19. Świąteczne przygotowania
Adam
W sobotę do Bailey przyszedł jej przyjaciel. Chyba co weekend się zawsze spotykali. Wyobrażałem sobie, że zaczną gadać o chłopakach, oglądać beznadziejne filmy, malować paznokcie, albo śpiewać karaoke. Okazało się, że homoseksualny Colin zachowywał się jak normalny facet i nie kręciły go babskie zabawy.
Dziewczyna musiała mu o mnie powiedzieć, bo nie wydawał się zaskoczony moją obecnością. Powitał mnie z uśmiechem i rozsiadł się na jej łóżku. Bailey przy nim rozkwitała. Była naprawdę szczęśliwa. Aż miło było patrzeć na jej jaśniejącą twarz, gdy Colin ją przytulał, słuchał jej, opowiadał ciekawe historie, albo mówił miłe słowa.
Nie chciałem siedzieć jak debil i słuchać ich rozmowy, więc wyszedłem na spacer. Ubrałem nowe buty, założyłem kurtkę i opatuliłem się ciepłym szalikiem taty Bailey, którego od niej dostałem.Zawędrowałem do pobliskiego parku, gdzie usiadłem nieopodal nieczynnej fontanny. Chciałem wrzucić centa, ale nie wiedziałem, czy bez wody się spełni. A miałem wiele życzeń...
Siedząc na brązowej ławce, zastanawiałem się nad losem ojca. Odszedłem od niego, pozostawiając go samego sobie. Nie żałowałem swojej decyzji, mimo że początkowo przynosiła negatywne skutki. Nie obchodziło mnie to, w jakim stanie kończył każdy dzień i jak radził sobie beze mnie. Na pewno nadal pił, nie szukał mnie, nie obchodziłem go, liczyło się zapomnienie. Początkowo tak tłumaczył nałóg. Pił, aby zapomnieć. Super, też robiłem dużo w tym kierunku, ale nie krzywdziłem ludzi dookoła. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Zobaczyłem młodą dziewczynę z długimi blond włosami i przypomniała mi się wczorajsza impreza. Przyszedłem z Bailey i początkowo zamierzałam z nią spędzić czas, ale zrezygnowałem, widząc, jak świetnie bawiła się z przyjaciółmi. Nie potrzebowała mnie. Nic dziwnego, ze mną nie da się tak tańczyć i śmiać. Nie jestem facetem, przy którym czułaby się tak swobodnie, jak przy Colinie. Nie mógłbym być jej przyjacielem.
Kiedy stałem pod ścianą, podeszła do mnie Rose ubrana w obcisłą sukienkę. Widziałem, jak inni faceci ślinili się na jej widok. Trochę więc mnie zdziwiło, że postanowiła zagadać właśnie do mnie. Nie była w moim typie. Od razu mnie do siebie zraziła, gdy zaczęła się wdzięczyć. Miałem już do czynienia z podobnymi laskami w poprzedniej szkole i nigdy nie kończyło się to dobrze. Wygląd to nie wszystko. Często jedynym co mogły zaoferować, były kobiece atuty, a nie inteligencja. Jednak kontakty międzyludzkie opierały się na czymś więcej, niż kuszeniu się nawzajem ciałem.
Oczywiście ją spławiłem, chociaż Bailey dałem co innego do zrozumienia. Podroczyłem się z nią chwilę, mając dziwną satysfakcję z tego, że martwiła się o moje wybory dziewczyn. Przecież jedna rozmowa z córką dyrektora nie oznaczała wielkiej miłości. Z koleżanką Rose nawet do niej nie wróciłem. Poszedłem się napić z jakimiś przypadkowymi chłopakami, którzy w plecakach przemycili do szkoły alkohol.
A teraz siedziałem w parku, którego wygląd zniszczyła zima. Nie spadł jeszcze śnieg, więc wszędzie było szaro i smutno. Dzieci przestały bawić się na placu zabaw, a starsi ludzie karmić gołębie.
Nie lubiłem tej pory roku. Była zimna, trudna, niosąca cierpienie zwierzętom i bezdomnym, odbierająca chęci do wyjścia z domu oraz uniemożliwiająca wykonywanie niektórych hobby. W kalendarzu figurował jeden dzień, który czynił ją lepszą - Święta Bożego Narodzenia. Kiedyś oczekiwałem ich cały rok, a dzisiaj? Nie wiedziałem, gdzie się podzieję. Nie chciałem wracać do ojca, który nawet nie przygotowałby kolacji wigilijnej.
Wróciłem do domu Bailey na obiad, ugotowany przez jej mamę. Nadal próbowałem unikać pani Adams przez jej niebezpieczny zawód. Mierzyła mnie tak przenikliwym wzrokiem, że chyba wyczytała z moich oczu wszystkie tajemnice. Czułem się goły i ani trochę wesoły.
Colin wyszedł jeszcze przed kolacją, a dziewczyna sobie o mnie przypomniała. Zapukała do drzwi mojej sypialni, na co zaprosiłem ją do środka. Leżałem na łóżku, słuchając muzyki bez słuchawek, z telefonem przytkniętym do ucha.
- Co robisz? - zapytała, opierając się o framugę drzwi.
- Nic. A co?
- Może chcesz przyjść do mnie?
Uśmiechnęła się zachęcająco i zadziałało. Wstałem, ubrałem kapcie i poszedłem za nią do jej pokoju, który był chyba najfajniejszym pomieszczeniem w całym domu. Udekorowała go z charakterem, oddała tym swoją osobowość i upodobania. Siedząc i rozglądając się dookoła, dało się poznać Bailey bez wcześniejszej rozmowy z dziewczyną.
- Jeśli chcesz, możesz korzystać w mojego laptopa. - Wskazała na komputer, który stał włączony na jej białym biurku.
- Nie, dzięki.
Szczerze, to trochę mi się nudziło. W swoim pokoju nie miałem nic oprócz mebli, ale nie chciałem robić sobie siary. Nigdy nie miałem tak wypasionego komputera, a ostatnio korzystałem z internetu przed wypadkiem mamy.
- Tylko mówię, że gdybyś chciał, to możesz.
Pokiwałem głową, unikając jej znudzonego spojrzenia.
- Chcesz ze mną posiedzieć?
Położyła się na łóżku z telefonem i zaczęła pisać do kogoś SMS-a. Zbiło mnie to trochę z tropu, ale usiadłem na obrotowym krześle. Do czego byłem jej potrzebny, skoro wolała popisać z kimś innym?
- Jak tam po dyskotece? - zapytała, nie odrywając wzroku od ekranu iPhone'a.
- Normalnie.
- Na długo przepadłeś z Rose.
- Co proszę?
Odłożyła w końcu telefon i posłała mi oskarżające spojrzenie.
- Liczyłam, że pobawisz się z nami.
- Nie byłem ci przecież potrzebny. Widziałem, jak wymiatałaś na parkiecie z Colinem.
Mimowolnie się uśmiechnęła, ale nie zamierzała przestać drążyć tematu.
- Jasne, po co zostać z koleżanką, skoro można lizać się z Rose Woodley.
Parsknąłem śmiechem, nie wierząc, jak bardzo przyczepiła się biednej blondynki.
- Jesteś o mnie zazdrosna?
- Nie! - Wyrzuciła ręce w górę. - Tylko nie wierzę, że jesteś tak głupi.
- Tak głupi? - Uniosłem brwi, krzyżując ręce na piersi. - Nie całowałem się z Rose. Nic z nią nie robiłem, oprócz rozmowy, o której wspomniałaś w toalecie.
Zmarszczyła czoło i położyła sobie okrągłą poduszkę na kolanach. Wyglądała komicznie, taka naburmuszona i oskarżająca mnie o nieprawdziwe rzeczy.
- To gdzie razem później zniknęliście?
- Nie wiem gdzie poszła, ale na pewno nie ze mną. Jaki masz problem?
Zmrużyła oczy, zaciskając palce na falbance poduszki. Po kilku sekundach się rozluźniła i odwróciła wzrok.
- Sorry, Adam. Nie wiem co mnie napadło.
- To się nazywa zazdrość, Bailey. Zazdrość o takie ciacho, jakim jestem ja. - Uśmiechnąłem się rozbawiony. - Chyba twoja mama woła na kolację. Do zobaczenia na dole, zazdrośnico.
Bailey
Następnego dnia Adam zapomniał o mojej "scenie zazdrości", z której do końca sobotniego dnia się śmiał. Coś mi się jednak udało - robił się coraz bardziej otwarty i zabawny.
W atmosferze wolnej od bezpodstawnych oskarżeń minął kolejny tydzień. Chłopak przyzwyczaił się do mieszkania w moim domu. Nie odmawiał wszystkiego, co proponowałam, i korzystał z dostępnych wszystkim urządzeń. Gorzej było z rodzicami, którzy nadal podchodzili sceptycznie do całej sprawy. Nie dziwiłam się - w końcu wprowadziłam do ich spokojnego życia jakiegoś pobitego chłopaka.
Adam już wcześniej pozbył się opatrunku i ściągnięto mu szwy. Nos wyglądał tak jak dawniej, więc nie musiał przechodzić operacji plastycznych. Mina mojego taty stała się przyjemniejsza, gdy patrzył na Wilde'a. Teraz widział jego twarz w całej okazałości.
Wracając, miałam świadomość, że siedemnastolatek żył na naszym utrzymaniu. Jadł z naszej lodówki, spał w naszym łóżku, oglądał naszą telewizję, mył się w naszej wodzie i nosił (w 1/3) nasze ubrania. Na pewno nie było to rodzicom na rękę. Sam Adam miał przez to wyrzuty sumienia. Ale mama nie miała serca wyrzucić go na bruk. Bardziej przeszkadzał tacie, który tego nie ukrywał. Mówił mi otwarcie, że Adam powinien znaleźć sobie pracę i dokładać się do rachunków. Nie było to jednak takie proste. Gdyby miał skończone osiemnaście lat, łatwiej znalazłby posadę. A jego urodziny wypadały za ponad dwa miesiące.
***
Tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia ubieraliśmy choinkę. Wypatrywałam taty przez okno, kiedy wracał z żywym drzewkiem. Na dworze sypał śnieg, ale pierwszy biały płatek spadł już w czwartek. Dziesięć lat temu skakałabym z radości, teraz uniosłam jedynie oczy do nieba i patrzyłam na wirujące ścieżynki. Nie lubiłam zimy, minusowej temperatury i śniegu, jednak oglądanie spadających z nieba piórek sprawiało mi przyjemność. Kiedyś mama mi mówiła, że to aniołki urządzają bitwę na poduszki. Na każde opady atmosferyczne miała swoje wytłumaczenie.
Dzieci biegały po ogródkach, lepiły bałwany, albo organizowały bitwy na śnieżki. Tęskniłam za czasami, gdy jako beztroska dziewczynka bawiłam się jak one.
Adam pomógł tacie przetransportować iglaka do środka, wnosząc na korytarz pokłady śniegu. Uśmiechnęłam się na ich widok i poszłam zamknąć za nimi drzwi. Postawili choinkę pod oknem w dużym pokoju, na corocznym miejscu, a rodzic popatrzył na nią z dumą, jakby sam ją posadził i wyciął z lasu.
- Ładna, prawda?
- O tak. - Poklepałam go po ramieniu. - Rozbierzcie się i chodźcie na gorącą czekoladę.
Mama potrafiła zrobić przepyszną czekoladę. Jako dziecko miałam wrażenie, że Colin przychodził do mnie tylko dla gorącego napoju. Zawsze wybierał kubek z czerwononosym reniferem i komplementował smak, używając przeróżnych zwrotów. "Czuję się, jakbym pił czekoladowe niebo. Proszę pani, niech pani da mi więcej eliksiru bogów!" - mawiał.
I tym razem wszystkim posmakował brązowy napój z małymi, słodkimi piankami. Tata zabrał go ze sobą do gabinetu, a ja poszłam z Adamem przystrajać choinkę.
- Bardzo dobre, pani Adams - powiedział, wycierając czekoladowe wąsy.
- Dziękuję, kochanie, ale mówiłam, zwracaj się do mnie po imieniu.
Popatrzyłam na mamę. Wcześniej tylko Colinowi na to pozwoliła.
- Ozdoby choinkowe znajdziecie w kartonach w piwnicy - dodała.
Poszłam po bombki, łańcuchy, światełka i inne potrzebne rzeczy, a później wróciłam z nimi na górę. Adam przejął je w swoje ręce i zaniósł do salonu. Wyglądał na dziwnie szczęśliwego, jakby wizja strojenia choinki wydawała mu się czymś niewiarygodnym. Przecież na pewno kiedyś już to robił. Możliwe, że nawet w minione święta. Ale nie komentowałam tego i patrzyłam na jego poczynania.
- Robimy na kolorowo? - Odwrócił się z pudełkiem bombek.
- Zwykle robiliśmy na jeden kolor, ale czemu nie. - Uśmiechnęłam się, biorąc do ręki żółtą gwiazdę. - Niech będzie tęczowa.
Poszliśmy za wizją różnokolorowej choinki. Wieszaliśmy bombki z różnych kompletów, w różnych kształtach i kolorach. Zaczęłam bawić się równie dobrze, co Adam. W między czasie rozmawialiśmy o Wigilii, którą chłopak miał spędzić przy naszym stole.
- Na pewno twoi rodzice będą tego chcieli?
- Teraz mieszkasz z nami, więc w jakimś stopniu jesteś częścią naszej rodziny.
Moje słowa musiały dla niego dużo znaczyć, bo przestał wieszać złoty łańcuch na gałęziach i popatrzył na mnie poważnym wzrokiem zielonych oczu. Dostrzegłam w nich iskierkę niedowierzania, szczęścia i wzruszenia. Starał się nie pokazywać prawdziwych uczuć, ale wiedziałam, że liczył na wspólne spędzenie Bożego Narodzenia.
- Poznasz moich dziadków i ciocię Charlotte. Przyjedzie pewnie z córką, która jest dwa lata młodsza od nas.
Tym razem lekko się wzdrygnął. Nie spodziewał się, że do wigilijnego stołu usiądzie więcej osób. Ale przecież w ten dzień powinno się być razem i co roku piętnowaliśmy tę tradycję.
- Nie martw się, są kochani. Może lepiej powinieneś uważać na młodą. Nazywa się Kylie i jest dość kochliwa, a ty przystojny.
Posłał mi przelotne spojrzenie i krzywo się uśmiechnął.
- Przestań! - Wywróciłam oczami. - Tak tylko powiedziałam.
- Oczywiście! Wcale ci się nie podobam!
Prychnęłam pod nosem, odplątując kable światełek.
- Nie, nie podobasz.
- Daj, pomogę ci. - Przejął zadanie rozplątania wszystkich węzłów.
Przez jakiś czas nic nie mówił, ale najwyraźniej dopiero po czasie doszły do niego moje ostatnie słowa. Uśmiechnął się pod nosem i nie patrząc na mnie, powiedział:
- Ratuje z opresji, pomaga, zaprasza do swojego domu, pała zazdrością... Bailey, jesteś we mnie szaleńczo zakochana.
Musiałam wyglądać głupio, gdy otworzyłam usta, a na moje policzki wpełzły rumieńce. Adam zaśmiał się krótko ze swojego oskarżenia i wrócił do pracy. Nie zwrócił uwagi na moją twarz, która bez mojej zgody zareagowała na jego słowa.
Nie kochałam go. Podobał mi się z wyglądu, ale to nic nie znaczyło. Traktowałam go jak kolegę, przyjaciela, maksymalnie brata. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale nie przekroczyliśmy granicy. Niejednokrotnie mówił w żartach o mojej miłości do niego, a ja zawsze reagowałam skrępowaniem. Przestawałam rozumieć swoje uczucia. Tak naprawdę nasza relacja polegała na kłamstwach, niedomówieniach, milczeniu i wspomnieniach z przeszłości. Nadal nie wiedziałam, kim tak naprawdę był ten chłopak.
Nie znałam jego drugiej twarzy, którą widział kurator. Nie znałam przebiegu wydarzeń, które spowodowały przeniesienie do innej szkoły. Nie powinnam mu ufać. Nie powinnam proponować mu noclegu, a później stałego miejsca zamieszkania. Nie powinnam robić wielu rzeczy, ale tak wyszło. Nie mogłam już niczego zmienić. Nie mogłam drugi raz go zawieść, zostawić, rozczarować i o nim zapomnieć. Nawiązaliśmy nić porozumienia, którą czułam się do niego przywiązana.
Jeszcze nie wiedziałam, że stanie się dla mnie tak samo ważny, jak ja dla niego. Że będziemy sobie nawzajem pomagać swoim towarzystwem. Że także mi zaufa i opowie wszystko, co dręczyło go od miesięcy. Że dokonam niemożliwego i dostanę w zamian piękne podziękowania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top