11. Halloween c.d.
Bailey
Odwróciłam się z myślą, że zobaczę Adama. Jednakże stał za mną niższy chłopak z włosami muśniętymi fioletową farbą.
- Landon? - Skanowałam jego twarz pomalowaną na czaszkę.
- Tak. - Zaśmiał się, wtykając ręce w kieszenie czarnych spodni. - Aż tak strasznie wyglądam?
- Co ty tu robisz?
Był zakaz wpuszczania ludzi z zewnątrz do szkoły. Przecież przy głównym wejściu stali nauczyciele, którzy sprawdzali bilety i listę uczniów.
- Jacyś goście wpuścili mnie przez okno.
Pokiwałam głową z podziwem.
- Będziesz miał przerąbane.
- Co ty, nikt się nie zorientuje. Specjalnie pomalowałem twarz.
Wzięłam łyk napoju, przypominając sobie sobotnią imprezę.
- Przepraszam za zeszły weekend - powiedział, jakby czytając mi w myślach. - Trochę mało pamiętam. Sam nie wiem, dlaczego się upiłem. Zazwyczaj jestem ten trzeźwy.
- Chodźmy na bok.
Pociągnęłam go na trybuny z granatowymi krzesełkami, by móc się nawzajem lepiej słyszeć. Usiedliśmy w ostatnim rzędzie, oglądając z góry bawiących się do muzyki licealistów.
- Niezła zabawa.
- U was nie ma dyskoteki?
- Jest, ale oglądamy jakiś denny horror. Urwałem się, by przyjechać do was.
Uśmiechnęłam się na jego słowa. Specjalnie zrezygnował ze swojej dyskoteki, by spotkać się ze mną?
- Jeszcze raz przepraszam. - Popatrzył mi głęboko w oczy.
- Było, minęło.
- Wiem, że cię do siebie zraziłem. Nie odpisujesz na moje wiadomości.
- Och, wybacz. Miałam to zrobić. Nie chciałabym, żeby tamten wieczór wpłynął na naszą relację.
Przeczesał palcami włosy i uśmiechnął nieśmiało.
- Czy ja ci się wtedy oświadczyłem?
Zaśmiałam się głośno, co go z powrotem rozluźniło.
- Nie, aż tak nie pojechałeś. - Dołączył do mnie, śmiejąc się lekko.
- To co się stało w salonie? Wiem, że wcześniej rozmawialiśmy w kuchni, a potem zaprowadziłaś mnie na górę.
Zastanowiłam się, czy przypominać mu jego pytanie o chodzenie. Nie lepiej dać mu inną okazję na ten krok?
- Tańczyliśmy - to było prawdą.
- I tak przepraszam. Zawaliłem, wiem.
Patrzył na mnie czekoladowymi oczyma, w których skrywała się szczera skrucha i wyrzuty sumienia.
- Zapomnijmy o tym. - Posłałam mu przyjazny uśmiech. - Chodźmy lepiej do reszty. Daniel i Colin z Thomasem też są i właśnie bawią się beze mnie.
Wstaliśmy oboje z krzeseł, które złożyły się z hałasem.
- Ups!
- Nic się nie stało. - Zaśmiałam się. - Zawsze o tym zapominam.
Znalazłam dwóch zombiaków i zaczęłam podskakiwać równo z nimi. Dołączyła do nas Chloe z Jokerem, witając się z Landonem.
- Stary, co ty tu robisz?! - krzyknął Daniel.
- Bawię się!
Ta odpowiedź wystarczyła i całą szóstkę tańczyliśmy do muzyki puszczanej przez Eda. Cały sprzęt należał do niego oraz nauczyciela muzyki, a uczniowie mogli pisać na kartce swoje propozycje na kolejne kawałki.
Nadszedł czas na prośbę Chloe, a z głośników rozbrzmiało "Heathens". Wszyscy przebrani za postacie z "Legionu Samobójców" unieśli ręce w górę. Blondynka piszczała zadowolona, a ja cieszyłam się głównie z faktu, że to piosenka mojego ukochanego zespołu.
- Widzieliście Adama? - zapytałam Colina i Thoma.
- Nie. Może nie przyszedł? - odpowiedział przyjaciel.
- Mówił, że przyjdzie. Poszukam go.
Blondyn położył mi dłoń na ramieniu.
- Zostań, Bailey. Pobaw się z nami!
Zaprezentował z chłopakiem zabawny piruet, ale ani trochę mnie nie przekonał. Wydostałam się na korytarz, dopiero teraz odczuwając, jak głośna muzyka zepsuła mi słuch. Słysząc jak przez mgłę, zaczęłam szukać Adama. Na sali nigdzie go nie widziałam. Przy żadnym stole, na żadnym krześle, pod żadną ścianą, a już na pewno nie wśród tańczących. Zaczęłam się martwić, co może było bezpodstawne, może właśnie siedział w domu i grał na kompie.
Na samym końcu, przy szafkach, mignęła mi sylwetka z tatuażami na rękach. Nie dużo osób posiadało czarne rękawy. Jednym z nich był Will, przez co naszły mnie złe przeczucia. Nie sądziłam, by należał do grupy organizującej podchody dla pierwszoklasistów, które swoją drogą, odbywały się dopiero za godzinę.
Moje rozważania przerwał pisk mikrofonu, dochodzący z głównej sali, a tuż potem bliżej niezidentyfikowane hałasy.
Adam
Szczerze, to nie wiem co mnie podkusiło, by przyjść na dyskotekę. Nigdy nie bywałem na imprezach szkolnych, a jeśli już, to podpierałem ściany. Nie miałem prawdziwych przyjaciół, a z czasem pozbyłem się i tych fałszywych, siedziałem w cieniu, nie zgłaszałem się na lekcjach, rzadko kiedy ktoś mnie zapraszał na urodziny czy domówki, ale było mi dobrze samemu ze sobą.
Wiedziałem, że zabawa ma miejsce na sali gimnastycznej, ale nie chciałem od razu znaleźć się w gronie przebierańców. Sam przyszedłem w obowiązkowej bluzie, czarnych jeansach i znoszonych już trampkach. Nie miałem jak załatwić sobie stroju, nie w obecnej sytuacji.
Miałem nadzieję, że gdzieś na korytarzu znajdą Bailey, ale chyba na mnie nie czekała. Dlaczego w ogóle na to liczyłem? Przyszła ze swoimi przyjaciółmi i pewnie od początku bawiła się z nimi przy popularnej muzyce. Kilka dni temu ktoś ukradł mi słuchawki więc nie mogłem już słuchać swoich piosenek. Nie będę chodził jak debil z telefonem i włączoną muzyką, by każdy mógł skomentować moje smęty.
Po półgodzinie trwania dyskoteki, wślizgnąłem się na salę. Nie spodziewałem się, że wszyscy się przebiorą. Każda osoba, co do jednej, tańczyła w wymyślnym lub mniej oryginalnym stroju. Czułem się jak zawsze inny i odsunięty od społeczeństwa. Nic nowego.
Poszedłem nalać sobie czegoś do picia i spróbować przekąsek. Odkąd wyniosłem się od ojca, chodziłem głodny i chudłem w oczach. Zanikały moje wypracowane kiedyś na siłowni mięśnie. Dostrzegłem w samym środku tłumu Colina ze swoim chłopakiem. Nie wiem, czy na ciemnej ulicy bym ich poznał. Przebrali się za zombie; pomalowali twarze, ubrali podarte ciuchy, ale nadal widziałem ten sam szeroki uśmiech. Polubiłem ich. Wydawali się nieszkodliwi jak Bailey. Skakali razem do muzyki, nie wyglądając w ogóle jak para. Dopiero przydługi pocałunek udowodnił, że to żadna przyjaźń.
Brunetki jednak nie było wśród nich. Dziewczyna ubrana za Harley Quinn wyglądała mi na jej koleżankę, Zoe czy jakoś tak. Rozejrzałem się wokół, nie wiedząc, jakiego przebrania szukam. Duża część dziewczyn odwzorowała postacie super bohaterek lub super przestępców. Widziałem też aniołki, diabełki, kotki, króliczki, postacie z horrorów, duchy i coraz bardziej rozebrane panie.
Nie wiem dlaczego, ale popatrzyłem na trybuny, na których zazwyczaj zasiadała widownia. Gdzieniegdzie ktoś siedział i pewna brunetka należała do tego grona. Nie byłem tylko nadal pewny czy to ona. Z tej odległości, przy zgaszonych światłach, widziałem jedynie dziewczynę z warkoczami w czarnej sukience. Rozmawiała z jakimś chłopakiem, który na pewno nie był Colinem czy innym jej kolegą.
Poczułem się całkowicie niepotrzebny w tym miejscu. I tak nie miałem z kim się bawić. Ba, nawet nie zamierzałem tego robić. Przyszedłem głównie dla niej, a i tak mało ją obchodziłem. Nie poczułem się zazdrosny, czy rozczarowany, tylko niepasujący do otaczającej, kolorowej scenerii.
- Kogo my tu mamy - odwróciłem się na słowa wymówione wprost do mojego ucha. Zobaczyłem dużego chłopaka z maską na twarzy. Nie musiałem długo główkować, by się domyślić, że to Nathan.
- Nie sądziłem, że wpadniesz. - Zaśmiał się. - Co nie, panowie?
Dwójka innych pokiwała ze śmiechem głowami. Słabo ich słyszałem przez zagłuszającą muzykę, ale jeszcze nie oślepłem.
- Jesteś zajęty? - zapytał kulturalnie.
- Nie.
- To może pójdziesz z nami na spacerek? Aktualnie także nic ciekawego nie robimy.
Próbowałem się opierać, ale wyprowadzili mnie na szeroki korytarz. Śmiali się z mojej reakcji, a ja patrzyłem na wszystkich mijanych ludzi, którzy nie zwracali na nas najmniejszej uwagi. Nie mogłem pozwolić na kolejne upokorzenie ze strony Natha i jego paczki. Przecież nie należałem do tych słabych kujonów, którzy srają w gacie na sam widok starszych mięśniaków. Potrafię się bić, na ręce jak i słowa.
- Czego chcecie? - warknąłem.
Wcześniej spadł mi z głowy kaptur, więc czułem się całkowicie na widoku.
- Nudziło nam się, tak jak tobie. Podchody są dopiero za jakąś godzinę, ale możemy zrobić własne.
Popchnął mnie do przodu, jakby nakazując iść. Było ich trzech, a ja jeden. Liczyłem w głowie jakie mam szanse, gdybym musiał się obronić lub zaatakować. Nie chciałem robić nikomu krzywdy, być zawieszonym i tak dalej, ale nie mogłem pozwolić na całkowity brak szacunku wymierzony we mnie z potrójną siłą.
- Zostawcie mnie w spokoju. Wracam na salę - zaprotestowałem.
- Nie stawiaj się, młody - sapnął ten z tatuażami. Mimo, że byłem tylko rok młodszy, lubili używać tego określenia.
- O, jak klimatycznie - zaśmiał się Nathan.
Wkroczyliśmy na pierwszą trasę, jak się domyślam, podchodów. Na parapetach poustawiano zapalone świeczki, których światło odbijało się od okiennych szyb.
- Myślicie, że wywołamy ducha?
- Tak się składa, że mamy ze sobą planszę - wtórował śmiechem trzeci chłopak.
Nagle znikąd wyciągnął kwadratową planszę jak do gry, tylko że znajdowały się na niej litery alfabetu, cyfry i jakieś dziwne napisy.
Rzucili ją na podłogę i pociągnęli mnie w dół. Usiadłem po turecku, obmyślając tylko plan ucieczki. Wkurzało mnie, że daję tak sobą pomiatać, oni mają niezły ubaw, a ja tracę szacunek w oczach całej szkoły. Mam ludzi gdzieś, ale jak dotąd udawało mi się zachować dobrą opinię. Nikt nic nie wiedział, nie zadawał pytań...
- Duchu, duchu, jesteś tu?
Nathan nagiął się nad tablicą, pytając powietrze zabawnym głosem.
- Jest! - krzyknął Tatuaż, podrzucając planszę w górę.
- Jesteście żałośni - westchnąłem, udając znudzonego.
- Zamknij mordę - warknął Nath. - Zobaczmy, jakiego ducha udało nam się wywołać.
Zaczęli bawić się grą, jeżdżąc wskaźnikiem po literach. Wspólnie ułożyli imię Monic, na co dostałem gęsiej skórki.
- Monic - odczytali jednogłośnie i popatrzyli wprost na mnie. - To chyba twoja matka. -Wybuchnęli głośnym śmiechem, który zdenerwował mnie jeszcze bardziej. Zacisnąłem dłonie w pięści, na co Tatuaż poklepał mnie po plecach.
- Pogadaj z nią! Może coś ci leży na sercu.
Cała sytuacja wydawała się im bardzo zabawna, a mnie aż nosiło od środka.
- Monic? - zapytał Nath, a Chłopak nr 3 poruszył planszą. - Jest tutaj, widzicie? Jaka napalona. Kochanie, może nam się urzeczywistnisz?
- Mam przy sobie dziesięć dolarów. - Tatuaż rzucił zielonym banknotem.
- No dalej, wiemy, że to lubisz.
Nie wytrzymałem. Rzuciłem się na niego z pięściami. Uderzyłem raz, drugi, aż dwójka pozostałych musiała mnie odciągnąć. Wtedy i ja dostałem. Skopali mnie po brzuchu, a Nathan wstał z podłogi, otarł krew z wargi i uderzył mnie z pięści w twarz. Chwilowo nic nie widziałem, jedynie mroczki przed oczami. Tatuaż wykręcał mi boleśnie rękę, a Chłopak nr 3 musiał powstrzymywać Natha, by ten znowu nie próbował złamać mi nosa.
- Wracamy - rzucił. - Bierzcie go i idziemy!
Początkowo ciągnęli mnie po podłodze, ale w połowie drogi odzyskałem pełną świadomość i zacząłem iść o własnych siłach. Nie byliśmy daleko sali, więc szybko wepchnięto mnie do środka, a każda para oczu skierowana była prosto na mnie. Prawdopodobnie czerwonego, spoconego i ze śladami pobicia.
Bailey
Wbiegłam na salę, gdzie przestała grać muzyka, a wszyscy zebrani patrzyli z wyczekiwaniem na scenę. Zamarłam z dłonią przytkniętą do ust, gdy zobaczyłam tam Adama trzymanego przez Nathana, Willa i Scotta.
- Co się dzieje? - zapytałam łamiącym głosem przypadkowego wampira.
- Biją się chyba - odparł, wzruszając ramionami.
Przecisnęłam się bliżej sceny, gdzie znalazłam Colina z Thomasem. Musieli się rozdzielić z Chloe i jej chłopakiem oraz Landonem.
- Col, co jest? - zapytałam przyjaciela, nie odwracając wzroku od Adama.
Jego nos był cały siny i opuchnięty, nie zauważyłam krwi, ale wyglądał okropnie. Nathan także miał ślady pobicia na twarzy. Co się stało? Gdzie byli, że niczego nie widziałam?
- Spokojnie, Bailey. - Położył mi rękę na ramieniu. - Zaraz wszystko się wyjaśni.
Nie miałam zamiaru czekać. Krzyczałam do Natha, by zostawił chłopaka w spokoju, ale nikt mnie nie słyszał. Panował zbyt duży harmider.
W czasie, gdy trójka chłopaków czekała z brunetem na scenie, na salę wszedł Alex - rudy trzecioklasista, należący do paczki Nathana, niosący głęboką miskę wody. Złapałam przyjaciela mocno za rękę, dając mu znak, że musimy coś zrobić. Wszyscy inni stali jak wryci i czekali na możliwą tragedię, a ja miałam przed oczami jedynie bezsilnego Adama.
- Jak się bawicie, sokoły?! - krzyknął Nathan do mikrofonu, na co usłyszeliśmy głośne wiwaty.
Dzikimi sokołami nazywała się nasza drużyna koszykarska, która była chlubą szkoły. Sama lubiłam od czasu do czasu przyjść na mecz.
- Znacie już Wilde'a?! - wskazał na bruneta.
Mało kto odpowiedział twierdząco.
Nagle chluśnięto w niego całą zimną wodą znajdującą się w przyniesionej misce. Adam zadygotał i jęknął przeraźliwie głośno, co rozdarło mi serce.
- Colin, zróbcie coś! - piszczałam spanikowana.
Złapałam z Adamem kontakt wzrokowy, a w jego oczach widziałam złość i ból. Najchętniej znalazłabym się na jego miejscu, by móc oszczędzić mu upokorzenia.
Na szczęście oprócz Colina na scenę wparowało więcej osób. Wysocy chłopcy odsunęli trójkę na bok, uwalniając tym samym Adama z uścisku. Zachwiał się na własnych nogach, ale gdy tylko odzyskał równowagę, uciekł mokry z sali.
- Przed państwem Adam Wilde! - wrzasnął Nath, gdy udało mu się z powrotem dostać do mikrofonu. - Syn najlepszej kurwy w mieście!
***
W poniedziałek dyrektor oznajmił, że zarówno Nathan jak i Adam zostali zawieszeni. Na dwa tygodnie. Nie obchodziło go, kogo była wina, kto zaczął i o co poszło. Już drug raz doszło do bójki między tymi chłopakami, więc kara wydawała się mu adekwatna.
Chodziłam po szkole jak chmura burzowa. Ciskałam piorunami w każdego wścibskiego ucznia, którego zabrakło na pamiętnej dyskotece. Posyłałam wrogie spojrzenie reszcie paczki trzecioklasistów, reagowałam na ich zaczepki i pokazywałam na każdym kroku środkowy palec. Nawet Colin stwierdził, że nigdy nie widział mnie tak złej.
Dużo osób obraziło się na Natha, że zniszczył imprezę. Nie zrealizowano podchodów, nie wybrano króla i królowej potworów, nie ogłoszono wyników konkursu na najlepszą dynię, nie dotrwaliśmy do dziewiątej wieczorem. Dyrekcja zakończyła zabawę, poprosiła o opuszczenie budynku i obwieściła, że winni poniosą konsekwencje. Plus Thatcher wraz z kolegami odkupią zalany sprzęt.
W głowie echem odbijały mi się ostatnie słowa Nathana. Wyzwał publicznie zmarłą matkę Adama i możliwe, że przez to wcześniej się pokłócili. Od początku ich chorej relacji miał jakieś problemy dotyczące jego rodzicielki. O co mu chodziło? Dlaczego tak na nią najeżdżał? Jak mógł bezcześcić imię zmarłej? Kim, do cholery, był, że mógł niszczyć Adama?!
Chloe nie odzywała się do mnie przez następne dni, bo stwierdziła, że zachowuję się szorstko i nie miło. Daniel potwierdził jej słowa, jedynie Colin został po mojej stronie, jak zawsze.
W czwartek odprowadziłam go na zajęcia muzyczne. Niósł na plecach swoją gitarę w futerale, który obkleiłam kiedyś naklejkami, co nazwał pedalskim. Pedalskim! On. Gej!
- I zluzuj może trochę w szkole, co? - wszedł na niewłaściwe tory.
- Ty też? - Wywróciłam oczami.
- Wiem, że jesteś zła i to rozumiem, ale nie naskakuj tak na Chloe i Daniela. Nic ci nie robią.
- Wiem, przepraszam...
- Nie mnie przepraszaj. - Uśmiechnął się pokrzepiająco. - Jak się zdenerwujesz, potrafisz być okropna.
- Serio? - Zaśmiałam się, kopiąc kamyk leżący na chodniku. - Ty za to wyglądasz zabawnie jak jesteś zły. Marszczy ci się czoło, o tutaj! - Dotknęłam palcem miejsca między jego brwiami.
- To co? Zrezygnujesz z panny Lepiej Nie Wchodź Mi W Drogę?
- Dobrze, ale nie oczekuj tego samego od Natha i jego bandy.
- Oczywiście, że nie. - Uniósł obronnie ręce. - Z nimi możesz robić co chcesz. Niech poczują gniew Bailey!
***
Dwa tygodnie bez odrobionych zadań domowych i notatek z lekcji mogłyby się okazać dla Adama bardzo niekorzystne. Pomyślałam, że pewnie nikt inny mu nie pomoże i ja sama pójdę pod jego dom, by zanieść zeszyty.
Musiałam zapytać się wychowawczyni o jego adres zamieszkania, tłumacząc, do czego mi jest potrzebny. Zapisała mi go na małej karteczce, którą wsunęłam do kieszeni jasnych jeansów.
- To miło z twojej strony. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Drobiazg.
Wychodząc z klasy, popatrzyłam na tablicę ogłoszeń. Ktoś zgubił psa, więc oderwałam kawałek kartki z numerem telefonu, który dołączył do adresu Adama, samorząd szkolny zapraszał na zbiórkę pieniędzy na chorą dziewczynkę, nadal wisiały reklamy piątkowej dyskoteki, a wśród kolorowych ulotek przypięto zdjęcie prawie nagiej kobiety z obraźliwymi podpisami. Zmarszczyłam z odrazą brwi i od razu zerwałam ogłoszenie z tablicy.
- Co robisz?! - zapytał z żalem Will, jakbym zniszczyła mu zabawkę.
Wyrzuciłam zgniecione zdjęcie do kosza i odwróciłam się szybko na pięcie.
Nie za daleko zaszłam, bo roznegliżowane zdjęcia wisiały na każdym kroku. Obległy całą szkołę. I już byłam pewna, że przedstawiały matkę Adama. Tym bardziej, że tytuł głosił: "Gorąca Pani Wilde".
Jechałam autobusem dłużej niż zwykle, wysiadając na przystanku, na którym prawdopodobnie zawsze można było spotkać Adama.
Na podanej przez panią Fry ulicy stały niewielkie domki w różnych kolorach. Jedne prezentowały się dość biednie, w inne włożono więcej pieniędzy.
Numer trzydzieści osiem Adama był żółtym budynkiem w kształcie sześciokąta, z odpryskującą ze ścian farbą, zaniedbanym ogródkiem wielkości mojego podjazdu, oknami bez firanek czy zasłon i starym dachem, nadającym się do odnowy. Nie zraził mnie wygląd jego domu, bo nie patrzyłam na takie rzeczy. Nie każdy ma tyle pieniędzy, by żyć w luksusach.
Zapukałam do ciemnobrązowych drzwi, ignorując małą kołatkę. Czekałam, aż ktoś mi otworzy dobrą minutę. Nie chciałam rezygnować i wytrwale wpatrywałam się w wizjer. Szczęk zamka nastąpił krótko po tym, jak zobaczyłam twarz mężczyzny w oknie. Ten sam otworzył mi drzwi i zmierzył nieobecnym spojrzeniem. Śmierdziało od niego alkoholem, ale nie wyglądał na pijanego. Może dopiero zaczynał codzienną rutynę.
- Czego? - zapytał nieuprzejmie.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyniosłam lekcje dla Adama.
- O, to słodkie. - Uśmiechnął się nieszczerze.
- Mogę wejść?
- Nie! Jestem zajęty. Tak, muszę coś zrobić.
Patrzyłam na jego bladą twarz wykrzywioną w grymasie. Nie pozwolił spotkać mi się ze swoim synem i nie wiedziałam, czy nie uciec spod drzwi.
- To proszę mu to przekazać. - Wyciągnęłam przed siebie ręce pełne zeszytów.
- Ale go tu nie ma - odparł.
- To nic. Proszę mu później dać.
- Nie wrócił od kilku tygodni. Albo miesięcy? Sam nie wiem. Który dzisiaj mamy?
Zrobiłam trzy krotki w tył, nagle przestraszona.
- Adam już tutaj nie mieszka?
Mężczyzna pokiwał przecząco głową.
- To przepraszam, do widzenia.
Szybkim krokiem wróciłam na przystanek autobusowy, oddychając jak po ciężkim maratonie. Wychodziło na to, że Adam nie mieszkał już z ojcem, a co gorsze, mężczyzna zbytnio się tym nie przejął. Nie mogłam pojąć jego obojętności. Podziękowałam Bogu, że obdarował mnie wspaniałym i kochającym tatą, który zrobiłby dla mnie wszystko.
Ale gdzie w takim razie był Adam? Wynajmował jakieś mieszkanie? Przeniósł się do licealnego akademika? Dawno pożegnał się z ojcem, czy zrobił to ostatnio? Gdzie go znajdę? Czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top