Rozdział 48

Zniecierpliwiony, wyjrzałem przez małe okienko, ścinając na las okryty śniegiem jak majestatyczna kraina. Siedziałem na samym szczycie, ukryty jak w dziupli i czekałem na Alanne, której byłem coś winien za swoje zachowanie. Ileż to ona musiała znosić moich kłamstw, ileż to musiałem ją zawodzić – jednak od dzisiaj chciałem z tym nareszcie skończyć. Zależało mi na niej, tak strasznie mi na niej zależało i nie mogłem dopuścić do jej utraty, a była ona bliższa niż mi się wydawało; wczoraj sama była skłonna zakończyć nasz związek. W tamtym momencie myślałem, że przestałem istnieć, ale całe szczęście dostałem ostatnią szansę. Ostatnią szansę na pełną szczerość i otwartość ze wszystkimi tajemnicami, których tak naprawdę było niewiele, bo Alanna swymi baśniowymi oczami przeczesała prawie całą moją duszę. 

Przez otwarte okno nad głową usłyszałem skrzypienie śniegu pod naciskiem obuwia. Zbliżała się prosto do postawionego wysoko nad ziemią domku na drzewie, w którym siedziałem ja – zestresowany, a jednocześnie podekscytowany niespodzianką, którą dla niej przygotowałem. Nie było to nic specjalnego, ale czułem, że dla niej okaże się to wyjątkowe; do środka przyniosłem dwie sztalugi i płótna, kilka pędzli, farb i kredek, i tak sobie pomyślałem, że wylejemy trochę emocji na papier. Pomógł mi w tym Adam, który jednak nie był zadowolony, że opowiem o Franku i Kosie. O nich nie wiedział nikt, nawet Amanda. Ale nie przejmowałem się tym. Prawdę mówiąc, miałem to w dupie i w końcu chciałem nie tylko wylać tkwiące we mnie emocje, ale słowa. Słowa, których przez większość czasu nie miałem odwagi powiedzieć.

Mój oddech z każdym jej krokiem stawał się płytszy. Zbliżała się, krocząc powoli po deskach wbitych gwoździami w pień drzewa. Poprawiłem czapkę, a następnie poprawiłem szalik, w którym ostatecznie się zaplątałem. W tej samej chwili do domku wpadła Alanna, której zaskoczony wzrok padł na mnie. Pomrugałem powiekami, uśmiechając się jak głupek. 

— A gdzie są wszyscy? — zapytała, wchodząc do środka. Onieśmielona, obejrzała się za sztalugami i sprzętem do malowania.

Żeby wywołać w niej większe zaskoczenie, powiedziałem, że po szkole jest impreza i przyjdą tu wszyscy nasi przyjaciele. Udało się – jej mina jest niesamowita.

— Co tu... się dzieję? — uśmiechnęła się, nie dowierzając. Dotknęła płótna, oglądając go z każdej strony, po czym spojrzała na farby, leżące na stoliku obok gazety Playboya. — Sebastian?

— Chciałem... — urwałem nieśmiało, w końcu poprawiając szalik. Wstałem, otrzepując ubrania. — Chciałem zrobić ci niespodziankę — powiedziałem, spoglądając na nią.

Spojrzała na mnie, jak gdyby jeszcze bardziej nie mogła w to uwierzyć. Rozczuliła się, a ja zawstydziłem. Patrzeliśmy na siebie, po czym zaczęliśmy cieszyć się jak dzieci. Okalani rumieńcem na policzkach, skrępowani sytuacją, śmialiśmy się pod nosem. Powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę z całego tego banału, ale właśnie ten banał był wyjątkowy. Alanna obdarzyła mnie ostatnim rozbrajającym moje serce spojrzeniem i zabrała ze sobą płótno, aby następnie zasiąść w kącie pomieszczenia. Zrobiłem to samo, zasiadając naprzeciwko.

Stresowałem się. Stresowałem się wszystkiego, co od teraz zostanie poruszone. Kątem oka zerknąłem na Alanne, kiedy w skupieniu przygotowywała sprzęt do malowania. Jej skoncentrowana twarz była podniecająca. Wyrównała ze mną kontakt wzrokowy i uśmiechnęła się, a ja szybko odwróciłem głowę, pesząc się.  

— To słodkie — odezwała się.

— Co słodkie? — zapytałem, wychylając się zza sztalugą.

— To wszystko. To, co przygotowałeś — odparła, promieniując radością. Uśmiechnąłem się. — Chociaż powinnam być na ciebie obrażona, wiesz? — dodała z przekąsem. Wyciągnęła kilka kolorowych kredek z opakowania, układając blisko siebie. 

— Nie wiem, czy się z tego powodu cieszyć, czy nie — odpowiedziałem. Spojrzała na mnie, zaciekawiona. — Jesteś dobrym człowiekiem, Al, ale czy z mojej strony nie nadużywam twojej dobroci? — zapytałem, jak gdybym chciał jednak to zasugerować. 

Alanna parsknęła, pokręciwszy z niedowierzaniem głową.

— Na tym chyba polega miłość, prawda? — odparła, zaczynając kreślić kredką pierwsze wzory na płótnie. — Na oddaniu i poświęceniu. 

Spojrzałem na nią, zachowując milczenie. Trafiło to we mnie, trafiło bardzo mocno i głęboko. Słowa te były jak strzały oświecenia, które dopadają człowieka znienacka i powodują, że nagle rozumie on pewien sens w życiu. Dotychczas myślałem o tym i obwiniałem się, że mogłem wykorzystywać jej dobroć, ale dopiero teraz dzięki niej zrozumiałem, że przecież tu chodzi o  m i ł o ś ć. O oddanie i poświęcenie. Tu chodzi o nas i nikt poza nami nie będzie wiedział, co siedzi w naszych sercach. Alanna po prostu darzyła mnie miłością, tą prawdziwą miłością, gdzie drugiego człowieka nie zostawia się ot tak, tylko o niego walczy. Ona o mnie walczyła.

— Chyba się tego nie spodziewałeś, co? — mruknęła z uśmiechem, zerkając na mnie.

— Hmm? — wyrwała mnie z refleksji. Oderwałem się od płótna, wyrównując z nią kontakt wzrokowy.

Alanna nagle spoważniała. Jej wyraz twarzy zdawał się chcieć powiedzieć coś bardzo, bardzo ważnego. Patrzyła gdzieś w dal, przeplatając w dłoniach czerwoną kredkę i jakby zastanawiając się nad wypowiedzią. Byłem ogromnie ciekaw, co właśnie siedziało w jej głowie, ale westchnęła i odpowiedziała tylko:

— Nic.

Wróciliśmy do malowania, nie drążąc tematu dalej. W pomieszczeniu słychać było kreślące kredki i malujące farby, a kiedy postanowiłem włączyć muzykę w tle, to i również rozbrzmiał Neil Young, Hey, hey, my, my. Świetny kawałek. Alanna nuciła tekst pod nosem, imponując mi tym. Czas mijał, a ja nie wiedziałem, jak otworzyć się ze szczerością. Chciałem to zrobić, ale nie wiedziałem od czego zacząć. Idiotycznie byłoby zaczynać od przeprosin, bo przepraszałem ją tysiąc razy, tak samo idiotycznie byłoby zaczynać od ,,pewnego razu w Nowym Jorku...''. Westchnąłem, zwracając tym samym jej uwagę. Uśmiechnęła się, znowu mnie tym pesząc.

— Przestań tak na mnie patrzeć — burknąłem zabawnie, onieśmielony.

— Jak? — zapytała, wychylając się.

— No właśnie tak! — wskazałem na jej piękny uśmiech, emocjonując się.

— Krępuje cię? 

— N-nie, to znaczy trochę, ale nie w tym rzecz... Po prostu... — urwałem na krótką chwilę, wzdychając głęboko. — Nie chciałbym, żebyś go straciła po tym, co zaraz usłyszysz. 

Alanna momentalnie spoważniała, czego właśnie się obawiałem. Ten piękny uśmiech zniknął z jej pięknej twarzy.

— Co masz na myśli? Koleś, zabiłeś kogoś? — zapytała żartobliwie, parskając nerwowo.

— Obiecałem przed tobą nie ukrywać żadnych tajemnic, prawda? Chciałaś usłyszeć o tych mężczyznach z miasta, prawda?

— Tak, ale to takie straszne? — skrzywiła się.

— Nie wiem, po prostu się denerwuję — wzruszyłem ramionami. 

— Nie denerwuj się, to tylko ja — odparła kojącym głosem, lustrując mnie. — Mi możesz wszystko powiedzieć — uśmiechnęła się ciepło. 

Bardzo chciałem, żeby to było takie proste.

Westchnąłem, odkładając pędzel na podłogę. Przesunąłem sztalugę z płótnem, co podobnie zrobiła Alanna; przestrzeń między nami otworzyła się, tak jak ja otworzyłem się ze szczerością. Z trudem, który ciężko przeszedł przez moje gardło, opowiedziałem jej o Franku i Kosie; o dwóch parszywych gnojach, które niszczą życie drugiego człowieka. Powiedziałem, kto nas sobie przedstawił, kiedy razem z Adamem mieliśmy szesnaście lat – nie kto inny jak Austin. To było późną jesienią, gdzie przytłaczający zmierzch panował nie tylko na zewnątrz, ale w umyśle wszystkich dokoła; jak to cholerna, depresyjna jesień. Opowiedziałem, ilu koszmarnych rzeczom byłem świadkiem – ile ludzi miało zniszczoną karierę, rodzinę i życie, ile osób staczało się na samo dno przez takich gangsterów jak Franky i Kosa. Potrafili wpadać ekipą do domu kolesia, który nie zapłacił na czas i rozwalać mu doszczętnie cały dom, a następnie obcinali ostatni palec u ręki i grozili śmiercią. Potrafili gwałcić żony i córki, a czasami wysyłali do tego cioty. Ściągali haracze nawet od osób, które spłaciły długi. Opłacali policjantów, przekupywali prokuratorów; zresztą, sądownictwo niekiedy bało się wszczynać postępowania wobec gangu, ponieważ oni w ciągu kilku dni potrafili znaleźć miejsce zamieszkania sędziego i jeszcze tej samej nocy poderżnąć mu gardło w trakcie snu. Opowiedziałem, że właśnie ci kolesie mieli na mnie największy zły wpływ; biłem się, dużo awanturowałem z obcymi ludźmi i czerpałem radość z krzywdy drugiego człowieka, ale najgorsza w tamtym okresie była relacja z rodzicami, z którymi ciągle się kłóciłem. Ciężko było mówić o sobie – o zagubionym szesnastolatku, który w tamtym momencie potrzebował pomocy, a odrzucał ją z każdej strony. Ciężko było mówić o tym, że tamte życie mi się podobało, ale właśnie tak było – podobało mi się zło. Wszystko co złe przyciągało mnie bardziej niż zwykła codzienność zwykłego nastolatka. 

Co najbardziej przerażające w tej znajomości było, to świadomość, że ci gangsterzy zabijali. Zabijali z taką łatwością, jak gdyby to było tylko kichnięcie. Kiedy wiedziało się o tym, czym się zajmowali, te ich groźby w naszym kierunku miały jeszcze gorszy wydźwięk. Opowiadając o tym wszystkim, miałem ochotę się popłakać. Miałem ochotę się popłakać ze szczęścia, bo miałem to już za sobą, ale jednocześnie z potężnego strachu, bo bałem się wyjść na miasto. Kiedy Alanna usłyszała ode mnie te rzeczy, złapała mnie za rękę i zachowała złote milczenie; takie, które właśnie potrzebowałem. Nie oceniała mnie, nie śmiała nawet tego zrobić. A ja? A ja w końcu się popłakałem. Płakałem, czując się... świetnie. Świetnie, bo to nareszcie powiedziałem. 

— To jak... poprzednim razem z tego... uciekliście? — zapytała po jakiś czasie, troskliwie muskając skórę na mojej ręce. 

— Jak? Banalnie. Tak banalnie, że aż nie wierzę, że nas nie zabili — parsknąłem ze śmiechu, ścierając łzy. — Powiedzieliśmy, że rodzice się dowiedzieli.

Alanna również parsknęła, nie dowierzając.

— I tak po prostu was puścili? Niczym nie grozili? — dopytywała, zaciekawiona.

— Dokładnie tak, Al, dokładnie tak — przytaknąłem. — Byliśmy gówniarzami, na dodatek głupimi, więc potraktowali nas jak głupich, ale teraz... teraz boję się wyjść z domu, Al, boję się — wyszeptałem głosem pełnym lęków. Spojrzałem na Alanne, mając wrażenie, że cały się trzęsę. — Boję się o moje życie, boję się o życie moich rodziców i siostry. Boję się, że któregoś dnia, kiedy będę na mieście, w zwykłym sklepie po cholerne bułki, dostanę kulkę w łeb. Boję się, że którejś nocy moja cała rodzina zostanie zabita podczas snu. Boję się nawet o psa i Winstona. Boję się o was, o ciebie i Amandę... Strasznie się boję — wyszeptałem. 

— Sebastian... — zaczęła delikatnie, kojąco mnie głaszcząc. — M-mój tata jest policjantem, może on-

— Nie ma mowy, absolutnie! — rzuciłem, nie dowierzając jej głupiemu pomysłu. — Czy ty wiesz, co ty mówisz?

— Nie wiem... — odpowiedziała półgłosem. — Staram się pomóc...

— Po prostu nie zostawiaj mnie samego... — zabrzmiałem poważnie. Alanna spojrzała w moje oczy, nic nie mówiąc. Oddychałem ciężko, rozemocjonowany wszystkim, jak gdybym przeżywał to od początku. — Po prostu... bądź, okej? — poprosiłem.

— Okej — skinęła, ścierając w kącie oka łzę. Uśmiechnęła się, po czym mnie przytuliła. — Wszystko będzie dobrze, nie zadręczaj się... 

Gdyby to było takie proste. Ja poważnie obawiałem się o swoje życie, a po groźbach Franka popadłem w jakąś paranoję. Może nie dawałem tego po sobie poznać, ale bałem się nawet swojego cienia. Kiedy kładłem się spać, moje myśli rozpoczynały absurdalne wizje samoobrony na wypadek ich ataku; tak, wiem, to było chore, ale tak myślałem. Po przebudzeniu się, byłem gotów na walkę, bo całą noc obmyślałem zbrodnię doskonałą. 

— Hej, a powiedz... jak to Adam przeżywa? On mi nic nie mówi — odezwała się, odsuwając ode mnie. 

— Sra pod siebie jak ja — odpowiedziałem, parskając śmiechem. — On to nawet chciał broń kupić — dodałem, szokując ją.

— O mój Boże, aż tak? — nie dowierzała, szczerze nam współczując. — Hej, ale Sebastian...

— Wiesz, jeśli mam być szczery, to też przeleciało mi przez myśl, żeby w jakiegoś gnata się zaopatrzyć, ale się boję — przerwałem jej. Alanna słuchała mnie uważnie, milcząc. — Tylko, kurde, to jest takie... chore — mówiłem, emocjonując się. — Niby wszystko jest po staremu, ale... nie do końca... Zdecydowanie nie jest jak kiedyś. 

— Wiesz, Sebastian... — zaczęła z wahaniem Al. Nerwowo oblizała usta, na krótką chwilę spuszczając wzrok na palce. — Mój tata ma broń — rzuciła.

— Nie ma opcji, nawet o tym nie myśl! — rozkazałem jej, kompletnie nie zgadzając się z jej głupimi pomysłami. 

— Po prostu... tak sobie myślę, że jeżeli będziesz potrzebował... to ci spróbuję załatwić... — dodała nerwowo. — Albo może... nie wiem... 

— Olać to, Al, okej? Musimy z tym żyć, stało się. Zobaczymy, co przyszłość przyniesie — powiedziałem, chcąc uciąć temat.

— Wiesz, mój tata jest z wydziału narkotyków... 

— I dopiero teraz mi to mówisz?! — zaszokowała mnie. Nie mogłem w to uwierzyć, że dopiero teraz mi to powiedziała. 

— Przedtem nie wiedziałam, że to takie ważne... Jeszcze, jak ty wpadłeś w te problemy... — odezwała się łagodnie, jak gdyby nie chciała mnie zdenerwować. — Wiesz, pomyślałam sobie, że może to powiesz mojemu tacie i zastawicie na nich jakąś pułapkę? — zaproponowała.

— Nie ma opcji, Al! Czy ty rozumiesz, że oni mają w garści prokuraturę i gliny? Sądy boją się ich pozywać, bo obawiają się zemsty z ich strony! 

— Tak, ale... — mruknęła cicho, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nie patrzyła na mnie, nerwowo przeplatając w palcach sznurówkę od butów.

— Nie ma ale, po prostu nie ma takiej opcji i tyle! Sam muszę z tym żyć, nie chcę w to nikogo mieszać! 

— Sebastian, ale gdyby...

— Alanna, proszę cię, wiem, że chcesz pomóc, ale naprawdę to jest niebezpieczne — westchnąłem. 

— Oni wczoraj byli w szkole! — rzuciła nagle, wyrównując ze mną kontakt wzrokowy. 

Zdębiałem, nie wiedząc, co z siebie wykrztusić. 

— Ktoś zaczepił mnie i Amandę przed szkołą — prawie się popłakała. — Jakichś dwóch kolesi, nie wiem, jednego tylko widziałam... 

— Skąd wiesz, że to oni? — nadal czułem się zdruzgotany. 

— Tak myślę, nie wiem... — westchnęła. — Ten koleś, którego widziałam, był taki... taki niebezpieczny w słowach, w głosie, na twarzy, a jego oczy... nadal je widzę — mówiła. — Sebastian, po tym, co od ciebie usłyszałam, jestem pewna na sto procent, że to byli oni — dodała, pewna siebie. 

Wstałem z podłogi, nerwowo krzątając się po pomieszczeniu. Oddychałem ciężko, czując, jak w płucach mimo to brakło mi tlenu. Na chwiejnych nogach podszedłem do stolika i zabrałem kartkę, a następnie wziąłem czarną kredkę i zacząłem kreślić portret Franka. Alanna nachyliła się nad rysopisem, z uwagą śledząc moje ruchy ręki. Nawet gdy nie skończyłem, ona rzuciła:

— To on. 

Oblał mnie zimny pot. Przymknąłem powieki, czując falę czarnego atramentu przysłaniającą mi oczy i wizję nadchodzącej przyszłości. Wstrząsający mną strach był jeszcze gorszy niż chwilę temu i jedyne, co zdołałem zrobić, to zalać się płaczem jak dziecko. Alanna przytuliła mnie, ale nawet jej dotychczas kojąca i bezpieczna bliskość, która zmywała ze mnie ból, tym razem nie była w stanie mnie uspokoić. Płakałem w jej pierś, mając wrażenie, że mój lament był modlitwą o pieprzony sen; o tym, abym się z tego koszmaru wybudził. Jej błogie ramiona próbowały mnie w jakiś sposób wesprzeć, jej delikatny głos próbował mnie w jakiś sposób postawić na duchu; mimo bycia równie przerażonym i roztrzęsionym jak ja. 

— Będzie dobrze, nie martw się... będzie dobrze — szeptała, całując mnie w głowę. — Może naprawdę będzie lepiej, jak to... komuś opowiesz — powiedziała półgłosem.

Nawet nie odpowiedziałem, wciąż płacząc i zamartwiając się następnymi dniami, które w moim odczuciu były nadchodzącą burzą z piorunami. Pragnąłem się uspokoić, ale nie mogłem. Moje negatywne myśli szalały i nie mogłem powstrzymać ich chaosu, czując się z tym kompletnie sam. Nikt nie był w stanie tego zrozumieć, absolutnie nikt. Czasami ja siebie też nie rozumiałem i może nawet teraz, kiedy rzeczywiście propozycja Alanny była tym światłem nadziei, tym najlepszym rozwiązaniem – ja mimo to bałem się zaryzykować; po prostu bałem się mieszać w to inne osoby. Marzyłem cofnąć się w czasie i dokonać innych wyborów. 

Nie chciałem tak utkwić w strachu i rozpaczy, tak więc poprosiłem Alanne, żebyśmy wrócili do malowania. Zapytała, czy aby na pewno, ale ja chciałem zatracić się w kolorach farb, których każdy pozostawiony fragment na płótnie odzwierciedlał moje emocje. Malowaliśmy w ciszy, w tle słuchając Neila Younga, Boba Dylana i innych. Co jakiś czas spotykałem na drodze jej miły uśmiech, który starł się rozjaśnić moje strachliwe i przytłoczone serce; czasami jej się udawało. Bardzo nie chciałem zakończyć tego wspólnego dnia na łzach, bo zależało mi na rozmowie z nią; chciałem porozmawiać o wszystkim jak kiedyś, jak potrafiliśmy spędzać godziny na obskurnym budynku, ciesząc się chwilą i wspólnym towarzystwem. Teraz też chciałem tak zrobić, ale było ciężko. Myślałem o Franku i Kosie i o tym, jakie rozwiązanie było by najlepsze, ale zamiast rzeczywiście je znajdywać, pogrążałem się w przerażających wizjach przyszłości.

— Opowiedz mi coś miłego — odezwałem się, przerywając długie milczenie między nami. — Albo nie, wytłumacz się, ździro, co to było z Harrisonem? — zażartowałem tonem obrażonego, co rozbawiło Alanne.

— Słodki jesteś — odparła z uśmiechem. — Pamiętasz, że miałam ten występ dla nauczycieli i dyrekcji? Koleś po tym występie powiedział mi, że mam duże szansę na wielką karierę kompozytorki i jest w stanie mi w tym pomóc — tłumaczyła — Szczerze, nie wiem, dlaczego dał mi swój numer; też mnie tym zdziwił. Chciał, żebym dała mu znać, czy się namyśliłam i tyle — wzruszyła ramionami, zerkając na mnie z uśmiechem. Ja zaś oblałem się rumieńcem, ze wstydu nie mogąc na nią spojrzeć. — A ty co sobie myślałeś, co? — parsknęła.

— Nic — burknąłem, zażenowany swoim wcześniejszym zachowaniem. 

Zaśmiała się, wracając do malowania. Znowu milczeliśmy przez jakiś czas. W tle, gdzie leciał Mr Tambourine Man, nasze spojrzenia co jakiś czas krzyżowały drogi, a Alanna wydawała się chcieć swymi kolorowymi oczami pokolorować mój świat i umysł, którego marzeniem odnaleźć jedynie spokój. Starałem się nie myśleć o Franku i Kosie, a pomyśleć o innych rzeczach związanych, na przykład, z Alanną, lecz kiedy o takich myślałem – one też były negatywne. 

— Hej... — odezwałem się z wahaniem.

— Tak? — mruknęła. 

— Skoro ja byłem wobec ciebie szczery, to mogę też usłyszeć od ciebie szczerą odpowiedź, jak o coś zapytam? — rzuciłem.

Alanna spojrzała na mnie, zaskoczona. Odsunęła płótno, co również zrobiłem, ale momentalnie dzięki tej otwartej przestrzeni między nami zestresowałem się z pytaniem. 

— Pytaj o co chcesz — odezwała się.

Przez chwilę się wahałem, ale w końcu zebrałem w sobie odwagę, którą w związku z tym długi czas dusiłem, i zapytałem:

— Kto to jest ten Pete? 

Alanna wydawała się zdębieć. Przez moment pomyślałem, że chyba przesadziłem i nie powinienem był zadawać tego, ale nagle odpowiedziała:

— Ktoś, kto mnie rozczarował. 

Zaskoczyła mnie jej lekkość, z jaką jej ton przemawiał.

— To twój były? — zapytałem, czując zżerającą ciekawość. 

— Coś w tym stylu — odparła, a ja uważnie słuchałem. — Kręciliśmy ze sobą, a przynajmniej tak mi się wydawało. Był z mojego roku, mieliśmy bardzo często wspólne lekcje... Kiedy większość mnie nie lubiła i wymyślała na mój temat plotki, on postanowił mnie bliżej poznać — uśmiechnęła się, a ja poczułem dziwne ukłucie w sercu. — Był z drużyny futbolowej, czaisz? Ktoś taki zakręcił się wokół kogoś takiego jak ja — parsknęła. — Momentalnie się zakochałam — dodała półgłosem. 

Patrzyłem na nią, zachowując wciąż milczenie, gdy ona wydawała się wracać wspomnieniami, a nawet całą sobą do tamtych dni. Opowiadała mi historie sprzed kilku lat, a ja mimo to czułem dziwne ukłucie zazdrości, sam nie wiem czemu.

— Czuję się dziwnie, słuchając tego... — odezwałem się. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że niepotrzebnie to powiedziałem.

— Nie masz czemu — wzruszyła ramionami, nagle zmieniając ton na ostrzejszy: — Rozkochał mnie w sobie do takiego stopnia, że nie widziałam świata poza nim, a potem, po tych kilku miesiącach, koleś powiedział, że to wszystko jeden wielki żart i śmiał się ze mnie razem z innymi. Okazało się, że byłam zakładem, zabawne, nie? — parsknęła.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Siedziałem naprzeciwko, tym razem czując ukłucie w sercu z powodu poruszenia, jakiego doznałem po jej opowieści. 

— Nigdy więcej nie zaufałam facetowi — powiedziała półgłosem, po chwili dodając: — Aż pojawiłeś się ty — wyszeptała, spoglądając na mnie. 

— Ja bym cię nigdy tak nie potraktował — oznajmiłem czule.

Uśmiechnęła się, nie odpowiadając. Znowu między nami zapadła cisza, a ja szczerze pożałowałem, że zadałem to pytanie. Myślałem, że opowie mi słodko-pierdzącą historyjkę o jej młodocianej miłości, ale ta jej młodociana miłość okazała się zostawić po sobie wielką bliznę i te cholerne rozczarowanie. Wróciliśmy do malowania; dalej nie chciałem drążyć tematu, a Alanna najwidoczniej chciała go uciąć. Powoli kończyłem swoją pracę, nie do końca wiedząc, czy byłem z niej zadowolony. 

— Sebastian? — odezwała się Al.

— Tak? 

Przez jakąś chwilę milczała, jakby wahała się kontynuować. Wychyliła spojrzenie zza płótna, przelotnie mnie lustrując. 

— Zastanawiałeś się może nad tym, czy nie masz depresji? — zapytała.

Zaskoczyła mnie. Szczerze nie wiedziałem, co powiedzieć, ale tak naprawdę, naprawdę nie wiedziałem. Gdybym jednak miał się nad tym zastanowić, to przede wszystkim musiałbym wiedzieć, co to jest depresja; bo na ten moment depresja kojarzyła mi się z leżeniem w łóżku, zaniedbywaniem obowiązków (w sumie całego życia), niskim poczuciem wartości, ciągłym smutkiem i myślami samobójczymi, ale miałem świadomość, że na pewno te rzeczy były tylko wierzchołkiem góry lodowej. 

— Nie... — odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, jak gdybym się krępował o tym mówić. W sumie, to było prawdą – pytanie skrępowało mnie na tyle, że poczułem się jak dwunastoletnie dziecko. — Nie wydaję mi się, że mam. 

— A co wiesz na temat depresji? — ciągnęła, zaciekawiona. Wychylała głowę co jakiś czas, rzucając na mnie okiem. 

— Nie wiem — odparłem, spoglądając na czarne odcienie na swoim płótnie. — To, co wiem aktualnie na temat depresji, jest dla mnie trochę niepojęte... Jak gdyby była to choroba lenistwa — wytłumaczyłem.

Alanna spojrzała na mnie, zastygając bez ruchu. 

— Wiesz, kiedyś usłyszałem, że przy tej chorobie najlepszym rozwiązaniem jest wyjście ze strefy komfortu, wiesz, po prostu zajęcie się czymś, robienie czegoś, zmiana pewnych nawyków. Jakbym miał odpowiedzieć na pytanie, skąd ta depresja się rodzi, to po tym, co usłyszałem, nasuwa się myśl, że wystarczy, aby człowiek nic nie robił — mówiłem z wahaniem. — Ale... ale jestem pewien, że to jednak nie wszystko, że to jednak... spora ilość czynników przyczynia się do depresji niż tylko nic nie robienie. 

— Sebastian...

— Wiesz, nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy mogę mieć depresję — przerwałem jej, nakręcony na rozmowę. — W sumie, to gdyby się tak nad tym zastanowić, to mam dużo wspólnych cech z tą suką. Wiesz o mnie wiele, Al, tak więc nie muszę przed tobą ukrywać tego, że mam z sobą problemy; jestem bardzo pesymistyczny, ale to bardzo. Pewnie płaczę częściej niż przeciętny facet, ale mam to w dupie. Mam jakieś tam wewnętrzne walki z niską samooceną i poczuciem wartości, ale czasami zdarza mi się czuć dobrze... Wiesz, mam też swoje lęki; tym największym, ale to naj-największym lękiem jest przyszłość. Nie wiem dlaczego; może poczucie, że nie uda mi się spełnić marzeń, że sobie nie poradzę z codziennością, z dorosłymi obowiązkami, że skończę na marginesie społecznym... To mnie męczy codziennie, wręcz pożera i już tego nie wytrzymuję... Mam też... czasami te myśli, wiesz... — zawahałem się, na krótko wyrównując z nią kontakt wzrokowy; Alanna słuchała mnie uważnie, nie spuszczając ze mnie oczu. — Te okropne myśli, że czasami wolałbym się nie urodzić albo teraz umrzeć... Czy są to myśli samobójcze, to nie wiem... Wydaję mi się, że każdy tak ma w chwili słabości... 

— Sebastian, wydaję mi się...

— Ale wiesz co — znowu jej przerwałem, nabrawszy głębokiego oddechu. Moje serce biło, a krew pod skórą wrzała jak gotowy wulkan do wybuchu. — Chyba najgorsze w tym wszystkim jest poczucie niższości; tak bym to nazwał. Nieważne, ile byś zrobił i co, ile wysiłku włożyłbyś w jakąś rzecz, ile serca – za każdym razem czuję, że to wszystko idzie na marne, że przecież to, co robię, to zwykłe gówno, to nic nie warte, bo przecież ja też jestem nic nie wart. Przez to nie mam ochoty na życie, na chwytanie każdej chwili, bo żadna nie potrafi mnie zadowolić. Nie mam wiary we własne dokonania, we własne możliwości... Nie mam poczucia bezpieczeństwa i stabilności o własną przyszłość... Nie posiadam nadziei, że mi się uda. Te słowa nie potrafią tak naprawdę oddać tego strachu i lęku, który siedzi we mnie, ale ich znaczenie jest jeszcze głębsze niż się komukolwiek może wydawać... To, co siedzi tutaj... — wskazałem na swoją głowę. — Jest niezrozumiałe nawet dla mnie... Wiesz, staram się chwytać każdy dzień, wiesz, te Carpe diem i te inne bzdury, ale, kurwa, nie potrafię. Nie potrafię cieszyć się chwilą, po prostu nie potrafię... Mam wrażenie, że ten smutek mnie pochłonął, te przytłoczenie, ten pesymizm, ta... trwoga... Czasami chciałbym z tym walczyć, chciałbym w końcu któregoś dnia wstać i pomyśleć sobie: ale życie jest zajebiste, ale nie umiem, bo dla mnie życie nie jest zajebiste, jest okrutne...

— Sebastian-

— Okrutne jest to, że dzieciństwo jest takie słodkie, niewinne i kolorowe, a rzeczywistość taka podła. Kiedy zacząłem dojrzewać i zdawać sobie sprawę, że to, co oglądałem w bajkach, nie jest naprawdę; że ludzie to największe kurwy; że dobroć nigdy nie wygrywa; że sprawiedliwości szukać tylko ze świecą; że pomoc nigdy nie będzie bezinteresowna; że... że wszystko, co złe, rządzi światem... Ta świadomość uderzyła we mnie jak tsunami; następnie zalała bólem i już nie potrafię się tego wyzbyć, bo mam... tą świadomość o tym okrutnym życiu. Jak mógłbym być szczęśliwy? Jak mógłbym? Nie mógłbym. Nie mógłbym i nie umiem, bo takie życie nie jest dla mnie. Nie umiem się odnaleźć w takim życiu, w takiej rzeczywistości... Po prostu nie umiem. 

Między nami zapadła cisza. Patrzyłem na swój obraz, nie mogąc spojrzeć na Alanne, ale prawdę mówiąc, nie mogłem spojrzeć na nic innego poza tym cholernym obrazem, na który wylałem tkwiące we mnie emocje. Zacząłem się denerwować, ale nawet nie wiedziałem na co. Irytowało mnie nasze milczenie, irytowały mnie kolory na płótnie, które zresztą mnie nie zadowalały, irytowało mnie to, co powiedziałem; przede wszystkim to mnie irytowało – że to z siebie wyrzuciłem.

— Sebastian... wydaję mi się, że możesz mieć depresję — odezwała się delikatnie. 

— A co ty możesz wiedzieć? — burknąłem.

Alanna momentalnie zamilkła, rzucając na mnie pełne niedowierzania spojrzenie.

— Masz dopiero siedemnaście lat, całe życie przed tobą i mnóstwo w nim problemów, a czasami zachowujesz się, jakbyś pozjadała wszystkie rozumy. 

— Chciałeś chwili szczerości, to proszę bardzo: tak się składa, że mam depresję. 

Wstrząsnęło mną. 

Alanna patrzyła na mnie ze łzami w oczach, choć beznamiętnie. Ja zaś, zdruzgotany i zaszokowany, nie wiedziałem, co zrobić i co powiedzieć. Moje myśli zaczęły wracać do tych wszystkich smutnych chwil związanych z nią; kiedy płakała, opowiadała między słowami, zachowywała się niezrozumiale. Nagle to wszystko zasypało mnie gradem bolesnych ciosów prosto w policzek. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że za tym kryje się głębokie cierpienie; choroba, potworna choroba. Choć kiedy któregoś dnia rozmawiałem z jej rodzicami, w pewnym momencie rzeczywiście opowiadali o Alannie w sposób, jak gdyby było coś na rzeczy. A ja, głupi, nawet się nie domyśliłem. 

— Ale... ale...

— Dobrze wiesz... — przerwała mi lekko gorzkim, smutnym tonem. — Jakie miałam dzieciństwo... Wszystkie te rzeczy trochę się na mnie odbiły i... i w wieku trzynastu lat zdiagnozowano u mnie depresję — mówiła ciężko, ledwo na mnie patrząc.

— Przepraszam... nie wiedziałem — odparłem cicho, ciągle poruszony tym. 

— Wiem, wiem, że nie wiedziałeś — parsknęła śmiechem, ścierając w kącie oka łzy. — Chciałam ci o tym powiedzieć już wcześniej, ale nie umiałam... 

— Przede mną nie musisz się wstydzić takich rzeczy — odpowiedziałem czule. 

— Wiem — przytaknęła. — Wiem, ale to ciężkie mimo to.

— Nie myślałaś o terapii? — zapytałem. 

— Byłam — odpowiedziała. — W chwili przeprowadzenia się tu zakończyłam jedną, ale chyba... będę musiała wrócić, bo dużo objawów zaczyna się z powrotem nasilać... — dodała niepewnym głosem, przelotnie na mnie zerkając.

— Dlaczego? — zadałem kolejne pytanie.

Nie odpowiedziała od razu.

— Nie wiem, tak po prostu — westchnęła, ścierając rękawem kurtki katar. — Chyba te wszystkie wydarzenia z ostatnich tygodni trochę mi mocno siadły. 

— Przepraszam — wyszeptałem tonem, jak gdybym był za to odpowiedzialny.

— Nie, nic nie szkodzi. To nie twoja wina — odpowiedziała, zapewniając mnie.

— Nie, Al, wiem, że się do tego przyczyniłem — powiedziałem.

Tym razem nie śmiała zaprzeczyć, ale nie miałem jej za złe. Oboje umilkliśmy, co było na ten moment najlepszym rozwiązaniem; jak kojące złoto ciszy, który rozlewał się po naszych ciałach i relaksował umysły. Właśnie – ta cisza była relaksująca. Spojrzałem na Alanne, uśmiechając się mile, co odwzajemniła; nawet po tak bolesnym wyznaniu i bolesnych emocjach temu towarzyszącym, jej uśmiech promieniował radością. Ciągle miałem sobie za złe, że nie potrafiłem domyśleć się wcześniej. Gdybym tylko wiedział, że coś jest na rzeczy; wiele z tych rzeczy nie miałyby miejsca. Patrzyłem na moją Alanne, na moją słodką, słodką Alanne i przypomniawszy sobie jej przeszłość; jej cierpienie, czułem, jak moje serce kruszyło się na miliony części. Nie byłem w stanie znieść świadomości, że ta drobna, delikatna i wspaniała dusza musiała przejść przez te okrucieństwa i na dodatek nabawić się depresji, z którą walka wymaga ciężkich lat i którą nie zawsze się wygrywa.

Świadomość o tym była bolesna.

Spojrzałem jeszcze raz na Alanne, która na krótko odwzajemniła kontakt wzrokowy i się uśmiechnęła; wydawała się być zdołowana i skrępowana. Nabrałem głębokiego oddechu i przesunąłem sztalugę ze skończonym obrazem, pokazując jej dzieło. Zlustrowała płótno, swoimi baśniowymi oczami skanując każdy jego detal. 

— Jest świetny — odezwała się z zachwytem. 

— Dziękuję.

Obraz był wielkim chaosem. Namalowałem kilka czarnych postaci; każda w szaleństwie emocji – wykrzywione w grymasie twarze każdej z nich przedstawiały cierpienie, rozpacz, lament i przerażenie. Ciemne pnącza otaczały ciała i porywały w przepaść. Nie wiem, dlaczego miałem taką wizję. Kiedy Alanna przesunęła swoją sztalugę z obrazem, parsknąłem śmiechem, co również uczyniła. Namalowała jakąś polanę w letnim świetle, z kwiatkami, motylkami i ptaszkami. Na środku byliśmy my, leżący w trawie i trzymający się za ręce. Było to tak dziecinnie beznadziejne, że aż urocze.

— Mogę go zatrzymać? — zapytałem z uśmiechem.

— A ja mogę twój? 

— Jasne — odparłem, oddając w jej ręce obraz, jakbym oddał własne serce.

Cieszyliśmy się jak dzieci, rozmawialiśmy trochę o malunkach i słuchaliśmy piosenek, nie mogąc w pełni nasycić się swoim towarzystwem. Pomimo poruszonych przykrych tematów, czas spędzony z nią był wspaniałym czasem. Przestałem czuć strach i przygnębienie, przestałem myśleć o złych rzeczach; nawet zapomniałem o Franku i Kosie; zapomniałem, jak bardzo przez nich bałem się życia. W obecności Alanny czułem się bezpiecznie. Chciałem, żeby świat zatrzymał czas, abyśmy mogli beztrosko buszować po nieodkrytych terenach i plądrować je bez końca. Chciałem, żebyśmy weszli do obrazu, który namalowała i tak zastygli na wieczność; to było by wspaniałe.

Zabraliśmy się do sprzątania, rozmawiając o wszystkim – od muzyki (przy okazji dzieląc się nowymi kawałkami), sztuce, celów na przyszłość i niewinnych marzeń, aż po nadchodzące dni. Znowu poruszyliśmy temat przeklętego Franka i Kosy. 

— Zastanów się nad tym, Sebastian — oznajmiła łagodnym głosem, spoglądając na mnie, gdy podawała mi kolorowe kredki. — To już zaszło za daleko. 

— Wiem — odpowiedziałem, przytłoczony tą świadomością. — Wiem, ale nie chcę mieszać w to innych osób...

— Mój tata ci na pewno pomoże — zapewniła.

— Dlaczego ty jesteś dla mnie taka dobra? Dlaczego ty po tym wszystkim tak chcesz mi pomóc, mimo że to ja spieprzyłem sprawę? — zapytałem, nie dowierzając jej zaangażowaniu. 

Na krótką chwilę między nami zapadła cisza. Popatrzeliśmy na siebie, a mnie się zdało, że nagle w jej baśniowych oczach zaszkliły się łzy.

— Chyba się tego nie spodziewałeś, co? — powtórzyła kwestię z początku, co mnie zaniepokoiło.

— Tak, ale dlaczego? — ciągnąłem, zaciekawiony.

— Bo cię kocham? — powiedziała, brzmiąc, jakby zadała pytanie.

Cofnąłem się, po omacku chwyciwszy się stołu, jak gdybym chciał złapać tym równowagę. Spojrzałem na Alanne, mając wrażenie, że się właśnie przesłyszałem, ale w jej oczach dostrzegłem taką moc, że nie było mowy o niedosłyszeniu jej słów. Moje serce zabiło tysiącem galopujących ku wolności końmi, moja krew zawrzała niczym buchające języki płomieni; moje ciało, o Boże, moje ciało oszalało. 

— Martwię się o ciebie, bo cię kocham — powtórzyła, zbliżywszy się do mnie. Chwyciła mnie za rękę, sprawiając tym zwykłym dotykiem, że momentalnie miałem ochotę zatopić się w jej osobie. — Może mam te siedemnaście lat, może czasami zachowuję się, jakbym pozjadała wszystkie rozumy i mogę gówno wiedzieć na temat życia, może nawet nie wiem, co to znaczy kochać, ale... ale wiem, co czuję do ciebie... — mówiła — Czuję, że jesteś dla mnie wszystkim, Sebastian... — popłakała się. — Po prostu wszystkim — wyszeptała.

Byłem tak oszołomiony, że przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć; tym samym moja reakcja sprawiła, iż Alanna poczuła się zakłopotana. Spojrzała na mnie, jak gdyby ostatni raz i starła łzy, poruszając się w nerwach. 

— J-ja już chyba pójdę...

Złapałem ją obiema rękami w mocnym uścisku, nie pozwalając na to. 

— Sebastian, j-ja...

— Ja ciebie też pokochałem — odezwałem się.

Patrzyłem w jej oczy, kiedy tym razem ona nie potrafiła nic powiedzieć, zaszokowana. Poczułem się, że wraz z tym słowem wybuchło coś, czego ludzkie okno nie mogło dostrzec, a tylko poczuć. Atmosfera zgęstniała, wypełniając powietrze emocjami, które nagle jak gorąca namiętność otuliła nas z każdej strony. Przysunąłem się do niej tak blisko, że poczułem na policzku jej nerwowy oddech; sprawił, że poczułem na ciele pełen podniecenia dreszcz. Nachyliłem się nad Alanną i ją pocałowałem, otaczając ramionami jak w największym bezpieczeństwie.

Zarzuciła ręce na mojej szyi, oddając pieszczotę. Całowaliśmy się tak czule i namiętnie, jak gdybyśmy w tych pocałunkach odnajdywali wypowiedziane sprzed chwili słowa ,,kocham cię''. W trakcie całego pożądania nagle nasze kurtki znalazły się na podłodze, a zaraz obok nich ubrania. Zaczęliśmy się kochać. Kochać jak kwiaty i drzewa słońce, jak spragnione istoty na pustyni wody, jak owady nektaru, jak gwiazdy nieba, jak człowiek człowieka, jak seks orgazmu, o Boże, kochaliśmy się tak mocno jak potęga słowa ,,kocham''. 



~*~


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top