17. Nocleg

Bailey
Otworzyłam drzwi i zaprosiłam Adama do środka. Rodziców jeszcze nie było w domu. Tak jak ja ściągnął buty w przedpokoju i położył je na brązowym dywaniku z wytłaczanymi liśćmi. Chłopak nie pierwszy raz odwiedzał mój dom, ale dopiero teraz zaczął oglądać wiszące na ścianach dekoracje. Moja mama lubiła różne ozdoby, które nadawały wnętrzu charakteru i... zbierały kurz.

Poszłam odgrzać sobie obiad, który ugotowała rodzicielka. Brunet stanął w progu drzwi, jakby niepewny, czy może wejść dalej.

- Chodź, Adam. Chcesz kotlecika?

- Eee... nie jem mięsa, a przynajmniej się staram.

- Och, okej, podam ci wersję wegetariańską.

Musiał być głodny, bo nawet nie odmówił posiłku. Usiadł przy sześcioosobowym stole i patrzył, jak nakładam brokuły na jego talerz.

Nie mogłam odciągnąć wzroku od Adama pałaszującego swoją porcję. Zachowywał się, jakby pierwszy raz jadł ziemniaki, zielone warzywa i tofu, za którym nie przepadałam.

- Następnym razem poproszę mamę, by ugotowała kotlety sojowe czy coś - powiedziałam.

- Nie trzeba.

- Musisz jeść produkty bogate w białko. Nie przejmuj się. Na pewno coś się znajdzie.

Wcześniej znałam tylko jednego chłopaka wegetarianina i był nim Thomas. Nawet mi to imponowało. Sama chciałam przestać jeść mięso, ale zbyt bardzo je lubiłam, by całkowicie wykluczyć z jadłospisu. Za to nie używałam na przykład kosmetyków testowanych na zwierzętach i nie nosiłam ubrań, przy których produkcji mogły ucierpieć.

Po obiedzie poszliśmy do mojego pokoju, gdzie odłożyłam plecak pod okno. Przypomniałam sobie dzień robienia prezentacji, kiedy Adam zachowywał się jak dupek. Nigdy nie wierzyłam w to, że ludzie się zmieniają, ale najwyraźniej się myliłam. Albo to on udawał kogoś, kim nie był.

- Chcesz zobaczyć pokój gościnny? - zapytałam z uśmiechem.

Adam pokiwał głową, nagle onieśmielony.

Weszłam z nim do pokoju znajdującego się na końcu korytarza. Stało w nim jednoosobowe łóżko z drewnianą ramą, komoda z szufladami, mała szafa z wieszakami, stolik, który mógł służyć jako biurko, oraz czerwony dywanik z frędzlami.

- Może nie jest jakoś idealnie, ale myślę, że przytulnie. - Przejechałam palcem po zakurzonej komodzie. - Trzeba będzie posprzątać.

- No co ty, jest super - odparł Adam z przekonaniem. - Podoba mi się.

- To się bardzo cieszę. - Uśmiechnęłam się szeroko, zakładając włosy za ucho.

- Kurde - ożywił się nagle. - Zapomniałem, że swoje rzeczy mam w szkolnej szafce.

- To nic - zapewniłam go. - Coś dla ciebie znajdziemy, a zabierzesz je w poniedziałek.

Na jego jasną twarz wypłynął uśmiech, który pojawiał się tak rzadko, a tak bardzo poprawiał wygląd.

Zwykle odrabiałam zadania domowe w sobotę, więc i dzisiaj sobie je odpuściłam. Posprzątałam za to z Adamem jego pokój, odkurzając podłogę i wycierając kurze z mebli.

- To mama - powiedziałam, słysząc trzask drzwi.

Na szyi chłopaka pojawiła się widoczna żyła, która oznaczała spięcie.

- Chodź. - Wyciągnęłam do niego rękę.

Podał mi swoją i pociągnęłam go na schody. Zbiegliśmy już osobno, słysząc śmiech mamy rozmawiającej przez telefon.

- Mitsy, muszę kończyć - zaświergotała do słuchawki. - Odezwij się jeszcze! Musisz mi zrelacjonować swój wyjazd.

Odłożyła komórkę na szafkę na buty i posłała mi radosny uśmiech. Kiedy zobaczyła Adama, jej mina zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni.

- Hej, mamo, to Adam - przedstawiłam go. - Poznaliście się już jakiś miesiąc temu. Robiliśmy razem prezentację do szkoły, pamiętasz? -

 Och, tak, Adam. - Z powrotem się uśmiechnęła. - Co ci się stało z nosem?

- Mamo. - Posłałam jej karcące spojrzenie.

- Przepraszam...

- Nic się nie stało. Złamałem go - odpowiedział jej Wilde.

- Oj, biedaku. - Przechyliła głowę, a ja wywróciłam oczami.

- Musimy porozmawiać.

- Dobrze, chodźmy do kuchni. Nakarmiłaś kolegę?

- Tak - odpowiedziałam, idąc za nią do drugiego pomieszczenia. - Ale poczekaj z obiadem, okej? To ważne.

Mama zmarszczyła brwi i usiadła na krześle. Zajęłam miejsce równo przed nią, a Adam został w drzwiach, opierając się o framugę.

- To ten chłopak, o którym ci kiedyś opowiadałam. Pamiętasz? - Pokiwała głową. - Nie ma gdzie się podziać, więc zaproponowałam mu nocleg.

- No dobrze... Jeśli jest twoim kolegą, to może zostać na noc.

- Chciałabym, by został u nas na dłużej. Aż nie znajdzie sobie innego miejsca.

- Bailey, nie - przerwał mi brunet.

- Przestań. - Machnęłam do niego ręką. - Zgadzasz się, mamo? Oddałam mu już pokój gościnny. Obiecuję, że nie będzie wam przeszkadzał.

- Córciu, musiałabym porozmawiać z twoim tatą. Trochę mnie zaskoczyłaś.

Nadal marszczyła czoło, a ja zrozumiałam, że zbytnio na nią naskoczyłam. Adam cały czas patrzył na mnie, kiwając przecząco głową. Zignorowałam jego zachowanie, bo nie miał nic do gadania.

- Mamy wolny pokój - kontynuowałam. - Chyba nie pozwolisz, by spał na dworze.

- No nie, ale poczekaj. - Położyła wypielęgnowane dłonie na obrusie. - Co z jego rodzicami?

- Ma tylko tatę, który się nim w ogóle nie interesuje. Chcę mu pomóc, mamo, chociaż na trochę.

- Nie, nie róbcie tego dla mnie - zaprotestował ponownie Adam. - Nie chcę być dla nikogo problemem.

- Nie wtrącaj się. - Uniosłam palec w górę. - Mamo?

- No... Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji, Bailey. Pozwól mi porozmawiać z tatą. Powinien za chwilę wrócić.

- Jasne, spoko. - Wstałam z krzesła. - To my wracamy na górę. Obejrzymy sobie film czy coś.

Minęłam Adama w przejściu i poszłam do schodów. Zrozumiał, że miał iść za mną i po chwili także wszedł na piętro.


Myślałam, że Adam pójdzie do swojego nowego pokoju, ale wszedł za mną do sypialni. Akurat Colin zadzwonił do mnie na Skypie, więc odebrałam. Brunet usiadł na szerokim parapecie służącym za kanapę, a ja powitałam swojego przyjaciela.

- Hejka, co tam?

- Cześć, Bailey. Dzwonię, bo jutro jest osiemnastka Brada.

- Co? Dlaczego nikt mi nie powiedział?

- Dopiero się dowiedziałem od Daniela - odpowiedział, patrząc gdzieś w bok. - Chyba wypada iść, co?

- Jasne. Chętnie pójdę. - Uśmiechnęłam się. - Landon też będzie?

- Pewnie tak, w końcu się przyjaźnią. - Wziął w ręce czerwoną torebkę z kokardką. - Wróciłem właśnie ze sklepu z prezentem, więc jeśli nie kupisz na szybko własnego, możesz się dołączyć.

- Dzięki, Col, ale chyba dam radę jutro coś skombinować. Impreza będzie wieczorem, nie?

- Od siedemnastej.

Weszłam na Facebooka, rozmawiając dalej z Colinem. Faktycznie, nasz kolega miał jutro urodziny wprowadzające w dorosłość.

- Co mu kupiłeś? Nie mam żadnych pomysłów. - Włączyłam stronę sklepu z różnymi duperelami, ale było za mało czasu, by coś zamawiać.

- Kufel z napisem. Co prawda alkoholu jeszcze legalnie nie może pić, ale kto wie, co Brad robi na co dzień. Możesz kupić jakieś słodycze, perfumy, czy coś.

- Może bombonierkę z alkoholem? Myślisz, że lubi czekoladę?

- Będzie tyle ludzi, że nie będzie od razu sprawdzał, co od kogo dostał.

Zerknęłam przez ramię na Adama, który zaczął oglądać moje książki stojące na białym regale. Wyciągnął jedną, która go zainteresowała, ale nie udało mu się jej odłożyć na miejsce i spadła z hukiem na podłogę.

- Sorry. - Schylił się po upuszczony kryminał.

- Nic się nie stało.

- Jest ktoś u ciebie? - zapytał Colin.

- Tak, Adam.

Wilde posłał mi spojrzenie, jakbym wyjawiła straszną tajemnicę. Przecież prędzej czy później przyjaciel by się dowiedział.

- Pozdrów go.

- Adam, masz pozdrowienia od Colina.

- Dzięki, też go... pozdrów. - Uśmiechnął się krzywo.

- Możesz go zaprosić na osiemnastkę - zaproponował blondyn, wstając od biurka.

- Adam, chciałbyś...

- Słyszałem - przerwał mi od razu. - Raczej spasuję.

Wykorzystałam chwilowy brak Colina przy komputerze i odwróciłam się na krześle w stronę nowego domownika.

- Zostaniesz sam w domu?

- A co? Boisz się, że cię okradnę? - Oparł się niedbale o regał.

- No co ty - odparłam z wyrzutem. - Fajnie by jednak było, gdybyś mi potowarzyszył, a nie siedział tutaj sam.

- Jakbyś jeszcze nie zauważyła, nie obracam się w twoim towarzystwie. - Powrócił do przeglądania książek. - I nie mam ochoty na imprezę.

- Jaki ty jesteś uparty...

- Coś nie tak? - Popatrzyłam na monitor laptopa, gdzie z powrotem pojawiła się sympatyczna twarz przyjaciela.

- Nie, tylko chyba pójdziemy bez niego.

- Adam, Brad jest spoko - powiedział głośno, jakby chłopak nie miał możliwości go usłyszeć. - Słuchaj, kochana, przekonaj go, a ja muszę kończyć. Rodzice wrócili z zakupów.

- Spróbuję, buziaki. - Cmoknęłam w powietrzu i przerwałam połączenie.

Usiadłam na swoim łóżku, patrząc przekonująco na Adama. On w odpowiedzi pokiwał przecząco głową z chytrym uśmieszkiem, jakby robienie mi na przekór, sprawiało mu przyjemność.

- Wyjdź do ludzi, no. - Rzuciłam w niego poduszką. On ją złapał i odrzucił z powrotem.

- Bailey, nie mam ochoty. Dodatkowo wyglądam jak mumia i pobolewa mnie nadal głowa, a tam będzie głośna muzyka.

Zmarszczyłam ze zmartwienia brwi.

- Boli cię głowa?

- Miałem niegroźne wstrząśnienie mózgu.

- O matko. - Zasłoniłam dłońmi usta.

- To nic takiego. - Machnął ręką. - Ale sama rozumiesz, impreza to nie miejsce dla mnie.

Nie wiedziałam, czy nadal go przekonywać, bo jednak narażał własne zdrowie. Ale z niewyjaśnionych powodów zależało mi na jego obecności na urodzinach. Nie chciałam zostawiać go w nudnym domu, a sama bawić na imprezie ze znajomymi. Moim celem było go otworzyć na ludzi i sprawić, by przestał być taki nieufny i wyobcowany.

- Nie będziesz musiał siedzieć w centrum hałasu... Colin pewnie zabierze swojego chłopaka, a ja zostanę jak zawsze sama.

Pomyślałam o Landonie, który mógłby mi towarzyszyć. Nie wspomniałam jednak o nim, by wpłynąć na decyzję Adama.

- Obiecuję, że nie będzie Nathana czy kogokolwiek takiego, bo się nawet z Bradem nie znają. Za to jakieś ładne dziewczyny na pewno się znajdą.

- Źle wyglądam. - Usiadł obok mnie, dotykając opatrunku. - I tak żadna by nawet na mnie nie spojrzała.

Popatrzyłam na jego pobitą twarz. Nadal utrzymywały się zasinienia, brew przecinała rana zasłonięta cienkim plasterkiem, lewą tęczówkę okalał czerwony pierścień, a cały nos zasłaniał wielki, biały plaster. Plusem było to, że nie miał już widocznego lima pod okiem.

Zrobiło mi się strasznie głupio.

- No dobrze... Przepraszam, że tak naciskałam. - Spuściłam wzrok. - Musisz wyzdrowieć. Rozumiem. Przepraszam.

- Ej, wszystko gra - powiedział charakterystycznym dla siebie tonem. To było coś pomiędzy szeptem, a normalnym głosem.

- Nie powinnam w ogóle tego od ciebie oczekiwać. - Popatrzyłam nie w jego oczy, a siniaki. - Gdybym ja tak wyglądała, nie wychodziłabym ani na chwilę z domu.

Od razu pożałowałam swoich słów, ale jego smutną twarz rozjaśnił uśmiech. Udzielił się i u mnie.

- Jak tylko wrócę do normy, będziesz mogła wyciągnąć mnie na jakieś spotkanie z przyjaciółmi.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, puszczając mimo uszu mnogie stwierdzenie "przyjaciółmi". Prawie zawsze tak mówił, mimo że wiedział, że posiadałam jednego przyjaciela. Wszystkich innych nazywałam kolegami, bo na miano "przyjaciela" musiało się u mnie zasłużyć.

Dosłownie minutę po naszej rozmowie do pokoju wszedł mój tata. Nie słyszałam, że już wrócił z pracy, więc lekko mnie zaskoczył.

- O, cześć. - Wstałam z łóżka, co Adam również zrobił.

- Hej, kochanie, to Adam? - Popatrzył na chłopaka.

- Tak. Rozmawiałeś już z mamą?

Pokiwał głową, mierząc kolegę wzrokiem, jakby był kosmitą, który wylądował dziwacznym pojazdem kosmicznym na dachu naszego domu.

- Rozmawiałem i zgodziłem się na waszą prośbę. Ale pamiętaj - zwrócił się do Adama - że jesteś pod naszym dachem i masz przestrzegać naszych zasad. Nie wiem co się się stało, ale jeśli bierzesz udział w bójkach i narazisz moją córkę na niebezpieczeństwo, to inaczej pogadamy.

Wilde starał się grać obojętnego, ale widziałam nutkę strachu i respektu w jego oczach. Może jego ojciec podobnie się do niego odzywał?

- Rozumiemy się?

- Tak, proszę pana.

- I mam nadzieję, Bailey, że pościeliłaś mu w pokoju gościnnym.

- Oczywiście! - Uśmiechnęłam się.

- To dobrze. Jeszcze mi tego brakowało, żeby jakiś chłystek spał w twojej sypialni.

- Dzięki, tato. - Puściłam mu oczko i wyprosiłam z pokoju.

Adam opadł z powrotem na materac, a ja pokręciłam z rozbawieniem głową.

- Cały tata. Nie bój się, nie jest zły, tylko przed tobą udaje. Jeżeli lubisz koszykówkę lub hokeja, to się dogadacie.

Na jego twarzy nadal nie widziałam wyrazu ulgi, co chyba oznaczało, że był zielony w sprawach sportu, obecnych drużyn i ich zawodników.

- Nie zdziw się, jak zrobi jakąś pokazówkę z wiatrówką. Nigdy nie sprowadzałam chłopaków, więc w końcu może się poczuć jak wzorowy ojciec strzegący swojej księżniczki.

Adam


W sobotę przed siedemnastą Bailey wyszła z domu i zabrała się samochodem z Colinem i Danielem na osiemnastkę kolegi. Jej rodzice postanowili pójść razem na kolację, więc wieczorem zostałem całkowicie sam. Nie żeby mi to jakoś przeszkadzało, wręcz odwrotnie. 


Dziewczyna pozwoliła mi czuć się jak u siebie w domu. Tu było o wiele lepiej niż u mnie w domu i nie miałem zamiaru czuć się jak tam. Ale to tylko powiedzenie, wiem.

Zrobiłem sobie kanapkę, nie chcąc za bardzo grzebać w lodówce państwa Adams. Czułem się jak ich pasożyt, tym bardziej pod spojrzeniem ojca Bailey. Jej mama wydawała się lepiej nastawiona. Brunetka powiedziała mi, że pracuje jako psycholog, co lekko mnie przeraziło. Dzięki zawodowi znała się na ludziach i potrafiła wniknąć w ich psychikę, czego nie chciałem. Spodziewałem się psychologicznych rozmów, ale jeszcze było na nie za szybko.

Minioną noc spędziłem w pokoju gościnnym. Łóżko było o wiele wygodniejsze niż w moim rodzinnym domu, ale nie przewyższało tego ze spalonego mieszkania. Nie powinienem do niego wracać wspomnieniami. Włamałem się, spałem w obcym łóżku, chodziłem po podłodze, na którą ktoś wydał swoje pieniądze. Ostatecznie dom zajął się ogniem, a straty pewnie są ogromne. Teraz znowu mieszkałem u ludzi, których tak naprawdę nie znałem. Może i coraz intensywniej rozmawiałem z Bailey, ale każdy ma drugą twarz. Zgrywała pozytywną, pewną siebie dziewczynę, ale już odkryłem, że skrywała wrażliwe i delikatne wnętrze. Nie wiedziałem jednak, czym było spowodowane i dlaczego wolała pokazywać roześmianą maskę.

Do kolacji wziąłem antybiotyk przepisany przez lekarza. Cholerny Felix. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Zwołał Nathana i napadli mnie w nieswojej chacie. Co prawda i nie mojej, ale włamanie to włamanie. Ich było dwóch, a ja jeden. Nie potrafiłem się obronić i to chyba było najgorsze. Ta bezsilność. Wzmogła się, gdy poczułem smród spalanych zasłon. Potem było już tylko gorzej.

Po dwudziestej pierwszej kładłem się spać. Bailey bawiła się jeszcze na urodzinach jakiegoś Brada. Pewnie tańczyła z napalonymi kolesiami, którym odbijało po alkoholu. Ciekawe, czy sama piła? Kiedy spotkaliśmy się na imprezie Nathana, była trzeźwa. A przynajmniej niepijana. Ale dlaczego w ogóle o niej myślałem? Dlaczego obchodziło mnie to, co robili z nią obcy goście na jakiejś osiemnastce?

A potem zacząłem wyobrażać sobie swoje urodziny. Marzyłem o zabawie tylko dla najbliższych, ale nie miałem nikogo. Na stole stałby tort z osiemnastoma świeczkami lub pojedynczą liczbą wbitą w krem czekoladowy. Z głośników leciałaby moja ulubiona muzyka, która pewnie nie trafiłaby w gusta gości. Może ktoś kupiłby alkohol i mimo nieskończonych dwudziestu jeden lat, zaliczyłbym pierwszego w życiu zgona. Może przestałbym wtedy pamiętać o całym gównie w jakim się znalazłem, o nieznikającym upokorzeniu, śmierci mamy... Może ktoś inny załatwiłby dragi. Może dałbym sobie w żyłę i całkowicie odleciał. Może nareszcie byłbym w pełni szczęśliwy. A może bym przedawkował i zaznał wiecznego szczęścia?

Bailey

Nie wiem o której godzinie dokładnie wróciliśmy, ale na pewno wyrobiliśmy się przed północą. Landon został u Brada na noc, tak samo Eric. Dziwne, ale chłopcy się pogodzili i na nowo tworzyli zgrany zespół. Ja jednak nie potrafiłam się przekonać do czarnowłosego. Na kręgielni wystarczająco mnie do siebie zraził, a ja nie chciałam otaczać się ludźmi tego pokroju.

W domu panowała cisza więc domyśliłam się, że wszyscy już spali lub przynajmniej położyli się do łóżek. Drzwi Adama były zamknięte, a u rodziców paliło się światło. Mama pewnie czytała jedną ze swoich książek. Uwielbiała te psychologiczne i kryminały. Podobnie jak ja sama.

Cicho poszłam z piżamą do łazienki i nalałam sobie wody do wanny. Odczuwałam zmęczenie, ale nie padałam całkowicie z nóg. Świetnie się bawiłam! Colin z Thomasem trochę wypili, więc obściskiwali się na oczach gości Brada. Ja sama pozostawałam trzeźwa i spędziłam miło czas z Landonem. Tym razem chciał mi zaimponować i nie tknął piwa, które Eric próbował mu wcisnąć. Potańczyłam, pośmiałam się, porozmawiałam z Betty, która okazała się fajniejsza, niż myślałam, zjedliśmy truskawkowy tort, pograliśmy w różne gry przygotowane przez solenizanta, a na koniec bawiliśmy się zimnymi ogniami. Gdyby nie panujący w USA zakaz strzelania petardami poza czasem Sylwestra, poszłoby w niebo pełno kolorowych fajerwerków.

Czysta ułożyłam się w łóżku, w którym czułam się najbezpieczniej na świecie. Pomyślałam o Adamie, który spał w pokoju po przeciwnej stronie korytarza. Szkoda, że nie za ścianą. Mogłabym ustalić z nim tajemny szyfr pukania, który rozumielibyśmy tylko my. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Najbardziej starszego brata, który chroniłby mnie przed światem. Takiego brata znalazłam w Colinie, którego kochałam z całego serca.


***
Prawie całą niedzielę spędziłam w domu. Odrabiałam wtedy lekcje i uczyłam się do sprawdzianów i poradziłam Adamowi, by wziął ze mnie przykład. Kurator nie byłby zadowolony, gdyby opuścił się w nauce po wcześniejszych nieusprawiedliwionych godzinkach lekcyjnych. Pomogłam mu nawet w biologii, a on wytłumaczył mi matematykę. Szła mu lepiej, chociaż nie należał do najlepszych. Zdecydowanym kujonem był rudy Ashton Cooper, który dostawał za każdym razem piątki ze sprawdzianów. Jak?!

- Co do kuratora... - odezwał się Adam znad książek.

Popatrzyłam na niego wyczekująco, uderzając zielonym długopisem o stronę zeszytu.

- Umówił się ze mną na spotkanie. Dzisiaj.

- Och, coś się stało? Czy to takie spotkanie kontrolne?

- Pierwsze od miesięcznej przerwy. W sumie nie wiem, czego mam się spodziewać.

Położyłam mu rękę na ramieniu.

- Będzie dobrze. Możecie zająć salon, albo gabinet taty.

- Nie, raczej wyjdziemy na zewnątrz. - Posłał mi słaby uśmiech.

- Nie mam nic przeciwko, żebyście zostali tutaj.

- Nie zrozum mnie źle, ale wolałbym wyjść. Nie chcę żebyś słyszała naszą rozmowę.

Pokiwałam prędko głową na znak zrozumienia i wróciłam do zadania domowego z angielskiego. Miałam jeszcze do napisania esej, ale mogliśmy go oddawać do końca tygodnia, więc zostawiłam go na później.

O czternastej brunet wyszedł z domu i poszedł w prawą stronę. Znajdował się tam park, ale i kawiarnia. Mogli umówić się na kawę, ale wątpiłam, że Adam nie chciał rozmawiać z kuratorem przy mnie, a przy innych, obcych ludziach już tak. Może usiądą na ławce w parku, chociaż to mało profesjonalne.

Wrócił ponad godzinę później. Spotkanie zajęło pewnie sześćdziesiąt minut, a chłopak coś długo wracał, bo z dobre pół godziny. Może kurator powiedział mu coś, co musiał przetrawić, a może przeciągnął czasowo rozmowę. Kiedy wszedł do domu, sprawiał wrażenie opanowanego i niewzruszonego. Widziałam jednak jak wpatrywał się od czasu do czasu w jeden punkt. Jadł wegetariańską wersję zapiekanki, będąc myślami całkiem gdzie indziej. Nie usłyszał nawet mojego pytania, jakiego picia chce do obiadu.

Sam nie zaczynał tematu pana Sullivana, więc nie pytałam. Chociaż korciło mnie, by się dowiedzieć, co takiego mu powiedział, że wytrącił go z rytmu. Bałam się, że może policja chce wszcząć jakieś postępowanie w jego sprawie, albo zostanie współwinny podpaleniu.

Dopiero kiedy uśmiechnęłam się do swojego jedzenia, zadał mi pytanie:

- Tak cię bawią te grzybki? Może halucynki?

Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że Adam zażartował!

- Nie chichraj się tak.

- Sorry - opanowałam się. - Nie bawią mnie pieczarki - zaakcentowałam nazwę grzybów - tylko nazwisko twojego kuratora. Nazywa się jak ten niebieski z "Potwory i spółka".

Teraz i Adam się zaśmiał. No proszę! Co to za cuda się dzisiaj dzieją?

- Od razu o tym pomyślałem, gdy mi go przydzielali.

- O matko, może faktycznie to halucynki. - Złapałam się za bolący brzuch. - Biedny Ron Sullivan.

Znowu dostałam głupawki, a Adam śmiał się chyba bardziej z mojej reakcji niż nazwiska kuratora.

Mimo nawiązania do mężczyzny, nie ujawnił ani odrobiny tematów omawianych na tajemniczym spotkaniu. Przynajmniej udało mi się go rozluźnić. Był posiadaczem śmiechu, na który aż jeżyły się włoski na karku. Nie straszny, ale uroczo zaskakujący.


Napawała mnie ekscytacja, gdy szykowaliśmy się razem do szkoły. Nigdy nie miałam towarzystwa w drodze na przystanek. Potem jechaliśmy razem autobusem, rozmawiając jak starzy znajomi. Zrezygnowałam nawet z Katherine na rzecz Adama. Jego wprowadzenie się do mojego domu, bardzo pomagało naszej relacji. Z każdą godziną, coraz częściej nachodziła mnie myśl, że może będę miała dwójkę najlepszych przyjaciół. Nigdy nie uważałam tego za możliwe. Nie wierzyłam, że da się przyjaźnić w trzy osoby. Ale nasza przyjaźń była tylko kwestią czasu...

Odwołano nam w-f'y, więc mieliśmy tylko sześć lekcji. Na każdej z pięciu przerw Adam nie wiedział co ze sobą zrobić. Zwykle słuchał muzyki, ale z niewiadomych mi przyczyn nie nosił już ze sobą słuchawek. Nie chciałam, by siedział na ławce i patrzył tępo w ścianę, więc usiadłam obok niego i podłączyłam własne słuchawki do telefonu. Pozwoliłam mu wybrać muzykę. Lekko mnie zatkało, a później już tylko wsłuchiwałam się w piękne słowa Tylera. "Truce" była jedną z tych piosenek, na których trudno było mi się nie wzruszyć. Dobrze, że siedzieliśmy w ustronnej części szkoły i głosu piosenkarza nie zagłuszał denerwujący hałas. Nie posądziłabym Adama o identyczny gust muzyczny. Nie spodziewałabym się, że włączy taką piosenkę i nie będzie się w ogóle krępował. W sumie - czego się krępować? Była prawdziwa. Może utożsamiał się z nią równo mocno co ja. (polecam Wam posłuchać "Truce" z tekstem, by się wczuć)

Po trzynastej wracaliśmy razem do domu. Uwielbiałam to uczucie, gdy ktoś nas powiadamiał o odwołanej ostatniej lekcji. W tym przypadku dwóch ostatnich. Okrzyk radości klasy poniósł się po korytarzu. Także się cieszyłam. Nie przepadałam za wychowaniem fizycznym, a tym bardziej siedzeniem w szkole do szesnastej. Wybiegłam razem z resztą ze szkoły, zapominając o Adamie, który poszedł do szafki. Poczekałam na niego przed budynkiem, a później razem pospieszyliśmy na przystanek, skąd zabrał nas żółty jak zawsze autobus.

Chłopak odzyskał swoje manatki, które ułożył równo w jednodrzwiowej szafie. Nie było tego dużo, więc mimo jego sprzeciwom, oddałam mu stare ubrania taty, których już nie nosił. I tak były do oddania. Dzięki temu wypełnił szufladę komody, którą dostaliśmy w spadku. 

Szczoteczkę do zębów położył na półce w łazience i była chyba jedyną jego rzeczą do higieny. Nie chciałam okazywać mu litości i współczucia, bo nikt tego nie lubił, ale czasami było mi go strasznie żal. Nie mogłam znieść widoku Adama wpatrującego się w ramkę ze zdjęciem, które przedstawiało jego uśmiechniętą mamę pośród słoneczników. Byli podobni. Dlatego pomyślałam, że muszą być spokrewnieni. Trzymał fotografię w torbie, ale niezbyt dyskretnie się z nią obchodził.

Wieczorem się rozdzieliliśmy i poszliśmy do swoich sypialni. Posprzątałam zeszyty z biurka, wrzuciłam je do plecaka, a później z piżamą pod pachą poszłam do łazienki. Rodzice zawsze kąpali się po mnie, więc starałam się zrobić to jak najszybciej.

Otworzyłam ciemnobrązowe drzwi i prawie pisnęłam ze strachu. Nie wiedziałam, że Adam był w środku. Przyzwyczaiłam się, że nikogo nie zastawałam w łazience. Przebierał się przy niezamkniętych drzwiach i zobaczyłam go w trakcie zdejmowania czarnej koszulki z kieszonką na piersi. Jego tors od razu przykuł moją uwagę. Odskoczyłam od razu od drzwi, ale zdążyłam przejechać spojrzeniem po jego nagim do pasa ciele. Nie był jakoś mocno przypakowany, ale miał zaznaczone mięśnie. Inne dziewczyny już dawno by go schrupały. Na moje policzki wpłynęły czerwone rumieńce. Nie tylko dlatego, że zobaczyłam go bez koszulki, ale zrobiło mi się wstyd, że wparowałam mu do łazienki.

- Przepraszam!

Założył szybko górę od piżamy i posłał mi przyjemny uśmiech.

- Nic się nie stało.

Wymieniliśmy się pomieszczeniami i mogłam spokojnie zamknąć się na klucz i wejść do wanny. O Boże... Zaśmiałam się sama do siebie. Spaliłam takiego buraka, że pewnie teraz miał mnie za wariatkę. 

Kiedyś musiał często chodzić na siłownię i gdyby nadal ją kontynuował, wyglądałby idealnie. Bailey! Stop! O czym ty myślisz?!

Wyszłam cicho z łazienki i chciałam przemknąć do swojej sypialni, ale z pokoju gościnnego wysunęła się głowa Adama.

- Bailey - szepnął.

Popatrzyłam na niego, czując gorąco. Nie powinnam była go widzieć bez koszulki, a teraz jeszcze chciał znowu się ze mną zobaczyć.

- O co chodzi?

- Pomożesz mi z opatrunkiem?

Popatrzyłam na niego sceptycznie. Spodobał mu się negliż przed młodą dziewczyną i chciał mnie teraz zwabić do siebie podstępnym pytaniem?

- Potrzebuję nożyczek i czegoś takiego jak mam na twarzy.

Palnęłam się w czoło w myślach. Głupia Bailey i jej chora wyobraźnia. Adam chciał, bym przyniosła mu potrzebne rzeczy, a nie mnie uwieść czy coś.

Poszłam do łazienki, skąd zawołałam chłopaka, który nadal stał w drzwiach swojego pokoju. Przyszedł za mną i usiadł na brzegu wanny. Wyciągnęłam z szafki bandaże, plastry różnej wielkości, nożyczki i resztę zawartości apteczki.

Adam ściągnął opatrunek z twarzy i syknął z bólu. Popatrzyłam na jego nos. Miał dziwny kolor i szwy nad lewym nozdrzem. Nie wyglądało źle. Może nie będzie potrzebował korekty chirurga plastycznego.

- Utniesz mi kawałek tego plastra? - Podał mi rolkę.

Wzięłam srebrne nożyczki i odmierzyłam długość taką, jaką miał poprzedni plaster.

- Możesz sam sobie zmieniać? - zapytałam, podając mu ucięty kawałek.

- Nie wiem, ale nie będę latał po to do szpitala.

Nakleił sobie przed lustrem nowy opatrunek, chowając pod spód trochę bandaża dla usztywnienia.

- Dzięki, tak chyba jest dobrze.

- Tak... Mogę jeszcze jakoś pomóc?

Popatrzył na moje odbicie w lustrze. Ja skierowałam wzrok na rozciągnięty dekolt jego koszulki, która przy zgięciu ukazywała trochę umięśnionej piersi. Ponownie niekontrolowany rumieniec wpełzł na moje policzki. Zestresowana, że Adam to zobaczy, uciekłam spod lustra.

- Nie, dzięki, możesz iść spać.

- Okej, dobranoc. - Wpadłam na drzwi, uderzając o nie bokiem ramienia.

Kiedy w końcu udało mi się od niego uciec, wskoczyłam na nieodkrytą kołdrę łóżka. Przycisnęłam twarz do poduszki, czując się doszczętnie upokorzona. Ale się wygłupiłam... Co się nagle zmieniło, że reagowałam na niego inaczej niż wcześniej? Chyba jego wygląd aż tak nie zawrócił mi w głowie, prawda?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top