnie też się przyzwyczaili.

- Rodzice? Coś mi się wydaje, że tu nie o nich chodzi.

Uśmiechnęłam się, kręcąc z rozbawieniem głową. Ten przebiegły człowiek zawsze znał moje prawdziwe myśli.

- Mogę ci towarzyszyć, gdy będziesz oglądał mieszkanie?

- Jeśli chcesz. - Wypił w końcu trochę swojej czekolady. - Ale jestem pewny, że je wynajmę.

- W razie czego pamiętaj, że zawsze możesz szukać u nas schronienia.

Położył ciepłe dłonie na moich i popatrzył mi głęboko w oczy.

- Już za dużo od was wziąłem. Teraz czas, bym sam o siebie zadbał.

Pogładził kciukiem wierzch mojej dłoni, po czym zabrał je tak szybko, jak położył. Walczyłam ze swoim ciałem, by nie pozwolić mu na rumieńce. Dlaczego każdy dotyk Adama tak na mnie działał?

Zapłacił za nasz deser z własnej kieszeni, co niezwykle mi zaimponowało, a jednocześnie chciałam odmówić. Nie miał na tyle pieniędzy, by stawiać mi drogie kawy, a mi na pewno nie zrobiłoby to różnicy.

Wracaliśmy na pieszo, bo moja ulubiona kawiarnia na szczęście znajdowała się blisko domu. Znowu swobodnie rozmawialiśmy, czego chyba bardzo mi brakowało. Colin to Colin, ale nikt nie zastąpi mi tajemniczego Adama z wyjątkowym poczuciem humoru.

- To nie było śmieszne - zaśmiałam się.

- Właśnie widzę.

- Nie wolno żartować z takich rzeczy! Toż to czarny humor.

- Jeżeli bawi, to dlaczego nie?

Nigdy nie spotkałam osoby, która była tak nietuzinkowa i zmienna, co Adam. Z dnia na dzień jego cechy charakteru zmieniały się o sto osiemdziesiąt stopni. Wczoraj mógł się do mnie nie odzywać, dzisiaj bawić w opiekunkę, a jutro opowiadać zakazane żarty. To do niego przyciągało. Ta ciekawość poznania wszystkich jego twarzy.

Wróciliśmy uśmiechnięci do domu, gdzie wyczekiwali nas rodzice. Jak zawsze siedzieli przed telewizorem i oglądali wieczorne filmy. Aż tak długo spacerowałam z chłopakiem?

- Chcesz im teraz powiedzieć? - zapytałam, po odwieszeniu kurtki na wieszak.

- O czym?

- O przeprowadzce.

Zmarszczka między jego brwiami zniknęła i podążył za mną do salonu. 

Moja mama oglądała telewizję najczęściej z całej rodziny i chyba spędzała tu każdy wieczór. Mawiała, że "musi się odstresować po stresującej pracy".

Usiadłam z nimi na kanapie, a Adam wybrał kolorowy fotel przy lampie. Opowiedzieliśmy rodzicom o jego planach, czego słuchali z całkowitą uwagą. Nie tryskali euforią, spowodowaną pozbyciem się niechcianego gościa. Chyba faktycznie przywiązali się do niego tak, jak ja.

- Mam ci pomóc w sprawach formalnych? - zapytał mój tata.

- Nie, dziękuję, poradzę sobie. Bailey ze mną pojedzie.

Rodzic popatrzył na mnie z powątpiewaniem.

- Ona i papierkowa robota?

- Tato! - parsknęłam śmiechem. - Zaopiekuję się nim.

- Nie chcę, żeby ktoś cię oszukał.

- Nie martwił bym się o to - wtrącił Adam. - Przy takiej cenie nikt nie bawi się w oszusta.

Ostatecznie wszystko poszło po naszej myśli, a rodzice zgodzili się pomóc mu finansowo, oczywiście spodziewając się późniejszego zwrotu pieniędzy. Wszyscy czuliśmy się jakiś sposób odpowiedzialni za tego chłopaka. Nawet tata, który początkowo był do niego sceptycznie nastawiony, szczerze go polubił. Relację dodatkowo polepszyła jego obrona przed klubowym zboczeńcem.

***

W następnym tygodniu pojechałam z Adamem na Hillsdale*, gdzie znajdowało się tanie osiedle mieszkaniowe. Składało się z szarych bloków w formie prostokątów, upstrzone gdzieniegdzie brudnymi placami zabaw albo graffiti początkujących artystów.

Samej byłoby mi trudno przeprowadzić się ze zwyczajnego osiedla, pełnego nowych domów, do ubogiej dzielnicy, której nigdy nie dosięgła tęcza. Wyobraziłam sobie tych wszystkich smutnych ludzi, mieszkających w ciasnych mieszkaniach, spędzających letnie popołudnia na malutkich balkonach i wypuszczających dzieci na place z wydeptaną trawą.

- To tutaj - powiedział Adam, wskazując drugi blok z rzędu.

Przełknęłam ślinę i poszłam za nim do klatki, przed którą czekał już właściciel.

- Dzień dobry, Adam Wilde?

- Tak.

Przyjrzałam się mężczyźnie, który wyglądał na pięćdziesiąt lat, co wnioskowałam po siwych skroniach i wystającym znad brązowych sztruksów brzuchu.

Wspięliśmy się schodami na drugie piętro, skąd odchodziło troje drzwi. Niejaki pan Robinson otworzył kluczem te po lewej i zaprosił do środka mieszkania, gdzie w krótkim korytarzu powitała nas boazeria.

Reszta mieszkania nie wyglądała najgorzej. Kuchnia była bardzo mała i bez okna, ale funkcjonalna, nie brakowało szafek ani kuchennego sprzętu. W jedynym pokoju stał stół z dwoma krzesłami, rozkładana wersalka, komoda i jednodrzwiowa, jasna szafa. Ściany pokrywała nieładna tapeta, ale Adam nie zwrócił na nią szczególnej uwagi.

- Tutaj są drzwi do łazienki - wychrypiał właściciel.

Adam poszedł obejrzeć pomieszczenie, a ja zaczekałam na zewnątrz, bo nie zmieściłabym się razem z nim.

Udało mi się rzucić okiem na prysznic, toaletę, umywalkę w rogu i niedużą pralkę. Oprócz lustra na ścianie nie wisiała żadna szafka, ale dla chłopaka to żaden problem. Zawartość kosmetyczki (czyli parę produktów) położy na maszynie piorącej.

- Jak się podoba? - zapytał Robinson z uśmiechem.

Nie patrzyłam nawet na Adama, żeby nie przesyłać mu negatywnych sygnałów. Niech sam podejmie decyzję.

- Biorę.

Zjeżyły mi się włoski na rękach, ale co ja tam mogę. Tylko wybrzydzam.

***

Następnego dnia Adam spakował wszystkie swoje rzeczy do sportowej torby, a te należące do taty położył na szafce w przedpokoju. Sprytnie jednak pożyczyłam mu kolejny bagaż, do której zapakowałam oddane ubrania. Może kiedyś kupi sobie własne, ale tata i tak ich nie nosi, więc co będą leżeć na dnie szafy.

Rodzic podwiózł Wilde'a pod sam blok i pomógł mu przetransportować torby do mieszkania. Siedziałam w samochodzie, czekając na pożegnanie. Po dwudziestu minutach doczekałam się obojga mężczyzn, zmierzających w moją stronę.

Wysiadłam z auta i rzuciłam się przyjacielowi na szyję. Przyjacielowi? Czy to podchodziło pod zdradę Colina?

- Czekam w samochodzie - rzucił tata i usiadł za kierownicą.

Popatrzyłam Adamowi w oczy, które w blasku śniegu wydawały się jaśniejsze niż zazwyczaj.

- A więc masz własne mieszkanie...

- Tak...

- Możesz organizować imprezy bez konsekwencji...

- No nie wiem. Sąsiedzi wyglądają na takich, którzy chętnie napuściliby na mnie gliny. - Uśmiechnął się.

- Może z kimś się zakolegujesz.

- Może. - Uciekł wzrokiem, co kiedyś robił bardzo często, a teraz napawało mnie podejrzeniami.

- Będziesz jutro w szkole?

- Jasne.

Popatrzyłam przez ramię na tatę, który obserwował kobietę z psem, spacerujących po podwórku.

- Gdybyś potrzebował pomocy czy coś, dzwoń.

- Zapamiętam.

- To do jutra? - Otworzyłam szeroko ramiona.

- Do jutra.

Przytuliliśmy się, co miało wydźwięk czysto przyjacielski. Żadnych buziaczków. Tata patrzy.

Wróciłam do samochodu, a Adam stał na chodniku, nie odwracając ode mnie wzroku. Z jego twarzy nie schodził krzywy uśmieszek, jakby wcale nie martwił się moim odjazdem. W sumie racja. Następnego dnia spotkamy się w szkole, może nawet po niej. Czym się przejmuję?

Adam
Pierwsza noc w nowym, własnym mieszkaniu nie należała do najprzyjemniejszych. Nie czułem się tu jeszcze jak w domu. Każde skrzypnięcie podłogi, głosy za ścianą, trzask drzwi były dla mnie obce. Kładąc się na wypranej pościeli, nie czułem już płynu do płukania Bailey. Wersalka nie była tak wygodna, jak łóżko z drewnianą ramą. Nie miałem własnej sypialni, a salon, który miał być 'dwa w jednym'. Przerażała mnie trochę kuchnia bez okna, ale z czasem się przyzwyczaję. A przecież i tak nie zamierzam zostać tu zbyt długo.
***
Przez kolejne dwa dni Bailey nie odstępowała mnie na krok w szkole. Było to trochę dziwne. Oczywiste, że prędzej czy później bym się przeprowadził. Nie należałem do jej rodziny, by mieszkać w jej domu. Mimo to chyba jej mnie brakowało i starała się nadrabiać stracony czas podczas przerw.

Tak jakby domyślała się, co zamierzam zrobić.

W piątek usłyszałem niegroźną sprzeczkę pomiędzy nią, a Colinem.

- Sama mi wytykałaś spędzanie czasu z Thomasem.

- To co innego.

- Ostatnimi czasy słyszę tylko jego imię!

Chłopak nie wyglądał na szczerze zdenerwowanego, ale najwyraźniej głośne rozmowy działały na Bailey i sama też je preferowała.

- Jesteś zazdrosny o Adama?

- Nie jestem o niego zazdrosny. Masz prawo przyjaźnić się z innymi ludźmi, ale tylko próbuję ci uzmysłowić, że zachowujesz się trochę jak hipokrytka.

- Co proszę? - prychnęła brunetka.

- "Jesteś moim jedynym przyjacielem. Nie będę miała żadnego innego" - zacytował Colin piskliwym głosem. - To twoje słowa, kochana.

- Przecież wiesz, jak jest między mną, a Adamem.

- Wiem, ale przystopuj trochę. Za bardzo ingerujesz w jego życie. Wyniósł się od ciebie, a ty i tak nie dasz mu odetchnąć.

- Colin, nigdy się nie kłóciliśmy - powiedziała, robiąc się lekko czerwona na twarzy.

- Nie chcę tego. Przepraszam, jeśli powiedziałem coś nie tak.

- Ująłeś wszystko bardzo dobrze - podsumowała.

Blondyn chciał jej coś odpowiedzieć, ale ta szybko okręciła się na pięcie.

- Aż za dobrze.

Podszedłem do skołowanego chłopaka i powiedziałem, że pójdę z nią pogadać. Machnął tylko ręką i wrócił do klasowych kolegów, a ja dogoniłem Bailey. Siedziała sama na ławce, gapiąc się tępo w tablicę ogłoszeń.

- Wszystko gra? - zająłem miejsce po jej prawej.

- Nie.

- Słyszałem waszą rozmowę.

- Fajnie.

- Colin nie był za delikatny, ale może miał rację.

Zastrzeliła mnie groźnym spojrzeniem.

- Kiedy gdzieś z nim ostatnio wyszłaś? - zapytałem. - To on jest twoim najlepszym przyjacielem. Od dawna. Nie zaniedbuj go dla mnie.

- Bawisz się w psychologa? - prychnęła.

- Próbuję tylko cię zrozumieć. Czemu się zdenerwowałaś?

- Bo nie lubię, kiedy ktoś ma rację i mi ją wytyka.

- Nie chcę, żebyś przeze mnie kłóciła się z przyjacielem. Nie chcę, żebyś w ogóle zawracała sobie mną głowę.

- A może po prostu nie potrafię?! - wybuchła.

- Czego nie potrafisz?

- Wymazać sobie ciebie z mózgu?! Może mi na tobie zależy, martwię się o ciebie i chcę dla ciebie jak najlepiej?

- Ale... dlaczego? - Popatrzyłem w jej czekoladowe oczy.

- Dlatego, dlaczego odwzajemniłam pocałunek? - Jej odpowiedź uderzyła mnie jak grom z jasnego nieba. Nie byłem dla niej śmieciem, zwykłym kolegą, nawet nie przyjacielem. Nie bolały jej słowa Colina dlatego, że z nim konkurowałem. W głębi serca czuła coś innego. Coś, czym nie darzyła blondyna.

- Naprawdę? - w tym jednym słowie kryły się tysiące pytań.

- Jesteś takim idiotą, czy udajesz?

Zostawiła mnie samego jak palec i uciekła do damskiej toalety. Nie wiedziałem, czy się śmiać, czy płakać. Nie wiedziałem, czy mój idealny plan dojdzie do skutku.

***

Minął kolejny tydzień, w trakcie którego chodziłem do szkoły, a nocami pracowałem w Kosmicie. Lubiłem tam przychodzić głównie we względu na Simona. Potrafił mnie rozweselić po stresującym dniu i jeszcze (jak to barman) przeprowadzić psychologiczną rozmowę.

Ponownie zaczęły się uniki ze strony Bailey. Już nawet nie siadała obok mnie na stołówce. Przerwy spędzała z Colinem, co akurat mi nie przeszkadzało. Wolałem, gdy przebywała ze swoimi przyjaciółmi.

Gdyby nie kelnerstwo, zaprzątałbym sobie nią co wieczór myśli. Cały czas słyszałem jej głos, mówiący (nie całkiem w prost), że jej się podobam. Byłem tak cholernie głupi... Jasne, że poczuła do mnie coś więcej. Wiedziałem to od dawna, dlatego też po części postanowiłem się jak najszybciej wyprowadzić. Nie chciałem jej miłości. Nie zasługiwałem na nią. Unicestwiała wszystkie moje plany, które były dla mnie najważniejsze.

***

Nadszedł czas moich osiemnastych urodzin. Wypadały w czwartek i tego samego dnia brunetka postanowiła się do mnie odezwać. Porzuciła swój upór i rozgoryczenie i tak po prostu życzyła mi wszystkiego najlepszego. Sądziła, że zorganizuję imprezę w swojej kawalerce, na którą oczywiście zostanie zaproszona.

Nic takiego się nie stało. Urodziny spędziłem w klubie, upijając się do nieprzytomności. Nie obchodził mnie ojciec, jego nałóg ani dziewczyny, na które się zataczałem. Chciałem jakoś uczcić dzień, który otworzy mi tyle drzwi. Dzięki niemu na papierze będę uznawany za pełnoletniego. Będę mógł wyjechać dokądkolwiek. Będę mógł osiągnąć swój cel. Już tak niewiele brakuje.

  * Hillsdale - prawdziwa dzielnica Portland, ale wymyśliłam, że jedna z najtańszych. Nie znam się na geografii amerykańskich miast, więc większość podawanych przeze mnie informacji nie będzie pokrywała się z tymi rzeczywistymi.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top