Rozdział 40
Trafiłem do Krainy, o której wcześniej nie miałem pojęcia. Krainy, która odcięła mnie od rzeczywistości i wywróciła mój świat do góry nogami. Kraina pełna migoczących kolorów, ostrych i nieprzyjemnych dźwięków jeżących każdy włos na ciele, nietypowych i abstrakcyjnych form, przedmiotów oraz dziwnych istot. Nie, to nie był Sebastian w Krainie Czarów, to nie była Kraina Oz, to było coś gorszego i przerażającego, co ludzkimi słowami nie umiałbym opisać ani przedstawić. Błysk, chwilowe odcięcie – świat zawirował, a ja nie wiedziałem, co się dzieje. To było krótkie doznanie, lecz miałem wrażenie, że zniknąłem na wieczność, pochłonięty w otchłań mroku i rozpaczy.
Wybudziłem się gwałtownie, zaczerpując dużego, głębokiego oddechu. Moje serce prawie wyskoczyło z piersi, bijąc w środku niczym kościelny dzwon. Mózg niemal eksplodował z nadmiaru chaosu, a organizm obumierał, wówczas zmartwychwstawał na nowo; prawie się porzygałem i udusiłem własnymi wymiocinami. Kolejny błysk, któremu towarzyszyło głośne uderzenie, a zaraz po tym w moich uszach zadzwoniło; pisk był tak długi i szorstki, że przyćmił moje rozwścieczone myśli. Oszalałem z targających mnie emocji. Chaotycznie wierciłem się na siedzeniu i rozglądałem dookoła, czując, jak rozpadałem się na milion małych kawałków, czując, jak ponownie utracałem kontakt ze światem. Wpadłem w drgawki, tracąc na krótką chwilę świadomość.
Obudziłem się. Wszystko wokół było mi nieznane, jakby nowe i niesamowite, lecz z drugiej strony obce i niepokojąc. Utraciłem orientację w terenie. Głowę miałem tak ciężką, że prawie łamała mi kark, a ciało raz gorące, raz zimne, jakbym z sekundy na sekundę znajdował się raz na Saharze, raz na Antarktydzie. Drżałem z chłodu, gotowałem się z wrzącego ciepła. Próbowałem odgadnąć, gdzie byłem, ale nic nie przychodziło mi na myśl; na siedzeniu obok znajdował się mój plecak, który jako jedyny potrafiłem rozpoznać. Nabrałem głębokiego oddechu, niespodziewanie odczuwszy po tak dużym wdechu potężny ucisk na płucach, a zaraz po tym z mojego nosa wysączyła się krew, albo może i już wcześniej leciała. Oblizałem usta, czując na wargach obrzydliwy, metaliczny posmak cieczy. Łzy mimowolnie napłynęły do moich oczu, a z gardła wydobył się rozpaczliwy szloch. Zapłakałem, kompletnie roztrzęsiony i przerażony.
Nagle oczy pełne łez, cierpienia i bezsilności patrzyły prosto na mnie. Apatia, otępienie i obojętność w spojrzeniu była przerażająca. Kiedyś duże, radosne i jasne niczym płatki śniegu; teraz tępe, mętne i wypatroszone z emocji. Zostały pozbawione blasku i życia. Były bez życia. Byłem bez życia. Starłem rękawem kurtki sączącą się krew, brudząc tą krwią połowę swojego policzka. Patrzyłem na własne odbicie w lustrze, patrzyłem w swoje oczy i byłem przerażony. Przerażał mnie człowiek, który był po drugiej stronie lustra. Był mi on kompletnie nieznany.
Spojrzałem w dół, dostrzegając na udach przeźroczystą folię z białym proszkiem w środku. Była otwarta, a ja naćpany jak najgorsza szmata. Obejrzałem się jeszcze raz za pustymi, martwymi oczami, które z każdą sekundą stawały się coraz to wścieklejsze. Z każdą sekundą czułem, jak przepełniała mnie furia; moje ręce drżały, oddech stawał się płytszy i głośniejszy, a ciało drętwiało i kipiało wrzątkiem. Nie minęła chwila, a z wrzaskiem pełnym rozgoryczenia, frustracji i bezsilności uderzyłem w lusterko, nie mogąc na siebie patrzeć. Wyszedłem z auta, trzaskając drzwiami.
byłem
zwykłym
ćpunem
Popłakałem się, wpadając w emocjonalną histerię. Szamotałem się na parkingu, w latynoskiej dzielnicy, przy latynoskiej restauracji, wokół wiary latynoskiego pochodzenia. Płakałem, uderzając się w twarz, głowę, ramiona i pierś. Płakałem, wijąc się na chodniku jak paralityk. Przeklinałem wszystko i wszystkich.
Pieprzony Franky, pieprzona koka, pieprzony towar, pieprzeni latynosi! Pieprzone wszystko!
Popadłem w jakiś obłęd i nie umiałem go zatrzymać. Miałem ochotę rozwalić każdego po kolei, każdego, kto napatoczył mi się po drodze. Czułem na sobie wzrok ludzi, i ich też chciałem rozwalić. Widok płaczącego chłopaka, który wydzierał się jak opętany, był przecież normalny, a oni patrzyli na mnie jak na skończonego wariata.
Bo właśnie byłem tym wariatem.
Pierdoliłem wszystko i wszystkich, i zresztą to wykrzyczałem. Splunąłem na ziemię, ścierając z policzka zaschniętą krew. Musiałem komuś przywalić, musiałem. Żwawym krokiem skierowałem się do małej knajpy, która znajdowała się tuż obok. Byłem wściekły, byłem wściekły, byłem tak bardzo wściekły, ale nawet nie wiedziałem, dlaczego byłem wściekły. Miałem ochotę po prostu coś zniszczyć, a najlepiej wychodziło mi niszczenie samego siebie. Tym razem chciałem pociągnąć kogoś za sobą. Z hukiem otworzyłem szklane drzwi od restauracji, zatrzymując się w progu przejścia.
Cisza. Martwa, grobowa cisza, a wśród niej stłumiony dźwięk radia dochodzącego z kuchni. Kobieta za ladą spojrzała na mnie bez wyrazu, żując gumę. Dwóch meksykanów obejrzało się za mną, po czym znacząco wyrównali kontakt wzrokowy. Kilka stolików dalej przestraszona matka z dwojgiem dzieci starała się ignorować mnie, co również powtórzyła cicho dzieciom.
— Nie patrzeć na niego, on jest chory.
No tak, bo przecież ćpanie to choroba.
Byłem chorym ćpunem.
Ale dziewczynka i chłopiec cały czas na mnie patrzyli, ignorując polecenia matki. Założyłem kaptur na głowę i ostatni raz obejrzałem się za wszystkimi, po czym niepewnie zbliżyłem się do kasy, za którą stała młoda, smarkata, biała laska. W irytujący sposób przeżuwała gumę, w irytujący sposób mlaskała, w irytujący sposób patrzyła, w irytujący sposób trzymała rękę na biodrze. Wręczyłbym jej order najlepszej Zirytowanej Laski wszech czasów i sprzedał kopa. Pewnie tacy chorzy ludzie jak ja przychodzili tu zbyt często, żeby nagle zdziwił ją mój wygląd i zachowanie.
Patrzyłem na dziewczynę, lecz oprócz poruszających się ust nie mogłem niczego usłyszeć. Zaszumiało w moich uszach, tłumiąc wszystko dookoła. Boże, co ona mówiła? Nawet z ruchu warg nie mogłem niczego zrozumieć, ale przychodziło mi do głowy tylko: ,,Czego ty chcesz, ty jebany ćpunie?'', ,,Co podać, pieprzony narkomanie? Takich jak ty, to pałęta się tu setki'', ,,Wyglądasz marnie. Lepiej zabij się, zanim skończysz jeszcze gorzej'', ,,Jesteś zwykłym ćpunem'', ,,Twoja mama musi być z ciebie dumna, co?'' Domyślałem się, że tego nie mówiła, ale moje myśli krzyczały mnóstwem zdań tego typu.
— Co podać? — usłyszałem.
Ocknąłem się, spoglądając w jej oczy. Pomrugała kilkukrotnie powiekami, widocznie się irytując. Boże, ona imitowała irytacją, a na głowie miała tiarę z napisem IRYTACJA.
— Coca-colę — wykrztusiłem, odchrząkając. Przelotnie obejrzałem się za mężczyznami, którzy siedzieli niedaleko. Jeśli tych dwóch gości będzie na mnie patrzeć tak podejrzanie, jak ciągle patrzą, to im wpierdolę, przysięgam.
— Coś jeszcze? — zapytała, stukając w klawiaturę kasy. Coraz bardziej nie znosiłem jej mlaskania; doprowadzało mnie do szału. Spojrzałem na dziewczynę, przez przypadek wyrzucając z siebie:
— Możesz, kurwa, zamknąć tę mordę? — warknąłem.
— Słucham? Coś ty powiedział? — nie dowierzała, zakładając z powrotem w irytujący sposób rękę na biodro. Spojrzała na mnie tak, jakbym właśnie rzucił jej wyzwanie na walkę na pięści, a ona bez wahania przyjmowała to wyzwanie.
— N-nic, przepraszam, ja tylko... Coca-colę poproszę. Tylko coca-colę. Przepraszam jeszcze raz... — powiedziałem, pełen wstydu i upokorzenia. Wyciągnąłem z kieszeni portfel i rzuciłem jej na ladę pięć dolarów, mówiąc, że reszty nie trzeba. Dziewczyna podała mi napój, lustrując mnie z pogardą oraz, nie zaskakując mnie tym, w irytujący sposób przeżuwając gumę.
Usiadłem przy ścianie, na przeciwko dwóch mężczyzn, trochę z dala od ciekawskich ślepi bachorów i spanikowanej matki. Miałem ochotę kogoś rozwalić. Tak bardzo miałem ochotę kogoś zmieść z powierzchni ziemi. Najlepiej samego siebie, żeby już nigdy nie patrzeć na swoją zaćpaną mordę. Piłem coca-cole, nie mogąc złagodzić pragnienia. Ściskałem mocno puszkę napoju, starając się uspokoić rozwścieczone nerwy. Patrzyłem dookoła, byleby tylko nie patrzeć na tych dwóch meksykanów naprzeciwko. Wkurwiali mnie. Ich krótkie spojrzenia w moją stronę – w moim odczuciu – prowokowały. Odnosiłem wrażenie, że tylko czekali, aż wystartuję z łapami. Ale bym ich rozniósł, nawet by nie zauważyli, jak padliby długą.
Niespodziewanie do knajpy weszło dwóch gliniarzy.
Nabrałem głębokiego oddechu, naciągając kaptur bliżej twarzy. Momentalnie żołądek podszedł mi pod gardło, a ciało zalała fala stresu. Na bank ta pieprzona, biała laska zadzwoniła na psy. O Boże, byłem w totalnej dupie. Kątem oka obserwowałem, co wyczyniało tych dwóch gliniarzy, wówczas planując drogę ucieczki. Niebiescy przelotnie zerknęli na każdego po kolei, a spojrzawszy na mnie, czułem, jak ich wzrok palił moje wnętrzności i grunt pod stopami. Byłem spalony, a prochy swe mogłem jedynie wyrzucić do kosza na śmieci. Drżałem, zestrachany modląc się, by tu nie podeszli.
Przez szum w uszach niewyraźnie słyszałem, o czym rozmawiali z kasjerką. To był jak pijacki bełkot albo rozmowa dwulatków. Było mi tak słabo, że chyba nawet nie chciałem usłyszeć tego, o czym gadali. Odsunąłem łagodnie krzesło do tyłu, powoli szykując się do ucieczki. Obejrzałem się za meksykanami, którzy spoglądali w moją stronę, to oglądali się za policjantami. Ich szyderczy śmiech pod nosem doprowadzał mnie do szału. Nagle mój wzrok spoczął na matce dwójki dzieci, odprowadzając ją prosto do gliniarzy. Kobieta zatrzymała się przy mężczyznach, coś powiedziała i wskazała
na mnie
Zapadłem się pod ziemię. To był jak film, szalona opowieść mitomana, coś nierealnego. Wówczas stąpałem po tym świecie naćpany jak diabli, zdając sobie sprawę, że to wszystko działo się na prawdę. To była krótka chwila, jednak miałem wrażenie, że oglądam tę scenę z trzeciej osoby w totalnym slowmotion: po tym, jak kobieta wskazała na mnie palcem, a dwóch gliniarzy spojrzało prosto w moje oczy, gwałtownie wstałem z krzesła i odsunąłem od siebie stół, uciekając do najbliższego pomieszczenia, jakim okazało się być toaleta.
Zamknąłem za plecami drzwi i przekręciłem zamek, przerażony wzdrygając się na usłyszenie głośnych i potężnych uderzeń. Każdy dźwięk był jak wbijająca się szpila w moje ciało. Obraz przed mymi oczyma stał się niewyraźny, a głowa pełna zawirowań. Ledwo nabierałem wdechów, czując, że zaraz zejdę z tego świata i będę wąchał kwiatki od spodu. To było coś strasznego. Nigdy wcześniej nie miałem takiej sytuacji jak ta, nigdy. Kompletnie nie wiedziałem, co robić.
— Proszę otwierać! — wykrzyczał jeden z policjantów, waląc w drzwi.
Wplotłem ręce we włosy, nabierając głębokiego oddechu. Rozejrzałem się dookoła, dostrzegając jedynie umywalkę z lustrem, kibel i okno nad nim. Moje nogi drżały, a każdy krok był jak walka o przetrwanie; chwiejnie podszedłem do zlewu, odkręcając wodę, którą z nadzieją na otrzeźwienie chlusnąłem sobie w twarz. Nic, ani grama ocucenia. Przerażenie i stres rosło w siłę, kiedy krzyki policjantów stawały się coraz groźniejsze, a uderzenia mocniejsze.
— Proszę otwierać, inaczej będziemy zmuszeni wyważyć drzwi! — wykrzyczał, szarpiąc za klamkę.
— Ma pan prawo milczeć, proszę otworzyć te drzwi, już! — rozkazał kolejny.
— Niech pan otworzy, to dla pana dobra... — usłyszałem głos kobiety, która mnie sprzedała gliniarzom.
— Ty głupia dziwko... — warknąłem wściekle pod nosem, odwracając spojrzenie w kierunku drzwi. Przerażało mnie to, jak drżały pod wpływem uderzeń. Miałem wrażenie, że po drugiej stronie dobijał się ogromny rekin, chcący mnie pożreć w całości.
— Jeśli ich pan nie otworzy w tej chwili, będziemy wyważać!
Byłem roztrzęsiony i przerażony, i jedyne, czego pragnąłem, to przytulić się do mojej mamy. Odwróciłem się, wzrokiem skanując wszystko po kolei; absolutnie nic nie było w stanie mi pomóc. Z każdą sekundą zdawałem sobie sprawę, że było już po mnie, i rozmyślałem na temat tego, jak byłoby na dołku i co powiedziałbym rodzicom. Nagle oświeciło mnie, kiedy spojrzałem na małe okno nad kiblem. Nigdy w życiu nie dałbym się dobrowolnie oddać w ręce policji, a w ucieczce byłem w miarę dobry. Wszedłem butami na ubikację i otworzyłem lufcik. Położywszy ręce na parapecie, wspiąłem się po ścianie, z całych sił przeciskając się przez mały otwór.
— Wyważamy drzwi! — usłyszałem, a chwilę później znalazłem się na zewnątrz, wypadając z okna jak śmieć ze zsypu.
Zaczerpnąłem świeżego, zimnego powietrza, bez zastanowienia wstając i wiejąc stąd jak najszybciej. O Boże, o Boże, o Boże. Spierdoliłem tak szybko, jak jeszcze nigdy przedtem nie biegałem. Uciekłem prosto do samochodu, obok którego był zaparkowany wóz policyjny. Ruszyłem z piskiem opon i przelotnie obróciłem się za lokalem, dostrzegając, jak dwóch gliniarzy wpadło do toalety, wyważając drzwi. Każdy z klientów w środku był zapatrzony w akcję niebieskich, a lśniące ślepia dzieci zapatrzone we mnie.
~*~
Adam. Adam, gdzie był Adam? Adam był moim najlepszym przyjacielem. Adam był moim bratem. Całe życie byliśmy razem jak papużki nierozłączki. Rozumieliśmy się bez słowa i zawsze staraliśmy się wesprzeć jak najlepiej potrafiliśmy to zrobić. Potrafiliśmy również opierdolić siebie z góry do dołu, jeśli tego sytuacja wymagała. Motywowaliśmy się do działania, pchaliśmy do przodu, cieszyliśmy się z każdej minimalnej rzeczy, która się nadarzała. Pomagaliśmy sobie jak rodzina oraz potrafiliśmy być wobec siebie srodzy i wymagający niczym najgorszy możliwy trener. Ufaliśmy sobie; nasze tajemnice szły razem z nami do grobu. Jednocześnie nikt nie wkurzał nas tak mocno, jak my sami siebie. Adam był osobą, do której bez wahania strzeliłbym z pistoletu, gdyby któregoś dnia nastąpiła noc oczyszczenia. Bo nie pozwoliłbym, żeby umarł z czyichś innych rąk. To był mój najlepszy, najlepszy przyjaciel.
i właśnie go straciłem
Zapłakałem, upijając do końca szkockiej z lodem. Poprosiłem kelnera, żeby dolał następnej kolejki. Roztrzęsiony, zrozpaczony i naćpany przyjechałem upić się do najbliższego pubu w mieście. Zamiast jechać prosto do domu, ja postanowiłem pierdolić wszystko i wszystkich, i zapragnąłem zalać się w trupa. Tym razem byłem chory z powodu alkoholizmu. Czułem, że nie miałem w życiu już niczego. Nic do stracenia, nic do zyskania, absolutnie nic. Zero, totalne ZERO. Odwrócił się ode mnie mój najlepszy przyjaciel i nagle poczułem, jakbym był samotnym człowiekiem na ziemi.
Ludzie w pubie patrzyli na mnie jak na kompletnego idiotę. Skończonego idiotę. Czułem się tak, ale miałem to gdzieś. Płakałem, smarkałem jak dziecko i żaliłem się randomowym mężczyznom obok, którzy pewnie styrani po pracy chcieli w spokoju zrelaksować się przy whisky, a zamiast tego musieli słuchać naćpanego nastolatka i jego dziecinnych problemów:
— I on po prostu... mnie zostawił... — chlipałem, opowiadając trzem gościom to, co leżało mi na sercu. — Nie wiedziałem, że to go tak zrani... Gdybym wiedział, to chyba w ogóle bym mu tego nie powiedział... Ale ja... chciałem już, żeby wiedział... Chciałem, żeby wiedział, że jestem zakochany w Alannie — płakałem.
Mężczyźni tylko patrzyli na mnie, nic nie mówiąc. Upijali co jakiś czas swój napój alkoholowy ze szklanek, nie odwracając ode mnie wzroku. Czułem, że byłem przez nich wysłuchiwany tak mocno i uważnie, jakbym wygadywał się przed najlepszym przyjacielem. Czułem, że ktoś wreszcie chciał mnie wysłuchać, chociaż sam siebie nie mogłem.
— Może rzeczywiście mogłem nie robić z tego takiego problemu, co? — rzuciłem, zaczynając się denerwować na ten fakt. — Może mogłem od początku mu powiedzieć, że jestem zainteresowany Alanną i wkrótce ona będzie moją dziewczyną! — uderzyłem szklanką o powierzchnie potężnego, drewnianego blatu przy barze. Kelner pomyślał, że chcę następną kolejkę i dolał mi whisky, a ja upiłem alkohol za jednym haustem i starłem kropelki ze spierzchniętych warg. — Wiecie co, a ja zachowałem się jak zwykły tchórz i ukrywałem przed nim wszystko, co robiłem z Alanną! Jestem zwykłym tchórzem... — zapłakałem, chowając twarz w dłoniach. Jeden mężczyzna obok westchnął i poklepał mnie po ramieniu, starając się dodać otuchy. — Jestem takim kretynem... — wyszeptałem, kompletnie załamany.
— Biorę rozwód z żoną — nagle odezwał się jakiś mężczyzna z trójki siedzących. — Żona chce mi odebrać prawa do córeczek. Głupia dziwka — powiedział, spijając do końca alkohol w szklance. — Bo zapracowany, bo mało czasu miałem dla niej... Ona chciała tylko wydawać pieniądze, nic więcej. Rok temu na święta zrobiła mi pretensje, że nie taki zegarek chciała... Pieprzona materialistka.
— Pieprzyć ją — wyszlochałem, cały zasmarkany jak dziecko. — Zasługujesz na kogoś lepszego, stary, uwierz mi — powiedziałem, mimo że gościa znałem dobre pięć minut.
— Wy to chociaż kogoś macie, ja nie mam nikogo — odezwał się następny, na którego zwróciły się wszystkie ślepia. — Mam trzydzieści cztery lata i brak kobiety, zero dzieci i nawet psa nie mogę zaadoptować, bo nie takie warunki do mieszkania. O jakimkolwiek numerku na jeden wieczór mogę zapomnieć, bo żadna się mną nie interesuje.
— Gościu, ty jesteś prawiczkiem?! — zapytałem, zaszokowany. Z niedowierzania aż wlałem w siebie kolejną porcję szkockiej, powoli czując, że kokaina mieszała się z alkoholem.
— Nie, ale w moim życiu seks był bardzo dawno, dawno temu — odpowiedział z wyraźnym smutkiem i przygnębieniem.
— Młody, jeszcze wiele przed tobą, a przyjaciel na pewno przemyśli sprawę. Wszystko się ułoży, nie martw się — powiedział ten, który siedział obok mnie. Poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się, ale ja nie chciałem w to uwierzyć. Moje życie legło w gruzach i byłem skończonym, chorym ćpunem-alkoholikiem.
— Nie wierzę w to — rzuciłem z grymasem, kręcąc głową. Poprosiłem kelnera gestem ręki, żeby dolał mi następną z następnej kolejki. — Każdy to każdemu powtarza: ,,wszystko się ułoży, nie martw się'' – gdyby tak było, to na świecie nie byłoby depresji, bo przecież wszystko w końcu będzie dobrze! Ludzie nie popełnialiby samobójstw! Mogę śmiało powiedzieć, że mnie też już nic nie trzyma na tej pieprzonej ziemi! — roztrzęsiony wyszlochałem ostatnie zdanie, myśląc o tym coraz bardziej. Moje pragnienia obrały jeden kierunek: śmierć, samobójstwo, zniknąć ze świata. Myślałem o tym i uspokoić się nie mogłem; jednak zdawałem sobie sprawę, że dla wielu mogłoby to być ciosem w serce, zwłaszcza dla mojej rodziny, ale świadomość, że to spowodowałoby odcięcie od tych strasznych, bolesnych emocji, była relaksująca i podniecająca. Gdybym zniknął, to nie czułbym tego, co czuję. To było coś pięknego. — Dosyć mam takiego życia! — wyjęczałem, rzucając się w ramiona gościa obok. Płakałem w jego koszulę jak największy, żałosny nieudacznik.
— A co z tą twoją dziewczyną? Dla niej nie chcesz żyć? — zadał mi pytanie jeden z mężczyzn.
Podniosłem głowę, wycierając rękawem katar i łzy. Przez chwilę milczałem, analizując rozsądne myśli wśród chaosu i bajzlu. Ale nie było takich myśli, a ja coraz mocniej popadałem w rozpacz i mrok własnych wyobrażeń i emocji.
— Nie chcę! Nie chcę żyć dla kogoś, przez kogo straciłem najlepszego przyjaciela! TO WSZYSTKO JEJ WINA! — wykrzyczałem, wpadając we wściekłość. Kipiałem złością na samą myśl, że to wszystko przez nią. Wbiłem sobie do głowy kolejną urojoną rzecz: to jej wina. I nie mogłem przestać tak myśleć.
— Chłopie, coś ty opowiadasz? A może to twój przyjaciel ma coś z głową, skoro obraża się z tego powodu, że się zakochałeś? — zapytał, nie dowierzając mojej reakcji i słowom.
— Nie! Gdybym ją olał, to nigdy nie miałbym problemów! — kręciłem głową, ledwo panując nad chęcią przypierdolenia w czegoś. Myślałem o niej. Myślałem o niej. Myślałem o niej i przestać myśleć nie umiałem, jak mocno była winna temu wszystkiemu. Boże, miałem ochotę ją rozszarpać! Nosiło mnie z gniewu i rozgoryczenia. — Co z tego, że jest piękna – jest przeklęta! Gdyby nie ona, to moje życie wyglądałoby inaczej! — wykrzyczałem, krzycząc następnie do kelnera o wódkę.
Z portfela wyjąłem studolarowy banknot i rzuciłem na blat. Wziąwszy butelkę czystej, wstałem chwiejnym krokiem z siedzenia, żegnając się z rozkojarzonymi mężczyznami. Boże, jaki ja byłem wściekły. Boże, jak ja zapragnąłem ją rozszarpać. Stanąłem na środku pubu, ledwo utrzymując się na nogach, i odkręciłem napój, wlewając w zdrętwiałe gardło duże ilości alkoholu. Nie miałem nic do stracenia, nic mi nie pozostało. Kompletne Nic. Wszystko przestało istnieć, zwłaszcza ona. Oderwałem usta od gwintu, ścierając krople cieczy z warg. Mętnym i pustym, choć nagrzanym i zdenerwowanym spojrzeniem zlustrowałem każdego po kolei, w szczególności znajdujące się tu kobiety. Nie wiem, co chodziło mi po głowie; było tam tyle zła, wściekłości i szaleństwa, że nie panowałem nad niczym. Wiedziałem wówczas, że nie wyniknie z tego nic dobrego, a ja powstrzymać się od robienia głupot nie potrafiłem.
Podszedłem do pierwszej, lepszej dziewczyny w czerwonej sukience z dużym biustem:
— Osssszczędźmy so-sobie roz-zmowę i przejdźmy do rz-rzecz-czy: bzy-zy-zykasz si-si-się? — wybełkotałem, spoglądając na starszą kobietę z drinkiem w dłoni. Rzuciła mi zaszokowane spojrzenie, po czym zmarszczyła brwi i zacisnęła usta, uderzając mnie prosto w twarz z otwartej ręki.
— Dupek! — krzyknęła, odchodząc ode mnie.
— Dziwka — wymamrotałem pod nosem, masując obolały policzek. Napiłem się wódki, wzrokiem przeczesując po kolejnych kobietach. Moją uwagę zwróciła młoda dziewczyna siedząca samotnie przy loży, niedaleko baru.
Skierowałem się do niej, chwiejąc się od lewej do prawej. Zwróciła ku mnie spojrzenie, kiedy się do niej zbliżałem, i zaśmiała się, obserwując mnie z kieliszkiem szampana w dłoni. Była młoda i chyba ładna, ale dokładnie nie widziałem jej twarzy, bo obraz zaczynał mi się rozmazywać. Była też chyba gruba, bo w krótkiej sukience na ramiączkach jej uda wyglądały na wielgaśne.
— Cz-cześć, koleżżżanko, mogę się przysi-siąść? — wykrztusiłem, kompletnie pijany. Usiadłem obok niej, nawet nie usłyszawszy odpowiedzi, i zarzuciłem rękę na jej nagich ramionach. Nachyliłem się nad jej twarzą, mrużąc oczy. — A ty się bzzzykasz, czy też nie?
— Chyba na początku lepiej się poznać, co? — wymruczała, ewidentnie chętna na szybki numerek. O, takiej dziwki mi trzeba było: łatwej do zbajerowania.
Zamruczała jeszcze raz, a ja przysunąłem się bliżej. Nie wiedząc, kiedy i skąd, i przede wszystkim jak do tego doszło, zaczęliśmy się całować. Złapałem ją za ramiona i mocno ścisnąłem, a ona wyjęczała coś w moje usta. Myślałem tylko o niej. Myślałem tylko o niej. Myślałem tylko o tej cholernej Alannie, która zniszczyła mi życie. Zniszczyła mi przyjaźń. Zniszczyła mi przyszłość. Zniszczyła mi wszystko. Byłem na nią wściekły i chciałem zapomnieć o kimś takim jak Alanna Clooney. Chciałem zapomnieć o baśniowych oczach, zapomnieć o tym pięknym uśmiechu, zapomnieć o długich, falowanych włosach i warkoczykach. Chciałem zapomnieć o tak kruchym i delikatnym ciele, zapomnieć o ciepłych i kojących dłoniach, zapomnieć o podniecającym zapachu, zapomnieć o przyjemnym i uspokajającym głosie. Chciałem zapomnieć, ile radości mi sprawiała, ile relaksu i odprężenia mi jej obecność dawała. Chciałem zapomnieć, jak jej poczucie humoru bawiło mnie do łez, jak jako jedyna mnie rozbawiała. Chciałem zapomnieć o wspólnych wieczorach, nocach i dniach, zapomnieć o wspólnie spędzonych chwilach. Zapomnieć, jak jako jedyna mnie rozumiała i akceptowała. Zapomnieć, jak wspaniale się przy niej czułem. Zapomnieć o dotyku, pocałunkach, czułych słowach, przytuleniu. Zapomnieć o wspólnych marzeniach, planach i przyszłości. Zapomnieć o dziewczynie numer jeden, zapomnieć o kosmicznej przyjaciółce, zapomnieć o Alannie Clooney. Zapomnieć o miłości do niej. Zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć.
Zapomnieć nie potrafiłem.
Złapałem mocno dziewczynę, z którą się całowałem i odepchnąłem na siedzenie, dłużej nie mogąc tego znieść.
— Co ci odbiło, koleś?! — krzyknęła zdezorientowana, rzucając mi spojrzenie pełne szoku.
— Nie jesteś nią! Ty nie jesteś moją Alanną! Odwal się ode mnie, ty dziwko! — rzuciłem, ledwo panując nad chęcią wpadnięcia w płacz. Nagle poczułem się tak zrozpaczony i załamany, że pragnąłem ze sobą skończyć. Boże, co ja zrobiłem? Co ja narobiłem? Jak ja spojrzę jej w oczy?
— Co za stuknięty psychol! — krzyknęła i zamachnęła się, uderzając mnie z otwartej ręki w ten sam obolały policzek, co poprzednia kobieta. Wkurzyłem się. Wkurzyłem się tak bardzo, że nie zapanowałem nad tym, jak gwałtownie i agresywnie zareagowałem wobec dziewczyny: oddałem jej.
Nie spodziewałem się tego. To stało się nagle, tak po prostu. Nawet nie umiałem kontrolować swojego zachowania w momencie ataku, jakbym nie był sobą, nie był Sebastianem Oliversem. Jej krzyk był głośniejszy niż muzyka w pubie, a zaraz wokół nas zrobiło się zamieszanie. W nagłym chaosie i bałaganie otaczającym w szczególności mnie nie umiałem się odnaleźć. Popychano mnie, kopano i bito po całym ciele i twarzy, traktowano jak największego śmiecia na ziemi. Nie wiedziałem, co się tak właściwie ze mną działo i co działo się dookoła. Słyszałem krzyki tej dziewczyny, słyszałem groźne krzyki wielu męskich głosów i czułem potworny ból. Miałem czarno przed oczyma, a w głowie tornado. Wyrzucono mnie z pubu tylnym wyjściem budynku; wpadłem do kałuży, potraktowany jak n a j g o r s z y.
— Podnosisz rękę na kobietę, to masz za swoje, śmieciu jebany! — usłyszałem za plecami, a następnie ciężkie, metalowe drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Przez chwilę nastała cisza, a ja dochodziłem do siebie z emocjami. Zaszokowany, otępiały i przestraszony rozglądałem się dookoła, starając się przeanalizować wszystko, co zadziało się w środku pubu i przed sekundą. Spojrzałem na własne odbicie w kałuży, nagle wpadając w płacz. Mój szloch odbijał się echem od ścian, rozpraszając tym samym błąkające się po śmietnikach szczury. Płakałem, płakałem i płakałem, czując się jak zwykłe gówno. Zostałem obdarty z szacunku i godności przez kogoś takiego jak ja – drugiego człowieka. Upodlono mnie, sponiewierano i odebrano człowieczeństwo. Czułem się najgorzej na świecie. Płakałem, płakałem i płakałem. Może sobie na to zasłużyłem? Może rzeczywiście zachowywałem się, jakbym był nikim i jak nikogo mnie potraktowano? Może zasługuje na to, bo byłem skończonym idiotą i ktoś taki jak ja, Sebastian Olivers, nie zasługiwał na nic więcej?
W końcu potraktowałem źle mojego najlepszego przyjaciela, okłamując go przez tak długi czas oraz źle postąpiłem wobec mojej ukochanej Alanny, obwiniając ją za wszystko i całując inną za jej plecami – jak ktoś taki może żyć z szacunkiem i godnością? Byłem zwykłym śmieciem. Płakałem zrozpaczony, uderzając z całych sił w brudną kałużę, przez co zraniłem sobie jedynie dłonie, a upust emocjom wcale nie zmniejszyło uderzenie. Płakałem, płakałem i płakałem, mając dość życia i wszystkiego, co było związane ze mną. Nienawidziłem siebie. Nienawidziłem siebie!
— Nienawidzę siebie! — wyszlochałem, pełen smutku i rozgoryczenia. Wyprostowałem plecy, cały ciężar swojego bezwładnego i obolałego ciała opierając na kolanach, które przywarły prosto do ziemi. Spojrzałem w ciemne, gwiaździste niebo, czując na gorącej i obitej twarzy chłód płatków śniegu. Koiły moje rany, nagle uspokajały. Przymknąłem powieki, nabierając głębokiego oddechu.
Chciałem przytulić się do mojej mamy.
Chciałem poczuć ciepło, chciałem poczuć się bezpieczny. Chciałem usłyszeć miłe słowa, chciałem usłyszeć trochę słowa otuchy. Chciałem, żeby to był tylko mój sen, tylko zwykły koszmar. Chciałem być znowu małym dzieckiem. Chciałem siebie odnaleźć. Prawda była taka, że nie umiałem odnaleźć siebie w życiu, który wybrałem. Wpadałem w kłopoty, ciągle mając pod górkę. Wiecznie te pieprzone problemy z Sebastianem Oliversem. Gdybym był kimś innym, to byłbym o wiele szczęśliwszy. Gdybym był kimś innym, to może radziłbym sobie z życiem o wiele lepiej. Gdybym... tylko gdybym.
Jak żyć, kiedy tak bardzo chciałoby się umrzeć?
Miałem taką wspaniałą rodzinę: piękną mamę, której za rzadko mówię, że jest piękna. Świetnego ojca, z którym za mało spędzam czasu. I cudowną, młodszą siostrę, której chyba nie doceniałem, jak powinienem był. Byli wspaniałymi ludźmi, a ja okropnym człowiekiem. Kochałem ich tak bardzo mocno. Dlaczego dla nich nie potrafiłem się zmienić i przestać rujnować swojego życia? Dlaczego musiałem udowadniać, że byłem skończonym idiotą, który staczał się na samo dno? Słyszałem tyle obelg w swoim kierunku i wszystkie były prawdziwe – bo udowadniałem to na każdym kroku. Sebastian Olivers m u s i a ł być najgorszy. Nie wierzyłem w los, ale ilekroć powtarzałem sobie, że chce się zmienić, tak nie udawało się to i pytałem: dlaczego? Dlaczego nie udawało mi się robić czegoś w kierunku bycia lepszym? Może właśnie dlatego, że ciążył nade mną los n a j g o r s z e g o.
Patrzyłem w gwieździste niebo, patrzyłem na prószące płatki śniegu, które swym chłodem koiły moją zranioną twarz, i myślałem, i myślałem, i myślałem, ale o czym, to dokładnie nie wiedziałem. W mojej głowie roiło się od chaosu i zamętu; odnalezienie wśród nich czegoś sensownego było trudne, a w moim przypadku prawie niewykonalne. Płakałem wewnątrz. Płakałem, płakałem i płakałem, czując się, jakby jutra dla mnie miało nie być. Czując się, jakby dzisiejszy wieczór był ostatnim dniem w świecie żywych. Pogrążałem się w mroku, zatracałem we własnej beznadziejności. Patrzyłem w to niebo, zmuszając rękę do ruchu; resztkami sił wsunąłem palce w przednią kieszeń spodni i złapałem telefon. Chciałem z kimś porozmawiać, tak po prostu. Chciałem zostać wysłuchany, po prostu. Wykręciłem numer, przykładając komórkę do ucha.
— Halo? — usłyszałem jej ciepły głos.
— Amanda, proszę, bądź za jakiś czas na skateparku — wykrztusiłem cicho. Oblizałem spierzchnięte wargi, czując po chwili posmak metalicznej krwi. Morgan, kompletnie zdezorientowana, zasypała mnie mnóstwem pytań, ale na żadne nie odpowiedziałem, zaś w połowie rozłączyłem się i opuściłem ramię wzdłuż ciała, ciągle patrząc na to gwieździste niebo z płatkami śniegu.
~*~
Siedziała tam na zaśnieżonej rampie, oświetlona światłem lampy i księżyca. Miała na sobie swoją wełnianą, różową czapkę z pomponem i biały szalik; kiedyś zabierałem jej te rzeczy, patrząc z najlepszym przyjacielem, jak się wścieka i gania za nami. Za każdym razem, kiedy była na skraju płaczu i wyczerpania, Adam oddawał jej odzież i przepraszał. Podszedłem niepewnym, chwiejnym krokiem w jej stronę, ale zatrzymałem się, zaczerpując głębokiego oddechu. Wstydziłem się i bałem; wstydziłem się pokazać jej w jakim stanie byłem oraz bałem się porozmawiać o tym, o czym pragnąłem się wygadać komukolwiek, bo może ona też by się ode mnie odwróciła. Wyglądałem jak największy śmieć i czułem się jak największy śmieć. Chyba nawet nie zasługiwałem na rozmowę z kimś tak dobrym jak Amanda.
Tak bardzo chciałem z kimś porozmawiać, tak bardzo chciałem z nią porozmawiać. Wiedziałem, że pozostała mi jako jedyna, aczkolwiek nie potrafiłem zrobić kroku na przód. Utkwiłem w miejscu, czując, jakby potężne kolce wyrosły z ziemi i oplotły moje nogi. Zapłakałem, bezsilny i zrozpaczony. Zapłakałem, wiedząc, że i tak nie miałem nic do stracenia, bo straciłem tak właściwie wszystko. Amanda uniosła głowę i skierowała wzrok w moją stronę, schodząc z rampy.
— Sebastian? — zapytała, jakby nie chciała dowierzyć, że to ja. Zrobiła niepewny krok, lecz zatrzymała się na krótką chwilę. — Sebastian, to ty? — powtórzyła. Nie potrafiłem się ruszyć, a nawet odpowiedzieć. Momentalnie, kiedy usłyszałem jej ciepły i dobry głos, coś mną wstrząsnęło; zalała mnie fala smutku i łez, a szloch z mojego gardła wydobył się mimowolnie. — Boże, Sebastian! — zawołała, podbiegając do mnie.
Kiedy znalazła się blisko, złapałem ją i przytuliłem. Wtuliłem się w moją przyjaciółkę, płacząc jej prosto w ramię. Opłakiwałem wszystko: swój wygląd, swoje poczucie wartości, swoją pozycję, swój stan, swoje zachowanie, utratę Adama i nawet miłość do Alanny. Zakazane uczucie, które nie powinno mieć miejsca. Od początku wiedziałem, że to tylko przyniesie problemy. Wiedziałem, żeby nie angażować się w nic z jego kuzynką. Jednocześnie płakałem, bo ja się tylko zakochałem. Ja tylko kogoś pokochałem, a tym kimś była właśnie jego kuzynka, Alanna. Dlaczego nie mogłem być z kimś, z kim tak bardzo chciałem być? Dlaczego czułem się, jakbym popełnił największą zbrodnię w życiu, tylko dlatego, że się zakochałem? Dlaczego, dlaczego? Boże, ja tak bardzo płakałem. Rozpaczałem i nie mogłem się uspokoić, tuląc Amandę tak mocno, jakby to miało być nasze ostatnie przytulenie – kiedy jej powiem, ona mnie też zostawi.
— Sebastian? Jeju, Sebastian, co się z tobą stało? — zapytała, odsuwając się ode mnie. Jej niebieskie spojrzenie zeskanowało moją twarz ze zmartwieniem, a to nagle przypomniało mi o trosce i dobroci Alanny, którą pragnąłem najbardziej. Nie chciałem uwagi nikogo innego, jak tylko mojej ukochanej Alanny. — Sebastian, mów, co się stało, hej? Wszystko już dobrze, nie płacz... — powiedziała, dotykając delikatnie moich drżących ramion.
— Andy, ja... — ledwo wykrztusiłem, czując, jak rozpadałem się na milion małych kawałków. Zamęt, jaki targał moje wnętrze, był nie do wytrzymania, a chaos myśli w głowie jeszcze gorszy. — Andy, słuchaj, ja mu powiedziałem. W końcu mu powiedziałem...
— Komu? Komu i co powiedziałeś? — zapytała, nie zrozumiawszy mnie.
— Adamowi... Powiedziałem mu wreszcie, że ją kocham. Kocham ją, kocham Alanne — wypłakałem, momentalnie wpadając w jej ramiona. — Powiedziałem mu i mnie zostawił! On mnie zostawił! — wyszlochałem, cały drżąc z szaleństwa emocji. Boże, nie mogłem tego znieść – Adam mnie zostawił. Straciłem najlepszego przyjaciela tylko dlatego, bo zakochałem się w jego kuzynce. Miałem ochotę rzucić się pod pociąg, skoczyć z mostu, łyknąć garść tabletek albo władować sobie kulkę w łeb. Nie mogłem tego znieść. — Czy to naprawdę takie złe?! Czy ja naprawdę zrobiłem coś złego?! — wykrzyczałem, nagle zmieniając się o sto osiemdziesiąt stopni; niespodziewanie zalała mnie wściekłość, a ja zapragnąłem znaleźć Adama i go rozszarpać na strzępy. — Powiedz, czy to takie złe, że zakochałem się w Alannie?! Powiedz mi, czy ja zrobiłem coś złego?! — wykrzyczałem, spoglądając prosto w oczy Amandzie.
— Boże, Sebastian... — wyrównała ze mną kontakt wzrokowy, ze zmartwieniem marszcząc brwi. — Co się, cholera, z tobą stało?
— Nie musisz mi mówić, wiem o tym, jak wyglądam! — wykrzyczałem i odsunąłem się od niej, zataczając się. Amanda patrzyła na mnie z niedowierzaniem, co zaczynało mnie denerwować. — I przestań się tak na mnie gapić, przestań! — prawie zapłakałem, ledwo panując nad rozpaczą. — Przestań, proszę, przestań... — wyszeptałem, stojąc tuż przed nią; drżałem, chwytając mocno w dłonie paski plecaka. — Ja... Ja chcę zniknąć, Andy... Ja chcę umrzeć! — popłakałem się. — Nie wiesz, co przeżywam i nigdy nie będziesz wiedziała, nigdy! — wykrzyczałem, a Amanda momentalnie zalała się łzami.
— Sebastian... Sebastian, proszę, przestań tak gadać! Przestań! — nakazała, zrozpaczona. Chciała podejść do mnie, ale gwałtownie odsunąłem się do tyłu, nie chcąc w ogóle niczyjej bliskości. Nie zasługiwałem na nic, a poza tym, to ona mnie też zostawi zaraz tak jak Adam.
— On też mi powtarzał, że przecież śmiało mogę z nią działać, że przecież mu to nie przeszkadza, I CO?! I CO ZROBIŁ, KIEDY MU WRESZCIE POWIEDZIAŁEM?! ON MNIE ZOSTAWIŁ! — wydarłem się, nie panując nad łzami. — A ty co, ty też chcesz mi wmówić, że nie masz z tym problemu?! Idź sobie tak, jak on to zrobił! — zamachnąłem agresywnie ręką, co przestraszyło Andy; zadrżała, ale ciągle stała w miejscu.
— Nie, Sebastian, ja jestem szczęśliwa, że wreszcie to przyznałeś. Jestem bardzo szczęśliwa i cieszę się twoim i Alanny szczęściem — odpowiedziała, a ja parsknąłem śmiechem, nie chcąc w to uwierzyć.
— Skończ pieprzyć, dobrze wiem, że zaraz uciekniesz tak jak on i ciebie też stracę! — wykrzyczałem, cały kipiąc z nerwów i rozpaczy. Obejrzałem się dookoła skateparku, wypuszczając głośno powietrze z ust; Boże, ja wariowałem do reszty. Miałem ochotę rozwalić wszystko po kolei, jednocześnie tak bardzo chciałem położyć się do łóżka i uspokoić. Drżałem, rozemocjonowany nie panując nad niczym.
— Sebastian, proszę, uspokój się... Uwierz mi, że nie jest tak, jak myślisz, uwierz mi! — powiedziała, starając się przemówić mi do rozsądku. — Adam jest twoim najlepszym przyjacielem, pamiętaj o tym! Ja jestem twoją najlepszą przyjaciółką, o tym też pamiętaj! W życiu byśmy cię nie zostawili, głupku, o czym ty myślisz?! Poza tym, to on jest szczęśliwy!
— Skąd wiesz?! Nie było cię tam, to skąd możesz o tym wiedzieć?! — wykrzyczałem, coraz mocniej zaciskając palce na paskach plecaka. Amanda spojrzała na mnie, nie ukrywając łez. — On mnie zostawił! Zostawił mnie tylko dlatego, bo zakochałem się w jego kuzynce, rozumiesz?! Rozumiesz to?! CZY JA, KURWA, MAM PRAWO DO MIŁOŚCI?! — zapytałem, nagle uświadamiając sobie, że przecież nawet nie miałem prawa do miłości. Popłakałem się, dłużej nie mogąc tego znieść. — Zostaw mnie, ja już nie chcę mieć nikogo!
Odwróciłem się, a kiedy to zrobiłem, mój wzrok spoczął na Adamie. Stał kilka metrów od nas, po chwili ruszając w tym kierunku. W jednej sekundzie zalała mnie złość, w jednej sekundzie gorąco wypełniło każdy kawałek mojego organizmu, w jednej sekundzie mięśnie napięły się jak do gotowości. Wszystko to było tak wściekłe i rozjuszone, że momentalnie wyładowałem się na pierwszej, bliskiej mi osobie, jaką była Amanda:
— To twoja sprawka?! — krzyknąłem, chwytając Amandę za oba ramiona i potrząsając. Popłakała się, przymykając mocno powieki. — Gadaj! To ty po niego zadzwoniłaś?! — potrząsnąłem nią ponownie.
— On jest szczęśliwy... — wychlipała.
— Zostaw ją! — usłyszałem za plecami.
Puściłem Amandę, a kiedy odwróciłem się z powrotem do Adama, zostałem gwałtownie złapany za kurtkę i przyciągnięty. Nagle świat spowolnił, a negatywne emocje rozproszyły się w powietrzu niczym mydlana bańka. To było jak dawka najmocniejszej kreski o efektach otrzeźwiających. Poczułem, jakby wszystko wracało do swojej rzeczywistej postaci. Poczułem, jakby wszystko wracało do normy, a świat ponownie nabierał kolorów. Lutcher przytulił mnie z całych sił, ledwo powstrzymując się od płaczu. Ja się nie powstrzymywałem; popłakałem się jak dziecko, mocno przytulając mojego najlepszego przyjaciela.
Płakaliśmy.
Płakałem, płakałem i płakałem, i on też płakał, i Amanda obok też płakała.
— Ty idioto, jak mogłeś tak myśleć... — odezwał się, mocno mnie ściskając.
— Dlaczego mnie tam zostawiłeś... — wyszlochałem, cały drżąc z emocji. — Dlaczego ty mnie zostawiłeś?
— Przepraszam... Przepraszam, Sebastian, przepraszam cię — wyszeptał, tuląc mnie jak młodszego brata. — Byłem chyba zszokowany. Nie chciało to do mnie dotrzeć, że wy przez cały ten czas... no wiesz. Po prostu chciałem zostać z tym wszystkim sam. Przepraszam cię, nie powinienem był cię zostawić — powiedział, a następnie odsunął się i położył troskliwie ręce na moich ramionach, przyglądając się mojej obitej twarzy. — W co się władowałeś? — zapytał, nie ukrywając uśmiechu na ustach.
— W jedno, wielkie gówno — wyszlochałem, choć również nie mogłem się nie uśmiechnąć. Pociągnąłem nosem i starłem katar, nabierając głębokiego oddechu. Momentalnie poczułem, jak całe napięte ciało zrelaksowało się, a umysł uspokajał. To było coś niesamowitego, jak rozjuszone emocje stawały się z każdą sekundą coraz to bardziej przygaszone, jakbym powoli zbliżał się do końca rollercoasteru i wysiadał z wagoniku.
Przez chwilę między nami nastała cisza. Czułem się, jakbym był półżywy. Moje emocje wysysały ze mnie więcej energii niż wysiłek fizyczny. Stałem naprzeciw Adama, zmęczony, słaby i bezsilny, ledwo utrzymując się na drżących nogach. Byłem zmarnowany i wycieńczony, a wyglądałem jeszcze gorzej, zaś on wyglądał jak okaz silnego i pewnego siebie chłopaka. Spojrzałem w oczy najlepszemu przyjacielowi, nagle tak jakoś czując napływ łez do własnych. Popłakałem się, mocno ściskając paski plecaka.
— Pokochałem ją — odezwałem się ze szczerością w głosie. Amanda stanęła obok Adama, poruszona spoglądając na mnie wraz z Lutcherem, który nie odrywał ode mnie wzroku. — I Alanna jest moją dziewczyną — dodałem, ścierając z policzków łzy. Nie odpowiedzieli, choć domyśliłem się, że mój najlepszy przyjaciel chciał coś powiedzieć. Jego wyraz twarzy był pełen szoku, ale w końcu przestałem bać się mówić o tym głośno. W końcu przestałem się bać i nie miałem zamiaru już nigdy więcej uciekać. — I planuję z nią przyszłość. I chcę z nią dzieci, i chcę, żeby była moją żoną — mówiłem, kompletnie nie przejmując się tym, jak na mnie patrzyli i reagowali. — Ja po prostu ją pokochałem — wyszlochałem, cały drżąc z emocji.
Adam spojrzał na mnie, na krótką chwilę zachowując milczenie. Przez jakiś moment wyobraziłem sobie, że znowu powiedziałem coś złego, że znowu będzie zły, że znowu mnie zostawi, ale szybko przypomniałem sobie, że przecież stał naprzeciw mnie. Nie mogłem pozwolić, żeby moje negatywne myśli przezwyciężały nad wszystkim i doprowadzały do kolejnego upadku. Tak naprawdę byłem jedyną osobą odpowiedzialną za swój stan, wygląd i poczucie wartości. Tylko ja odpowiadałem za siebie i nie mogłem winić nikogo innego. Musiałem przestać myśleć o złych rzeczach, bo przecież mój najlepszy przyjaciel wrócił i stał naprzeciw mnie. Choć zdawałem sobie sprawę, że powinienem przestać, tak zadrżałem zlękniony, kiedy Adam postanowił się odezwać:
— Sebastian, ja... — nabrał głębokiego oddechu, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć. Przymknąłem powieki, czując ogrom spływających łez po policzkach. Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Chyba naprawdę bałem się, że mogło mnie czekać kolejne cierpienie. — Jestem taki szczęśliwy — wyrzucił, zbliżając się. Otworzyłem oczy, spoglądając na Lutchera, który położył delikatnie ręce na moich ramionach i spojrzał ciepło na moją twarz. — Jestem taki, kurwa, dumny i szczęśliwy, że to zrobiłeś — wyszeptał. Popłakałem się, czując się nagle tak jakoś dziwnie; czułem się, jakbym wreszcie był przez kogoś doceniony po tak długiej podróży pełnej wysiłku i cierpienia. Tak jakoś się dziwnie czułem, a to tylko aprobata ze strony Adama. — I nawet nie masz pojęcia, jak długo na to czekałem — dodał, po czym przytulił mnie z całych sił.
Przytuliliśmy się, a ja – szczęśliwy jak nigdy przedtem – płakałem głośno i ściskałem go, jakbym nie widział tysiąc lat. Miałem wrażenie, że dopiero teraz mogłem spokojnie odetchnąć z ulgą, odkąd poznałem Alanne. Dopiero teraz, kiedy nareszcie Adam się dowiedział. Pójście spać po tak cholernie długim czasie było jak wywiązanie się ze sznurów, wynurzenie się z wody i zaczerpnięcie głębokiego oddechu – coś niesamowitego. Uczucie było nie do opisania, a odczuwanie, jak emocje schodziły ze mnie z sekundy na sekundę i rozluźniały moje spięte ciało oraz umysł, było nierealne i magiczne. Po prostu coś niesamowitego. Byłem taki szczęśliwy, Boże. Nie potrzebowałem niczego więcej, no chyba że łóżka i snu, i co najważniejsze, to bliskości Alanny.
— Słuchaj, Sebastian, ja... — odezwał się Adam, szybko urywając. Odsunął się ode mnie i stanął obok Amandy, która spojrzała na nas obydwóch. Nabrałem głębokiego oddechu i starłem cieknący katar, wyrównując kontakt wzrokowy z Lutcherem. — Ja muszę ci też... coś powiedzieć — zaczął, nie wiedząc czemu, dość niespokojnie. Zmarszczyłem brwi, zaczynając się bać, że jego następne słowa znowu wbiją mi nóż w plecy.
— Co? Zrobiłem coś złego? — zapytałem, oglądając się przelotnie za Amandą.
— Nie, nie, absolutnie nic nie zrobiłeś — zapewnił mnie, kręcąc głową – to mnie i tak nie uspokoiło, a nerwy i stres rosły coraz to mocniej. — Słuchaj, bo ja... — wahał się, uciekając spojrzeniem w kierunku wszystkiego po drodze. Adam nabrał głębokiego oddechu, nagle rzucając z niemrawym uśmiechem: — Domyślałem się — powiedział, a ja momentalnie odetchnąłem z ulgą. — Już dawno się domyślałem i czekałem, aż wreszcie mi powiesz. Ale to już nieważne! Cieszę się, że jesteś szczęśliwy, stary, tak bardzo się cieszę! — położył ręce na moich ramionach i potrząsnął mną, a następnie przytulił. Przelotnie obejrzałem się za Andy, która jakoś tak dziwnie zapłakała cicho pod nosem. — Dbaj o nią, bo to dobra dziewczyna — wyszeptał.
— Słuchajcie, jak wyglądam? — zapytałem, niespodziewanie dla nich zmieniając temat. Odsunąłem od siebie Adama i zaprezentowałem się w randomowej pozycji, a oboje zlustrowali mnie ze zdezorientowaniem. — Dobrze wyglądam? — starłem katar, chwytając paski plecaka.
— Dlaczego pytasz? — odezwała się Andy, spoglądając na mnie z lekko zmarszczonymi brwiami.
— Wyglądasz marnie — odpowiedział Adam, przyglądając się mi.
— Chcę iść do Alanny — rzuciłem, kolejny raz ścierając cieknący katar. Oboje otworzyli szeroko oczy, nie dowierzając mojej propozycji. — Chcę z nią porozmawiać, chcę ją zobaczyć. Muszę ją zobaczyć.
— Nie, Sebastian, to nie jest dobry pomysł! — zaznaczyła Amanda, kręcąc zdecydowanie głową. — Lepiej, żebyś poszedł do domu!
— Stary, Andy ma rację. Dobrze wiesz, że ona nie lubi... — urwał, choć oboje wiedzieliśmy, że Andy zorientowała się, w jakim stanie byłem. — Nie, Sebastian, nie idź do niej. Dzisiaj do niej nie idź, proszę cię.
— Chciałbym ją zobaczyć... — nie wiedząc czemu, zacząłem płakać, rozklejając się przed najlepszymi przyjaciółmi jak dziecko. — Tak bardzo chciałbym się do niej przytulić i ją po prostu zobaczyć... — płakałem, tak mocno tęskniąc za jej dotykiem i ciepłem. Boże, tak strasznie chciałem ją poczuć!
— Wiemy, ale to naprawdę nie jest dobry pomysł, Sebastian, uwierz nam — powiedziała Amanda.
— Nawet nie macie pojęcia, jaką jest wspaniałą osobą! — szlochałem, a oboje patrzyli na mnie ze smutkiem i współczuciem, nie odzywając się. — Ona tak dobrze potrafi rozumieć mnie we wszystkim... Jakby wiedziała, co siedzi mi w głowie! Naprawdę nie macie pojęcia, jaką jest wspaniałą osobą, uwierzcie mi. Jako jedyna zaakceptowała mnie takim, jakim jestem, i za to jestem jej najbardziej wdzięczny — kiedy to opowiadałem, czułem, jak ciepło rozchodziło się po całym moim ciele. — Ona stara się o mnie tak bardzo dbać, a ja robię jej takie numery, Boże, jaki ja jestem głupi! Głupi, głupi, głupi! — uderzałem się w głowę, ale zaprzestałem, kiedy Andy chciała mnie uspokoić. — Jestem taki głupi, bo nawet dla niej nie potrafię być dobrym człowiekiem, kiedy ona jest dla mnie taka wspaniała! — płakałem — Jest taka wrażliwa, taka słodka i wrażliwa, a ja... wiedząc o tym, czego nie lubi, i tak to robię i nie mogę przestać, a ona tak bardzo chciałaby dla mnie dobrze! Ale nie – wiecie co? — spojrzałem ze zdecydowaniem na przyjaciół, którzy obserwowali mnie w kompletnym milczeniu i nie wiedzieli, co powiedzieć. Starłem rękawem katar i nabrałem głębokiego oddechu, gestykulując palcem wskazującym, jakby to miało nadać powadze mojej wypowiedzi: — Rzucam to kurewstwo! Rzucam to w cholerę! Te narkotyki, zielsko i alkohol! Zmienię się, przysięgam! Zmienię się dla niej! Zdam tę pieprzoną matmę, skończę szkołę i kupię dom, w którym zamieszkam razem z Alanną! Tak, dokładnie tak zrobię, zobaczycie!
Patrzyli na mnie, a ich zmieszanie na twarzy sprawiło, że poczułem się jak totalny wariat. Znowu nie wiedziałem, czy powiedziałem coś złego, czy nie, ale podświadomie tak jakoś czułem się dumny, że wyrzuciłem to z siebie, bo wreszcie mogłem mówić o tym otwarcie – o moich emocjach i uczuciach, i planach, i marzeniach związanych z Alanną. Szczerze, to miałem to gdzieś, co by sobie o mnie pomyśleli! W końcu byłem szczęśliwy i nie pozwolę, żeby ktoś, kto uważa mnie za totalnego wariata, odebrał mi to szczęście! Teraz mógłbym być nawet bity, wyzywany i upokarzany ile wlezie, ale dopóki moja miłość do Alanny nie wygaśnie – a trwać będzie wiecznie! – zniosę absolutnie wszystko! Bo w końcu mogę otwarcie wykrzyczeć, jak bardzo kochałem moją Alanne!
— No co? No na co się tak gapicie, no?! — wyjęczałem, zaczynając się denerwować.
— S-Sebastian, nie chcesz może... wrócić już do domu? — zapytała Morgan ze zmartwieniem, zbliżając się. Delikatnie dotknęła mojego ramienia i pogłaskała, spoglądając w moje oczy. — T-tak będzie lepiej...
— Ja chcę do Alanny... — wyjęczałem, kompletnie załamany i zrozpaczony. Chciałem tylko i wyłącznie do niej.
— Dobrze zrobi ci powrót do domu, do łóżka. Chodź, odprowadzimy cię, stary — powiedział Adam, poklepując mnie po ramieniu. W porównaniu do łagodnego dotyku Amandy, jego był silny i stanowczy. Prawie się wywaliłem, gdybym na czas nie podparł się nogami.
— Wiecie co, kocham was — rzuciłem, pełen wdzięczności. Andy i Adam obejrzeli się za mną, powoli krocząc tuż obok mnie. — Kocham was, mordy wy moje! — ucałowałem głowę jednego i drugiego, po czym objąłem wokół szyi. Amanda się prawie połamała, ledwo dźwigając mój ciężar. — Nie wyobrażam sobie mieć innych przyjaciół niż was, wiecie? Jesteście, kurwa, najlepsi, wiecie? — uśmiechnąłem się, nagle przed oczami dostrzegając mgłę i rozmazany obraz. Zaczynało mi być niedobrze. — A w-wiecie... która jest... godzina? — wymamrotałem, nabierając głębokich oddechów. Gardło jakoś tak dziwnie zaczynało mnie miażdżyć i odbierać tlenu. — W-wiecie co... położyłbym... się...
— Sebastian? Sebastian, wszystko w porządku? — zapytał Adam, zatrzymując się. Stanął naprzeciwko mnie i przyjrzał się mojej twarzy. Ledwo patrzyłem, czując tonę na powiekach. Ledwo stałem, czując, jak z lekkością opadałem. Ledwo kontaktowałem, czując, jak utracałem zmysły i świadomość. To stało się tak nagle, tak po prostu. — Hej, spójrz na mnie! — nakazał, poklepując mnie po policzku.
— Masz cudooowną kuzzzynkę, wieeesz? — wybełkotałem, chwiejąc się. — I-i-i będę miał... zzz nią dzieciii... i pppiękny dom... i-i będziemy bardzo... szczęśliwi... B-bardzo chcę... do Alanny... Chcę do Alanny... Chcę... się położyć... Ja chcę tylko... — nie dokończyłem.
Odcięło mnie od rzeczywistości. Kolejny raz mój świat wywrócił się do góry nogami, a ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, to był mój najlepszy przyjaciel, Adam i to, jak wykrzykiwał moje imię.
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top