Rozdział #22

Poznaczona bliznami, jakie zostawiły po sobie ogniste pocałunki twarz kobiety tak bardzo przypominała mi człowieka, który podawał się za mojego ojca przez te wszystkie lata, nie pozostawiała żadnych wątpliwości ku temu, kto stał przede mną. Niemy szok odmalował się z pewnością na mojej twarzy i aż musiałam podeprzeć się o drzewo, aby nie upaść. Wzrok kobiety, która wedle historii Hugh powinna być martwa od piętnastu lat utkwiony był najpierw w postaci Jaydena, by potem skierować się na mnie i właśnie wtedy dostrzegłam, jak jej oczy przybierają wielkość spodków, a dłonie i usta zaczynają drżeć.

– Ri... Riley? – Wymamrotała kobieta, jej gęste ciemnobrązowe włosy opadły kaskadami na lewe ramię.

– To właśnie ona kochanie, nasza Riley. – Odpowiedział mój biologiczny ojciec, z lekkim uśmiechem na pobliźnionych ustach.

Patrzyłam osłupiała, nie mogąc wydusić z siebie żadnego sensownego słowa. Zerknęłam jedynie na swoich znajomych, którzy również wydawali się zszokowani całą sytuacją.

– Nie chcę być wredny, fajnie, że cieszycie się z odnalezienia Riley i tak dalej, ale to nie chce się goić. – Wymamrotał nagle Jayden, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na zranionej części ciała.

Na słowa mojego brata ojciec poszedł do niego szybko, oderwał jego dłoń od rany i obejrzał ją. Kobieta, która najwyraźniej była moją matką oderwała ode mnie wzrok, skupiając go na Jaydenie, zakryła usta dłonią, gdy zorientowała się, co zrobiła.

– Riley – rzekł nagle blondyn. – jeśli nadal chcesz poznać całą prawdę chodź z nami do naszego domu. Opatrze ranę twojego brata i wszystko Ci wyjaśnię. 

Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby na pewno powinnam się zgodzić. W końcu dotarło do mnie jednak, że nic innego mi nie pozostało, jeśli nie chciałam nadal żyć w sieci kłamstw. Westchnęłam głośno i pokiwałam twierdząco głową, przy czym usłyszałam za sobą zdziwione pomruki moich znajomych. Odwróciłam się więc do nich, zauważając ich wlepione we mnie zdziwione spojrzenia. Cała czwórka westchnęła jednak głośno, kiedy to ja posłałam im błagalne spojrzenie. Holden i William, choć z widoczną niechęcią i wahaniem, przytaknęli, Abigail i Laura natomiast nadal się wahały. W końcu one również uległy. Spojrzałam na rodziców, w oczach kobiety dostrzegłam swego rodzaju zadowolenie oraz ulgę, ojciec natomiast uśmiechnął się lekko.

Patrzyłam jak ojciec umiejętnie owija ranę Jaydena bandażem, wcześniej przemył ranę nieznanym mi środkiem. Matka natomiast poszła doprowadzić się do porządku. Po kilkunastu minutach cała moja domniemana rodzina siedziała przede mną. Kobieta połknęła jeszcze cztery tabletki o zielonej barwie, a potem zajęła miejsce na kanapie obok swojego partnera. Jayden natomiast siedział na jednym z dwóch foteli, patrząc na bandaż, który lekko przesiąkł krwią. Wedle słów ojca jednak nie było to nic takiego. Sam ojciec natomiast skupił wzrok na mnie, wykorzystałam to więc i posłałam mu ponaglające spojrzenie. Blondyn westchnął, po czym odchrząknął i podjął opowieść.

– Wiem, za ciężko ci uwierzyć w to, co się tu odbywa Riley, ale nie jesteś w tym sama – zaczął mężczyzna. – po tym, co się stało kilkanaście lat temu nie sądziliśmy, że cię jeszcze kiedyś zobaczymy.

– Co masz na myśli, mówiąc "po tym, co się stało"?

Ojciec sapnął, po czym zerknął na partnerkę i syna. Zmarszczyłam brwi, to przeciąganie zaczynało mi już działać na nerwy. Jayden musiał to zauważyć, gdyż szturchnął ojca stopą.

– Mam na myśli pożar – gdy to powiedział do tej pory nie skupieni William, Holden, Laura i Abigail nagle zainteresowali się rozmową. – który wybuchł jakieś piętnaście lat temu.

Patrzyłam na mężczyznę, analizując każde jego słowo. Dopiero po chwili coś zaczęło do mnie docierać

"Zginęła w tragicznym wypadku piętnaście lat temu".

Tak brzmiały słowa ojca, gdy kiedyś opowiadał mi o swojej siostrze. Moje serce przyspieszyło tempo bicia, gdy kolejne informacje zaczęły się ze sobą łączyć, niczym elementy w zawiłej układance. Zerknęłam na zebranych w pomieszczeniu, lecz nikt zdawał się nie zauważyć mojego stanu.

– Wracałem właśnie z miasta, gdy zobaczyłem kłęby dymu nad lasem – kontynuował ojciec. – nigdy wcześniej nie pokonywałem lasu z taką prędkością. Kiedy dotarłem na miejsce zobaczyłem, że płomienie trawią całe dolne piętro domu. W przerażeniu zacząłem wołać moich bliskich, ale nie dostawałem odpowiedzi.

Zerknęłam na mojego brata, chłopak z bólem patrzył na naszego ojca, to dało mi do zrozumienia, jak bardzo tamto wydarzenie musiało się odbić na jego psychice. Potem jednak moje spojrzenie ponownie padło na tatę, który kontynuował swoją opowieść. 

– Pod wpływem paniki przestałem logicznie myśleć, wbiegłem do wnętrza domu mimo szalejących płomieni. Tam udało mi się odnaleźć twoją mamę, a potem brata i wydostać ich na zewnątrz. Kiedy jednak wróciłem po ciebie... – mężczyzna przerwał na chwilę. – cholera jasna... Szukałem i szukałem, ale nie przynosiło to rezultatów.

– Później gdy już przybyły służby okazało się, że twój ojciec zbyt długo przebywał w zadymionym pomieszczeniu w wyniku czego stracił przytomność, na szczęście w porę go znaleziono i skończyło się tylko na oparzeniach – podjęła opowieść mama. – jednak, jak tylko wyniesiono go na zewnątrz z racji wilczej strony odzyskał przytomność dość szybko.

– W porę, by coś zobaczyć...

– Co takiego? – Mruknęłam.

Blondyn przetarł twarz dłońmi, po czym złożone razem przyłożył je do ust. Na chwilę spuścił wzrok, potem jednak ponownie go podniósł patrząc na mnie. 

- Zakapturzone postacie - gdy wypowiedział te słowa po moich plecach przebiegł dziwny dreszcz. - nie wiem ile dokładnie ich było, ale zdaje mi się, że co najmniej troje. 

W tym momencie w mojej głowie zrodziło się jeszcze więcej pytań. Zamknęłam na chwilę oczy, gdy je otworzyłam byłam pewna, że moje tęczówki zmieniły kolor. Byłam równocześnie wściekła, zawiedziona i zagubiona. Nic z tego nie rozumiałam, każdy coś przede mną ukrywał. Jednak koniec tego, nie pozwolę na ta, by dalej moje życie było poza moją kontrolą. Wstałam i skierowałam się do wyjścia, nikt nie próbował mnie zatrzymać ani nie pytał gdzie idę. Wszyscy w tamtym pomieszczeniu mogli bez problemu wyczuć moje nerwy. Nie wiem nawet, jak duży dystans udało mi się pokonać za nim usłyszałam za sobą kroki. 

- William? Po co za mną poszedłeś? - Zapytałam, nie odwracając się nawet za siebie.

- Co teraz zamierzasz? - Rzucił bez ogródek. 

Wahałam się przez chwilę czy powinnam mu zdradzić, co zamierzałam. Dotarło do mnie jednak, iż być może łatwiej mi będzie to wszystko ogarnąć jeśli podzielę się z kimś moimi obawami w tym temacie. Westchnęłam więc głośno, po czym zaczęłam mówić. 

- Mam tego wszystkiego dość William, mam dość tych tajemnic i tego, że wszystkim wokół mnie wydaje się, iż mogą ze mnie robić głupią, a ja w żaden sposób na to nie zareaguję. Zamierzam więc skonfrontować ze sobą całą tą wesołą gromadkę i albo zdradzą mi prawdę, albo niech się wszyscy pieprzą i spierdalają z mojego życia. 

Chłopak przez dłuższy moment milczał, spuszczając wzrok na swoje buty. Po tej chwili jednak na nowo podniósł spojrzenie na moją osobę. Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że moja złość nieco zelżała, a myśli zaczęły szaleć w moim i tak chaotycznym w tamtej chwili umyśle. 

- Uważam, że jeśli uważasz to za słusznie, to powinnaś to zrobić. Życie w sieci kłamstw i tajemnic... To nie jest życie, a na pewno nie takie, które pozwoli normalnie funkcjonować. 

Tyle mi wystarczyło. Zagryzłam w nerwach wargę i spuściłam wzrok na dół. Po chwili jednak na powrót uniosłam wzrok. Determinacja napędzana złością sprawiła, iż ruszyłam w kierunku domu tych, którzy podawali się za moich biologicznych rodziców, to oni pierwsi mieli odkryć moje zamiary,  Hugh był następny w kolejce. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top