Rozdział 7
Dni mijały, a ja wciąż miałem ją w głowie. Może to ten jej uśmiech sprawia, że myślę o niej nawet wtedy, kiedy patrzę przez szkolne okno. Może to te jej oczy sprawiają, że wprawia mnie w stan hipnozy. Nawet jej perfumy były tak słodkie i delikatne, że nadal czuję je w otoczeniu, a może i na sobie. Zabawne, bo tak właściwie nie robiła nic szczególnego, a wyprawiała ze mną, co chce, w dodatku rozpętując w moim organizmie prawdziwy armagedon. Patrzyłem się na widok za oknem, zastanawiając się, co może teraz robić. Z tego, co wiem, miała razem z Amandą lekcje historii, a ja siedziałem prawie jak nieżywy na biologii. Jeszcze obok Susan, która była moją parą do doświadczenia. Gorzej być nie mogło.
Przysunęła się bliżej, odchrząkając cicho. Kompletnie nie zwracałem na nią uwagi. Nawet obnażające się piersi i widoczny kawałek białej koronki od stanika. Nie kręciła mnie, jej cycki tym bardziej. Wiem, że po naszych przelotnych numerkach była nadal mnie chętna. Chyba jej się podobałem, nie mam pojęcia. Nie bardzo zwracałem na nią uwagę, bo ona mi się nie podobała. Nie było i nie ma w niej już nic, co przyciągnęłoby moją uwagę oraz zaciekawiło. Nie wiem, dlaczego skorzystałem z niej drugi raz i wciąż się nad tym zastanawiam. Chyba byłem nieźle skurwiony albo podniecony, a złota zasada brzmi, że nie odmawiam sobie przyjemności.
— Jak minął ci weekend? — zapytała cicho, przelotnie się za mną oglądając.
— Znośnie — odparłem, nie odrywając wzroku od wysokich wieżowców daleko od szkoły.
— Mhm. Ja byłam na zawodach — powiedziała.
— I jakie to uczucie być na ostatnim miejscu? — zapytałem z łobuzerskim uśmieszkiem.
— Ej... — prychnęła, spoglądając na mnie rozbawiona. — Zajęłam drugie — oznajmiła dumnie.
— Czyli prawie jak ostatnie — droczyłem się.
— Wciąż ten sam żartowniś z ciebie — zaśmiała się cicho. — Masz może ochotę wyskoczyć gdzieś w ten weekend? — zapytała.
Wywróciłem oczami w myślach. Kobieto, zejdź ze mnie.
A najlepiej spierdalaj, gdzie pieprz rośnie.
— Nie bardzo — odpowiedziałem, a ona spojrzała na mnie lekko zaskoczona, trzepocząc rzęsami. — Jestem gejem — powiedziałem, spoglądając w jej oczy.
— N-naprawdę? — zapytała, nie dowierzając. — Myślałam...
— Nic się nie zmieniło, Sus — prychnąłem, dostrzegając jej zmieszanie.
Przecież cię jeszcze w wakacje posuwałem, jak mogę być gejem.
— Och... — westchnęła, jakby z ulgą, na co zmarszczyłem brwi. — Już myślałam...
— Ale nadal wyjście w wekeend odpada — przerwałem jej.
— I mam się przez to załamać? — mruknęła cwanie.
— Skądże — odparłem, nachylając się nad mikroskopem. — Po prostu podrywanie mnie jest już zbędne i nie lituj się na trzeci raz, maleńka — mrugnąłem do niej pod koniec, uśmiechając się zawadiacko.
Prychnęła, przeczesując swoje kręcone, ogniste włosy, których końcówki zahaczyły o mój policzek niczym pejcz. Dziewczyna miała pazur. Od powrotu do szkoły Susan dawała mi zielone światło, że w każdej chwili mogę z nią znowu zadziałać. To było tak widoczne dla oka, że momentami była śmieszna. Naprawdę nie byłem nią zainteresowany, a zwłaszcza, że należała do typowych dziewczyn na raz. Wziąć tylko taką, przelecieć i zostawić, i tyle. I ona taka była, a ja nie preferowałem tego typu. Lubiłem wyzwania, byłem ciekawskim człowiekiem; odkrywanie tajemnic krok po kroku to było coś fascynującego, nie lubiłem wszystkiego mieć na tacy. To znaczy, zależy czego, jednak z kobietami właśnie tak było. I tak właśnie było z Alanną, co mnie zaintrygowało już po trzech sekundach poznania jej ze zwykłego przypadku.
— Żałuj — mruknęła kokieteryjnie.
— Nie mam czego — odparłem.
~*~
— James chce na piątek, a Emilie i Claudia, w sumie to obie razem, chcą na poniedziałek za tydzień — powiedział Adam, kiedy kroczyliśmy przez korytarz, wracając z lunchu.
— Jak dobrze mieć prawą rękę — mruknąłem, uśmiechając się zadowolony. — Dostaniesz premię, mój kompadre.
— Ty mi wcale nie płacisz — zmarszczył brwi.
— I przy tym zostańmy — uśmiechnąłem się.
— Chyba jednak zacznę od ciebie ściągać jakąś prowizje za ludzi, których do ciebie posyłam — oznajmił.
— Ty, stary, ty jarasz ode mnie za free — prychnąłem, zatrzymując się przy swojej szafce.
— Bo pamiętaj: To co twoje, to moje, a to co moje, to moje — uśmiechnął się zadziornie.
Odwróciliśmy się do tyłu, słysząc rozchodzący się krzykliwy głos Susan po całym budynku. Nagle wokół okna zgromadził się tłum ludzi, przez który ledwo mogłem zobaczyć, co tam się działo, jednak okrążona przez uczniów, w tym rudowłosą oraz jej koleżanki, Amanda i siedząca na parapecie Alanna, włączyły mi pomarańczowe światło. Zdezorientowany spojrzałem na Adama, który zmarszczył brwi, podchodząc wolnym krokiem w tamte stronę.
— Przyznaj się, to ty to zrobiłaś!
— Ale ja nie wiem, o co ci chodzi — usłyszałem Alanne.
Włączyła mi czerwone światło. Podszedłem bliżej, widząc, jak Susan stoi naprzeciwko Clooney, złowrogo mierząc ciemnowłosą. Tuż obok stała Amanda, po której dostrzegłem, że bała się wejść w sprzeczkę między królową intryg a przyjaciółką. Andy zawsze taka była. Strachliwa, jeśli miało do czegokolwiek dojść. Bojąca się nawet odezwać we własnej obronie. Była bardzo pomocnym człowiekiem, z dobrym sercem i duszą, a z tego wszystkiego w zamian dostawała gówno. Jej przeciwieństwem była siedząca na parapecie Alanna, która z łobuzerskim uśmieszkiem patrzyła na Laurie. Nie wiedziałem, o co chodziło, jednak miałem ochotę wejść między ich konflikt i odciągnąć brunetkę jak najdalej. Stanie twarzą w twarz z wkurwioną Susan nigdy nie wróżyło nic dobrego. W szkole miała perfekcyjne miano królowej prowokacji i sporów, a jej metr osiemdziesiąt dodawało tylko przewagi nad wszystkimi dziewczynami, które wchodziły jej w drogę. Jednak to nie spłoszyło Alanny. Prychnąłem, widząc jej pewność siebie i odwagę. Zadziwiała mnie coraz bardziej.
— Skończ pieprzyć, widziałam, jak to ty mi wyrzuciłaś łyżwy! — krzyknęła.
— Dziewczyno, ale ja cię nie znam — prychnęła.
— Tak bardzo zazdrościsz mi wygranych?
— Sus, chyba ją z kimś mylisz — wkroczył Adam, stojąc obok Amandy. — Al-
— Doskonale widziałam, jak to twoja kuzynka wyrzuca mi łyżwy — syknęła wrogo, przerywając mu. — Przyznaj się, przeproś i oddaj je z powrotem, a inaczej będziemy rozmawiać.
— Nie rozpędzasz się? — zapytałem poważniejszym tonem, na co przelotnie obejrzała się za mną Alanna.
— Słuchaj, nie znam cię — odezwała się Clooney, spoglądając w zielone, iskrzące płomieniem oczy Susan. — Chyba mnie z kimś pomyliłaś, bo ja nie wiem, o co ci chodzi.
To stało się nagle, po czym po całym korytarzu zabrzmiało huczenie wszystkich dookoła. Otworzyłem szeroko oczy, czując dziwne, rozchodzące się po całym moim ciele uczucie, którego nie potrafiłem opisać żadnymi słowami, jednak wiedziałem i czułem, że bardzo bolało i mocno podnosiło mi ciśnienie. Zesztywniałem, nawet przez chwilę zapominając wziąć oddechu. Susan uderzyła z otwartej dłoni Alanne w policzek, którego dźwięk odbił mi się w uszach jeszcze dziesięć razy głośniej i dłużej. Jeszcze bardziej zesztywniałem w miejscu, widząc, jak Alanna zeskoczyła z parapetu, zahaczając o długą nogę Laurie i przewracając ją na ziemie. W porównaniu do metra i osiemdziesięciu centymetrów dziewczyna byłą przy niej krasnalem. Miała jedyne metr sześćdziesiąt pięć, ale nawet wzrost nie powstrzymał jej, żeby się odpłacić. Stałem tuż obok, obserwując, jak Alanna trzyma w jednej ręce kłęb rudych, kręconych włosów Susan, drugą bijąc ją z pięści po twarzy.
O mój boże.
— Suka! Zabierzcie ją ode mnie! — wykrzyczała.
Bez namysłu chwyciłem za ramiona Alanne, która momentalnie w moich rękach zaczęła się szamotać. Dziwna chęć przytulenia jej była tak silna, że objąłem ją wokół, dociskając do swojej klatki piersiowej. Nadal nic. Była jak w amoku, a ludzie dookoła oglądali nas jak zwierzęta w cyrku, nagrywając telefonem całe wydarzenie. Wyrwała mi się. Wyrwała mi się tak, jakby ją nagle coś opętało, nawet nie patrzyła za siebie, nie zwracała na mnie uwagi. Była mnie tak blisko, lecz tak daleko, żeby chwycić ją po raz kolejny. Znowu ręka ujęła jej długie, lśniące pasma ciemnych włosów, wplatając palce w ich końcówki.
— Zostaw mnie!
Zostaw mnie.
To zdanie wypowiedziane z jej ust było jak kubeł zimnej wody. Uciekła, nawet nie odwróciwszy się w moją stronę, nawet nie próbując wyłapać kontaktu wzrokowego. Patrzyłem, jak przeciska się przez tłum ludzi i ucieka niczym spłoszona sarenka. Spojrzałem na swoją rękę, widząc tylko kilka wyrwanych kosmyków jej włosów.
— Alanna! — wykrzyczał Adam, ruszając w jej kierunku.
— Stary, co-
— Nic, nieważne — rzucił poważniejszy, po chwili znikając.
Stałem jak wryty, kompletnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W oczach nadal miałem Alanne i jej rozjuszone zachowanie, w rękach jej ciemne włosy, które przez przypadek wyrwałem, a w głowie jej słowa zostaw mnie. Odwróciłem się najpierw do wystraszonej, stojącej obok Amandy, która patrzyła na mnie załzawionymi oczami, to morderczo skarciłem wstającą z ziemi Susan, której sączyła się z nosa i wargi krew. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak wkurwiony, jak właśnie teraz. Chęć przypierdolenia w coś, a najlepiej kogoś, była tak silna, że odszedłem stamtąd jak najdalej, byle tylko nie znajdować się blisko niej i kogokolwiek.
~*~
Wiedziałem, że wraca z pielęgniarki. Nawet postanowiłem czekać na jej powrót. Kiedy tylko skręciła w kolejny korytarz, oderwałem się od ściany i chwyciłem ją za ramię. Zaskoczona jęknęła i spojrzała na mnie przestraszona, kiedy przyszpiliłem ją do szafki, na początku w milczeniu lustrując jej obitą twarz. Zadrżała, kiedy przejechałem ręką po jej sinym policzku. Zawsze staram się trzymać nerwy przy wodzy, zawsze staram się panować nad gniewem i złością. Teraz nie potrafiłem. Teraz byłem wkurwiony jak nigdy.
— Trzymaj się od niej z daleka, rozumiesz to, Sus? — powiedziałem spokojnym tonem, starając się nie wystraszyć dziewczyny.
Była przerażona.
Milczała, patrząc ze strachem w moje oczy. Znowu zadrżała, kiedy dotknąłem jej policzka i odwróciłem lekko głowę, wpatrując się w liczne obicia. Uniosłem delikatnie kąciki ust. Ależ ona mnie fascynuje na każdym kroku.
— Zrób jej jeszcze jedną krzywdę, a tym razem nie będę tak spokojny, jak jestem teraz — dodałem, wyrównując kontakt wzrokowy.
— Ukradła mi łyżwy i je wyrzuciła — syknęła, ciężko oddychając.
— To nie ona. Coś ci się popierdoliło, przez co nieźle cię ten kotek skopał.
Przełknęła ślinę, mierząc mnie wrogim spojrzeniem. Uśmiechnąłem się mile, starając się powstrzymać od zrobienia jej podobnej krzywdy, co zrobiła Alannie. Naprawdę nie należę do chłopaków, którzy podnoszą rękę na kobietę, lecz tym razem coś dziwnego zaczęło mną kierować, że byłem na skraju tego. Wystarczył tylko wzrok i odpowiedni ton oraz dobór słów, a widziałem, jak patrzy na mnie ze strachem. Ująłem jej podbródek, kciukiem zahaczając o opuchniętą wargę.
— Spróbuj ją jeszcze raz tknąć — ostrzegłem, brzmiąc niebezpieczniej niż chciałem zabrzmieć. — Nawet nie oddychaj tym samym tlenem, co ona.
Odrzuciłem jej głowę, po raz kolejny nie chcąc zrobić tego tak mocno, jak niestety zrobiłem. Syknęła cicho. Oparłem rękę tuż nad jej ramieniem, spuszczając głowę. Nawet nie chciałem na nią patrzeć. Nagły natłok myśli spowodował, że zacząłem martwić się o Alanne i zastanawiać się, gdzie jest i jak się czuje.
— Zjeżdżaj już stąd.
Odeszła bez słowa. Wziąłem głęboki oddech, przymykając na chwile oczy. Odwróciłem się i oparłem plecy o szafkę, wyciągając telefon i wykręcając numer do Adama, który zniknął razem z Alanną, najprawdopodobniej w pogoni za nią. Od tamtego momentu minęła godzina, a ja nie mam żadnych wiadomości ani od niego, ani od niej. Wkurwiałem się jeszcze bardziej.
— Gdzie jesteś? — zapytałem, kiedy odebrał.
— Szukam Alanny, ale nie mogę jej znaleźć, kurwa mać — powiedział zakłopotany.
No pięknie, kurwa mać, pięknie.
— Dlaczego ona uciekła? — zapytałem.
Usłyszałem, jak wzdycha, na krótką chwilę nie odzywając się nic.
— Nie zrozumiesz tego. I przede wszystkim jej. Miała trudną przeszłość, ona tak po prostu reaguje — odezwał się — Kurwa, co ja powiem ciotce? — prychnął, chociaż był zdołowany.
— Spokojnie, znajdzie się.
— A co z Amandą? — zapytał.
— Czekam na nią i odwożę ją do domu — odparłem, kierując się do wyjścia ze szkoły.
— Przyjechałeś samochodem? Czemu? — zdziwił się.
— Pomogę ci jej poszukać.
— Dzięki wielkie — powiedział z ulgą — Jak ją znajdziesz, to daj jak najszybciej znać.
— No, siema — rozłączyłem się.
Wyszedłem ze szkoły, odpalając od razu papierosa. Niebo dawało wrażenie, jakby miała nadejść burza, lecz na tę chwilę nie tym się zamartwiałem. Cholera, dlaczego tak zareagowała? Przestraszyła się kolejnego dręczenia? Nic jej tu nie grozi, nawet nie dopuściłbym do tego, aby groziło. Chyba pora jej wybić to z głowy. Zaciągnąłem się mocno i długo fajką, wypuszczając powoli nikotynowy dym. Skierowałem się do swojego samochodu, który rzadko kiedy używam. Prawo jazdy zrobiłem właśnie na takie sytuacje albo zwykłą, dłuższą podróż. Prawie wcale nim nie jeżdżę; stoi i kurzy się w garażu zaraz obok rodzinnego auta. Pomimo rzadkiej jazdy do swojej audi v8 mam ogromny sentyment i wiele dobrych wspomnień, dlatego to auto nigdy nie pójdzie na złom albo broń Boże sprzedaż. Usłyszałem dźwięk dzwonka szkolnego, a już po kilku sekundach z budynku wybiegła Amanda, kierując się w moją stronę. Wyrzuciłem papierosa, wsiadając do środka. Dawno mnie tu nie było. Może czas w końcu wrócić do skórzanych siedzeń i dwustu pięćdziesięciu koni mechanicznych? Zaraz obok mnie pojawiła się Morgan, w milczeniu wpatrując się przed siebie. Zmarszczyłem lekko brwi, przekręcając kluczyk w stacyjce.
— Czemu się do niej spruła? — odezwałem się.
— Bo myślała, że to Al ukradła jej łyżwy. Boże, jaka ta Susan jest głupia... — powiedziała, kręcąc głową — I teraz Alanna... — zatrzymała.
— Alanna, co? — zapytałem, przelotnie oglądając się za nią.
Wzięła głęboki, duży oddech, milcząc. Cholera, jak mnie wykurwiście wkurwiały tajemnice. Nie byłem aż tak ciekawskim człowiekiem, żeby na każdym kroku wiedzieć, co się dzieję. Jak nic nie wiesz, to żyjesz lepiej i tak żyłem, jednak tu chodziło... Tu chodziło o Alanne. Chodziło tu przede wszystkim o Alanne.
— Po prostu... Nie zrozumiesz, poza tym nie mogę powiedzieć — rzuciła. — Przepraszam, ale to sprawa Alanny. Mogę tylko powiedzieć, że miała ciężkie dzieciństwo.
Zacisnąłem szczękę wraz z rękami na kierownicy. Ja wiem, że miała ciężkie i trudne dzieciństwo. Wiem, że była dręczona. Wiem o tym, kurwa mać, doskonale o tym wiem. Znałem ją krótko, ale ten krótki czas pozwolił mi dostrzec więcej jej blizn na duszy niż na ciele.
— Rozumiem — odparłem, poprawiając się na skórzanym siedzeniu. — Odwiozę cię do domu i poszukam jej. Adam też jej szuka.
— Jejku... — schowała twarz w dłonie, po chwili nabierając głębokiego wdechu. — Jak mi jej szkoda... — oparła głowę o szybę. — Jest takim dobrym człowiekiem.
Uśmiechnąłem się.
— Bardzo kocha zwierzęta, wiesz? — także się uśmiechnęła, spoglądając na mnie.
— To... to chyba fajnie — odpowiedziałem, nawet nie wiedząc, jak mogłem odpowiedzieć.
Kochała zwierzęta. Fajnie, że kochała zwierzęta. Zwierzęta są fajne i słodkie, i w ogóle takie miłe.
— Zadzwonię do niej... — powiedziała, wyciągając komórkę.
Wykręciła numer do przyjaciółki, dając na głośnomówiący. Po kilku sekundach i sygnałach odebrała sekretarka. Przelotnie spojrzałem na Amandę, która załamana obserwowała ekran telefonu, wzdychając cicho. Nie byłem złej myśli, nigdy nawet nie zdarzało mi się myśleć pesymistycznie w danych sytuacjach. Wiem, że wszystko było dobrze, ale tu bardziej chodzi o jej uczucia. Jak się czuje, co teraz robi, może płacze? Nie, nie wydaję mi się, żeby płakała. Chyba nie należy do takich osób. Tu chodziło po prostu o to, jak się czuje. Chciałem, żeby czuła się dobrze.
Zatrzymałem samochód przed domem Andy, spoglądając na nią ostatni raz. Westchnęła ciężko, sięgając do swojej torby.
— Daj znać, jak ją znajdziesz. Ja postaram się jeszcze raz do niej dodzwonić — powiedziała — Dzięki za podwózkę, cześć.
Wysiadła. Wyjąłem telefon, bez namysłu wykręcając odpowiedni numer. Wiedziałem, że może nie odebrać, bo przecież czemu miałaby odebrać od kogoś takiego jak ja? Pomimo takich myśli miałem nadzieję, że może być inaczej. Że odbierze. Że powie: ''czuję się dobrze''. Chyba najbardziej zależało mi na tym, aby czuła się dobrze. Po kilku sygnałach byłem pewien, że i mnie zignorowała. O dziwo tak się nie stało, podnosząc mi jednocześnie ciśnienie, uśmiech na twarzy i rozpętując armagedon w brzuchu.
— Wiesz, że cię znajdę?
— Domyślam się — prychnęła, choć słyszałem w jej głosie smutek.
— Zostań tam i się nie ruszaj, dobrze? — westchnąłem, ruszając w odpowiednim kierunku po wyłączeniu GPS'a.
— Dobrze — odpowiedziała.
Rozłączyłem się, w duchu odczuwając ulgę, jak i na sercu dziwne zejście negatywnych emocji. Była bezpieczna, cała i zdrowa. To było najważniejsze. Uśmiechnąłem się. Ależ ten kotek jest problematyczny i oswojenie jej zajmie dużo czasu. Uwielbiam wyzwania, tak jak problemy, a Alanna zdecydowanie stała się moim kłopotem.
~*~
Wszędzie rozpoznałbym tak charakterystycznie ubraną istotkę, jaką jest siedząca na przystanku autobusowym Clooney. Przyciągała sporą uwagę swoim żółtym topem z pikachu oraz niebieskimi dresami. A zwłaszcza przyciągała moją uwagę i to kurewsko sporą. Siedziała na ławce z podciągniętymi kolanami do piersi, opierając o nie podbródek. Wysiadłem z samochodu, spoglądając przelotnie w zachmurzone niebo. Z powrotem powróciłem wzrokiem w stronę Alanny, która patrzyła na mnie swymi wyjątkowymi oczami, rozchmurzając się. Uśmiechnąłem się, widząc, że byłem powodem jej polepszenia humoru.
— Masz cholernie trudny charakter, kotku. Pech chciał, że ja lubię wyzwania — powiedziałem, zasiadając obok niej.
Uśmiechnęła się.
— Przepraszam, że musiałeś to oglądać — powiedziała cicho.
— A nie masz za co mnie przepraszać, co ty — roześmiałem się. — Należało się suce.
— Nawet jej nie znam — burknęła.
— I nie warto jej znać — zapewniłem ją. — Tak właściwie, to czemu tak zareagowałaś? — spojrzałem na nią.
Umilkła, nabierając głębokiego wdechu. Chyba znowu takimi pytaniami idę w kierunku zasmucenia jej.
— Hej, hej, hej — powiedziałem szybko, nachylając się nad jej twarzyczką — Uśmiechnij się. Lubię patrzeć, jak się uśmiechasz. W uśmiechu ci do twarzy, wiesz?
Momentalnie zarumieniła się, z uroczym uśmieszkiem odwracając głowę, jakby zawstydzona nie tylko moimi słowami, ale i obecnością. Westchnąłem opierając głowę o szybę przystanka autobusowego.
— Pamiętaj, jeśli jest ci w danym momencie źle, to tylko moment — wzruszyłem ramionami. — Nie warto się zamartwiać, bo to minie. Jutro, pojutrze, za tydzień, chuj wie kiedy, ale to moment. Za kilka dni będziesz szczęśliwsza niż jesteś teraz, wiesz? — uśmiechnąłem się, cały czas ją obserwując.
— Jak na razie ten moment zamienia się chyba w wieczność — wymamrotała cicho, wzdychając pod nosem — Przejebane.
— Hej, Alanna, nie smuć się... — powiedziałem, szturchając ją ramieniem — Rozejrzyj się dookoła — uniosłem głowę, oglądając miasto. — Jest tyle powodów, żeby być szczęśliwym. A zapewniam cię, tak żyje się lepiej!
Cały czas milczała, co niekiedy tylko unosząc chyba z przymusu kąciku ust. Boże święty, dlaczego ten widok mnie tak bolał? Chciałem, żeby wróciła stara Alanna, która oczarowała mnie już po trzech sekundach. Chciałem patrzeć na jej tryskającą radość i wieczny uśmiech na pięknej twarzyczce. Nie chciałem oglądać jej smutku, a przede wszystkim łez, których na całe szczęście nie produkowała. Była pierwszą osobą, której uśmiech mógłbym oglądać wiekami. Był tak śliczny, że pozbawiał mnie racjonalnego myślenia.
— Po prostu... — westchnęła, ciaśniej obejmując nogi. — Chciałam, żeby było lepiej — prychnęła — Ale tak chyba nie będzie.
— Nie, nie mów tak — zmarszczyłem lekko brwi. — Jeśli chcesz zbudować przyszłość, to po prostu zapomnij o przeszłości albo całkowicie ją zburz. Będzie lepiej, jak zapomnisz o swoim poprzednim życiu, który tak dużo krzywdy ci wyrządził. Teraz jesteś tutaj, pamiętaj — uśmiechnąłem się.
Popatrzyła przed siebie, kolejny raz jedynie wzdychając. Przysunąłem się do niej bliżej, nachylając nad uchem.
— I uśmiechnij się, bo ja lubię patrzeć, jak się uśmiechasz — powiedziałem, szybko się prostując, kiedy odwróciła głowę w moją stronę.
Zarumieniła się, spoglądając w moje oczy. Nagle głośno zagrzmiało przez nadchodzącą burzę, a zaraz po tym usłyszeliśmy pierwsze krople deszczu. W ciszy siedzieliśmy, patrząc w swoje oczy. Tak po prostu, a ten zwyczajny, prosty gest patrzenia w swoje oczy chciałem zamienić w wieczność. Uśmiechnąłem się, unosząc rękę i kierując ją w stronę jej twarzyczki. Zaczesałem jej brązowy kosmyk za ucho, lustrując całą twarz. Była taka ładna i słodka.
— Wiem, że miałaś trudne dzieciństwo — odezwałem się po dłuższej chwili ciszy między nami. — Że byłaś gnębiona i dręczona, a więcej blizn masz na duszy niż na ciele — spojrzałem w jej oczy. — Ale teraz jesteś tutaj. Tutaj nic ci nie grozi. Przynajmniej przy mnie nic ci nie grozi.
Pomrugała kilka razy, nabierając głębokiego oddechu. Była zaskoczona, ale ja też nie spodziewałem się, że mogłem jej to powiedzieć prosto w twarz, patrząc w oczy i zachowując spokój. Odwróciła głowę i podskoczyła przestraszona, kiedy usłyszała głośny grzmot błyskawicy kilka kilometrów dalej.
— Strachliwy kotek — mruknąłem, uśmiechając się. — Boisz się burzy? — zapytałem.
— Z-zapalisz ze mną? — rzuciła jednym tchem.
Spojrzałem w jej oczy, unosząc zadziornie kąciki ust. Uśmiechnęła się delikatnie, wyrównując ze mną kontakt wzrokowy. Miałem ochotę unieść rękę i dotknąć jej policzka. Tak po prostu. Poczuć delikatność i gładkość gorącej skóry. Rozkoszować się spojrzeniem jej oliwkowych niczym dodatek do wina oczu, zatapiać się pod oceanicznym, wkradającym się kolorze na jednej z połowy tęczówki. Rozpływać się pod słodkim uśmiechem, którym mnie oczarowała. Padać na kolana pod krwistością jej czerwonych ust. Aż w końcu nachylić się i pocałować w czoło, przypominając sobie tamten moment, w którym wszystko związane z jej dotknięciem nabrało sensu. Nie wiedziałem, że nic mnie tak nie będzie uspokajało, jak jej dotyk. Nic tak nie będzie mnie dopełniało, jak jej bliskość. Była dla mnie zakazanym owocem, nie mogłem wykraczać spoza granicę. Jej oczy przyciągały i wprawiały w trans niczym hipnoza, a skóra pachniała grzechem, więc chciałem jej więcej.
— Adam będzie zły — powiedziałem łobuzersko, sięgając do paczki czerwonych marlboro.
— Adam nie musi wiedzieć — mruknęła podobnie.
Wyciągnąłem fajki, wręczając jej, oraz samemu odpalając. Zaciągnąłem się, obserwując ją z dokładnością. Zaciągała się raz za razem, co chwile spłoszona oglądając błyski na niebie. Naprawdę musi się bać burzy. Spojrzałem na jej rękę, wpatrując się tak przez dłuższą chwilę. Delikatna, smukła i kobieca. Zadbane, pokolorowane na czerwono paznokcie. Miała ładną dłoń i chęć ujęcia jej była kurewsko silna, oraz z każdą sekundą kurewsko nasilała się coraz bardziej. Grzmot kolejnej błyskawicy tym razem rozgrzmiał tak niebezpiecznie blisko, że Alanna wystraszona podskoczyła, wykrzykując pod nosem soczyste ''kurwa''. Uśmiechnąłem się, kolejny raz spoglądając na jej drżącą rękę. Dłużej nie mogłem wytrzymać. Czułem, że zaczęło mnie to kurewsko drażnić. Ostrożnie dotknąłem jej ręki, czekając na reakcję. Odwróciła głowę w moją stronę, spoglądając zaskoczona. Popatrzyłem w jej oczy, pozwalając sobie spleść nasze palce, chcąc w rzeczywistości zrobić to z duszami. Może i było to zwykłe trzymanie się za ręce, lecz umożliwiające mi być jej tak blisko, że momentalnie uspokajałem się jak dziecko. Zawsze będę miał ochotę na jej dotyk. Zawsze mam ochotę na jej dotyk. Zawsze.
— Podobno pomaga się uspokoić — powiedziałem.
— Chyba działa — odparła cicho, uśmiechając się pod nosem.
— Jak się czujesz? — zapytałem, zaciągając się.
— Świetnie — odpowiedziała uśmiechnięta, spoglądając w moje oczy.
— To świetnie — także na moje usta wkradł się uśmieszek. — A co powiesz na coś szalonego? — zapytałem.
— Dzięki, ale chyba zostanę dzisiaj w domu — wypuściła dym, strzepując popiół.
— A może chcesz zobaczyć króliczki? — przybliżyłem się do niej, zabawnie szturchając ramieniem. — Słodkie, małe, dwa zające?
— Chcę — rzuciła, uśmiechając się radośnie.
— To świetnie! — uniosłem się niczym odkrywca eureki. — Bo ja wiem, gdzie takie szukać!
Zaśmiała się, powodując w moim brzuchu dziwne, jakby chcące wydostać się z mojego żołądka motylki, które atakują z każdą kolejną sekundą i coraz uciążliwszą falą iskrzących doznań. Aż chciałem zadrżeć, czując tak miłe uczucie rozchodzące się po całym moim ciele. Jej ręka spleciona z moją potęgowała całe te emocje, rozsyłając dziwne emulsje po żyłach wprost do serca i mózgu. Uśmiechnąłem się, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Była taka ładna i śliczna, w ogóle piękna i cudowna.
— Uzależniam się — zaciągnęła się.
— Ty mnie też.
Spojrzała na mnie, a ja otworzyłem szeroko oczy, dopiero po chwili zrozumiawszy, co powiedziałem. Nawet nie wiedziałem, czemu tak powiedziałem. To wyszło samo z siebie.
— I wiesz, chyba stałaś się moim problemem — dodałem, starając się przekręcić wszystko w żart.
— Co ty — prychnęła, wyrzucając papierosa.
— A jak to się mówi: z problemem trzeba się przespać.
Zaśmiała się, a ja w duchu odetchnąłem z ulgą.
Kurwa mać.
— Hej, jaki to materiał? — zapytała, dotykając mojej czarnej bluzki.
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami, także wyrzucając papierosa.
— Idealny materiał na chłopaka — pstryknęła palcem i wskazała na mnie, uśmiechając się.
Zaśmiałem się, czochrając czubek jej głowy. Wstałem, mając wrażenie, jakbym rozerwał z nią splątane, silne więzy, puszczając jej rękę. To było coś dziwnego. Nagle otoczył mnie chłód z każdej strony, a uczucie pustki na duszy stał się tak odczuwalny, że zacząłem się zastanawiać, czy nadal żyję. Nie chciałem jej puszczać. Za nic w świecie nie chciałem jej puszczać.
— Idziemy? — zapytałem.
Zmarszczyła lekko brwi, podnosząc się z ławki. Spojrzałem na nią, gdy stanęła blisko mnie, spuszczając głowę w stronę mojej ręki. Chwyciła ją ponownie, splatając z nią palce. Czułem, jak zalało mnie dziwne gorąco, już nie tylko był to zawalający się grunt pod stopami, jakbym miał nagle nogi z waty. Serce przyspieszyło o kilka bić za więcej niż sześćdziesiąt na minutę, a nagła suchość w gardle pokazała, jak strasznie musi być na Saharze.
— Podobno pomaga się uspokoić — powiedziała, spoglądając w moje oczy.
Uśmiechnąłem się, ruszając z nią do zaparkowanego obok samochodu.
— Będą z tobą kłopoty, strachliwy kotku — odparłem.
~*~
Wychyliłem się za wysoki płot, rozglądając dookoła ogródka. W jego salonie paliło się światło, jednak i to nie powstrzymało nas, żeby wejść na posesje sąsiada skurwysyna. Skinąłem głową do Adama, Andy i Alanny, wdrapując się na ogrodzenie. Zeskoczyłem pierwszy, pomagając Amandzie, gdzie Lutcher i Clooney bez problemu przeskoczyli na drugą stronę. Duży, starannie zadbany i idealnie skoszony teren mieścił w sobie drewniany, mały domek z metalową siatką dookoła, a w środku dwa, słodkie zające. Nie wiem, czy na pasztet, czy ze zwykłej obsesji, jaką na ich punkcie miał Królik. Samotny starzec z jamnikiem i wiecznie niezadowolonym grymasem twarzy, wiecznie marudzącym i gburowatym podejściem do wszystkiego i wszystkich, jakby z przyjemnością mógłby ich zapierdolić wiatrówką, którą trzyma w swoim domu. Taki był pan Eustace Bagge.
Schyliłem się, chowając za jedną z rosnących choinek na jego ogródku. Odwróciłem się, dając znak reszcie, że mogą przejść dalej. Po tajniaku podeszliśmy do pasących się króliczków na trawie, gdzie dziewczyny od razu zaczęły zachwycać się ich słodkością. Bez ostrzeżenia obie weszły do ogrodzenia, sięgając do jednego i drugiego spokojnego zająca.
— Co wy, już? — zapytał cichym tonem zaskoczony Adam, oglądając się w stronę salonu pana Bagge.
— Lepiej stamtąd wyłaźcie, uwierzcie mi — prychnąłem, zawieszając dłużej wzrok na Alannie.
— O mój boże, jakie słodkie! — rozczulała się Amanda, drapiąc po szarym brzuszku królika. — Jeszcze takie mięciutkie, spokojne, kochane, kurwa, one są takie zajebiste.
— Boże, polizał mnie! — zaśmiała się Alanna, trzymając w rękach białego futrzaka. — I jakie one duże, nigdy takich nie widziałam — powiedziała, przytulając zajączka. — Miały być małe — spojrzała na mnie rozbawiona.
Uśmiechnąłem się, kucając i nachylając nad ogrodzeniem, w którym znajdowały się razem z królikami. Podrapałem białego w rękach Alanny, nie wiedząc czemu wzrokiem od razu uciekając do jej oczu. Uniosła słodko kąciki ust, odwzajemniając spojrzenie.
— Będziemy mieć przejebane, jak nas zobaczy — rzucił zestresowany Adam, co chwilę odwracając się w stronę domu.
— Nie marudź, Lutcher. Spójrz tylko na nie — Amanda uniosła w górę szarego zajączka, rozczulając się zwierzęciem. — Jezu, jaki słodki!
— Ja też jestem słodki — uśmiechnął się szeroko Adam, komplementując siebie samego, na co roześmiały się dziewczyny.
— Chciałbyś — prychnęła Alanna, głaszcząc wtulonego do jej piersi króliczka.
Chcę być tym króliczkiem.
— Jesteś obrzydliwy — dodała, a ja wybuchłem śmiechem wraz z Morgan.
— Utkaj ty tam, poczwaro — dogryzł zadziornie. — Kończ zabawę z tym królikiem i zwijamy się stąd, bo jak Eustace nas zobaczy... Oj, nie chcecie być w swojej skórze — ostrzegł.
— No, lepiej się spieszyć, Al — powiedziała Amanda — Ten skurwiel jest w stanie wyjść z wiatrówką i do ciebie strzelić.
— To co on tu jeszcze robi? — uniosła brwi, spoglądając na nas wszystkich. — Psy go nie zabrały? Albo psychiatryk?
— Też się nad tym zastanawiam — odparłem, odpalając papierosa.
— Jego jamnik też jest jakiś pierdolnięty na łeb — rzucił Adam, krążąc obok. — Ulaniec jebany — splunął na trawę, spoglądając w stronę domu. — Kiedyś mnie gryzł po nogawkach.
Dziewczyny zaśmiały się, głaszcząc w swoich ramionach spokojne zające. Zaciągnąłem się mocno, sięgając ręką do pyszczka białego futrzaka, którego trzymała Alanna. Była bardzo słodka. Zaraz. Był bardzo słodki.
— Śmiejcie się, śmiejcie — podszedł do mnie i wziął sobie z moich ust papierosa, samemu wkładając go między wargi. — Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni, kiedy to was zacznie taki ulaniec gonić i gryźć.
— Dobra, zbierajmy się — wstałem, wyrywając szluga z ust przyjaciela, po czym posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. — Mój — rzuciłem, wskazując na fajkę.
— Dzięki za trójeczkę, kochany, niu, niu, niu — pocmokał w powietrzu i pocałował rękę, zdmuchując w moją stronę niewidzialnego całusa.
Złapałem go, na jego oczach wkładając go do bokserek.
— Och, idealnie — westchnąłem żartobliwie spełniony, wywracając oczy do góry.
— Idziemy? — zapytała Amanda, stając obok wraz z Alanną.
— Już, koniec zabawy? — zapytał Adam — To spierdalamy.
Skierowaliśmy się po tajniaku do płotu, przelotnie obejrzawszy się za siebie dla pewności. Pomogłem Amandzie wejść, gdzie po drugiej stronie czekał na nią Adam, a tuż obok wspinała się Alanna. Andy nie należała do osób, dla których sprawność fizyczna była pestką – nienawidziła wysiłku fizycznego, z czym wiążę się nienawiść do wf-u i wielu innych aktywności. Po raz kolejny w tym przypadku Alanna była jej przeciwieństwem, bo z łatwością wchodziła po wysokim, drewnianym płocie.
— Wyżej dupa, Andy — rzuciłem, powoli irytując się jej powolnością.
— Staram się... — jęknęła — Ale... coś mi nie... idzie!
Oboje upadliśmy na trawę, słysząc z drugiej strony śmiech Adama i jego kuzynki. Nagle dostrzegłem, jak przed moimi oczami przebiegło coś małego i białego. Zmarszczyłem lekko brwi, słysząc odgłos chrupania trawy. Otworzyłem szeroko oczy, kiedy granatowe niebo przysłonił mi łeb królika.
— Nie zamknęłyście ogrodzenia! — uniosłem ton w miarę możliwości, nadal zachowawszy ciszę.
Zrzuciłem z siebie duży tyłek Amandy, która wydała z siebie jęk dezaprobaty. Wstałem z ziemi i spojrzałem na dwa, krążące po ogródku zające, które co chwile kicały i przemieszczały się z jednego miejsca na drugie. Odwróciłem głowę w stronę siatki, widząc ją niedomkniętą. Świetnie, po prostu świetnie, żeby teraz uganiać się za pieprzonymi królikami.
— Myślałam, że ją zamknęłaś — powiedziała Alanna, wchodząc z powrotem po płocie razem z Adamem.
— No właśnie ja myślałam, że to ty zamknęłaś — prychnęła Amanda, wstając z ziemi. — Cholera, tak bardzo nie chce mi się za nimi latać, ale są tak słodkie, że chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasów będę biegać z ochoty — rzuciła rozweselona, zaczynając gonić szarego zająca. — Chodź do mnie, maleńki!
— Ale bym teraz na jego miejscu odpowiedział tobie: spierdalaj — roześmiałem się, wzrokiem wyłapując pasącego się przy choince białego króliczka. — Ale się, jebany, czai — wyrównałem z nim kontakt wzrokowy niczym popularna scena w westernie.
— Łap go! — rzucił Adam, ganiając za moją zdobyczą.
— O ty, kurwa, on jest mój! — ruszyłem do biegu, wystraszając tym samym zająca, który spłoszony uciekł w drugą stronę.
— Ja pierdolę, przysięgam, że go zabiję — burknął — Zajebię tego królika.
— Ja już prawie mam! — wykrzyczała Alanna, wyciągając ręce do szarego futrzaka.
Schowany za choinką szary zając przeżuwał trawę, po chwili odskakując gwałtownie i uciekając. Alanna przeklęła pod nosem, zamiast łapiąc w rękach zwierzaka, złapała piersi Amandy, która także czaiła się obok na królika. Obie roześmiały się, a scena dokładnie była oglądana przeze mnie i Adama. Spojrzałem na przyjaciela, który w tym samym czasie co ja poruszał zabawnie brwiami. Szybko wymazałem z pamięci ten obraz, wzrokiem szukając potencjalnego kawałka pasztetu, który skubany schował się za zadbanym, równo ściętym krzakiem pełnego pęków czerwonych róż. Cicho i powoli zakradłem się od tyłu do zająca, ostrożnie stawiając następne kroki. Zaraz go będę mieć. Już za sekundę, dosłownie, już za moment. Ruszyłem przed siebie, niechcący obijając klatką piersiową o czyjąś głowę. Upadłem na ziemie, pod sobą dostrzegając Alanne. Uśmiechnąłem się, widząc jej rumieńce na policzkach.
— Chyba złapałem króliczka — powiedziałem.
Patrzyła prosto w moje oczy. Miałem wrażenie, że pod tym głębokim spojrzeniem zaczynam odrywać się od rzeczywistości. Była pode mną i nagły, chaotyczny natłok brudnych i niegrzecznych myśli podniósł mi ciśnienie. Myśli związane z jej osobą podniosły mi kurewsko ciśnienie. Momentalnie się zgrzałem, a gardło po raz kolejny zabrało mnie w podróż do morderczej Sahary. Przełknąłem ślinę, oblizując dolną wargę. Spojrzała na moje usta, swoje własne oblizując delikatnym języczkiem. Nie wiedziałem, co robić; czy wstać i jej pomóc, czy pozwolić chwili na odpłynięcie z brzegu, czekając na nurt wydarzeń. To było pytanie, na które nie umiałem sobie samemu odpowiedzieć: co zrobić? Co ja mam robić? Najchętniej, to bym nic nie robił, a nachylił się nad nią i pocałował. Po prostu pocałował i całował, wiedząc, że igram z ogniem. Że właśnie otwieram puszkę pandory. Niebezpieczną, choć pełną skarbu. Była mnie tak kurewsko blisko, na każdym kroku jest na wyciągnięcie ręki, ja ją mam tak blisko, a czuję, jak mam zakute ręce w najtwardsze kajdany, mogąc jedynie oglądać ją za kratami małej klatki, w której się znajdowałem. Czułem się okropnie. To było tak okropne uczucie, że chciałem się go jak najszybciej pozbyć. Wiedziałem, że powstrzymuje mnie od niej wiele rzeczy, chociażby złota zasada cielesności. Musiałem się tak bardzo powstrzymywać, a nie chciałem, bardzo nie chciałem i robiłem wszystko, żeby tylko złamać tę barierę i przedostać się bliżej. Ale wiedziałem, że nie mogę, kurwa mać, nie mogłem jej ani dotknąć, ani pocałować, ani zburzyć ściany, która mnie od niej dzieliła milami. Czułem, że zaczynałem cały drżeć, nie mogąc jej w żaden bliższy sposób dotknąć. Niedotknięcie jej i niepocałowanie; powoli nie panowałem nad samym sobą, nie mogąc nic z tych dwóch rzeczy zaspokoić. Choć wiedziałem, że nie mogłem, to chciałem i w pewnym sensie tego pragnąłem bardziej niż tlenu.
— Kurwa, Ian, spierdalamy!
Ocknąłem się, usłyszawszy otwierające się drzwi z hukiem. Na całe szczęście byłem z Alanną w idealnym miejscu daleko od wzroku wkurwionego pana Bagge, lecz pośpiesznie wstałem i chwyciłem jej rękę, podnosząc z ziemi. Pociągnąłem ją za sobą, wpadając w choinki, za którymi się schowaliśmy. Nagle czas się zatrzymał. Zatrzymał się w tak magiczny i piękny sposób, że nie chciałem już tego nigdy przerwać. Leżałem na trawie pchnięty przez Alanne, która usiadła na mnie okrakiem. Piękno jej oczu pod blaskiem księżyca wprawiło mnie w trans, a delikatne, dotykające mojej klatki piersiowej dłonie dopełniały sytością, której potrzebowałem bardziej niż tlenu. Przez chwilę zapomniałem, jak się oddycha. Była zawstydzona i zarumieniona; jej słodka twarzyczka wpędzała mnie w onieśmielenie i chęć ujęcia jej w swoje ręce. Siedziała na mnie, dotykała mnie, patrzyła na mnie, była obok mnie. Przez chwilę zapomniałem, jak się oddycha. Zadrżałem. Przeszło mnie milion małych iskierek, docierając do moich najskrytszych zakamarków w organizmie, kiedy poruszała delikatnie palcami, przeczesując nieznane drogi po mojej piersi. Nabrałem głębokiego oddechu, odważając się unieść ręce. Dotknąłem jej bioder, mając wrażenie, że robię to pierwszy raz. Z nią, przy niej – wszystko wyglądało jak pierwszy raz. Robiła ze mnie człowieka, którym nie byłem albo wzbudziła we mnie dotychczas nieznane mi emocje. Wiem, że byłem w niej zauroczony. Chyba po uszy albo gorzej, najgorzej. Albo wznieciła we mnie potęgę tego uczucia.
— Sprawiasz, że w głowie mam jeden wielki mętlik i natłok myśli — wyszeptała.
Nachyliła się nade mną. Przysięgam, że jeszcze nikt nie nasilał mnie tak mocno, jak ona. Wrzałem pod jej ciałem, pod bliskością i dotykiem. Dodatkowo wrażenie bycia na innej planecie miało tu ogromne znaczenie, bo poniekąd tak było – przy niej znajdowałem się na innej planecie. Z nią. W ułamku sekundy potrafiła podniecić mnie do granic możliwości i przyspieszyć krążenie krwi wrzącej w żyłach. W ułamku sekundy potrafiła namącić w mojej głowie jak perfekcjonistka i zawładnąć mym ciałem oraz umysłem jak femme fatal, lecz tutaj dostarczała mi więcej szczęścia, aniżeli pecha. Nachyliła się nade mną tak po prostu, jakby po chwili opamiętała się i znowu wyprostowała, odwracając słodko skrępowana głowę w bok. Zacisnąłem przez przypadek palce na jej biodrach, co odczuła, poruszając się. Kolejny przypływ fali niewyobrażalnie silnych doznań wprost do żołądka i serca. Było tyle do powiedzenia, że wybrałem milczenie.
— Błagam, przestań mi to robić — wyszeptała, nachylając się.
Lecz tym razem było inaczej. Inaczej pod względem sposobu jej wypowiedzi, który sprawił gorszy bajzel w mojej głowie niż miałem wcześniej, oraz jej bliższa bliskość, o którą prosiłem w snach i myślach. Nagle stało się to piękną rzeczywistością. Po prostu urzeczywistniła moje sny i myśli. Przytuliła się do mnie, najprawdopodobniej wsłuchując się w szaleństwo mojego serca, nad którym nie umiałem zapanować. Popatrzyłem na rozgwieżdżone niebo nad nami, po chwili obejmując jej drobne ciało. Pierwszy raz poczułem się spełniony jak nigdy. Mógłbym nawet rzec, że był to poniekąd orgazm, a nawet lepsze spełnienie duchowe. Przytuliłem ją jak wtedy, kiedy zapragnąłem spleść nasze żyły w jedność.
— Nie chcę przestać — wyszeptałem — Chcę dopiero zacząć.
Leżała na mnie, sprawiając, że byłem jeszcze szczęśliwszym człowiekiem niż jestem na co dzień, jednak po chwili jakby oprzytomniała. Uniosła się, odwróciła zawstydzona głowę i rozchyliła delikatnie wargi, chcąc coś wykrztusić, lecz jedyne, co padło z jej słodkich słów, to ciche ''przepraszam''. Zmarszczyłem lekko brwi, spoglądając na nią. Nie... Nie, nie, nie. Przecież nie tak powinno być. Powinna być z powrotem przy mnie, nie z dala. Dlaczego znowu się oddala, dlaczego? Wstała, nawet nie spojrzawszy na mnie. Rozejrzała się dookoła ogródka pana Bagge, pewna jego nieobecności zaczęła wdrapywać się na płot. Oddychałem ciężko i nierównomiernie, nie mogąc dojść do siebie z przed chwili, którą chciałem pociągnąć już na wieczność. Wstałem, krocząc tuż za nią. Dlaczego? Dlaczego znowu musi być tak daleko mnie? Dlaczego nie mogę jej mieć blisko? Dlaczego ona musi wszystko utrudniać? Co się dzieję, że ucieka mi za każdym razem, kiedy ją mam w swych rękach? Kiedy ją mam nareszcie tak blisko.
Przeskoczyliśmy przez płot, zauważając niedaleko schowaną Amandę z Adamem. Zawołaliśmy ich, uciekając jak najdalej od posesji wkurwionego, grasującego po własnym ogródku, zapewne z wiatrówką w dłoni, Eustacego Bagge. Zatrzymaliśmy się dopiero na skateparku, żegnając się ze sobą. Spojrzałem w oczy Alanny, która w tym samym czasie wyrównała ze mną kontakt wzrokowy. Co się dzieję? Proszę cię, powiedz mi, co się dzieję? Patrzyła na mnie w ciągu dalszym zawstydzona i zarumieniona, po chwili odwracając głowę. Nie mogłem poukładać myśli. Rozpadły się na milion małych kawałków puzzli. Chciałem, żeby znowu na mnie spojrzała, żeby ostatni raz dzisiejszego dnia popatrzyła w moje oczy, lecz tego nie zrobiła. Odeszła z Adamem, a mnie pociągnęła Amanda. Miałem wrażenie, że dzieląca mnie ściana przed Alanną zaczynała być coraz twardsza i większa. Nagle zrozumiałem, że chyba przebicie jej jest niemożliwe.
Tak też zrozumiałem to, że w grę wchodziło potężniejsze uczucie niż zauroczenie.
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top