Rozdział 5 część 2
dedykowany dla: Czarna-Kotka
Jutro odbędzie się jednodniowy maraton. Wstawię trzy rozdziały:) Proszę, przeczytajcie notkę na dole.
Abigail POV:
Podeszłam bliżej, właściwie podbiegłam, starając zachowywać się jak najciszej, bo żołnierze stali kilka metrów dalej ustawieni w kółku. Kolejna salwa śmiechu przekonała mnie, że mam rację. Kiedy byłam wystarczająco blisko, schowałam się za pobliskim drzewem żeby minie nie zauważyli. Kiedy miałam pewność, że nikt nie patrzy, wychyliłam się ostrożnie i wtedy zobaczyłam naszą zgubę. W rękach żołnierzy.
Świetnie...ciekawe jak my go teraz zdobędziemy. Powoli, aby nie zwrócić ich uwagi, wycofałam się w stronę Aleksandra. Spojrzał na mnie z wściekłością wymalowaną na twarzy. Oczywiście, przecież to moja wina, że zgubił telefon.
- Znalazłam twoją zgubę.- Powiedziałam znudzonym głosem. Z naszej dwójki, to ja muszę zachować spokój. Ciekawa jestem jak zareaguje na wiadomość, którą mu zaraz powiem.
- Świetnie, oddaj mi go i możemy wracać.- Wyciągnął rękę w moją stronę.
- Taa...chętnie, ale ja go nie mam.
- Żarty sobie ze mnie robisz?!- Oho, chyba go jeszcze bardziej wkurzyłam.
- Znalazłam twój telefon, ale nie oddam ci go, ponieważ jest w rękach tamtych sympatycznych żołnierzy.- Wskazałam palcem grupkę mężczyzn, którzy stali za pobliskimi drzewami.
- Cholera! Nienawidzę tego robić.- Spojrzałam na niego zdziwionym wzrokiem. O czym on mówi? Zdziwiłam się jeszcze bardziej, kiedy zaczął iść w stronę żołnierzy. Czy on zwariował?
- Co ty robisz? Chyba nie zamierzasz z nimi rozmawiać?- Pociągnęłam go za ramię, tym samym zatrzymując w miejscu.
- A masz jakiś inny pomysł?
- Ale,oni mają broń. Nie oddadzą ci go.- Zaczęłam ciągnąć go za rękę, kiedy on ponownie zaczął iść w ich stronę. Nie wiem co mną w tamtym momencie kierowało, ale chciałam go chronić. Jest najbardziej wkurzającą osobą jaką poznałam, ale bałam się o niego.
- Przestań! Poradzę sobie, nic mi nie będzie.- Z niechęcią puściłam jego rękę, czekając na dalszy rozwój sytuacji.
Aleksander POV: (Jestem ciekawa czy ktoś czekał na jego perspektywę)
Ruszyłem w stronę czwórki mężczyzn, którzy nawet nie zauważyli, że ktoś się do nich zbliża. Przykro mi, ale muszę odebrać im moją własność. Chociaż nie...wcale nie jest mi przykro.
- Witam panów, niestety, ale przedmiot, który jest w waszym posiadaniu, należy do mnie, chciałbym go odzyskać.- Jeden z nich, odwrócił się do mnie z nieukrywanym niezadowoleniem.
- Spadaj stąd gówniarzu. Wracaj do mamusi i nie zawracaj nam głowy.- Nie ma co, kulturę to oni mają na wysokim poziomie. Westchnąłem.
- Chciałem to załatwić po dobroci, ale najwidoczniej się nie da. Spojrzałam na swój zegarek znajdujący się na nadgarstku. Cofnąłem go o piętnaście minut, a następnie skierowałem tarczą w stronę żołnierzy. Zamknąłem oczy, wiedząc, że światło jest niezwykle oślepiające, gdy je otworzyłem, mężczyźni nie ruszali się. Zabrałem im mój telefon, po czym skierowałem się w stronę zdziwionej Abigail.
Abigail POV:
Jak on to zrobił? Skąd on w ogóle ma taki zegarek? Ciekawe ile jeszcze ma takich gadżetów?
- Jak ty...
- Zegarek zatrzymujący czas na wybraną ilość minut. Spokojnie, za piętnaście minut się ockną. Wystarczająca ilość czasu, abyśmy zdążyli wrócić do sierocińca. Pozwolisz, że tym razem to ja nas przeniosę.- Skinęłam głową na znak zgody. Patrzyłam jak zamyka oczy, swoje również zamknęłam. Odczekałam chwilę, aby zobaczyć, że...nadal znajdujemy się w tym samym miejscu.- Co u licha? Dlaczego nie mogę nas przenieść?
- Jak to nie możesz? Postaraj się.- Złapałam go za dłonie, chcąc dodać mu otuchy.
- Nie mogę, nie wiem czemu. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się coś takiego. Może ty spróbuj.- Zamknęłam oczy, zaczęłam myśleć o swoim pokoju i dokładnej dacie. Po paru sekundach zdałam sobie sprawę, że to nic nie da.
- Ja też nie mogę. Cy my teraz zrobimy? Nie możemy tu utknąć.
Hej! Wy, nie ruszajcie się!- Odwróciłam się w stronę dobiegającego głosu. Tylko nie to. Czterech rosłych facetów, właśnie biegło w naszą stronę z bronią w ręku.
- Przecież nie minęło jeszcze piętnaście minut.
- Czy to ważne?! Chodź, musimy uciekać.- Zaczęliśmy biec przed siebie. Na razie znajdujemy się na otwartym polu, ale niedaleko jest las. Tylko tam możemy się ukryć. Przyspieszyłam, biegłam najszybciej jak mogłam, dobrze, że znam to miejsce. Usłyszałam pierwszy strzał. Jeśli zaraz się nie schowamy, to wystrzelają nas jak kaczki.
Wbiegliśmy w gęste zarośla. Złapałam chłopaka za ręce ciągnąc go w znane miejsce. Wielkie drzewo, na które nie raz wspinałam się w dzieciństwie, chcąc uciec przed opiekunkami. Zaczęłam wspinać się na pierwszą gałąź. Już po chwili schowałam się w zasłonie z liści. Zauważyłam, że Aleksander ma problem, więc wyciągnęłam do niego rękę i pomogłam mu się wciągnąć.
- Dzięki.- Mruknął, siadając koło mnie. Zdążyliśmy w samą porę. Dopiero teraz, poczułam piekący ból w nodze. Spojrzałam na nią i prawie zemdlałam, widząc sączącą się krew z rany.
Hejka:) Wiem, rozdział miał być w piątek, ale nie wyrobiłam się. Byłam za bardzo zmęczona, żeby coś napisać, a później cały weekend byłam zajęta:( Oceny już wystawione, także mogę wrócić do normalnego życia. Tak jak pisałam na górze, jutro odbędzie się maraton. W pieszym, albo drugim tygodniu wakacji, zrobię drugi (trzydniowy):) Dziękuję za bardzo miłe komentarze w poprzednim rozdziale. Jesteście kochani:* Miłej nocki wam życzę:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top