Rozdział #5
Skończyłam czyścić oślice i odniosłam wszystkie graty jakie były mi do tego potrzebne. Potem wróciłam do domu, gdzie doprowadziłam się do ładu. Później wyszłam z domu i ruszyłam w kierunku lasu. Zatrzymałam się przed lasem, tam też usiadłam na pniu. Tak bardzo zagapiłam się w telefon, że nie usłyszałam tego, iż ktoś się do mnie zbliża. Udało mi się wyczuć zapach tego jegomościa, dzięki czemu udało mi się stwierdzić, iż na pewno był to człowiek. Spojrzałam w stronę lasu. Po chwili wyraźnie dało się słyszeć kroki. Ten kto tam był coraz bardziej się zbliżał, aż w końcu udało mi się wypatrzeć znajomą sylwetkę. Uśmiechnęłam się i pokiwała głową.
- Dobra wyłaź. Wiem, że tam jesteś - powiedziałam rozbawiona do tego "żartownisia"
- Kurcze. - Rzucił wysoki blondyn, wyłoniwszy się z krzaków.
- Nie wyszło Ci coś tato. - Zaśmiałam się.
- Ta. - Podrapał się po głowie, śmiejąc się przy tym.
- Ciężko jest się podkraść do wilkołaka - poklepałam mężczyznę po ramieniu, na co ten prychnął rozbawiony.
- Eh. Czasem zapominam, że wdałaś się w mamę pod tym względem. - Westchnął z uśmiechem na ustach.
- Co chciałeś tak w ogóle? - Uniosłam brew, oczekując odpowiedzi.
- Chciałem Ci przekazać, że mam dla ciebie robotę, Riley. - Odpowiedział po chwili.
- Jaką?
- Chciałbym abyś zabrała grupę dzieciaków na spacer do lasu. - Odpowiedział i oparł się o drzewo plecami, krzyżując pobliźnione ramiona na piersi.
- Mhm - mruknęłam. - a dlaczego Rodney nie może tego zrobić? W końcu to on jest tu od zabawy w opiekunkę do dzieci, czyż nie?
- Tak, ale Rodney nie może, gdyż musi pozałatwiać parę spraw w mieście, a poza tym chcę, abyś to ty się tym zajęła. W końcu chciałaś mi pomagać w pensjonacie w trakcie wakacji, czyż nie? - odepchnął się od drzewa, poklepał mnie po ramieniu i poszedł
Westchnęłam trochę zirytowana. No nic. Rozkaz to rozkaz. I tak trzydzieści minut później szłam lasem wraz z sporą grupką dzieciaków, i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to że wraz z nami idą młody Shelley i córka państwa Thomson. Ta dwójka wręcz uparła się aby mi towarzyszyć. Szliśmy tym lasem w kompletnej ciszy, którą w końcu postanowiła przerwać Abigail.
- Wiecie co? Jest za cicho - rzuciła, na co ja wraz z Williamem przewróciliśmy oczami
- Abby. To wycieczka do lasu. Czego ty się spodziewałaś? Hucznej imprezy? - rzucił podirytowany Shelley
Prychnęłam rozbawiona i zaczęłam się przyglądać dwójce wilkołaków.
- Nie no bez przesady - wilkołaczka machnęła rękami w dziwaczny sposób
Pokiwałam głową i spojrzałam na leśną drogę, którą akurat szliśmy. Słyszałam za sobą tylko rozmowy. Zamknęłam oczy i szłam na oślep dłuższą chwile. Cóż. Gdyby nie to że jestem wilkołakiem to pewnie już dawno leżała bym na ziemi z twarzą w mchu. Nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za ramie, a gdy otworzyłam oczy zobaczyłam, iż osobą, która chwyciła mnie za ramie był William.
- O co chodzi? - uniosłam brew
- Chyba nie powinnaś bujać w obłokach w trakcie pracy - powiedział i wskazał kciukiem na grupę dzieciaków, która była... o połowę mniejsza...
Chlasnęłam sobie z dłoni w twarz. Nagle usłyszałam przeraźliwy wrzask. Nie tylko ja z resztą. William i Abigail również spojrzeli w kierunku, z którego dochodził. No to pięknie... ojciec mnie zabije...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top