24. Kryzys
Bailey
Na weekend tata jechał nad wybrzeże w sprawach służbowych i postanowił wziąć mnie ze sobą. Jako że nie znał przyczyn nagłej przepaści pomiędzy mną a Adamem, tylne siedzenie w samochodzie przeznaczył i dla niego.
Sobotę spędziłam więc w Rockaway Beach, gdzie najchętniej bym się opalała i pływała w oceanie, a nie lepiła bałwana.
Adam zniknął na cały dzień i chodził po mieście. Zostałam zdana na samą siebie, co nieszczególnie mnie cieszyło. Nie to, że nie jestem samodzielna, ale od zawsze otaczało mnie towarzystwo. Rockaway Beach nie przysporzyło mi nowych przyjaźni ani miłości, a tym bardziej nie przyciemniło mojej karnacji.
Mieliśmy wracać w niedzielę wieczorem, więc chciałam wykorzystać ten dzień jak najlepiej. Wypiłam pierniczkowe latte w kawiarni przy porcie, pospacerowałam uliczkami wzdłuż plaży, porobiłam zdjęcia, a nawet odwiedziłam latarnię morską. Spotkałam tam Adama, który siedział na dużym kamieniu i obserwował odległy horyzont.
Podeszłam do niego od tyłu i popatrzyłam na niekończący się ocean.
"Niechaj miłość będzie jak ogromny ocean, który łączy dwa brzegi waszych dusz..."*
Adam musiał odczuć moją obecność, bo spojrzał przez ramię i poklepał dłonią w rękawiczce miejsce obok siebie. Odgarnęłam śnieg i usiadłam na kamieniu, nie spuszczając wzroku ze wzburzonych, lodowatych fal.
"Kobieca natura jest jak ocean, ulega najlżejszemu naciskowi, ale dźwiga najcięższe okręty."
O tej porze roku nie można było zobaczyć łodzi czy jachtów, ale ptaki nigdzie się nie wybierały. Te, które nie nie odleciały do ciepłych krajów, krążyły po zachmurzonym niebie. Ryby także pływały w wodzie. Każde zwierzę znało swoje miejsce... Tylko ja czułam się niepasująca. Nie, nie tylko ja.
Popatrzyłam na chłopaka, który od początku wyjazdu bardzo mało się do mnie odzywał. Lekko mnie to irytowało, bo to przecież ja bardziej powinnam się gniewać. Nadal nie wiedziałam, na czym stoimy, a on zdawał się tym w ogóle nie przejmować. Zamiast uraczyć mnie spojrzeniem, nie mógł przestać patrzyć na granatową wodę.
"Duch ludzki jest niezbadany jak ocean."
Straciłam cierpliwość szybciej od niego, więc i pierwsza się odezwałam. Nie patrzyłam na niego, tak jak on to robił, i pozwoliłam słowom płynąć.
- Nie chcę tej ciszy pomiędzy nami. - Nie zareagował. - Chcę móc z tobą rozmawiać jak dawniej. Czy tamto wydarzenie naprawdę tyle zmieniło? Nawet jeśli tak, to dlaczego wszystko olewasz? Tak, sama nie jest bez winy, wiem, ale może mi pomożesz? Nie wiem, co mam myśleć. Nie wiem już niczego i mam tego dość, słyszysz? Powiedz coś, Adam.
Odetchnął głębiej, co poznałam po białym obłoczku przed jego ustami. Robiło się coraz zimniej, a znad wody ciągnął ostry wiatr.
- Co mam ci powiedzieć? - zapytał. - Niczego nie pamiętam.
- Twierdzisz, że kłamię?
- Przecież tego nie powiedziałem.
- Więc jaki masz problem? - Popatrzyłam na jego profil. - Stało się, to się stało, czasu nie cofnę, a szkoda.
Dotknęłam go tymi słowami, bo w końcu odwrócił wzrok od horyzontu.
- Mówiłaś, że tego nie żałujesz.
- Tak, mówiłam. Kobieta zmienną jest. - Uśmiechnęłam się chamsko. - Wtedy liczyłam, że coś z tego będzie. Teraz widzę, że nic do mnie nie czujesz, a ten... pocałunek był nieprzemyślany. Byłeś pijany, ja w zasięgu ręki, trzeba było jakoś odreagować, prawda?
- Nie - odparł z naciskiem. - Może tego nie pamiętam, ale nie jestem taki.
- Skąd mogę to wiedzieć? Z twoich opowieści wynikało, że byłeś niezłym dupkiem.
Stanęłam na śniegu, w którym zapadły się całe moje buty. Na twarzy Adama pojawił się widoczny grymas, którego nie próbował już ukryć.
- Bailey, nie mów tak. Nie chcę się kłócić.
- Też nie chcę, okej? Dlatego weź się w garść! Powiedz mi prosto w oczy, dlaczego mnie pocałowałeś!
- Też mnie pocałowałaś.
- Nie odwracaj kota ogonem! Mów!
Twarz piekła mnie z zimna i nie miałam ochoty sterczeć na plaży zawalonej białym puchem. Chciałam wracać do hotelu, a potem jechać do domu. Najbardziej jednak oczekiwałam rzetelnej odpowiedzi Adama.
- Potrzebuję czasu, dobrze? - zaczął spokojnie. - Mam powalone życie, a ty jesteś w nim takim światełkiem nadziei. Naprawdę mi na tobie zależy i nie chcę cię krzywdzić. Byłem pewien, że tego nie robię... Przepraszam. Przepraszam za wszystko, za całe zamieszanie, za ten pocałunek.
Nie to chciałam usłyszeć. Może jednak myślałam zbyt subiektywnie? Adam nie wiedział, czego chce, kim dla niego jestem, nie wiedział nawet, co stanie się z nim jutro. Pod wpływem chwili i alkoholu mnie pocałował, tyle. Nie musiało to oznaczać nic więcej. Może akurat wtedy mu się bardzo podobałam, a dzisiaj nie. Taka jego uroda - był zagubiony i samotny. Czy nadal miałam siły, by mu pomagać?
Przez całą drogę powrotną słuchaliśmy muzyki na własnych słuchawkach. Odrywał wzrok od szyby samochodu, by zmienić piosenkę, albo spojrzeć na zegarek. Ja czytałam opowiadania na Wattpadzie, ale po czasie zaczęło mi się robić niedobrze. Czytanie podczas jazdy nie należało do najlepszych pomysłów.
Mama powitała nas z szerokim uśmiechem, w którym zakochał się tata. Nie dziwię się. W salonie luster trudno zachować powagę.
Chodziłam po domu, ciskając domowników piorunami, a Adam przestał się uśmiechać. Nałożył na twarz znaną mi wcześniej obojętność, która denerwowała mnie jeszcze bardziej. Zachowywał się jak bachor.
***
Następnego dnia w szkole nie spędzałam z nim w ogóle czasu. Dołączyłam do Colina i reszty znajomych, a Adam znikał gdzieś na każdej przerwie. Oboje zachowywaliśmy się jak kretyni, ale mało mnie to obchodziło. Nie będę starać się poprawić naszych relacji, jeśli sam tego nie chce. On jest facetem i powinien wziąć ciężar na swoje barki. Już za dużo razy ja to robiłam.
Na stołówce usiadł obok Trójki i zjadł tortillę, nie włączając się do rozmowy. Nie chciałam pozwolić sobie na wytrącenie z równowagi, więc zaczęłam wymieniać z Chloe uwagi dotyczące nowego filmu.
- Chyba się na niego wybiorę - powiedziała z uśmiechem. - Masz czas w czwartek? Wtedy są tańsze bilety.
- Chętnie! Pójdziemy z Danielem?
- Nie - popatrzyła na swojego chłopaka - on nie lubi romansów. - Odgarnęła jasne włosy z twarzy i wzięła gryza lunchu. - Potrzebuję babskiego wyjścia.
- Ja chyba też - przytaknęłam.
Aż do końca przerwy obiadowej rozmawiałam z blondynką, a potem wróciłam z Colinem pod klasę. Zatrzymaliśmy się tam przy mojej szafce, z której wyciągnęłam książkę od plastyki. Nawet tego nie zauważyłam, ale wypadło mi ze środka zdjęcie. Przedstawiało mnie i Adama podczas Bożego Narodzenia. Miałam w planach przykleić je do drzwiczek szafki.
- Dzięki. - Przejęłam fotografię od Colina, który podniósł ją z podłogi. - Zapomniałam, że to mam.
- Wyglądacie na szczęśliwych.
- To był chyba nas najlepszy czas.
Musiałam się zapatrzyć w zdjęcie, bo Colin chrząknął i powiedział:
- Już po dzwonku, Bailey. Musimy iść.
Schowałam je z powrotem do szafki i postanowiłam, że przyjdę tu na następnej przerwie i przykleję wśród innych, na których w większości byłam z przyjacielem.
Po szkole w czwartek pojechałam z Chloe autobusem do kina, a Adam poszedł do pracy. Każdy wieczór, a nawet noc spędzał w barze. Wracał późno do domu, zmęczony, ale nie miał wyjścia. Taka praca przynosiła mu większe dochody niż inne, przeznaczone dla nieletnich.
O osiemnastej trzydzieści zaczynał się nasz film, na który poszłam w sumie w ciemno. Nie oglądałam żadnego zwiastuna i wiedziałam tyle, ile powiedziała mi Chloe.
Usiadłyśmy w przedostatnim rzędzie z największym kubełkiem popcornu, którego połowę zawartości zjadłyśmy na reklamach. Później musiałyśmy oszczędzać, a i tak na ostatnie dziesięć minut zostałyśmy z nieotworzonymi pestkami kukurydzy.
Film opowiadał o młodej dziewczynie, która w najgorszym momencie swojego życia spotkała pewnego Duke'a. Koleżanka nazwała go romansem, ale dla mnie był bardziej dramatem psychologicznym z wątkiem miłosnym. Bardzo przypadł mi do gustu i chyba dostrzegłam drugie dno, którego reszta sali nawet nie zamierzała się dopatrywać. Kobieta za mną płakała tak głośno, że zagłuszała ostatnie słowa głównej bohaterki o niepasującym imieniu Hope.
Od razu po zakończeniu chciałam wracać do domu, bo następnego dnia musiałyśmy wstać do szkoły, ale Chloe uparła się na kolację w restauracji.
- Chciałam się jeszcze pouczyć na geografię. - Próbowałam ją przekonać.
- Głodna jestem, a tu mają dobre jedzenie. - Wskazała najbliższy lokal.
- W McDonaldzie będzie szybciej.
- Mam ochotę na coś lepszego niż burgera w Macu! - żachnęła się. - Plus chciałam z tobą porozmawiać, a w kinie nie miałyśmy okazji.
Wywróciłam oczami, czując się na przegranej pozycji.
- Możesz mnie wyciągnąć jutro do klubu.
- Naprawdę? - Zrobiła wielkie oczy. - Dawno nigdzie nie byłyśmy!
- Tak. Ale dzisiaj sobie odpuścimy.
Zastanawiała się chwilę nad moją propozycją.
- Zgoda. Dzisiaj głoduję, ale jutro wieczorem idziemy się zabawić.
***
A więc w piątek pojechałam z dziewczyną do klubu "Kosmita". Już na wejściu powitał nas zielony, podświetlany stworek. Wpuszczono nas bez problemów do środka i od razu usiadłyśmy przy dwuosobowym stoliku.
- Co podać? - zapytał nas kelner, ubrany w czarną koszulę z zielonym logo.
Byłam zajęta przyglądaniem się tańczącym parom, więc nawet nie usłyszałam jego pytania.
- Dla mnie Mohito. Koleżanka nie pije.
Przeniosłam wzrok na chłopaka, którego wyraz twarzy nie był tak zdziwiony jak mój.
- Adam? - zająknęłam się.
- No, tu pracuję.
To nie było nic dziwnego, ale myślałam, że zatrudnili go w jakimś małym barze, jak te przy Alley Street.
- Co dla ciebie, Bailey?
- Sok.
Zanotował w notesie nasze zamówienie i odszedł do barku.
- Nie wiedziałam, że Adam jest barmanem! - podekscytowała się Chloe. - Myślisz, że zejdzie nam z ceny?
- Do lutego jest kelnerem.
- Aha... - Wygładziła fałdy na granatowej sukience. - Świetnie wygląda w tej koszuli.
Popatrzyłam na bruneta, który stał odwrócony tyłem i rozmawiał z barmanem. Faktycznie dobrze się prezentował w eleganckiej odsłonie.
- No właśnie! - przypomniała sobie Chloe. - Miałam pytać, czy coś się między wami stało.
- Dlaczego? - Spuściłam wzrok na swoje ręce.
- Wydajecie się na siebie obrażeni. Nie rozmawiacie na stołówce, nie spędzacie razem przerw... Mi możesz powiedzieć.
- Mamy mały kryzys, ale to nic poważnego. Nie musisz się martwić.
- Kryzys? Zabrzmiało jakbyście byli w związku - zaśmiała się. - To nie prawda, nie? Przecież byś mi powiedziała.
Czy bym jej powiedziała? Nie wiem, ale racja, nie byliśmy w związku.
- Chodzi o coś odwrotnego.
- Chcesz mi opowiedzieć? - Oparła łokcie na brązowym stoliku. - Takie babskie pogaduszki.
Przed wyjściem z domu myślałam, że ze wszystkiego jej się wyżalę, wysłucham rad i coś zrobię z całą sprawą. Teraz nie miałam jednak najmniejszej ochoty opowiadać Chloe o swoich problemach. Lubiłam ją, tak, była miła, przyjacielska, pomocna, ale nie do końca jej ufałam. Nie miałam pewności, czy zatrzyma wszystko u siebie, czy puści plotkę po całej szkole. Wolałam już porozmawiać z Colinem, który był chłopakiem, ale dzięki swojej orientacji mógł zrozumieć moje rozterki sercowe.
- Poradzę sobie. - Uśmiechnęłam się przekonująco. - To tylko chwilowe kłótnie. Ale między tobą, a Danielem chyba też coś się dzieje, prawda?
Przygryzła wargę, a ja szybko pożałowałam swojego pytania.
- Może masz rację. Nie rozmawiajmy o swoich problemach z chłopakami.
- Jeżeli coś jest na rzeczy, to mogę pomóc. - Zacisnęłam palce na jej drobnej piąstce.
- Chyba sobie coś ubzdurałam... Mam wrażenie, że mnie zdradza, ale pewnie to nie prawda.
Serce zabiło mi mocniej, bo nie wyobrażałam sobie Daniela, który ma na boku inną dziewczynę. Mimo wszystko blondynka była śliczna i w pełni oddana. Bardzo go kochała.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytałam delikatnie.
- Spędza ze mną coraz mniej czasu i cały czas z kimś pisze. Bailey... - wykrzywiła usta w smutnym grymasie - boję się.
- Czego się boisz?
- Nie mogę go stracić. Jesteś dla mnie bardzo ważny. Myślę, że mogłabym mu to wybaczyć.
Jej ostatnie słowa zmieniły coś w moim sercu. Byłam pewna, że chłopak jej nie zdradzał i niepotrzebnie się martwiła. Z góry zakładała, że mogłaby mu to wybaczyć... Tak ciężką rzecz. Nie pozwoliłaby mu odejść, a ja robiłam to z Adamem, mimo że mnie nie skrzywdził.
Adam
Piątkowego wieczoru do klubu przyszła Bailey z Chloe. Nie pasowała mi do tego miejsca. W klubie roiło się od napalonych gości i lasek w kusych sukienkach. Sama ubrała taką przed kolano, bez dużego dekoltu. Wyglądała subtelnie i delikatnie. Wyróżniała się z towarzystwa.
Zakolegowałem się z barmanem, który okazał się studentem. Miał na imię Simon i wszystkiego mnie nauczył. Z jego twarzy nie schodził szeroki uśmiech, którym czarował klientki. Był naprawdę w porządku i złapaliśmy wspólny język. Nie sądziłem, że akurat w tym miejscu poznam kumpla. Nie osądzał mnie, nie zachowywał się chamsko, nie opieprzał za błędy, które popełniałem.
- Obczajasz tamte dziewczęta? - zaśmiał się pod nosem i spojrzał na stolik Bailey.
- To moja... przyjaciółka.
- Skąd to zawahanie?
Westchnąłem przeciągle i usiadłem na zielonym stołku.
- Jest na mnie wkurzona i nie wiem, jak mogę nas nazywać.
- Co zrobiłeś, stary? - Zaczął przygotowywać drinka dla jakiejś brunetki.
- Pocałowałem po pijaku. - Sam nie wiem, dlaczego mu się zwierzyłem, ale nie zamierzałem przestać. - Wszystko mi powiedziała i chyba oczekuje czegoś więcej, sam nie wiem. Nie odzywa się do mnie.
- A ty?
- No ja też.
- Byliście wcześniej parą, czy jak? Nie rozumiem.
- Właśnie w tym problem, że nie. - Potarłem palcami oczy. - Wszystko się pokomplikowało, a ja nie wiem co robić.
- Jak to co? Masz przy sobie taką laskę i nic z tym nie robisz? Blondynki są bardzo w moim typie. Działaj, bo sam zaraz do niej podejdę.
Zmarszczyłem czoło i popatrzyłem na dziewczyny.
- To nie ta. A i tak ma chłopaka. Bailey to ta brunetka.
- Och... I tak niezła.
Odwróciłem wzrok, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Może też plotkowała o mnie z Chloe?
- Podoba ci się, czy nie? - Simon stracił cierpliwość.
- O to chodzi, że nie wiem. Bardzo mi pomaga, jest najlepszą dziewczyną, jaką poznałem, ale nie myślałem o niej w ten sposób.
- Nie friendzonuj jej, gówniarzu.
Nigdy wcześniej Simon nie był dla mnie nieprzyjemny, a więc musiałem serio przesadzać.
- Skąd mam wiedzieć, że jej się podobam?
Dwudziestolatek obsłużył ostatnią osobę i oparł wielkie ręce na blacie naprzeciw mnie.
- Inaczej chyba nie byłaby zła, prawda? Tak wnioskuję.
- Myślisz, że mnie lubi?
- Może nawet kochać, a ty i tak tego nie zauważysz. Oczekujesz jakiejś rady? Weź się ogarnij i z nią pogadaj. Szczerze, to mi jej żal. Już dawno straciłbym na jej miejscu cierpliwość.
Zacisnąłem zęby, mając już dość jego morałów.
- Wyjdź dzisiaj szybciej i odprowadź ją do domu. Laski lecą na takie bajery. - Uśmiechnął się, ruszając zabawnie brwiami. - Przede wszystkim jednak zastanów się, co do niej czujesz. Nie jesteś złym gościem, Adam. Potrzebujesz tylko kubła zimnej wody.
Wyglądał, jakby zaraz po ten przysłowiowy kubeł miał iść. Wróciłem więc do pracy kelnera, analizując naszą rozmowę. Simon miał rację. Jak zwykle to we mnie tkwił problem.
...
Przez kolejne dwie godziny dziewczyny tańczyły do popularnej muzyki. Średnio podobał mi się gust tutejszego didżeja, ale nie miałem co dyskutować. Zajmowałem się jedynie przyjmowaniem zamówień i zanoszeniem picia lub jedzenia do stolików. Po osiemnastce i potrzebnym kursie będę mógł pracować jak Simon za barem.
Martwiła mnie tylko jedna rzecz. Zawód barmana ma w sobie trochę z psychologa. Facet musi rozmawiać z klientami, często radzić, ogólnie nawiązywać kontakty społeczne. Nie wiem, czy ktokolwiek zamówi drinka u takiego smutasa, jak ja.
Po dziesiątej zaczęło się robić nieprzyjemnie. Coraz więcej gości łaziło pijanych i zaczepiało dziewczyny. Cały czas zerkałem na Bailey, która pilnowała się wzajemnie z Chloe. Nie zwracały uwagi na żałosne podrywy, a z ich twarzy nie schodził uśmiech. W takich chwilach brunetka wyglądała niezwykle promiennie i radośnie. Z doświadczenia wiem, że zabawa wyzwala uczucie wolności i niezmiernego szczęścia. Przez to uczucie robi się różne głupoty.
Na przykład całuje przyjaciółki.
Im później, tym Simon miał więcej roboty. Mnie zastąpił inny kelner o imieniu Sean, który z wyglądu przypominał Justina Biebera i podobno od dzieciństwa miał powodzenie u płci pięknej.
Poszedłem na przerwę, w trakcie której nie spuszczałem z oczu koleżanek. One kompletnie zapomniały o mojej obecności i bawiły się w najlepsze. Chloe trochę wypiła, ale trzymała pion.
Kiedy jadłem późną kolację, blondynka odłączyła się od Bailey. Podeszła do baru z jakimś chłopakiem, którego musiała znać, bo piszczała: "Jak ja cię dawno nie widziałam!" W tym samym czasie Bailey wróciła do ich stolika i dopiła sok pomarańczowy.
Skończyła się moja przerwa, więc poszedłem dolać jej napoju. Podziękowała mi krótkim uśmiechem, ale nie nawiązała rozmowy. Miałem swoje obowiązki, przez co odszedłem do innych klientów, a ona poszła po koleżankę, która kompletnie straciła głowę na rzecz wysokiego blondyna.
Jak się cieszę, że to zauważyłem. Obok stolika Bailey znikąd pojawił się facet z zarostem i przydługich włosach. Myślałem, że coś mu się pomyliło, ale on miał swoje plany. Wsypał jej biały proszek do szklanki i usiadł na krześle. Aż się we mnie zagotowało. Rzuciłem tacę na bok i ruszyłem obić mu mordę.
Wyprzedziła mnie brunetka, która lekko spięta zajęła swoje miejsce. Patrzyła na mężczyznę, nerwowo skubiąc róg sukienki. Coś jej powiedział i posłał czarujący uśmiech. Wyglądał na normalnego, przystojnego gościa. Chciało mi się rzygać.
Wziąłem szklankę ze stołu i wylałem jej zawartość do pobliskiego kosza. Bailey była zaskoczona, a na twarzy zboczeńca pojawił się widoczny grymas.
- Co ty robisz? - zapytała ze złością.
Nie odpowiedziałem jej, tylko pociągnąłem gościa za kołnierz koszuli w górę. Wyglądał na silniejszego ode mnie, ale nie spodziewał się tego ruchu. Przycisnąłem go do ściany, nie zwracając uwagi na krzyki dziewczyny.
- Adam! Oszalałeś?!
- Koleś, puszczaj! - dołączył delikwent.
Kopnąłem go z kolana w brzuch i pozwoliłem upaść na kolana. Jęknął z bólu, ale nie miałem dosyć. Jeszcze raz dostał, zwracając uwagę gości klubu.
- Adam! Zostaw go! Tylko rozmawialiśmy! - głos Bailey drżał z emocji.
Ludzie mówią, że nie kopie się leżącego, ale w tej chwili o tym nie myślałem. Miałem ochotę zabić gnoja.
Rozdzieliła nas dopiero ochrona klubu. Nie mogłem znieść widoku roztrzęsionej dziewczyny, która patrzyła na mnie jak na kompletnego oszołoma.
- Co ci odwaliło?! - ryknął Simon, który przedarł się przez mur ochroniarzy.
- Ten palant dosypał jej jakiegoś syfu do szklanki!
- Nie prawda! - bronił się mężczyzna.
Splunąłem na niego z daleka, na co ochrona wyprowadziła mnie na zewnątrz. Byłem bez kurtki, ale adrenalina ogrzewała moje ciało.
- Jestem pewien, że dodał jej tabletkę gwałtu! Tam są kamery, sami sprawdźcie!
- Poradzimy sobie - odparł główny ochroniarz. - Nie musiałeś robić takiego zamieszania.
- To moja przyjaciółka, do cholery! Miałem bezczynnie patrzyć, jak ją otumania i wykorzystuje?!
- Oczywiście, że nie. Dzięki za reakcję. - Drugi mężczyzna poklepał mnie po ramieniu i wrócił do środka.
Dopiero po pięciu minutach sterczenia przed wejściem, poczułem przeraźliwe zimno. Stałem na dworze w samej koszuli, a kurtka została na wieszaku.
Na szczęście niedługo później z klubu wyszła Bailey z Chloe, niosąc moje ubranie. Założyłem ciepłą kurtkę i czapką na głowę, która znajdowała się w rękawie. Nadal zęby szczękały mi z zimna, ale było lepiej.
- Dziękuję ci, Adam - powiedziała Bailey.
- Nie masz za co - odpowiedziałem machinalnie.
- Właśnie, że jest. Przepraszam, że na ciebie krzyczałam, ale nie wiedziałam... Co za zwyrol...
Bez zastanowienia wziąłem ją w ramiona, przyciskając mocno do piersi. Oplotła mnie w pasie, a ja oparłem brodę na jej głowie. Znowu pokazałem jej swoje agresywne oblicze, a mimo to nie odsunęła się. Tkwiła w szczelnym uścisku, w którym nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo.
Dopiero kiedy podniosła głowę, dostrzegłem łzy toczące się po jej czerwonych policzkach.
- Nie płacz... - Wytarłem jej twarz. - Już wszystko dobrze.
Chloe cały czas patrzyła na mnie jak na bohatera. Położyła mi dłoń na przedramieniu i lekko ścisnęła. Pierwszy raz poczułem się tak ważny dla drugiego człowieka.
Wróciliśmy taksówką do domu, w której siedziałem na tylnym siedzeniu po środku. Bailey cały czas potrzebowała mojej bliskości, więc nie puszczałem jej ręki. Zachowywała się jak księżniczka, którą jako rycerz masz obowiązek bronić przed światem.
Rodzice dziewczyny już spali, więc po cichu przeszliśmy do jej sypialni. Usiadłem obok niej na łóżku, a ona w tym czasie zmywała makijaż.
- Dobrze się czujesz? - spytałem.
- Tak, Adam. Przecież nic się nie stało.
Próbowała sobie wmówić, że ani trochę ją to nie obeszło. Gdyby tak było, nie wypłakiwałaby mi się w kurtkę.
- Obiecuję ci, że ten gnój trafi przed sąd. Nie wiadomo, czy wcześniej już nie wykorzystał jakichś dziewczyn.
Bailey przeszły dreszcze, po czym wstała i wrzuciła brudne waciki do błękitnego kosza pod biurkiem.
- Dobrze, że tam byłeś. Gdyby nie ty, to...
- Nie myśl o tym.
Opadła na materac, zamykając zmęczone powieki.
- Pójdę wziąć szybki prysznic i wrócę, okej?
Pokiwała twierdząco głową.
Wyszedłem z jej pokoju i zabrałem ze swojej komody świeżą piżamę. Później zamknąłem się w łazience, gdzie najszybciej jak potrafiłem, umyłem się pod prysznicem.
Kiedy wróciłem, leżała z zamkniętymi oczami na pościelonej kołdrze. Podszedłem cicho do łóżka i nachyliłem się nad jej spokojną twarzą.
- Bailey? - szepnąłem.
Obudziła się od razu, podnosząc na łokciach.
- Co się dzieje?
- Nic, nic, tylko zasnęłaś. Pomogę ci się położyć.
- Muszę się wykąpać - zaoponowała.
- Zrobisz to rano.
- A piżama?
Popatrzyłem na jej czarną sukienkę. Faktycznie, dobrze, gdyby przebrała się w różowy komplet do snu.
- Odwróć się.
Nie chciałem jej krępować, więc po prostu wyszedłem na korytarz. Zaczekałem tam chwilę, aż nie usłyszałem, jak gramoli się do łóżka.
Uchyliłem drzwi, by sprawdzić, czy leży ubrana. Jej różowa piżama wystawała spod kołdry w kropki, którą się nakryła. Musiała być nieźle padnięta, bo sukienkę wraz ze stanikiem rzuciła na podłogę.
Zgasiłem jej światło, szepcząc "dobranoc". Usłyszałem jednak cichy sprzeciw.
- Coś mam dla ciebie zrobić? - zapytałem.
- Podasz mi butelkę, która stoi na biurku?
Wziąłem z blatu jej ulubiony sok i podałem jej do ręki.
- Dzięki.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Kto by pomyślał, że zostanę jej prywatnym służącym?
- Mogę iść?
Zamruczała w poduszkę, co odebrałem jako zgodę. Opuściłem więc jej sypialnię i podreptałem do swojego łóżka, które przyciągało mnie jak magnes.
Szybko zasnąłem, ale zanim to się stało, miałem przed oczami jej błogi wyraz twarzy. Wcześniej nie widziałem jej śpiącej. Opiekowanie się nią, sprawiało mi dziwną przyjemność. Czułem się w końcu komuś potrzebny. W końcu to nie ja byłem w centrum uwagi i to nie mnie należała się pomoc.
* cytat Luanne Rice
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top