Rozdział #9
Wraz z Williamem postanowiliśmy, iż wspólnie porozmawiamy z moim ojcem o pomyśle Shelley'a. Miałam nadzieję, że zgodzi się na coś takiego. Szłam przez las lekko zdenerwowana. Wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa, jednak musiałam pogadać o tym z tatą. Te wilki były dla mnie jak rodzina i nie mogłam pozwolić na to, by stało się im coś złego. Przed wyjściem z lasu wzięłam głęboki wdech i lekko unosząc głowę ruszyłam do pensjonatu. William cały ten czas podążał za mną i choć on również się denerwował, co czułam doskonale, szedł pewnie za mną. Niedługo potem stanęliśmy przed wejściem do pensjonatu, gdzie akurat był mój tata. Mężczyzna był w trakcie rozmowy z jednym z przyjezdnych, więc trzeba było zaczekać, co wywoływało u mnie coraz większe nerwy i niepewność. W stresie zaczęłam bawić się palcami i nerwowo przebierać nogami, w którymś momencie William podszedł do mnie bliżej i, najpewniej chcąc dodać mi otuchy, położył mi rękę na ramieniu. Spojrzałam na chłopaka i wypuściłam ze świstem powietrze. Po kilku minutach tata skończył rozmowę i po pokierowaniu gościa w stronę recepcji spojrzał w moją stronę, uśmiechając się przy tym.
- No co tam Ray? - Rzucił tata.
- Dobrze, mam do ciebie pewną sprawę. - Starałam się brzmieć pewnie.
- Jaką?
- Dość... ważną jak mam być szczera. - Zagryzłam wargę i spojrzałam na tatę, który teraz patrzył na mnie nieco zdziwiony, ale w jego oczach można było dostrzec nutę niepokoju.
- Coś się stało? - Zapytał.
Zerknęłam na Williama, który zdążył już zabrać rękę z mojego ramienia i wycofać się trochę. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.
- Nie zupełnie, właściwe to chciałam zaproponować coś w rodzaju wycieczek edukacyjnych. - Wykrztusiłam.
- Wycieczek edukacyjnych?
- Tak, no bo widzisz. Ostatnio często mówi się o atakach wilków na ludzi, prawda? Pomyślałam więc, że mogłabym prowadzić spacery po lesie, a przy okazji opowiadać coś o wilkach, może dzięki temu ludzie będą ostrożniejsi. - Patrzyłam na tatę cały ten czas, on natomiast patrzył na mnie badawczo. Opuściłam lekko głowę.
- W zasadzie... To nie taki głupi pomysł - powiedział nagle, na co podniosłam na nowo głowę i spojrzałam na niego - ok, niech będzie. Dam ci kilka dni na przygotowanie się, a wtedy spróbujemy, zobaczymy co będzie z tego twojego pomysłu.
- Dziękuję tato. - Uśmiechnęłam się do ojca szerzej.
- Nie ma za co Riley, a teraz wybacz, muszę iść, mam trochę pracy. - Po tych słowach tata poszedł w swoją stronę.
Odwróciłam się do Williama i pisnęłam ze szczęścia, na co chłopak uniósł brew i uśmiechnął się rozbawiony. Nie mogłam uwierzyć, że mój tata się zgodził. Chwilę jeszcze spędziłam czas z moim nowym kolegą, potem jednak musiałam wracać do pracy, wieczorem natomiast zabrałam się za książkę o wilkach, którą wypatrzyłam kiedyś na wycieczce w górach. Zawierała dużo informacji na temat tych zwierząt, więc była dość dobrym źródłem informacji. Lektura wciągnęła mnie na tyle, iż ledwo zauważyłam moment, w którym zaczęło się ściemniać. Odłożyłam więc książkę, wypuściłam na zewnątrz psa, który cały ten czas spał u mnie w pokoju i poszłam doprowadzić się do porządku. Zajęło mi to na tyle długo, że zdążyło się już na dobre ściemnić. Pozostało mi więc położenie się do łóżka, co też zrobiłam. Zamknęłam oczy i zasnęłam niedługo potem.
W środku nocy ze snu wyrwał mnie głos, gdy otworzyłam oczy i rozejrzałam się, myśląc na początku, że to tata zobaczyłam dziwną niebieską poświatę odbijającą się od drzwi balkonowych. Patrzyłam na to ze zdziwieniem, aż w końcu odważyłam się wstać i podejść do feralnych drzwi. Otworzyłam je szybko i wyszłam na balkon, jednak dziwna poświata zniknęła, nagle dostrzegłam ją na dole. Tajemniczy głos nadal szeptał mi do ucha. Żądał bym za nim podążyła. Nie mam pojęcia co mną kierowało, ale ruszyłam do drzwi, by po chwili wyjść z pokoju i pokonać korytarz. Około minuty później byłam już na zewnątrz, jednak tak jak wcześniej tajemnicze światło zniknęło, by potem pojawić się dalej. Choć wiem, że nie powinnam to i tak podążyłam dalej za tym czymś, co prowadziło mnie coraz głębiej i głębiej w las. Po kilkudziesięciu minutach doszłam do czegoś co dawniej musiało być mostem, jednakże teraz to było tylko kilka desek ułożonych tak, by można było po nich przejść. Na środku tej konstrukcji pojawił się tajemniczy niebieski płomyk, patrzyłam na niego przez chwilę, aż ponownie usłyszałam tajemniczy głos, który kazał mi za sobą podążać. Weszłam więc na niepewną konstrukcje, niebieski płomyk zniknął i pojawił się kawałek dalej, ruszyłam tym "mostem" za nim. Niebieski płomyk znikał i pojawiał się coraz to dalej, a ja szłam za nim. W końcu dostrzegłam coś spomiędzy krzaków, nie widziałam z początku co to dokładnie było, jedyne co rzucało mi się w oczy to skrawek dachu. Domyśliłam się więc, iż zmierzałam do jakiegoś budynku.
Mostek, po którym szłam stawał się coraz mniej pewny i stabilny. Podążałam wciąż za tajemniczym płomieniem, ten pojawiał się i znikał, coraz dalej i dalej. W końcu dotarłam do miejsca, które widziałam przez krzaki, była to wielka stara posiadłość. Szyby w oknach były powybijane, drzwi zabite deskami, tynk odpadał ze ścian, a dach powoli zaczynał się zawalać. Gdy chciałam postąpić krok w stronę domu nie mogłam poruszyć nogą, tak jakby coś mnie trzymało w miejscu. Spojrzałam w dół, a wtedy zobaczyłam jak coś zaciska mi się na nodze, ten sam los spotkał drugą nogę. Coś co przypomniało czarne pnącze owijało się coraz wyżej na moich nogach, aż w końcu dotarło do mojej talii, na tym się jednak nie skończyło. Gdy próbowałam się wyrwać to czarne cholerstwo zaczęło coraz szybciej owijać się wokół mojego ciała, a kiedy dotarło do karku zaczęłam krzyczeć, jednak na próżno, bo już po kilku sekundach świat zniknął mi z pola widzenia. Zdążyłam jeszcze wyciągnąć w górę rękę, by spróbować się czegoś chwycić, ale po upływie kilku sekund i ona została ciasno owinięta przez pnącze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top