12. Randka i przyjaźń

Bailey

Do nocy myślałam wyłącznie o Adamie. Jeżeli wyprowadził się z domu, mógł być wszędzie... Nie miałam jak się z nim skontaktować, spotkać, jedynie zostało mi czekanie na koniec jego zawieszenia w prawach ucznia.

Jednak gdy wyznaczony czas minął, chłopak nadal nie pojawiał się w szkole. Zaczęłam się cholernie martwić. Pod jego nieobecność działy się koszmarne rzeczy. Po szkole krążyły plotki o jego mamie, w które tak naprawdę nikt nie wierzył, ale się śmiał. Nie mogłam znieść widoku zadowolonej twarzy Nathana, który dopiął swego. Nie wiem tylko, dlaczego tak mu na tym zależało. Co miał w zamian zniszczenia reputacji zwykłego nastolatka? Dlaczego tak się przyczepił do pani Wilde?

Chciałabym się dowiedzieć tego, co udało się jemu. Nie bez powodu wyrzucają uczniów ze szkół. Musiało stać się coś poważnego, co prześladowało Adama do dzisiaj. Z jednej strony dobrze, że nie widział zabawy kosztem jego zmarłej mamy, ale z drugiej bałam się o niego. Nie dawał znaków życia. Nauczyciele nic nie wiedzieli.

- Jakieś wieści od Adama? - zapytał mnie Colin, gdy nadszedł piątek.

- Nie...

- Myślisz, że coś mu się stało?

Popatrzyłam w jego niebieskie oczy, które skrywały niepewność.

- Mam nadzieję, że nie. Może powinniśmy zgłosić to na policję?

- Jego ojciec pewnie już to zrobił.

- Uwierz mi, nie zrobił.

Nie chciałam tłumaczyć przyjacielowi całej sprawy, więc posłałam mu to spojrzenie, które znaczyło, by nie drążył tematu.

- Nie może nie chodzić do szkoły. Będzie miał kłopoty - westchnął, otwierając swoją szafkę.

- Pytałam się pani Fry, czy nie przeprowadził się do akademika, ale zaprzeczyła.

- Nauczyciele nic nie robią w tej sprawie? - Wyciągnął z szafki podręcznik do geografii.

- Nie wiem, Col, ale słyszałam jak Fry rozmawiała o nim z jakimś facetem. To nie był jego ojciec, ani nikt z policji.

Popatrzył na mnie przez chwilę, zastanawiając się nad moimi słowami.

- Może jednak komuś to zgłosili.

- Nie wiem i mam już dość. Dobrze wie, że się martwię, a nie daje znaku życia. Ma mój numer. Powinien zadzwonić, prawda?

- Niekoniecznie. Może o tym nie myśli.

- Chodźmy na lekcję. - Ruszyłam w stronę klasy.

- Nie martw się, Bailey. - Uśmiechnął się miło. - I nie myśl o tym tyle, bo mamy inne problemy. Na przykład kartkówkę z gegry.

Ale dla mnie kartkówki były niczym w porównaniu z tajemniczym zniknięciem Adama. Wcześniej nie opuszczał od tak lekcji, a jeśli już, to jeden dzień. Nie było go łącznie trzy tygodnie, licząc zawieszenie. Mógł być chory, racja, ale wizyta znającego go mężczyzny w szkole wróżyła coś gorszego.

Już kolejny raz siedziałam na lekcji sama w ławce. Pisałam kartkówkę, na którą tak naprawdę mało się uczyłam. Liczyłam, że to co zapamiętałam z lekcji mi wystarczy. Nie mogłam się jednak na niczym skupić, bo moje myśli zaprzątała jedna osoba. Adam, którego prawie nie znałam, a wystarczyło, bym umierała z niepewności i strachu.

Stołówka była jedynym miejscem, gdzie każdy zapominał o sprzeczce między brunetem, a Nathanem. Z ulgą usiadłam obok znajomych, którzy tak jak ja wybrali na lunch tako.

- Bailey, jesteś. - Uśmiechnęła się Chloe. - Co tam u Landona?

Wszyscy już wiedzieli, że podobam się chłopakowi i spotykamy się od pewnego czasu. Jednak przez ostatnie dwa tygodnie strasznie go olewałam, przez co teraz zrobiło mi się głupio.

- Dobrze, a u was? - Popatrzyłam na każdą sympatyczną twarz siedzących przy stole.

- Też, z Terrym i Harrym byliśmy we wtorek na kręglach. Poznałem pewną dziewczynę... - wyznał Ben.

- Co?! Opowiadaj! - Daniel podchwycił temat.

- Nazywa się Tessa. Śliczna blondynka, na której tor wpadła moja kula. - Klepnął się z płaskiej dłoni w czoło. - Początkowo się śmiała, ale co dziwne, bardzo się polubiliśmy. Hmm... można powiedzieć, że jesteśmy razem.

- Szybki jesteś. - Zaśmiał się Dan, a reszta Trójki mu wtórowała.

- Może pójdziemy na poczwórną randkę? 

- Poczwórną? - Podniosłam wzrok znad talerza.

- Ja z Tessą, ty z Landonem, Colin z Thomem, a Chloe z Danielem.

Zakaszlałam głośno przez kawałek taco, który utknął mi z wrażenia w gardle.

- Nie jesteśmy z Landonem razem - sprostowałam.

- Nie? To jak to między wami wygląda? - Teraz patrzyli na mnie wszyscy.

- Sama nie wiem... Póki co nie jestem jego dziewczyną, okej?

- No okej...

Na szczęście wrócili do kończenia drugiego śniadania. Popatrzyłam na siebie z Colinem, który posłał mi rozbawione spojrzenie i uśmiechnął się szeroko. Trąciłam go lekko w ramię.

- No co?

- Nic nie mówię! - Uniósł ręce w obronnym geście.

***

Postanowiłam spotkać się z Landonem, ale nie na wieloparowej randce, jaką zaproponował Ben. Umówiliśmy się na spacer po parku, który znajdował się po środku dzielącej nasze domy odległości. Kiedyś jako dziecko chodziłam tam często z rodzicami. Naszym celem zawsze był duży plac zabaw z wieloma atrakcjami. To tam poznałam Colina, który zepchnął mnie ze zjeżdżalni i nabił siniaka.

Czekałam na chłopaka na drewnianej ławce pod starym dębem. Wysłał mi wiadomość, że za chwilę powinnam go zobaczyć. Faktycznie, minutę później wszedł przez liściasty płot na teren parku. Uśmiechnął się szeroko na mój widok, co udzieliło się i na mojej twarzy.

- Cześć, Bailey. - Przytuliliśmy się na powitanie.

- Co tam u ciebie?

- W porządku, a u ciebie? Długo się nie odzywałaś...

- Och, tak, przepraszam. Dużo się działo i jakoś tak nie miałam okazji.

- Rozumiem... Przejdziemy się?

- Oczywiście!

Zaczęliśmy krążyć brukowanymi uliczkami i patrzyć na bawiące się w parku dzieci. Dowiedziałam się więcej o jego osobie i sama zdradziłam kilka informacji. Był szczerze zdziwiony faktem, że wcześniej nie byłam w związku.

- To znaczy chłopaka miałam, ale nie było to na poważnie - wyjaśniłam. - Takie gimnazjalne miłości.

- Trudno mi w to uwierzyć - odparł.

- Dlaczego? - Zatrzymaliśmy się pod gubiącym liście drzewem.

- Jesteś urocza, Bailey. Dziwne, że nikt wcześniej tego nie zauważył.

Na moich jak i jego policzkach wykwitły delikatne rumieńce, które próbowaliśmy ukryć, odwracając od siebie twarze. 

- Mam ochotę iść w pewne miejsce. - Uśmiechnęłam się, unosząc jedną brew.

- Powinienem się bać?

- W żadnym wypadku.

Pociągnęłam go za rękę w stronę placu zabaw. Zajęłam jedną z dwóch huśtawek i odepchnęłam się mocno od ziemi. Zignorowałam spojrzenia obcych matek, które wolały, by to ich dzieci bawiły się w ten sposób.

- Siadaj - zachęciłam Landona.

Dołączył do mnie i zaczął się lekko huśtać. Na jego twarz wypłynął infantylny uśmiech.

- Jak za starych, dobrych czasów...

- Prawda? Tęsknię za dzieciństwem. Wtedy jedynym problemem było to, czy zdążę na wieczorynkę. 

Bujaliśmy się w przyjemnej ciszy, zatopieni we własnych wspomnieniach.

Moje dzieciństwo należało do szczęśliwych i kolorowych. Nie brakowało mi miłości, zabawek, przyjaciół i rozpieszczania ze strony rodziców. Byłam ich jedyną pociechą, więc poświęcali mi sto procent swojej uwagi i czasu.

Później zaczęliśmy zmierzać ku wyjściu z parku. Zaskakiwała mnie czasem zmiana charakteru Landona, gdy walczył ze swoją nieśmiałością. Nie musiał wcale zgrywać przy mnie pewnego siebie. Nie musiał w ogóle udawać kogoś, kim nie był.

- Może gdzieś usiądziemy? - zapytał.

- Tak, tam dalej jest fajna altanka.

Doszliśmy do drewnianej, pomalowanej na biało konstrukcji, którą zawsze wiosną ozdabiano kwiatami. Usiadłam na odnowionej ławce i uśmiechnęłam się na przypływ wspomnień.

- Ładnie tu, prawda? - Popatrzyłam na towarzysza. - Chociaż o tej porze roku może trudno to dostrzec.

- Nie, serio ładnie. Romantycznie.

Bałam się spojrzeć mu w oczy. "Romantycznie" zabrzmiało bardzo dobitnie. Ewidentnie próbował mi przekazać, że oczekuje czegoś więcej.

- Masz cudowne oczy, wiesz? - Uśmiechnął się nieśmiało.

W końcu podniosłam wzrok, trawiąc jego słowa. Nikt nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na tą część mojej twarzy. Uważałam moje oczy za zwykłe brązowe.

- Twoje są podobne.

- W sumie nie dużo nas różni... - Zaczął kruszyć palcami suchego liścia.

- Idziemy już dalej?

- Nie, posiedźmy jeszcze chwilę.

- No dobrze. To... co masz zamiar robić po skończeniu liceum?

- Iść na studia fotograficzne, a ty?

- Jeszcze w sumie nie wiem... Chciałbyś być fotografem? - podchwyciłam temat. 

- Jaram się fotografią i tak, chciałbym robić coś w tym kierunku.

- O, chętnie zobaczyłabym twoje zdjęcia.

- Może kiedyś. - Uśmiechnął się znowu i przysunął bliżej mnie.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o obecnych szkołach, wymieniając swoje spostrzeżenia, wady i pozytywy. Liceum Landona górowało pod względem wycieczek, ale to w moim panował najlepszy stopień nauczania.

- Dość o szkole! - Zaśmiałam się.

- Tak, są lepsze rzeczy do rozmowy.

- Na przykład jakie?

- Na przykład pewna śliczna dziewczyna, którą ciągle próbuję oczarować.

Spojrzeliśmy sobie w czekoladowe oczy. W jego widziałam pewność i iskierki szczęścia, a w moich... pewnie czaił się stres. Ale próbowałam go jak najbardziej zminimalizować i zacząć się cieszyć tym popołudniem.

- Landon...

- Nic nie mów. - Uniósł palec do góry. - Mogę cię pocałować?

Otworzyłam szeroko oczy, ale pomyślałam sobie: "co stracę?". Pokiwałam więc twierdząco głową i pozwoliłam chłopakowi zbliżyć twarz do mojej. Pokonałam dzielącą nad odległość, a nasze usta złączyły się w delikatnym i czułym pocałunku.

Kiedy odkleiliśmy się od siebie, widziałam jedynie spokojne spojrzenie jego oczu. To było naprawdę przyjemne, ale... czy czułam to, co powinnam czuć? W moim brzuchu nie latał ani jeden motyl, nie widziałam w Landonie tego jedynego, nie pragnęłam pocałować go raz jeszcze.

Ale osiemnastolatek miał inne zamiary. Ponownie dotknął moich ust swoimi wargami i na tym się skończyło. Odepchnęłam go lekko od siebie, znosząc jego niezrozumiałe spojrzenie.

- Przepraszam, Landon.

- O co chodzi? - Czułam ból w sercu, widząc jego smutny wyraz twarzy.

- Nie mogę. To było bardzo... miłe, naprawdę, ale nie chcę się bawić twoimi uczuciami.

- Myślałem, że chcesz tego samego. Czułem to.

Pożałowałam, że odwzajemniłam pocałunek. Ale chciałam się tylko przekonać. Sprawdzić, czy mi się podoba i czy chciałabym z nim być.

- Landon, jesteś super chłopakiem, ale... nie mogę. Może dałeś mi za mało czasu, by coś więcej poczuć, a może... nigdy to się nie stanie.

Wyglądał, jakbym uderzyła go w twarz. Krajało mi się serce, ale musiałam go odrzucić. Nie mogłam dawać mu fałszywej nadziei.

- Nie patrz tak na mnie - poprosiłam słabym głosem. - Przepraszam cię bardzo.

- Nie, nie przepraszaj. - Zwiesił głowę. - Rozumiem.

- Nie wiem... nie wiem jak to wytłumaczyć. Bardzo cię lubię i chciałabym kontynuować znajomość, ale... nie dam rady w ten sposób. - Dotknęłam ust, na których nadal czułam jego smak.

- A więc przyjaciele? - prychnął, ale nie usłyszałam w tym cienia złości.

- Oczywiście.

- Boże, sam się skazuję na friendzone.

Wybuchnęliśmy śmiechem, który rozluźnił panującą atmosferę.

- Chodźmy.

Wstałam za nim z ławki i wyszłam z altanki. Opuściliśmy teren parku, ale nie poszliśmy od razu w stronę mojego domu. Postanowiliśmy zrobić jedną rundkę po przedmieściach Portland.

Może to dziwne, patrząc na minioną sytuację, ale nie zamierzałam go peszyć i uciekać. Nie chciałam też wymazywać pocałunku z pamięci, bo nie był niczym złym. Obojgu z nas się podobał.

- Dobrze całujesz - powiedziałam, gdy opuszczaliśmy osiedle domków jednorodzinnych.

- Bailey, proszę, nie dołuj mnie.

Zaśmiałam się z przepraszającym spojrzeniem.

- Obiecuję, że poznasz dziewczynę, która pokocha cię całym sercem. Jesteś dobrym i wartościowym człowiekiem.

Pokiwał głową, odwracając ode mnie wzrok. Dobra, może w końcu się zamknę. To, że ja nie przejęłam się tak naszą "wpadką", to nie znaczy, że mu przeszło. Może nadal pała do mnie silnym uczuciem i potrzebuje czasu, by wyprzeć je z serca.

- Odprowadzę cię do domu - uśmiechnął się i skręcił w boczną ulicę.

- Dziękuję.

Oblewało nas żółte światło mijanych latarni, a księżyc w kształcie rogala lśnił na gwieździstym niebie.

- Kiedy to zrobiło się tak ciemno? - zachichotałam.

- Ech, taki urok jesieni.

- Na pewno chcesz później wracać sam do siebie?

- Mi nic nie będzie, a wolę mieć pewność, że wrócisz bezpiecznie do domu.

Oblała mnie fala ciepła, że zyskałam kolejną osobę, na której zaczęło mi zależeć i dla której również się liczyłam.

Nagle na końcu chodnika zauważyłam kogoś w kapturze. Zwolniłam kroku i instynktownie zbliżyłam do Landona. Zorientował się, że coś nie tak i objął mnie ramieniem. Gdy jest ciemno, wariuję. W każdy obcym mężczyźnie widzę mordercę lub gwałciciela. A jeszcze, gdy ma na sobie dresy, bluzę i naciągnięty kaptur świta mi w głowie myśl "uważaj".

Dość szybko się zreflektowałam i wyswobodziłam z objęć chłopaka, gdy poznałam w nieznajomym Adama. Początkowo mnie nie zauważył, bo szedł z opuszczoną głową.

- Adam?! - Uniosłam rękę.

On, gdy tylko mnie zauważył, skręcił w jakąś uliczkę.

- Landon, ja już wrócę dalej sama, okej? To nie daleko. Muszę coś załatwić.

- Na pewno? Jest ciemno.

- Tak, dziękuję za wcześniej. - Pocałowałam go w policzek. - Do zobaczenia! Dam ci najwyżej znać jak wrócę do domu.

Zostawiłam go samego na środku ulicy i dogoniłam Wilde'a. Może nie było to za miłe, ale w tej chwili zależało mi tylko na spotkaniu tego idioty.

- Wiesz jak się o ciebie martwiłam?! - krzyknęłam od razu.

Ten jednak zamiast się zatrzymać, przyspieszył kroku i próbował przede mną uciec.

- Zaczekaj!

Pobiegłam i wyprzedziłam go, tym samym zatrzymując. Ściągnęłam z jego głowy kaptur, by zobaczyć kolorowe oczy.

- Zostaw mnie - warknął.

- Nie mów do mnie takim tonem - odburknęłam. - Gdzieś ty był? Co robiłeś?

- Nie twoja sprawa. Mam ważniejsze rzeczy na głowie, niż spowiadanie się jakiejś gówniarze.

Uderzyłam go z pięści w pierś, wyrzucając tym samym z siebie wszystkie emocje i obawy, które dusiły mnie przez cały tydzień niepokoju.

- Zamknij się! Znikasz tak nagle i nie dajesz znaku życia! Wszyscy kazali dać sobie spokój, ale ja się serio martwiłam, rozumiesz? Byłam u ciebie w domu i dowiedziałam się od twojego ojca, że już tam nie mieszkasz. Gdzie więc się podziewasz? Dlaczego nie ma ciebie w szkole?

- Gadałaś z moim ojcem? - tylko to usłyszał podczas mojego wywodu.

- Tak.

Wpatrywał się w moje oczy z taką intensywnością, jakby chciał wyczytać, co jego rodzic mi powiedział.

- Wrócisz w poniedziałek do szkoły?

- Nie mogę.

- Czemu? Nie przejmuj się Nathanem.

- Ten sukinsyn i tak wszystko wydał, prawda? Nie ważne, że udało mu się mnie złamać. - Splunął na chodnik. 

- Wszystko da się jeszcze naprawić. Tylko musisz tam wrócić i stawić wszystkiemu czoła.

- Nie przez to mnie nie było.

Odwrócił wzrok w stronę ulicy z dwoma rzędami domów.

- Domyślam się. Widziałam jak nasza wychowawczyni gadała z jakimś facetem o tobie. Wiesz kto to?

Znowu na mnie popatrzył, a w jego oczach czaił się strach.

- Muszę iść, Bailey.

- Nie! - Złapałam go za rękę. - Nie uciekaj. Powiedz mi o co chodzi. Kim był ten mężczyzna?

- Zostaw mnie w spokoju, do cholery! - Popchnął mnie na chodnik.

Gdy leżałam na ziemi, popatrzył na swoje dłonie, jakby nie należały do niego. Jakby to nie on ich użył do zrobienia mi krzywdy. Próbowałam się nie rozpłakać, co było naprawdę trudne.

- Przepraszam - jęknął żałośnie. - Nie idź za mną.

Pobiegł w nieznanym mi kierunku, a ja wstałam z ziemi i otrzepałam ręce z piachu.

Po powrocie do domu zadzwoniłam do Landona, by oznajmić, że jestem cała i zdrowa. Później popisałam chwilę z Jackiem, pogadałam z Colinem na Skypie i obejrzałam film. Tak się wszystkim zmęczyłam, że zasnęłam w ubraniach.

***

W sobotę tradycyjnie spotkałam się z przyjacielem. Wybraliśmy jego dom, bo nie mieliśmy ochoty chodzić po mieście. Od rana padało, a ciemne chmury zasłaniały słońce. Z przezroczystą parasolką i w różowych kaloszach pokonałam dzielącą nas przecznicę i zapukałam do przeszklonych drzwi.

- Wchodź, wchodź! - Pomógł mi złożyć parasol.

- Ale leje.

- No coś ty, odkryłaś Amerykę!

Wystawiłam mu język i wgramoliłam się na korytarz, zostawiając za sobą mokre ślady.

- Sorka, później to posprzątam.

- Nie, spoko, ja się tym zajmę. Połóż buty na wycieraczce.

Posłuchałam go i założyłam swoje kapcie, które już dawno zaadoptowałam.

- Dzisiaj bez Thoma. Pewnie jesteś zadowolona.

- Przestań, dobrze wiesz, że go lubię - odpowiedziałam, ale to prawda, że wolałam się spotykać z Colinem sam na sam.

- Mam nową grę na PS, co ty na to?

- Wygram.

- Założymy się? - Wystawił do mnie rękę.

- O co? - Złapałam za nią.

- Przegrany wykonuje zadanie, która zada mu wygrany.

- Już mam nawet pomysł. - Uśmiechnęłam się przebiegle. - Stoi.

Potrząsnęliśmy rękoma i posłaliśmy sobie spojrzenia niczym kowboje przed pojedynkiem.

Zagraliśmy w grę fabularną, w której istniała opcja dla dwóch graczy. Chodziło o to, by przetrwać cały rozdział ze swoją postacią i wypełnić polecone zadania. Wybrałam dziewczynę o brązowych włosach i zamiłowaniem do wszelkiego rodzaju broni, a Col umięśnionego chłopaka, który miał tak samo na imię jak on.

To chyba coś musiało znaczyć, bo nasza rozgrywka zakończyła się okrzykiem radości przyjaciela. W końcu udało mu się ze mną wygrać, co wprawiło mnie w zaskoczenie i obawę przed wyzwaniem.

- A taka byłaś pewna! - Zaśmiał się wariacko. 

- Nie masz się z czego cieszyć. Lepiej się nikomu nie chwal, bo cię wyśmieją.

- Nie psuj mi zabawy. - Zaklaskał w dłonie.

- Miałeś faceta, który był silniejszy od Tristy i mega przystojny. To było skazane na sukces.

- Sama mogłaś go wziąć, więc teraz się nie tłumacz. - Ukłuł mnie palcem w bok. - Muszę wymyślić ci jakieś zadanie...

Usiadłam prosto na jego łóżku i przygryzłam dolną wargę. Colin wyglądał, jakby opracowywał w głowie złożoną zemstę, a nie wyzwanie. Zaczęłam się denerwować, że wyskoczy z czymś głupim, jak Eric wtedy na kręglach.

- Masz zadzwonić do Thomasa i go w coś wkręcić.

Odetchnęłam z niemałą ulgą, chociaż i zdziwieniem, że chciał zaangażować w to swojego chłopaka.

Wstałam po telefon leżący na biurku i wybrałam numer Thoma. Odebrał po drugim sygnale, a ja włączyłam go na głośnomówiący.

- Hejka. - Próbowałam się nie zaśmiać, patrząc na Colina.

- Hej, Bailey. Wszystko dobrze?

- No właśnie nie do końca.

- O co chodzi? - usłyszałam obawę w jego głosie.

Przyjaciel patrzył na mnie z wielkim uśmiechem, który zszedł mu z twarzy, gdy usłyszał następne słowa:

- Trudno mi ci to powiedzieć, ale walę prosto z mostu. Te wszystkie gesty, które sobie okazywaliśmy nie były przyjacielskie. Col jest bi i również mu się podobam. Przykro mi, że dowiadujesz się tego ode mnie... 

- Co, do cholery?! - krzyknął głośno w słuchawkę.

Prawie upuściłam telefon, ale i tak niedługo został w moich rękach, bo Colin mi go wyrwał.

- Nie, Thomas! Ona żartuje!

- Colin? To ty? Możesz mi to wytłumaczyć?!

Zaczęłam się głośno śmiać kiedy zobaczyłam przerażony wyraz twarzy blondyna.

- Jesteśmy oboje gotowi na trójkąt! - krzyknęłam nad jego ramieniem. 

- Bailey, przestań! Weź mu powiedz!

Przejęłam komórkę i powiedziałam do Thomasa:

- Dobrze słyszałeś. Colin nie chciał ci o niczym powiedzieć, więc ja to robię. Przepraszam, ale chyba się w nim zakochałam.

- Bailey! Jadę do was, do cholery!

Rozłączył się, co jeszcze bardziej wzmogło mój śmiech, a przyjaciel pobladł na twarzy.

- Coś ty narobiła?

- Myślałeś, że nie wykorzystam takiej okazji? Bailey się nie wyzywa.

- Zabiję cię kiedyś, obiecuję...

Usiadł na brzegu łóżka i zasłonił oczy dłońmi. Zajęłam miejsce obok niego, czując lekkie wyrzuty sumienia.

- Przestań, przecież to tylko żarty.

- Thom wziął to na serio.

- Przecież to było tak irracjonalne, że na pewno nie uwierzył.

- To się przekonamy, gdy wpadnie do mojego domu. - Posłał mi słaby uśmiech.

- Jezu, przepraszam, Colin.

Odepchnął mnie od siebie, a ja zamarzyłam, by zapaść się pod ziemię.

Po dziesięciu minutach, bez pukania, do domu wpadł zezłoszczony Thomas. Jego policzki były czerwone, a włosy mokre od deszczu.

- O, proszę bardzo! Nasza kochana dwójka "przyjaciół". - Zrobił znak cudzysłowu w powietrzu. - Czułem, że jest coś na rzeczy.

- Thom... - zaczął Colin.

- Nie - przerwałam mu i podeszłam do zdruzgotanego chłopaka. - Graliśmy w grę i przegrałam, a on dał mi wyzwanie bym do ciebie zadzwoniła. Wymyśliłam sobie głupio, że wcisnę ci ten kit. Przepraszam was, myślałam, że wyjdzie zabawnie.

Thom mierzył mnie wrogim spojrzeniem.

- Nie wierzę ci. Kłamiesz!

- Ona mówi prawdę. Nie zrobiłbym ci tego, przecież wiesz - powiedział mój przyjaciel z zaszklonymi oczami.

- Ty nigdy nie wygrywasz - odparł Thomas.

Zaśmiałam się głośno, przez co popatrzyli na mnie z pogardą.

- Sorka, to było śmieszne.

- Tłumacz się, Col - warknął chłopak.

- Bailey już ci wszystko powiedziała. To było tylko głupie wyzwanie. Kocham ciebie, z nią się przyjaźnię, przecież wiesz... - Położył mu dłoń na policzku, ale brunet szybko ją odepchnął. - Nie złość się na mnie. O! Mówiła coś o trójkącie, nie? Nie brzmi ci to śmiesznie? Ona żartowała, Thom.

Chyba zaczęliśmy go przekonywać, bo złość malująca się na jego twarzy malała, a zaciśnięte dotąd pięści zmienił w rozluźnione dłonie.

- Pamiętasz, Col, jak przyłapałeś nas na bitwie na łóżku? - włączyłam się do rozmowy. - Historia się powtarza. Thom, to tak samo jak wtedy. Wygląda na coś, ale nie jest prawdziwie.

- Na pewno? Jak mi ulżyło...

Usiedliśmy razem na dużym łóżku. Oni patrzyli na siebie przepraszająco, a mną targały wyrzuty sumienia. Jak mogłam tak narazić ich związek? Zapomniałam, że łatwo ich nabrać, a tym bardziej w tak delikatnych sprawach.

- Czuję się okropnie - wyznałam, kładąc sobie poduszkę na kolanach.

- Już wszystko w porządku, Bailey.

- Wiem, Col, ale czuję się jak ostatnia kretynka.

- Spoko, nie przejmuj się - wtórował Thomas. - W sumie to było całkiem zabawne. Pewnie wyglądałem jak zły dzik. Boże, nie wiedziałem, że mogę być tak zazdrosny.

Uśmiechnął się lekko, co bardzo mi pomogło się rozluźnić.

- Już więcej nie dam ci żadnego wyzwania - powiedział Colin.

- Oj, tak... A ja już nigdy nie dam ci wygrać.

Zaśmiałam się, przez co oberwałam od przyjaciela poduszką. Do naszej bitwy dołączył się Thomas i całą trójką okładaliśmy się wszystkimi miękkimi przedmiotami, jakie znaleźliśmy pod ręką.

***

W poniedziałek Adam znowu nie pojawił się w szkole, ale za to dyrektor w końcu zrobił porządek z żartami Nathana. Posprzątał szkołę z obraźliwych plakatów i uciął z nim dłuuugą pogawędkę w swoim gabinecie. Nie liczyłam, że to coś zmieni, ale przynajmniej zaczął coś robić w tym kierunku.

Colin i Thomas wręcz zapomnieli o sobotnich wydarzeniach, a ich powitalne uśmiechy były tak samo szerokie jak zawsze.

- Nie ma go, prawda? - szepnął przyjaciel, gdy usiedliśmy razem na fizyce.

- Adama? No nie. Widziałam go za to w piątek.

- Co? Czemu mi nie powiedziałaś? - Popatrzył mi w oczy.

- Sama nie wiem. Nic z niego nie wyciągnęłam, ale przynajmniej wiem, że nic mu nie jest.

- Czy ja komuś przeszkadzam? - zapytała nagle nauczycielka.

Przestałam rozmawiać z blondynem i zajęłam się rozwiązywaniem zadań z podręcznika. A przynajmniej udawaniem, że to robię, bo fizykę widziałam jak: Różowy słoń afrykański pływa ruchem jednostajnym w 1/3 basenu na Księżycu. Ile wynosi temperatura wody, jeśli słońce zachodzi o 2 nad ranem, a słoń ma na imię Agatka?

Na większości przerw spędzałam czas w okolicy automatów. Liczyłam na to, że uda mi się podsłuchać rozmowę Nathana ze swoimi kolegami o Adamie. Ale oni najwyraźniej czekali, aż pojawi się w szkole. Zaprzestali głupich akcji i obrażania go na forum.

Na czwartej przerwie w porze lunchu wyszłam szybciej ze stołówki, ponieważ potrzebowałam załatwić jedynkę w toalecie. Przechodziłam akurat obok pokoju nauczycielskiego, gdy znowu zobaczyłam tego mężczyznę. Był nim wysoki brunet po czterdziestce, z lekkim zarostem, ubrany w elegancki płaszcz i czarne spodnie.

- Był pan u niego w domu?

- Oczywiście, ale nikt nie otwierał drzwi.

Przylgnęłam do ściany i przez uchylone drzwi podsłuchiwałam ich rozmowę.

- Nie mamy z nim kontaktu. Nie wiemy gdzie się podziewa.

- Będę zmuszony to zgłosić - odpowiedział formalnym tonem.

- Proszę jeszcze zaczekać - rozpoznałam głos pani Fry. - Ostatnio miał ciężko w szkole.

- Jestem jego kuratorem, nie psychologiem. Zajmuję się jego nadzorem, resocjalizacją. Tym czasem on nie przychodzi do szkoły, opuszcza się w nauce i wszczyna bójki. Moim obowiązkiem jest zawiadomić w tej sprawie sąd.

Równo z dzwonkiem uciekłam spod drzwi i prawie spóźniłam się na historię. Siedziałam cicho, nie zdradzając Colinowi ani słowa o swoim odkryciu. Sama długo główkowałam nad powodem przydzielenia Adamowi kuratora. Musiał mieć kiedyś problemy z prawem... Kim był ten chłopak?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top