12(2)


Minęły dwa tygodnie, odkąd Rinnie odzyskała pamięć. Nadszedł czas pożegnania. Obowiązki kapitana wymagały by wyruszyła w kolejny rejs. Nie chciała opuszczać brata. Nie teraz gdy go odzyskała. Gdy Lennie się o tym dowiedział przemawiał bardzo spokojnie:

-Płynę z Tobą.

-Nie! Nie możesz. Ja długo żyłam na morzu. Wiem jakie niebezpieczeństwa mogą tam czyhać. Umiałbyś zabić kogoś z zimną krwią? Nie chcę Cię opuszczać, jednak jeśli popłynąłbyś ze mną martwiłabym się o Ciebie i mogłabym narazić na niebezpieczeństwo innych, ale mogę obiecać Ci jedno. Wrócę.

-Rozumiem o co Ci chodzi i wiem, że to prawda. Ja po prostu się boję, że znów Cię stracę. Weź chociaż kogoś z moich ludzi. Niektórzy pływali na morzu. Wybierz choć jednego, będę spokojniejszy.

Widziała w jego oczach smutek i wiedziała, że on w jej widzi to samo. Oboje nie chcieli się rozstawać, ale nie było wyjścia. On prowadził życie szlachcica, a ona była pirackim kapitanem, który prowadził załogę w bój i codziennie budziła się z myślą, że to może być jej ostatni dzień.

-Dobrze wezmę jednego, ale to ty wybierzesz. Znasz ich i wiesz co potrafią. Jeśli będzie to zły wybór i będzie mi tylko przeszkadzał wyleci za burtę. Nie żartuję - dodała widząc, jak się uśmiecha.

-Jasne. Dostarczę kogoś do Ciebie.

-Za godzinę w porcie. Inaczej płynę sama. - przełknęła łzy i zdjęła z szyi medalion - weź go. To jedyna rzecz jaka została mi po ojcu.

-Będę go pilnował i wierzył w to, że po niego wrócisz.

Przytulili się i pożegnali. Rinnie weszła do swojego pokoju spakować rzeczy i przeszła do holu, żeby przekazać członkom załogi by uczynili to samo. Gdy wszystko było już gotowe przeszli do portu. Weszła na pokład jednak jak się okazało nie jako pierwsza. Na pokładzie stał młodzieniec. Wyglądał na starszego od niej, granatowe włosy w nieładzie, dopasowane czarne spodzie i koszula tego samego koloru którą targał wiatr. Był przystojny, bardzo przystojny. Twarde rysy i głębokie spojrzenie ciemnych oczu, pełne usta, zmysłowo rozciągnięte w ironicznym uśmiechu. Po tym jak się opamiętała spytała:

-Kim jesteś?

-Ohh słońce to nie jest informacja dla Twoich uszu. Czekam na Kapitana statku.

-Rozumiem, a mogę mieć do Ciebie małą prośbę?

-Jaką maleńka?

-Zwracaj się do mnie z szacunkiem na moim statku. A jeśli zamierzasz robić sobie ze mnie jaja to wypierdzielaj, bo nie pomogą Ci słodkie ślepka i wylecisz za burtę. Czy to jest jasne?

Młodzieniec przede mną skłonił się w pas.

-Wybacz mi moją niesubordynację. Spodziewałem się kogoś starszego? Czy mogę poznać imię mojego Kapitana?

-Rinnie Agnemia.

-Córka Kapitana Agnemii? Gdzie on jest?

-Tak to ja. Ojciec niestety zmarł. Koniec z pogaduchami. Zaczniesz jak każdy, od sprzątania pokładu.

-Aj, aj kapitanie.

***

Zaczynał się drugi dzień rejsu. Miło było znów znaleźć się wśród znajomych ścian kajuty. Na zewnątrz już było słychać głosy, jednak były dziwnie podniesione.

-Nie myj tutaj, jeśli ona się poślizgnie wylecisz za burtę! Chcesz tego?

-Nie, ale... - reszta zdania została powiedziana zbyt cicho by mogła usłyszeć. Zjadła posiłek leżący na biurku, przygotowała się do wyjścia z kajuty i otworzyła drzwi. Wszyscy robili to co do nich należało, nawet nowy umiejętnie sprzątał. Zrobiła krok w stronę pokładu i noga poślizgnęła jej się na mokrym podłożu. Niechybnie by upadła, gdyby nie silne ramiona które ją złapały. Uniosła głowę, aby podziękować, ale nad sobą ujrzała twarz nowego. Pomógł jej wstać jednak nie puścił jej dłoni zamiast tego uniósł ją do ust i pocałował. Wyrwała mu ją i odeszła w pośpiechu czując dreszcze ogarniające jej ciało. Doszła do steru, który przejęła od Brada.

-Jak minęła noc Pani Kapitan?

-Noc w porządku, a o poranku wolę nie wspominać, ale dziękuję, że pytasz.

-Czy rekrut dał popalić?

-Owszem. Trzeba na niego uważać. Jeśli zacznie przeginać zamieni się w Ikara i poleci prosto do morza.

-Hahaha. Będę pilnował, żeby się zachowywał.

I odszedł w stronę nowego. Rinnie kilkakrotnie złapała się na tym, że obserwowała poczynania granatowowłosego. Po części cieszyła się, że ktoś odciąga jej myśli od brata. Poczuła na twarzy spływającą łzę. Bardzo za nim tęskniła, choć rozstali się zaledwie wczoraj. Nagle poczuła na ramieniu dłoń. Okazało się, że to Jack, spojrzał na nią z troską i powiedział:

-Nathaniel kazał przekazać Pani przeprosiny. Przyszedłby osobiście, ale kucharz zagonił go do mycia naczyń.

-Kto?

-Jak to? Nathaniel to nowy, niech Pani nie mówi, że nie wiedziała jak on się nazywa.

-Jakoś tak wyszło. Wkurzał mnie od początku, a poza tym dla mnie był "nowym" i tyle.

-A jednak, za pozwoleniem cały czas się Pani na niego gapiła.

-To się nazywa obserwacja. Kontrolowałam, czy nie popełniał jakiejś gafy. - powiedziała niezbyt przekonująco i Jack tylko się uśmiechnął.

-Oczywiście - odpowiedział i oddalił się w stronę kuchni.

Do jej myśli znów wkradł się Lennie. Przypomniała sobie wyraz jego oczu, kiedy odpływali. W sercu czuła pustkę i ranę, która mogła się nigdy nie zabliźnić. Z zamyślenia wyrwał ją przerażony głos Nick'a, który stał na gnieździe.

-Krwawy Sztorm! Krwawy Sztorm na horyzoncie!  

~~~~

Ogłoszenia Parafialne 

Planuje napisać jeszcze jedną część dotyczącą historii Rinnie (mam nadzieję, że się wyrobię). W mediach macie pewien utworek który za mną chodzi od jakiegoś czasu i słucham go non-stop. Pozdrawiam was serdecznie :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top