10. Halloween
Bailey
Nowy tydzień, znienawidzony poniedziałek, ten sam środek transportu, znane twarze, nudne lekcje, stresujące kartkówki, rozmowy ze znajomymi, pizza na lunch, dziwne spojrzenia, szepty po kątach, Adam śpiący na historii, skoki przez kozła, plakaty reklamujące dyskotekę, szkoła przystrojona dyniami i kościotrupami, krążące plotki, aż w końcu dzwonek obwieszczający koniec ósmej lekcji.
Przez cały dzień chłopak wydawał się bardziej spięty niż zazwyczaj, mniej rozmowny, zmęczony, a pod jego oczami widniały sine półkola, jakby nie spał całą noc. Siedząc razem w autobusie, próbowałam go trochę rozbawić, opowiadając o wpadce Colina na korytarzu. Adam jednak mnie nie słuchał i patrzył na mijane budynki.
- A na dyskotekę się wybierasz?
Na reszcie udało mi się zwrócić jego uwagę.
- Mhm?
- Nie mów, że nie zauważyłeś plakatów, które wiszą na każdym korytarzu. Nawet twojej szafce.
Zmierzył mnie spojrzeniem, mówiącym "skąd wiesz, gdzie mam szafkę?".
- Widziałem.
- Jest w piątek. Idzie cała klasa.
- No nie cała, bo ja nie.
Wywróciłam oczami, jak to miałam w zwyczaju.
- Nie daj się prosić, będzie fajnie. Te halloweenowe są najlepsze. Pewnie podadzą jakieś przekąski, słone paluszki. - Pomachałam mu dłonią przez twarzą. - Didżejem będzie taki Ed, a cheerleaderki ubiorą mraśne wdzianka.
Nadal nie wyglądał na przekonanego. Powiedziałam właśnie o laskach, które skorzystają z okazji, by założyć jak najbardziej skąpe ubrania z szafy!
- Zero alkoholu, bo nauczyciele pilnują. Trzeźwa zabawa przy fajnej muzyce, z fajnymi dziewczynami i taką jedną fajną Bailey. - Poruszyłam zabawnie brwiami.
- Jezu, nie mam nawet w co się ubrać.
- Gadasz jak typowa kobieta.
- Mówię serio.
- Ja też nie mam pomysłu, ale coś wykombinuję. Nie musisz się przebierać. Nie wszyscy to robią.
Patrzyłam na niego wyczekująco, bo przestał mieć ten poważny wyraz twarzy.
- Okej, przyjdę.
Zapiszczałam ucieszona, na co przyłożył palec wskazujący do ust.
- Do piątku jeszcze dużo czasu, więc mogę się rozmyślić.
- Nie rozmyślisz. Pewnie przekonała cię fajna Bailey.
- Mhm, oczywiście.
- Twoje marzenia jednak legną w gruzach, bo szanuję swoje ciało.
We wtorek po lekcjach poszłam z Chloe na zakupy. Colin mimo swojej orientacji nie lubił chodzić po galeriach, jak inni faceci. Jednak czasem udawało mi się go tam zabrać. Sama nie chodziłam długo po sklepach, więc nie nudził się aż tak bardzo.
Washington Square, tak jak całe Portland, był ozdobiony halloweenowymi dekoracjami. Pod sufitami wisiały wielkie kościotrupy, duchy, dynie, czarownice z czarnymi kotami, klowny, a nawet postacie z horrorów. Zaskoczyły mnie ruchome rzeźby, straszące przechodzących ludzi. Zrobiłyśmy sobie z Chloe kilka zdjęć, śmiejąc się donośnie, gdy którejś dekoracji udało się wywołać pisk dziewczyny.
- Uwielbiam halloween! - Biegała między sztucznymi świecami.
- Nie zachowuj się jak dzieciak. - Zaśmiałam się. - Chodźmy lepiej do tego sklepu.
Weszłyśmy do jednej ze znanych sieciówek w poszukiwaniach stroju na dyskotekę. Już przy wejściu witały nas czarne, tiulowe suknie i ubranka dla małych Supermanów. Doroślejsze kreacje znajdowały się na damskim dziale, bardziej w tylnej części sklepu. Rzuciła mi się w oczy cekinowa sukienka, uszy kota i jednoczęściowe kostiumy.
- Będę jednorożcem! - Zachichotała Chloe, przytulając się do różowego materiału.
- Śliczny jest, ale... drogi. - Pokazałam jej metkę.
- A to?
Podeszłam za nią do wieszaków ze strojami Kobiety Kot i księżniczek.
- Lateks czy koronka?
- To zbyt wyzywające, a sukienki chyba za małe.
Blondynka zmierzyła strój Śnieżki krytycznym wzrokiem i zgodziła się, że nie pasuje.
Zaczęłam się lekko niecierpliwić, bo nie mogłam znaleźć nic dla siebie, a Chloe łaziła w tę i z powrotem po kilka razy.
- Nie patrz na mnie, szukaj czegoś dla siebie - poleciła.
- Spoko, pomogę. Raczej nie tego potrzebuję.
Miałam już w głowie ułożoną całą stylizację i zaczęłam myśleć, czy w mojej szafie znajdę wszystkie potrzebne elementy.
- Patrz! Idealne.
Skierowałam wzrok na czerwono-niebieski komplet.
- Harley Quinn? - Uniosłam jedną brew.
- Patrz, jest nawet kij i tatuaże.
- Wiesz ile dziewczyn się tak ubierze?
- Pewnie każda tak myśli, więc zostanę tylko ja. - Uśmiechnęła się, wpatrując się w krótką bluzeczkę Harley.
- Dobra, bierz to i idziemy do kasy.
Odwiedziłyśmy po drodze Rossmana i kupiłyśmy przeróżne kosmetyki. Ja włożyłam do czerwonego koszyka tylko czarny cień i eyeliner, a Chloe kolorowe spreje do włosów, paletkę cieni, kredki do oczu, czerwoną pomadkę i ćwiekowe bransoletki. Patrzyłam z podziwem na jej zapał.
- Będę jeszcze lepsza niż Margot Robbie.
Uśmiechnęłam się, potakując i wyobrażając sobie blondynkę w całej kreacji. Jej kolor włosów pasował idealnie do Harley, a z taką ilością akcesoriów odwzoruje postać w stu procentach.
Przedostatnim celem podróży był lumpeks, znajdujący się na parterze. Modliłam się w duchu na dostawę lub żeby znaleźć choć jedną, czarną sukienkę. Przeglądałam po kolei wszystkie wieszaki, ignorując Chloe, okazującą swój wstręt do używanej odzieży. Ja nie chciałam przepłacać za zwykłą sukienkę, którą ubrałabym może raz w życiu. W second handach można było zaś znaleźć istne perełki.
Przy okazji kupiłam dwa pastelowe sweterki, crop top z liczbą "98" oraz jeansową spódniczkę z guzikami.
- Widzisz? - Uśmiechnęłam się do Chloe. - Można znaleźć coś ładnego.
Niechętnie się zgodziła i pomogła mi w poszukiwaniach.
Po kilku minutach natrafiła na trapezową sukienkę przed kolano w upragnionym kolorze. Wyrwałam ją jej z rąk i pognałam do kasy. Niska kobieta zapakowała ubrania do reklamówki i podała kwotę, którą powtórzyłam koleżance.
Na koniec zaszłyśmy jeszcze do kawiarni, zamawiając po gorącej czekoladzie. Uwielbiam ten napój i mogłabym go pić niezależnie od pogody. Delektując się bitą śmietaną, obserwowałam innych kupujących, biegających od sklepu do sklepu, mężów czekających na ławkach na swoje żony, i grupki dziewcząt, szukających idealnych strojów na Halloween.
***
Od dyskoteki dzieliły nas tylko dwa dni. Cała szkoła żyła nadchodzącym wielkimi krokami piątkiem. Samorząd zaangażował się jak nigdy w wystrój sali gimnastycznej i konkursy. Chodziły plotki, że wybiorą króla i królową wieczoru. Ciekawe, komu przypadnie ten zaszczyt?
Na przerwie obiadowej Adam pierwszy raz dosiadł się do naszego stolika. Zajął krzesło obok Bena, nie uczestnicząc zbytnio w rozmowie. Dotyczyła oczywiście Halloween i naszych planów. Daniel, by pasować do swojej dziewczyny, miał się wystylizować na Jokera, Thomas chciał wyglądać jak zombie, Trójka miała przebrać się za agentów, a Colin... czekał z tym na ostatnią chwilę.
- Nie masz pomysłu, kochany? - zapytałam przyjaciela.
- Chciałbym się dopasować do Thoma.
- To bądźcie oboje zombie. Możecie nawet wpaść do mnie, to pomogę wam się umalować.
Uśmiechnęli się na zgodę i wrócili do jedzenia swoich porcji.
- A ty? - Popatrzyłam na Adama.
- Nie przebieram się.
- Och, no dobrze.
Ben zamienił się ze mną miejscem, bym mogła siedzieć bliżej kolegi.
- A ty?
- Nie wiem jak to określić... Coś jak dziewczynka z horroru, ale nie do końca. Pewnie będą mnie porównywać do Wednesday Addams. Efekt końcowy zobaczysz w piątek.
- Nie mogę się doczekać - zażartował.
- Ja też - usłyszeliśmy nagle za plecami.
Odwróciłam się, by móc spojrzeć Nathanowi w oczy. Ubrany w luźną koszulkę, opierał się dłońmi o oparcie mojego krzesła.
- Słucham?
- Tak tylko stoję. Nie mogę uczestniczyć w waszej rozmowie? - Zrobił smutną minę.
- Przeszkadzasz nam.
- Tak, Adam?
Popatrzyłam wyczekująco na chłopaka, który mierzył trzecioklasistę lodowatym spojrzeniem.
- Nie. Wszystko okej.
Nathan usiadł naprzeciwko niego, zwracając tym samym uwagę reszty stolika. Colin chciał wstać, ale Thomas go powstrzymał. Każdy czekał na to, co się wydarzy.
- Poczęstujesz mnie?
Adam przysunął ku niemu miskę z frytkami, zaciskając palce drugiej ręki na brzegu stołu.
- Adam, nie musisz tego robić - szepnęłam.
Zbył mnie potrząśnięciem głowy.
- Co tam, kurduplu? Jakieś imprezki? Dupeczki?
Miałam wrażenie, że brunet zaraz wstanie i roztrzaska uśmiech Nathana o ścianę.
- Masz taką laskę obok, a nic z tym nie robisz - westchnął przeciągle.
- Nath, masz jakiś problem? - zainterweniował Colin.
- Bo co, młody? Skopiesz mi tyłek? No, dawaj. - Zaśmiał się i wstał od stołu.
Przyjaciel jednak nie opuścił swojego miejsca, tylko wymienił z Thomasem porozumiewawcze spojrzenia.
- To ty! - krzyknął nagle Nathan. - Ten pedał, którego zlałem rok temu.
- Odwal się, okej?! - Thomas stanął w obronie swojego chłopaka.
- No, to ty, ten drugi pedał.
Teraz i mną zaczęło rzucać. Jakim prawem ten dupek podszedł do naszej grupy, zakłócił spokój, przerwał rozmowę i miał czelność obrażać moich przyjaciół?
Adam ścisnął moją rękę pod stołem, dając znak, żebym nie robiła niczego pochopnego.
- No, tak jest dobrze, zamknijcie się, psy - warknął Nath.
Adam powiększył ścisk, czując jak napinają się wszystkie moje mięśnie. Łobuz wrócił w tym czasie na wcześniejsze krzesło i popatrzył prosto na chłopaka.
- Masz to?
Adam pokiwał głową na nie.
- Chyba wyraziłem się jasno - Thatcher wycedził przez zęby.
Brunet nie odpowiedział i wytrwale walczył na spojrzenia. Nie odpuścił, to drugi uciekł wzrokiem i przeklął pod nosem, podnosząc się z siedzenia.
- Dorwiemy cię po lekcjach.
Po wszystkich przeszły nerwowe szepty, ale i ulga. Tylko Adam siedział nadal zestresowany i wkurzony, że nie może wstać i pokazać Nathanowi, gdzie raki zimują.
Wróciłam ze szkoły autobusem z Colinem i Thomasem. Umówiliśmy się na szybki makijaż zombie, który ostatecznie przedłużył się do ponad godziny. Chłopcy potem od razu wyszli, by móc wyszykować się w swoich domach i przebrać w pocięte i ubrudzone rzeczy. Ja zaczęłam latać po domu i wyrzucać z szafy wszystko, co wydawało się niezbędne. Kupioną z Chloe sukienkę, czarne, prześwitujące rajstopy, creepersy, wstążki na szyję i do warkoczy, kosmetyki oraz plasterki i czarną farbę.
Ostateczny efekt zachwycił nawet moją mamę, która zaczęła robić mi zdjęcia w przedpokoju.
- Aż się ciebie boję! - zażartowała. - Denis! Chodź zobaczyć córkę!
Tata wyszedł z biura i krzyknął na mój widok. Oczywiście też z niego żartowniś. Poznali się z mamą w salonie luster.
- Super wyglądasz!
Przejrzałam się w lustrze o złotej ramie, wiszącym nad szafką z butami. Nos, kości policzkowe i wszelkie wystające elementy twarzy wykonturowałam czarnym cieniem, oczy podkreśliłam głęboką czernią, która współgrała z brązowymi tęczówkami, włosy zaplotłam w dwa, grube warkocze, szyję ozdobiłam chokerem własnej roboty, sukienka idealnie leżała na mojej szczupłej sylwetce, podrapane rajstopy ukazywały plastry na kolanach i wyciekającą niby-krew, a cały look uzupełniały sztuczne siniaki.
- Miłej zabawy!
Pożegnałam się z ucieszoną mamą i wyszłam z tatą na dwór. Wsiadłam do zaparkowanego przed budynkiem samochodu, gdzie przez szybę obserwowałam dzieci chodzące po domach za cukierkami. Chyba tylko w Ameryce to święto jest tak mocno obchodzone.
Przed liceum tłoczyło się pełno potworów, przystojnych wampirów, wilkołaków, piratów, nawet kosmitów, dalej grupki dziewczyn ubranych w krótkie sukienki lub... bieliznę, bo inaczej nie potrafię tego określić. Co najśmieszniejsze - szkołę zaatakowała plaga Harley Quinn. Już sama nie wiedziałam, kogo witam, bo każda wyglądała tak samo.
Odłożyłam do szafki niepotrzebne rzeczy i z małą torebką ruszyłam na salę gimnastyczną. Trudno było mi rozpoznać kogokolwiek, więc zadzwoniłam do Colina, byśmy spotkali się na głównym korytarzu na piętrze.
Usiadłam na ławce obok jakiegoś Spidermana, który udawał, że rzuca we mnie siecią.
- Bailey? - spojrzałam w górę na zielonego chłopaka.
- Colin? Nie poznałam cię!
Przytuliłam lekko przyjaciela i przypatrzyłam mu się dokładnie.
- Świetnie wyglądasz.
- A ty jeszcze lepiej. Serio. Ślicznie.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się słodko i poszliśmy razem na salę.
Byłam pod wrażeniem tutejszych dekoracji. Przewodnicząca szkolnego samorządu nigdy się tak nie postarała. Może to dlatego, że to jej ostatnie Halloween w tej szkole.
Wzięłam ze srebrnej tacy przystawkę w formie krakersów, a Col nalał nam krwistego napoju.
- Colin, to ty?
Odwróciłam się w stronę kolejnej Harley.
- Tak, a ja to Bailey. - Zaśmiałam się.
- Poznaję! Ale ślicznie wyglądasz!
- Jeju, dzięki! - Poprawiłam nerwowo włosy. - Ty za to...
- Tak, miałaś rację. Wyglądam jak połowa szkoły. Ale jest okej. Nie płaczę. Nie chcę żeby rozmazał mi się makijaż.
Poszliśmy z biedną Chloe na środek pomieszczenia, gdzie zaczęło się zbierać coraz więcej uczniów. Poznawałam po kolei niektórych z nich, ale duża część chowała się pod maskami, albo toną kosmetyków. Włączono upiorną muzykę, na podest weszła przewodnicząca, Claudia Norber, i powitała zgromadzonych.
- Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. A na pewno, bo przygotowaliśmy dla was dużo konkursów i najlepszą playlistę!
Zaklaskaliśmy, na co brunetka szeroko się uśmiechnęła. Była ubrana w zakrwawiony fartuch pielęgniarski.
- Roznieśmy tę budę!
Didżej zaczął od skocznej, basowej muzyki, która porwała wszystkich do tańca. Kręciłam się z Colem i Thomasem, którego w końcu odnaleźliśmy. Wyglądali jak dwie krople wody, a zgaszone światło działało na nich jak peleryna niewidka, skutkując częstymi pocałunkami.
Nie mogłam jednak wypatrzyć Adama. Nie dziwne, bo otaczało nas pełno przebranych osób, ale chciałam w końcu się z nim zobaczyć.
- Bailey? - ktoś dotknął mojego ramienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top