Rozdział 37
Alanna
Wzrok sunął po klatce piersiowej, a wraz z nim opuszki palców badające ślady bordowej czerwieni mieszającej się z żółtym oraz purpurowym, przedzierającym się odcieniem. Każdy włos na moim ciele jeżył się jak naelektryzowany, gdy przypominałam sobie ich historię, a zwłaszcza osobę odpowiedzialną za ich obecność. Mnóstwo malinek okalało moje piersi. Mnóstwo przyjemności wypełniało mnie po brzegi, kiedy myślałam o jego ustach. Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, że to stało się na prawdę.
Myślałam o nim i nie mogłam przestać myśleć; o nim; o tym, co się między nami wydarzyło; o tym, że odważyłam się pierwszy raz przed kimś otworzyć z intymnością; o gorących pocałunkach na moim ciele i ustach; o nim. Nawet nie wiem, skąd się wzięła u mnie odwaga, by zrobić krok w tę stronę i pozwolić na to wszystko. Jakbym w tamtym momencie pieprzyła zasady i godność, i poszła na całość. Po prostu przestała istnieć wstydliwa, skromna Alanna. Mieliśmy się przytulać, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie będziemy się przytulać. Ta noc była jedną z najbardziej fascynujących i podniecających nocy w moim życiu, a były to tylko niewinne malinki na piersiach. Tylko, a myśl o innych czynnościach wykręcała moje podbrzusze od podniecenia.
Nie wiedząc, czemu, wrzałam z ekscytacji na samo wyobrażenie sobie dzisiejszego spotkania. Zasnęłam, mając przed oczami jego jasne ślepia niczym płatki śniegu, a kiedy obudziłam się, miałam je wciąż przed obrazem. Prześladowało mnie jego piękne spojrzenie. Z jednej strony biłam się z myślami, czy w ogóle dobrze zrobiłam – Hej, no bo w końcu rozebrałaś się do połowy przed gościem, którego znasz niecałe cztery miesiące, na dodatek pozwoliłaś, by całował i dotykał twoje piersi? — nadal nie mogłam w to uwierzyć, że to się stało i atakowało mnie mnóstwo negatywnych emocji; od poczucia winy aż po beznadziejność. Jesteś łatwą szmatą. Ździra. P u s z c z a l s k a d z i w k a — przybywało coraz więcej epitetów na swój własny temat, kotłując się we mnie do takiego stopnia, że powoli chciałam jedynie zapaść się pod ziemię.
Ale z drugiej strony byłam zakochana po uszy. Tak mocno, że cieszyłam się, że to właśnie on obdarzył mnie takim dotykiem i bliskością. Szalałam za nim na zabój i byłam szczęśliwa z nim. W końcu nie wyobrażałam sobie nikogo innego na jego miejscu. Miał być tylko on, nikt inny. Zresztą, on dobrze wiedział, że był i będzie tylko on w moim życiu. Więc, dlaczego miałam przejmować się tym, z czym zmagałam się od środka – z potwornym mętlikiem i walką o niezrozumianą moralność, o niezrozumiany nacisk społeczeństwa? Nie wiedząc nawet, dlaczego tak się tym przejmowałam? Gdybym miała skupiać się wiecznie na złych rzeczach, to popadłabym w paranoję, a ja nie mogę skupiać się na złych rzeczach.
Nie mogę.
— Alanna, wstałaś?! — zawołała moja mama, krzątając się po korytarzu.
— T-tak! — krzyknęłam z łazienki, zakładając prędko przez głowę z powrotem żółty, cienki golf.
Otworzyłam szafkę z lustrem tuż nad umywalką, sięgając po tabletki. Wzięłam jedną, popijając ją szklanką wody. Zaraz po odłożeniu szklanego naczynia popatrzyłam ostatni raz w odbicie lustra, nabierając głębokiego oddechu. Wciąż byłam tą samą Alanną z długimi, falowanymi włosami, heterochromią w oczach, ubraną w kolorowe, nietypowe ubrania; wciąż wolałam towarzystwo książek, muzyki z gramofonu i zwierząt; wciąż nienawidziłam tłumu, beznadziejnych tematów do rozmów, konformizmu i ludzi. Wciąż, a jednak czułam się zupełnie inaczej. To były zwykłe pocałunki w piersi, pozostawiające drobne malinki na mojej skórze, a czułam się seksowna, wyzwolona i odważna jak nigdy. Zabawne, bo wciąż wstydziłam się powiedzieć o tym mamie. Ta noc była gorąca, zbyt gorąca, bym nie mogła przestać podniecać się na samą myśl o niej. Westchnęłam, przeczesując włosy uplecione w jeden, gruby warkocz.
Wyszłam z łazienki, wracając do pokoju po materiałową torbę w kwiaty. Uwielbiałam ją za wspaniały motyw haftowanych kwiatów, solidny materiał bawełny i pakowność, no i to, że dostałam ją na dwunaste urodziny od taty, co było do mnie niepodobne. Rozejrzałam się po pokoju ostatni raz, po czym wyszłam, schodząc na parter, gdzie w kuchni przesiadywali rodzice. Było wpół do dziewiątej, a od dłuższego czasu, kiedy Sebastian oddał swój stary samochód Adamowi, tak kuzyn zawsze o tej godzinie podjeżdżał pod mój dom razem z Amandą i podrzucał nas do szkoły. Czasami jeździłyśmy z Sebastianem, kiedy kędzierzawy się spóźniał. A czasami ja sama jeździłam z Sebastianem, kiedy chcieliśmy się trochę poprzytulać przed budą.
— Alanna, twój tata wyjeżdża dziś wieczorem do Seattle, bądź wieczorem, żeby się pożegnać, dobrze? — odezwała się mama z miłym uśmiechem, przelotnie spoglądając w moją stronę. Zmarszczyłam brwi, zatrzymując się tuż przed wejściem do kuchni. Tata siedział przy wyspie kuchennej, wpatrując się w ekran laptopa i wypisując coś na klawiaturze.
— Zaraz, a... — zawiesiłam się, odczuwając lekki szok. Oboje spojrzeli na mnie, a ja szybko uciekłam wzrokiem w kierunku Rengar i Goofy'iego, którzy bawili się ze sobą. Zabawne było to, jak mały, drobny i nieporadny jamniczek próbował dominować nad moją kotką. — A na ile wyjeżdżasz? Wrócisz na mikołajki? — zapytałam cicho, zaciskając dłoń na materiale torby.
— Jest planowany powrót na szóstego, wieczorem, ale może uda się wcześniej. A coś się stało, że pytasz? — zwrócił się w moją stronę z zaciekawieniem, wnikliwie wpatrując się w moje oczy. Nabrałam głębokiego oddechu, czując, jak rozgoryczenie napływało w mgnieniu oka. Odwróciłam wzrok, zaciskając usta oraz powstrzymując się od wybuchu.
— Alanna, słońce, co się stało? — zapytała troskliwie mama, zatrzymując się obok taty. W międzyczasie na zewnątrz zabrzmiał dźwięk trąbienia, który poinformował mnie, że Adam czekał już przed domem.
— Nic! — krzyknęłam sfrustrowana, zakładając na stopy brązowe Timberlandy. Zdziwieni spojrzeli na mnie, nie odzywając się. Prędko założyłam kurtkę i czapkę, przed wyjściem rzucając z żalem: — Jak zwykle cię nie będzie! — trzasnęłam drzwiami, wybiegając z domu.
Jak zwykle. Jak zwykle go nie będzie, zresztą, go nigdy nie było. Kochałam go, naprawdę go kochałam i doceniałam to, ile dla nas robił, ale nienawidziłam jego nieobecności przez całe moje życie. Prawie się popłakałam, kiedy myślałam, że znowu go nie będzie na moim występie. Przetarłam prędko mokre kąciki oczu, zauważając, że podjechał Sebastian zamiast Adama. Mój żołądek w tym momencie wykręcił mnie od podniecenia, jednocześnie od stresu, który mieszał się z dziwnym uczuciem ekscytacji. Nabrałam głębokiego oddechu, czując zalewający moje policzki rumieniec. Niestety, kiedy byłam coraz bliżej, zobaczyłam w środku kuzyna i Amandę. A tak mogło być ciekawie. Wsiadłam do tyłu, gdzie siedziała moja najlepsza przyjaciółka, od razu słysząc głośne marudzenie Lutchera:
— Dałeś mi zwykłego złoma! Ten rzęch nie chce palić! — ujadał zrzędliwie, marudząc tuż nad uchem zirytowanego Oliversa. Przywitałam się z Amandą, kierując spojrzenie w lusterko, gdzie niespodziewanie wyrównałam kontakt wzrokowy z Sebastianem. Wstrzymałam wdech, nie mogąc przestać się rumienić i odczuwać podniecających spazmów w całym ciele. Sebastian mrugnął do mnie, unosząc łobuzersko kąciki ust. — Chcę zwrotu pieniędzy!
— Ty mi nic za niego nie dałeś! — odpowiedział ze śmiechem Ian, ruszając w kierunku szkoły. Co jakiś czas patrzył w lusterko, wyrównując ze mną kontakt wzrokowy. Za każdym razem, kiedy to robił, robiło mi się coraz bardziej gorąco i mokro. Amanda gadała jak najęta coś w moją stronę, ale kompletnie jej nie słuchałam; siedziałam sztywno za miejscem kierowcy, czując dookoła jego zapach, spojrzenie i pocałunki na ciele.
— Och, nie! Ja chcę rozwodu, nie będziesz robił mnie w konia! — westchnął dziewczęco Adam, przeczesując dłonią swoje bujne, kędzierzawe włosy. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i odwrócił głowę, żartobliwie obrażając się na przyjaciela. — Zabieraj tego rzęcha z mojego podjazdu!
— Dobra, stary, już wyluzuj, po szkole go naprawimy — śmiał się ciągle Sebastian, przelotnie spoglądając na mnie w lusterku. Nagle spoważniał, marszcząc brwi. Nabrałam głębokiego oddechu, zaczynając się dziwnie stresować. Zlustrował każdy centymetr mojej twarzy, zwłaszcza skupiając całą uwagą na zaczerwienionych oczach. On już dobrze wiedział, że jeszcze kilka minut temu ścierałam łzy. On już dobrze o tym wiedział. Uśmiechnęłam się jak gdyby nigdy nic, przysuwając się bliżej jego siedzenia. Dla zabawy zaczęłam wbijać paznokcie w jego kark przez szczelinę między oparciem a zagłówkiem, drażniąc go tym przez całą drogę.
~*~
To był dzień jak co dzień – w sumie, to dla mnie jak przez większość życia – ale podświadomie pragnęłam, by to w końcu się skończyło. Podeszłam do szafki, niepewnie wpisując kod. Będzie czy nie będzie? Błagam, oby nie, błagam! — roiło się wiele myśli, ale, kiedy ją otworzyłam, ani trochę moje przypuszczenia nie zniknęły. Przygnębiona spojrzałam na kilka anonimowych karteczek, zapewne z wyzwiskami pod moim adresatem. Amanda z zaciekawieniem wychyliła się w stronę mojej szafki, po czym skierowała wzrok ze współczuciem na mnie.
— Olej to — odezwała się ciepło, starając się podnieść mnie na duchu. Wyciągnęła ze swojej torby część zeszytów i książek, pakując do środka swojej szafki. — Nie są wart twoich nerwów, naprawdę. Olej ich, to w końcu się znudzą — dodała z oczywistością, jakby to było takie proste.
— Mam już tego dosyć — syknęłam wściekle pod nosem, sięgając po pierwszą przypadkową karteczkę. Zdenerwowana rozwinęłam ją, nagle zastygając w bezruchu. Otworzyłam szeroko oczy, czytając kilka razy prześladujący mnie tekst od dzieciństwa. Skąd ktoś o tym wiedział? — nie dowierzałam, czując kotłujące się rozwścieczenie i bezsilność naraz. O nie, o nie, o nie...
— Co tym razem? — zapytała Andy, ponownie się wychylając. Jak poparzona zwinęłam kartkę, by tylko jej nie ujrzała. By nie ujrzał ją nikt inny. Roztrzęsiona nie wiedziałam, co robić, a Amanda stała obok i patrzyła na mnie ze zdziwieniem, nie rozumiejąc mojego zachowania. Oddychałam ciężko, stresując się jak nigdy. O mój Boże, jak ktoś mógł się o tym dowiedzieć? Kto to mógł napisać? — zadawałam mnóstwo pytań, czując zlęknięcie nagle wobec wszystkich, którzy przechodzili obok mnie. — Aly, hej, co się dzieję? — zmartwiona złapała mnie za ramiona, nachylając się.
— N-nie, nic... Ja... O mój Boże — ledwo oddychałam, rozglądając się dookoła. To był jakiś szok. Uciekłam z Brooklynu, by uwolnić się od tamtego towarzystwa i życia, i zacząć wszystko od nowa, a srogo się myliłam. Ten głupi tekst przypomniał mi w mgnieniu oka całe zło, prześladowanie i strach w tamtym okresie. To było coś strasznego stanąć przed tym jeszcze raz. — Kurwa...
Nagle moją uwagę przykuł ktoś, kogo winiłam za część tych wszystkich karteczek i tekstów. Wściekłość zalała mnie do cna, a opanować jej nie umiałam. Zacisnęłam ręce, kiedy Ethan razem ze swoimi dwoma kumplami kierował się w moją stronę. Amanda spojrzała na mnie z paniką, mówiąc coś niezrozumiałego. Kompletnie jej nie słuchałam, skupiając się całkowicie na Gilbercie, którego zapragnęłam rozszarpać na małe kawałki. To była chwila, kiedy przeszedł obok mnie i rzucił jakiś dwuznaczny żart – złapałam jego bluzę w obie ręce, pociągnęłam i mocno przyszpiliłam do szkolnej szafki. Uśmiechnął się w cwany sposób, chwytając mnie za dłonie. Wokół nas zrobiło się zamieszanie, a pod wpływem targających mnie rozwścieczonych emocji miałam gdzieś, ilu ludzi na nas patrzyło.
— To twoja sprawka? — wysyczałam gniewnie, wyrównując z nim kontakt wzrokowy. Pokazałam mu papier, po czym podarłam go na strzępki, ponownie łapiąc za materiał bluzy. Uniósł cwaniacko kąciki ust, przelotnie oglądając się za podartą kartką. — Odpierdol się ode mnie! — ostrzegłam zastraszająco, jakby to w ogóle miało w czymś pomóc. Ethan ciągle się uśmiechał, a ten jego uśmiech powoli doprowadzał mnie do szału.
— W końcu mówisz moim językiem — odparł zadziornie, niespodziewanie chwytając mnie mocniej za ręce; wyrwał się zwinnym ruchem, wówczas przyciskając mnie do szafki. Jęknęłam, obijając za mocno głową o metalowe drzwiczki. Ethan nachylił się nad moją twarzą, groźnie wyrównując kontakt wzrokowy. — To dopiero początek, Alanna — ostrzegł, podkreślając intensywniejszym tonem imię. Popatrzyłam jadowicie w jego szare oczy, zaciskając usta. Dookoła roiło się od tłoku i hałasu, a między nami zapadła napięta cisza. Wrzałam ze wściekłości, pragnąć mu przyłożyć w twarz najmocniej jak tylko potrafiłam, ale dobrze zdawałam sobie sprawę, że nie byłam w stanie nawet go dotknąć.
To był moment, kiedy niespodziewanie na lewym ramieniu Gilberta znalazła się czyjaś dłoń, a właścicielem tej dłoni okazał się być Sebastian. Nabrałam głębokiego oddechu, kiedy Ian odepchnął Ethana, przyciskając go do szkolnej szafki. Przestraszona Amanda chwyciła mnie od razu za rękę i pociągnęła w swoją stronę, obserwując z przerażeniem całe zajście, jakie się właśnie wydarzyło: gdy Sebastian wyszarpał ze mnie gościa, tak ni stąd, ni zowąd to on znalazł się po kilku sekundach po drugiej stronie, przyciśnięty siłą futbolisty. Mój kuzyn, Adam, próbował odciągnął Gilberta, ale sam automatycznie został zatrzymany przez jego dwóch kumpli. Sytuacja nabrała obrotów, jakich się nikt nie spodziewał.
— Co, myślałeś, że jakichś dwóch czarnuchów mnie powstrzyma? — odezwał się z kpiną, przyciskając ramię do szyi Oliversa, co uniemożliwiało mu ucieczkę. — Poza tym, od razu rozpoznałem te Carterowskie mordy — powiedział ze śmiechem, jednak w głosie nie ukrywał odrazy. Zestrachana spojrzałam na Adama, który przelotnie obejrzał się za mną, a zaraz po tym skierował wzrok na rozkojarzoną Amandę. — Mój ojciec już zajął się tą patologią, więc Lloyd i jego rodzinka mają przejebane — oznajmił ze sarkastycznym, lecz pełnym dumy, uśmiechem. Niebezpiecznie nachylił się nad twarzą Sebastiana, ostrzegawczo rzucając: — A ty, jeśli nadal chcesz chodzić do tej szkoły, to radzę się pilnować — wycedził, po czym odepchnął go prosto na szafkę.
Oniemiała obejrzałam się za Ethanem, który nagle skierował spojrzenie na mnie. Nabrałam głębokiego oddechu, kiedy podszedł bliżej i, patrząc prosto w moje oczy, powiedział:
— Masz pozdrowienia od Pete'a, laleczko — wspomniał głębokim głosem. Po wszystkim odszedł razem ze swoimi kumplami, rzucając opryskliwie do ludzi, na co się gapią.
Zesztywniałam, nie wiedząc, co zrobić i jak się zachować. W ciągu jednej chwili poczułam, jakbym zniknęła i przestała istnieć, a raczej, jakbym przestała istnieć teraz; myślami błądziłam w przeszłości, przypominając sobie wszystko, przez co przeszłam. Zalewała mnie taka agonia, że miałam ochotę jedynie rozpłakać się z bezsilności i strachu oraz uciec jak najdalej. Oddychałam szybko i nerwowo, patrząc na własne albo obce buty, jasne kafelki i co oko znajdzie po drodze. Czułam potworną pętle w gardle, miażdżący uścisk na klatce piersiowej i okropną, przeszywającą z bólu dziurę w brzuchu, stresując się jak nigdy. Z tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie; prawie upadłam, gdyby nie nagła obecność Sebastiana przy mnie. Jego zapach otulił mnie z każdej strony, a ciepły dotyk był prawdziwym błogosławieństwem. Przymknęłam powieki, wtulając się w niego bez żadnych oporów. Wtuliłam się i nie chciałam puścić, a on odwzajemnił uścisk, głaszcząc mnie po włosach.
— Co jest? — zapytała Amanda, gdy każdy z uczniów rozszedł się w swoje strony. Nic dziwnego, bo zjawiali się tylko wtedy, kiedy była jakaś akcja. Uniosłam wzrok na przyjaciółkę, w ogóle się nie odzywając. Adam stał obok, samemu nie wiedząc, co jej powiedzieć. Andy zmarszczyła brwi i popatrzyła na naszą trójkę w zdezorientowaniu. — Co wyście zrobili? Co Lloyd i jego bracia mają z tym wspólnego? — zadawała nerwowo pytania, po chwili nabierając głębokiego oddechu i spoglądając na Iana. — Sebastian? Co ty zrobiłeś?
— On nie ma z tym nic wspólnego — odparłam od razu, stając w jego obronie. Sebastian, by rozluźnić atmosferę, wystawił ręce przed siebie w geście obronnym, żartobliwie nadymając usta. Uśmiechnęłam się, przelotnie lustrując jego słodki wyraz twarzy. Nabrałam głębokiego oddechu i obejrzałam się za kuzynem, który skołowany drapał się po kędzierzawych włosach, nie wiedząc, co powiedzieć. Westchnęłam, rzucając: — To nasza wina, Andy. Wtedy, kiedy Sebastian trafił do szpitala, to... No, nie posłuchaliśmy ciebie i nie olaliśmy tego. Ethan dostał za swoje.
— I nic mi nie powiedzieliście? — nie dowierzała, poprawiając na ramieniu swoją skórzaną torbę. We trójkę pokiwaliśmy głową w zaprzeczeniu, co było dla nas zabawne, ale dla Amandy wcale – nie było jej do śmiechu, wkurzając się coraz bardziej. Starałam się ją jakoś uspokoić, ale sama nie wiedziałam, w jaki sposób mogłam to nawet zrobić. Nakręciła się i to ostro, choć z drugiej strony nie dziwiłam się. — I właśnie dlatego Susan wyzywa mnie od grubych świń? Bo spraliście jej faceta?
— Andy, ale to nie tak! Wiedzieliśmy, że będziesz przeciwna! Zresztą, ty zawsze takim rzeczom jesteś przeciwna... — tłumaczyłam, lecz na marne.
— Bo najwidoczniej jako jedyna z naszej czwórki wiem, że zemstą nic nie zdziałasz — rzuciła, nie ukrywając zdenerwowania i rozczarowania. Umilkłam, doskonale przyznając jej rację w myślach. Miała stuprocentową rację. Przeleciała wzrokiem po naszej trójce, zawieszając się dłużej na Adamie. Ze zrezygnowaniem pokręciła głową, zamknęła swoją szafkę i odwróciła się, bez słowa odchodząc od nas.
Wypuściłam z ust powietrze, zdając sobie sprawę, że ją zraniliśmy. Zraniliśmy naszą Amandę. Wiedziałam, że ona chce zawsze dla nas dobrze, dla swoich najlepszych przyjaciół i bliskich. Czasami zachowywała się jak matka i jak ta matka matkowała nam na okrągło, ale chciała dobrze. Nie posłuchaliśmy jej, mimo że miała rację, na dodatek okłamaliśmy i przez nas Susan uprzykrza jej życie, wbijając szpile odnośnie wagi. Bardzo jej współczułam i nie dziwiłam się złości, bo pewnie, gdyby dotyczyło to mnie, obraziłabym się tak samo. Westchnęłam ociężale, odwracając się do chłopaków. Cały czas z tyłu głowy miałam słowa Ethana, a gdy o nich myślałam, przeszywał mnie stres i dziwny niepokój. Teraz zaczęłam domyślać się, skąd mógł wiedzieć o moim przezwisku za czasów prywatnej szkoły, ale zastanawiało mnie to, gdzie mógł poznać Pete'a.
— No i co teraz? Pączuszek się obraził — odezwałam się z lekkością, starając się utrzymać sytuację w żartobliwej atmosferze. Spojrzałam na Sebastiana, który parsknął śmiechem po mojej wypowiedzi. Nie mogłam powstrzymać wkradającego się uśmiechu, automatycznie rumieniąc się na policzkach, co zauważył, unosząc kąciki ust. — Pogadam z nią na lunchu — oznajmiłam, sięgając po swoją materiałową torbę w kwiaty. Ian z zaciekawieniem obrócił się za kolorowym haftem.
— Przejebaliśmy sprawę... — zadręczał się Adam, przejeżdżając ręką po twarzy. Westchnął głęboko, opuszczając luźno ramię wzdłuż ciała. — Pieprzony Ethan... — syknął pod nosem, zaciskając dłoń w pięść oraz uderzając nią powietrze, jakby było czymś winne. — Pieprzony sukinsyn. Czego on od ciebie chciał? — zapytał, kierując wzrok na mnie.
Przez chwilę nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Zmusiłam się do teatralnego machnięcia ręką, parskając.
— Głupoty, nic konkretnego — skłamałam, czując na sobie podejrzliwy wzrok Sebastiana. Nie chciałam im mówić o karteczkach, zwłaszcza o tym, co było na nich napisane. Nie chciałam, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Przeczuwałam, że Sebastian nie chciał wierzyć, że to nic poważnego. Zabrzmiał dzwonek na lekcję, który szczerze uratował mi dupę. — Lecę na biologię, buźka, chłopcy — mruknęłam kokieteryjnie, ciągle sobie żartując.
Niewiele przeszłam, bo już po chwili poczułam niespodziewany uścisk na nadgarstku. Odwróciłam się, a przez otaczający mnie tłum uczniów przez przypadek zahaczyłam o kogoś, a później o następną osobę. Uniosłam wzrok, napotykając piękne spojrzenie Sebastiana, które automatycznie wbiło mnie w ziemię. To było coś fenomenalnego. Tylko on umiał sprawiać mi takie uczucia zwykłym patrzeniem na mnie. W takich momentach zawsze czułam się najpiękniejszą i najlepszą dziewczyną na świecie. Zarumieniłam się, kiedy długi czas między nami była cisza, a oboje nawet nie chcieliśmy jej przerwać. Staliśmy w kompletnym harmidrze, patrząc w swoje oczy i trzymając się za ręce.
— Ładny warkoczyk — powiedział, wpatrując się w moją twarz. Oblizał wargi, a ja z podnieceniem zlustrowałam ten ruch, przypominając sobie te słodkie wargi na własnych sutkach.
— Dziękuję — odparłam cicho, czując, jak mój oddech stał się płytszy z ekscytującego stresu, którego dokładnie nie umiałam opisać. Sebastian spojrzał na mnie, po czym uniósł dłoń i pozwolił sobie zaczesać moje kosmyki włosów za ucho. Adam zawołał coś w jego stronę, ale go totalnie zignorował.
— Alanna? — zapytał, stojąc przede mną dość skromnie i niewinnie. Nieczęsto zdarzała się mu taka postawa, ale, kiedy już ją przybierał, był najsłodszym chłopakiem na świecie.
— Mhm? — mruknęłam, obserwując jego wyraz. Nawet na mnie nie patrzył, jakby się czegoś stresował. Chwycił mnie za dłoń, bawiąc się palcami.
— A kto to ten Pete? — rzucił z wahaniem, zaskakując mnie.
— STARY, IDZIESZ?! — zawołał zniecierpliwiony Adam, wyrzucając ramiona w górę. Speszeni odsunęliśmy się od siebie, oboje rumieniąc się na policzkach. Sebastian odchrząknął i poprawił swoją materiałową czapkę na głowie, a ja nabrałam głębokiego oddechu, z zawstydzenia unosząc kąciki ust. — CO JEST Z WAMI, DO CHOLERY?! — usłyszeliśmy kolejne wołanie sfrustrowanego Lutchera, który czekał niedaleko na najlepszego przyjaciela.
Sebastian spojrzał na mnie ostatni raz, jakby go coś trapiło i nie mogło przestać, ale ja już dobrze wiedziałam, co to mogło być. Jego piękne oczy niczym płatki śniegu biły dziecięcym żalem, który tkliwie ranił moje serce. Nie lubiłam, kiedy zamartwiał się niepotrzebnymi głupotami. Wyrównałam z nim kontakt wzrokowy, ale zanim mogłam mu się dłużej przypatrzeć, on szybko uciekł do Adama, przedtem żartobliwie czochrając czubek mojej głowy. Jęknęłam z uśmiechem, układając włosy oraz obserwując, jak z każdą sekundą znikał w tłumie uczniów.
~*~
Te karteczki nie dawały mi spokoju. Byłam rozdrażniona, poddenerwowana i zestrachana. Zapewne, gdyby ktoś przeczytał ten głupi liścisk, zaśmiałby się głośno i powiedział, że nie mam czym się przejmować – i miał, kurwa, rację. Ale problem w tym, że moja psychika tak do tego nie podchodziła. Od dzieciństwa prześladowało mnie to na każdym kroku i w końcu stało się to jakąś moją płachtą na byka, mimo że to zwykłe, gówniarskie przezwisko. Jeszcze ten pieprzony Pete. Boże, nie mogłam przestać o tym myśleć, co powiedział mi Ethan. Mnóstwo pytań zalewało moją głowę: jak się poznali? Jak Gilbert dowiedział się o mnie? Czy Pete mówił mu coś więcej na mój temat? Cholera, nie mogłam usiedzieć w spokoju na tej zasranej biologii, ciągle myśląc o tej sytuacji.
— Co u ciebie? — odezwał się Gianni, obok którego siedziałam na lekcji. Przeniosłam wzrok z okna na chłopaka, dostrzegając po nim lekkie speszenie. — Jak po randce? — dodał z delikatnym uśmiechem, odwracając stronę w książce.
— Och, pytasz o randkę? — powtórzyłam cicho, od razu się rumieniąc. Przeczesałam kosmyki włosów za ucho, oblizując usta. Samo wspomnienie jej przyprawiało mnie o podniecający skurcz podbrzusza. — Świetnie. Naprawdę świetnie.
— To... jesteście razem? Ty i Sebastian? — zadał kolejne pytanie, obserwując mnie. Przypatrzyłam się Gianniemu, zaczynając mieć dziwne przeczucia, że coś go gnębiło z tym związane. Coraz bardziej myślałam o tym, co mówił mi Sebastian, i nie zdziwiłabym się, gdyby miał rację. Uśmiechnęłam się, z dumą przytakując. — Woah, to chyba fajnie... — odparł, wzdychając głęboko.
— A, no — ciągle go obserwowałam z uśmiechem, co Gianni zauważył, powoli pesząc się. — A ty? Udało ci się z pracą? — zapytałam mile, przelotnie spoglądając na stronę w podręczniku.
— Pracą? — powtórzył zdezorientowany, jakby nie wiedział, o co chodzi. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
— No, tego kelnera — dopowiedziałam, a Gianni po chwili otworzył szeroko oczy i poklepał się po głowie, dopiero po czasie sobie przypominając.
— No tak, kelner! Zapomniałem... A, no wiesz... Nie przyjęli mnie — odpowiedział ze smutkiem, a ja posmutniałam razem z nim, szczerze mu współczując. — Ale będę szukał dalej, może natrafi się inny face-fucha! Może inna fucha... — plątał się w zdaniach, zaczynając się krępować. Uśmiechnęłam się, bez słowa obserwując go i uważnie słuchając. I kiedy tak właśnie słuchałam, coraz bardziej zaczęłam zastanawiać się, czy Sebastian rzeczywiście nie miał wtedy racji. — A tak w ogóle... No, skoro jesteście razem... Chyba dużo osób ci zazdrości? — zadał kolejne pytanie, wracając do wcześniejszej rozmowy.
— Osób? Masz na myśli dziewczyny? — powtórzyłam dla pewności, kątem oka obserwując go z uśmiechem. Gianni pokiwał szybko głową, z nerwów przejeżdżając rękoma po udach. Domyśliłam się, że się spocił jak cholera, rozmawiając o Sebastianie. — Nieee, wątpię — odparłam z lekceważeniem, patrząc na rozcięte żaby w podręczniku. — Większość przecież nie zwraca na niego uwagi.
— J-jak to nie?! Przecież on jest... — urwał, a ja spojrzałam na niego, zachowując powagę i zaciekawienie. Powstrzymywałam się z całych sił, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Boże, Gianni, czy tobie podoba się Sebastian?! O cholera, on naprawdę leci na Sebastiana! — O-on przecież jest... ch-chyba fajny, tak? Ma chyba duże powodzenie u dziewcząt? — powiedział, zakłopotany.
— Ja jestem jego dziewczętami — odparłam z dumą, zadziornie zaczesując warkoczykiem na plecy niczym pejczem. Gianni uśmiechnął się, jednak nie mógł ukryć skrępowania, które zapewne dotyczyło jego dziwnego zachowania. — A wracając, to chyba wątpię. Poza tym, Sebastian nie zwraca uwagi na laski.
— To chyba szczęściara z ciebie, co? — zapytał, przyglądając się mnie. — Duża szczęściara — uniósł kąciki ust, a ja odwzajemniłam uśmiech, przelotnie spoglądając na chłopaka. Już nie chciałam mówić, że powinien był powiedzieć, że to Sebastian jest szczęściarzem, bo tak właśnie wypadało powiedzieć w moją stronę, ale wolałam to przemilczeć i nie zawstydzać go jeszcze bardziej. Gianni wkopywał się z każdą swoją wypowiedzią odnośnie Sebastiana – sam sposób, w jaki o nim opowiadał, był jednoznaczny.
Ale kompletnie mnie to nie szokowało. Ile po tej szkole pałęta się gejów, a już na świecie, to przecież normalka. Gdyby rzeczywiście Gianni okazał się być homoseksualny albo bi, to nie zmienia to tak naprawdę niczego. No, chyba że dla Sebastiana, który trzymałby swoją dupę w pasie cnoty, a klucz zgubiłby gdzieś na dnie oceanu, jakby się o tym dowiedział. Gianni na samo wspomnienie o Ianie plątał język, rumienił się i ledwo oddychał. Jak ja mogłam tego nie zauważyć? Nawet, jak poznałam jego dwóch kumpli w halloween, to powinno mi dać coś do myślenia. Zastanawiałam się tylko, dlaczego Ciano nie chciał o tym mówić? Wstydził się orientacji, czy bał reakcji ludzi?
— Masz może ochotę wyskoczyć po szkole do galerii? — zaproponował, zaskakując mnie. Spojrzałam na chłopaka, przez chwile nie wiedząc, co powiedzieć. Zauważył moje speszenie, szybko dodając: — Przepraszam, chyba nie powinienem o to pytać, skoro jesteś z Sebastianem. Mógłby się wkurzyć...
— Nie, nie, nie, on nie z takich! Ja, wiesz... Wiesz, dzisiaj nie mam czasu, muszę załatwić parę spraw, wiesz, mój pies... Mój pies ma biegunkę, w domu wszędzie gówno i takie tam... Gówniana sprawa — odparłam, starając się zachować powagę. Gianni wybuchł śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, a ja po chwili razem z nim, z przyzwyczajenia chwytając jego ręki. — Żartowałam! — chichraliśmy się.
— Spokój! — zawołał nauczyciel, uciszając nas. — Ostatnia ławka, spokój tam!
— Jesteś niemożliwa, Aly — parsknął, z niedowierzaniem kręcąc głową.
— A tak naprawdę, to przepraszam, ale babcia mi zmarła — skłamałam, aktorsko udając dotkniętą. Jeśli nie wiesz, co powiedzieć, to mów, że ktoś zmarł – zawsze ratuje dupę. Gianni posmutniał, przyglądając się mi ze współczuciem. — Może innym razem, ale dziękuję za zaproszenie.
— Jak potrzebujesz z kimś porozmawiać, to możesz śmiało się odezwać — dotknął czule mojej ręki, zapewniając mile. Podziękowałam kolejny raz, a nauczyciel ponownie zwrócił nam uwagę. Dla ostrożności tym razem zakończyliśmy rozmowę, speszeni uśmiechając się. Nabrałam głębokiego oddechu, odwracając wzrok w stronę okna, gdzie z zaciekawieniem przyjrzałam się ptakom w locie.
Błądziłam myślami znowu przy sytuacjach, które dzisiejszego dnia wytrącały mnie z równowagi: kolejny występ bez obecności taty, głupie przezwisko za czasów Brooklynu, Ethan i Pete. Tak bardzo chciałabym pozbyć się wszystkich zmartwień, nie przejmować się drobiazgami, a najlepiej dostać skrzydeł i odfrunąć daleko, gdzie przeszłość nie miałaby miejsca. Chciałam tego – ucieczki, ale dobrze zdawałam sobie sprawę, że musiałam tkwić w aktualnym życiu. Jedna rzecz podnosiła mnie na duchu: Sebastian. Absolutnie wszystko, co było z nim związane, doprowadzało mnie do szaleństwa. Ten chłopak nawet nie miał pojęcia, jak trzymał mnie przy istnieniu. To było dziwne wiązać swoje życie i niezależność od drugiego człowieka, a czułam to całą sobą. Z jednej strony przysięgłam sobie, że już nikt nie zaburzy mojego świata i nie będzie miał wpływu na moją przyszłość, a z drugiej strony byłam z nim taka szczęśliwa i uwiązana emocjonalnie, że przestało mi zależeć na moich potrzebach, celach i wartościach, którymi się kierowałam. Przestałam zwracać uwagę na swój czubek nosa, bo związałam się z najwspanialszym człowiekiem na świecie i jedyną osobą, którą chciałam uszczęśliwić, był on, a nie ja sama. To było takie dziwne, ale to właśnie była miłość.
~*~
Jasne, że byłam zazdrosna, jak patrzyłam w tamtym kierunku. Mimo że Sebastian nie wykazywał wielkiego zainteresowania Britney, to mnie krew zalewała, kiedy ta głupiutka blondyna siedziała obok niego i ujadała jak szalona. Po co ona ciągle za nim ganiała, nawet po tym, jak Jennifer wmówiła jej, że Sebastian jest moim chłopakiem? Normalna dziewczyna po takiej wiadomości by przecież odpuściła! A ta suka ciągle za nim biegała, biegała, i biegała! Do głowy przychodziły mi głupie rzeczy, jak, na przykład, wstać, podejść tam, usiąść na kolanach Sebastiana i pocałować go na oczach wszystkich, gdyby nie ten pieprzony Adam. Starałam się rozumieć Iana jak najlepiej – potrzebował czasu, żeby porozmawiać z najlepszym przyjacielem o nas, ale właśnie w takich sytuacjach byłam zła na Sebastiana, że tak to przedłuża. Teraz moglibyśmy się całować, a ja raz na zawsze mogłabym spławić tę głupią blondynę.
— Hej, Seniorita, załatwić ci w końcu jakiegoś gnata, bo tak zabijasz wzrokiem tę całą Britney? — odezwała się z rozbawieniem Jennifer, wytrącając mnie z letargu. Ocknęłam się, czując skrępowanie. Zawstydzona przeniosłam wzrok na Gomez, przelotnie lustrując Amandę, która siedziała obok w milczeniu, dzióbiąc powoli w sałatce. — Zjadłyśmy jej bombonierkę, może skarży się? — zakpiła.
— A niech się skarży... — rzuciłam, lekceważąc to kompletnie. Spojrzałam w ich stronę, widząc, jak Sebastian mówił coś do chłopaków, a Britney zawzięcie nawijała do niego z uśmiechem, nie odpuszczając. — I tak były obrzydliwe... — burknęłam, dąsając się.
— Hej, Aly, słyszałam, że występujesz na Mikołajkach? — powiedziała Isabella. Odwróciłam wzrok na nią, skinąwszy głową. Uśmiechnęła się szeroko, zachwycając się. — Ojejku, to świetnie! A co będziesz robić? — zapytała. Kiedy opowiadałam im o mojej przeszłości z fortepianem, jednocześnie ciężko było mi skupić się na Isabelli. Przypomniałam sobie, jak bzykała się z Eliotem obok nas i jakoś nie mogłam tak na poważnie na nią patrzeć. Ciekawa byłam, czy Jennifer o tym wiedziała. — Miałaś już zajęcia z panem H a r r i s o n e m? — spytała z czarującym tonem, zabawnie unosząc brwi. Jennifer uniosła kąciki ust, jakby coś było na rzeczy, a Andy w dalszym ciągu siedziała w milczeniu.
— Tak — odparłam w lekkim zdezorientowaniu, oglądając się za dziewczynami. — Coś nie tak? — zmarszczyłam brwi, odwracając wzrok na Amandę. Cały czas się nie odzywała, nawet nie chciała włączyć się do dyskusji, jak to zawsze między nami bywało. Uderzyłam ją zaczepnie pod stołem, a ona z nadąsaniem przeniosła spojrzenie w moją stronę, irytując się. Uśmiechnęłam się, ale nie raczyła zrobić tego samego, zaś z powrotem wróciła do swojej obrażonej postawy. — Co jest nie tak z tym Harrisonem?
— Stara, CO JEST NIE TAK Z TYM HARRISONEM?! — powtórzyła z niedowierzaniem Isabella, otwierając szeroko oczy i uderzając rękoma w blat stołu. Pomrugałam powiekami, za bardzo jej nie rozumiejąc. — Ty jeszcze pytasz?! Przecież on jest b o s k i! — rzuciła z oczarowaniem, jakby mówiła o najsmaczniejszej słodyczy na świecie.
— Cholera, ja marzę usiąść mu na twarzy, a ty po zajęciach z nim sam na sam chcesz powiedzieć, że do niczego nie doszło? — wtrąciła Jennifer, zachowując powagę. Zawstydziłam się, nie wiedząc, co im odpowiedzieć. Fakt – facet był przystojny, ale nie patrzyłam na niego tak, jak patrzyłam na Sebastiana. Temu, to dopiero usiąść na twarzy...
— James, znany bardziej jako Jim, Harrison, jest prawdziwym seksem w tej szkole, mówię ci! — zapewniała Isabella. — Stara, nie ma żadnej, która po zajęciach z nim nie fantazjowała o jego osobie!
— Przystawiał się już do ciebie? — zapytała z zaciekawieniem Jennifer, zbliżając się, a razem z nią przysunęła się zafascynowana Bella. Skrępowałam się jeszcze bardziej. — I jaki on jest, jaki?!
— Yyy, no... Jest w porządku... — odpowiedziałam z wahaniem, oglądając się za dziewczynami. Przelotnie obejrzałam się za Amandą, która w ogóle nie wykazywała się jakimkolwiek zainteresowaniem nami.
— OMG, TYLKO W PORZĄDKU?! — zaszokowała się Gomez, marszcząc brwi. — Kochana, ty mówisz o Harrisonie, że jest t y l k o w porządku? Laski biją się ze sobą, żeby tylko trafić do jego grupy! Nie wspomnę, że część z nich idzie tam grać na flecie — parsknęła, upijając swoje mojito.
— Czekajcie, chcecie powiedzieć, że ten cały Harrison śpi z uczennicami? — zapytałam w lekkim zdezorientowaniu, kręcąc głową. Jennifer i Isabella spojrzały na siebie z uśmiechem, a to już samo nasunęło mi odpowiedź. — Woah, pieprzysz?! — nie dowierzałam, rozchylając usta.
— To są niby ploty, ale wiesz... Wiele dziewczyn opowiada podobne historie — odparła Bella. — I wiele dziewczyn zabiłoby, żeby znaleźć się na twoim miejscu. Jesteś szczęściarą! — zachwycała się.
— Szczerze? W dupie to mam — rzuciłam, totalnie mając gdzieś tego Jima Harrisona. Dziewczyny otworzyły szerzej oczy, patrząc na mnie, jakby wstąpił we mnie sam diabeł. Umilkłam, odwracając wzrok w kierunku Sebastiana, który siedział jak naburmuszone dziecko z czapką i kapturem od bluzy na głowie, krzyżując ramiona. Britney gawędziła tuż obok, nie dając za wygraną. — Dla mnie istnieje tylko jeden chłopak.
— Uuu, kochana, w takim razie idź do niego, bo coś czuję, że ta suka będzie chciała zwinąć ci chłopa sprzed nosa — powiedziała zadziornie Jennifer, przelotnie obracając się za stolikiem chłopaków.
— Żadna rywalka — z uśmiechem machnęłam ręką, lekceważąc to. Dziewczyny zaśmiały się, a Andy cały czas siedziała cicho, nie odzywając się. Powoli nie mogłam znieść jej zachowania – z jednej strony był to przygnębiający widok, a z drugiej, to strasznie denerwujący. Sama nie wiem, czemu.
Wybił dzwonek na lekcję, a ja po rozmowie z Jenny i Isabellą zaczęłam się stresować, bo właśnie miałam kolejną próbę fortepianu. Co prawda, to za wiele czasu nie spędzam z panem Harrisonem, bo tylko na początku miał mi pokazać to i owo, ale sama jego obecność na sali przyprawiała mnie o dziwne uczucie. Przed pójściem na próbę zdążyłam jeszcze złapać Amandę na korytarzu, nie mogąc już wytrzymać jej milczenia. Zatrzymałam ją przy ścianie zaraz obok wyjścia ze stołówki, kątem oka patrząc, czy przypadkiem nie wychodził Sebastian.
— Pączku, co jest z tobą? — zapytałam w końcu, pozwalając sobie wbić palca wskazującego w jej pierś. Parsknęłam prześmiewczo, kiedy naburmuszona odsunęła się, krzyżując ramiona pod biustem. — No nie obrażaj się już, nooo! — poprosiłam.
— Smutno mi, no! — burknęła, nawet na mnie nie patrząc. — Jakieś tajemnice przede mną macie, co to w ogóle jest? Kim ja jestem, jakimś obcym? — dąsała się. — Ja ci wszystko mówię!
— Wiem, dlatego też mam ci coś jeszcze do powiedzenia — odparłam z uśmiechem, zaciekawiając tym samym Andy; dotychczasowy wzrok wbity w szkolną podłogę przeniosła na mnie, powstrzymując się od uśmiechu. Oj tak, jak najdłużej chciała udawać obrażoną. — W weekend byłam na randce z Sebastianem — oznajmiłam, przelotnie oglądając się za tłumem ludzi, którzy wychodzili ze stołówki.
Andy otworzyła szeroko oczy, tym razem unosząc kąciki ust. Oblizałam wargi, nachylając się nad uchem przyjaciółki, której wyszeptałam, co Sebastian pozostawił na moich piersiach w nocy. Morgan prawie wystrzeliła w orbitę, zachwycając się jeszcze bardziej.
— O mój Boże, musisz mi wszystko opowiedzieć! — nakazała.
Zaśmiałam się, odwracając wzrok w kierunku stołówki. Sebastian w tym samym czasie wychodził w towarzystwie chłopaków i kręcącej się obok Britney. Byłam zazdrosna, ale z jednej strony cała ta sytuacja z nią była zabawna i ciekawa. Wiedziałam, że przecież nie zainteresuje się nią bardziej niż mną – to ja byłam jego dziewczyną numer jeden. Kiedy patrzyłam na Sebastiana, miałam wrażenie, że patrzę na najpiękniejszą osobę na świecie. Dosłownie nikt nie mógł równać się z jego chłopięcym urokiem, mimo że miał niewyraźny tatuaż nad brwią, bliznę na jednej z nich, krótkie włosy i wygląd ulicznego wandala na pierwszy rzut oka – w rzeczywistości skrywał tak niezwykłą osobowość, jakiej nigdy nie widziałam u żadnego innego chłopaka. Był nieziemsko dziecinny na swój sposób; był olśniewający w każdym szczególe; był niesamowicie wrażliwy, uczuciowy i romantyczny. Przede wszystkim był inteligentny, pomimo łatki nieogarniętego, roztrzepanego i głupiego dzieciaka. Nie mogłam oderwać od niego oczu i myśli. Sebastian uśmiechnął się w moją stronę, a ja miałam wrażenie, że rozpływam się pod wpływem tego pięknego uśmiechu i przestać nie mogłam. Zarumieniłam się, kiedy przeszedł obok mnie i żartobliwie poczochrał czubek mojej głowy. Amanda uniosła kąciki ust, kiedy obserwowała nas w milczeniu. Niespodziewanie mój wzrok zawiesił się na Britney, która zatrzymała się na przeciwko mnie; dziewczyna stała obok, uśmiechając się mile. To był serdeczny, szczery uśmiech, widziałam to. Przeczesałam włosy i, nie wiedząc, czemu, odwzajemniłam go w podobny sposób, po czym ona wybiegła z powrotem za Ianem.
~*~
Dziwny niepokój towarzyszył mi od początku, kiedy tu się zjawiłam, a kiedy on zamknął drzwi za moimi plecami, poczułam się jeszcze gorzej. Starałam się skupić, ale nie potrafiłam, ciągle myśląc o obecności pana Harrisona w tej pustej sali, w której byliśmy tylko we dwoję. Czasami przez przypadek zdarzyło mi się wcisnąć złą nutę, a pan Jim od czasu do czasu zwracał mi na to uwagę. Dobrze wiedziałam, co miałam robić, a on rzucał przemądrzałe teksty, jakby na temat gry na fortepianie wiedział najlepiej. Też mi coś.
Pani Squirting dała mi jakąś świąteczną melodię do zagrania, ale ona wcale mi się nie podobała. Szczerze, to nienawidziłam grać świątecznych melodii. Były zwykłe, normalne, nie wzbudzające żadnych emocji. Chciałam wprowadzić własny repertuar, albo chociaż dodać trochę ekspansywności do tego zasranego, świątecznego brzmienia, ale absolutnie się na to nie zgodziła, twierdząc, że byłoby to urażenie tradycji. Przez to wszystko przestało mi zależeć na lepszym zachowaniu, które miałam poprawić w zamian za występ. Zresztą, kiedy dowiedziałam się, że mojego taty nie będzie, to tym bardziej odechciało mi się występować.
— I jak ci idzie, Alanno? — zagadał pan Harrison, zjawiając się obok.
Przelotnie przeniosłam wzrok znad klawiszy na mężczyznę, zauważając, jak stał oparty o fortepian. Czułam się dziwnie, kiedy jego spojrzenie bacznie lustrowało każdy mój ruch, a po rozmowie z dziewczynami zaczęłam domyślać się, że też mógł patrzeć gdzie indziej. Grałam, starając się nie wyjść z rytmu.
— Dobrze — odparłam, prosząc w myślach, żeby tylko nie ciągnął tej gadki. Zgrzałam się z nerwów, kiedy postanowił to jednak zrobić, przez co pomyliłam nuty.
— Bardzo ładnie ci idzie — powiedział mile, po czym uniósł zawadiacko kąciki ust, kiedy usłyszał moją wtopę. — Chyba powinnaś jeszcze trochę nad tym popracować.
I wolałabym sama — chciałam odpowiedzieć, ale wstrzymałam się, wywracając oczyma. Westchnęłam, bez słowa powracając do dalszej gry, nagle dębiejąc z lekkiego szoku, kiedy dostrzegłam, jak pan Harrison przysiada się obok. Nabrałam głębokiego oddechu, nerwowo oblizując spierzchnięte usta. Boże, odwal się, koleś. To było takie krępujące, kiedy jego ramię stykało się z moim.
— Ale zauważyłem, że masz duży potencjał, wiesz? — powiedział, uśmiechając się. — Nie zmarnuj go, Alanna — oznajmił dość poważnie, a ja w ciszy słuchałam go, obserwując każdy jego ruch. Pan Harrison pozwolił sobie wydobyć kilka dźwięków z instrumentu, a ja, po usłyszeniu krótkiej melodii, momentalnie zwariowałam, otwierając szeroko oczy.
— O Boże, niech pan nie kończy! — rzuciłam onieśmielona, wsłuchując się w brzmienie. Pan Jim uniósł kąciki ust, wznawiając melodię. Dobrze ją znałam. Bardzo dobrze. Zaszokował mnie, grając ją właśnie przede mną – przed kimś, kto miał ogromne pojęcie na temat fortepianu, nut i słynnych muzyków. Boże, nie mogłam w to uwierzyć. Czułam wzbierającą mnie fascynację i oczarowanie, kiedy kompozycja nabierała żywotności. Uwielbiałam ją. Bez zastanowienia dołączyłam do wspólnej gry, zaskakując tym samym pana Harrisona.
Melodia rozpoczynała się od wysokich, aczkolwiek bardzo spokojnych nut, przypominając baśń. Potem przechodziła do niskich i cięższych brzmień, zmieniając się w coraz to mroczniejszy klimat. A potem zaczynała się energiczna, pełna chaosu i agresywności, piękna muzyka. Bardzo ją lubiłam – oddawała wszystko, co siedziało w człowieku najgorsze. Zrozpaczone, wściekłe i rozszarpane emocje. Kiedy skończyliśmy poczułam się bardzo onieśmielona i zawstydzona. Nabrałam głębokiego oddechu i przeczesałam warkoczyk, przenosząc spojrzenie znad klawiszy na pana Harrisona. Zarumieniłam się, kiedy nauczyciel uśmiechnął się w moją stronę, wyrównując ze mną kontakt wzrokowy.
~*~
Przez większość czasu mijałam się z Sebastianem, a z tego, co mi odpisał na wiadomość, to miał jakąś sprawę do załatwienia na mieście i zapewne chodziło tu o podrzucenie towaru, więc nawet nie zobaczyliśmy się po szkole. Czasami chciałam, żeby z tym skończył – wolałam, żeby był tylko zwykłym chłopakiem z jointem w buzi, bo absolutnie nie pasował do świata dilerki, ale zdawałam sobie sprawę, że trzepał z tego niezły szmal. Bałam się, że mógłby zainteresować się czymś innym, a to zawaliłoby mi cały świat – już raz straciłam najlepszego przyjaciela właśnie przez taką decyzję, a strach przed straceniem Sebastiana był jeszcze gorszy. Przerażała mnie myśl, że mogłabym być sama. Całe szczęście on naprawdę nie był głupi i nie zrobiłby tak głupiej rzeczy.
Spotkałam się na dziedzińcu szkolnym z Amandą, przy okazji żegnając się z Jennifer i Isabellą. Nie wiem, dlaczego, ale jakoś dla zbicia żrącego mnie lęku obejrzałam się po głównych drzwiach, skąd ciągle wychodzili uczniowie, poszukując po nich Ethana. Tak jakoś. Westchnęłam i wyciągnęłam z kieszeni kurtki czapkę, zakładając materiał na zmarzniętą głowę. Amanda, kiedy tylko przeszłyśmy kilka metrów od szkoły, wyciągnęła z torebki papierosy i zapaliła fajkę.
— No, opowiadaj! — zaczęła z podekscytowaniem, zaciągając się. Śmieszyło mnie to, jak co jakiś czas rozglądała się, czy przypadkiem nie natknie się na nauczyciela. — Gdzie cię zabrał? Jak się zachowywał? Jak w ogóle doszło do... no wiesz — spojrzała na mnie z uśmiechem, unosząc zabawnie brwi. Zarumieniłam się, prychając pod nosem. — Opowiadaj! — nakazała szczęśliwa.
— Na pewno w to nie uwierzysz, ale zabrał mnie do restauracji — odpowiedziałam, nie mogąc również przestać się uśmiechać. Amanda otworzyła szeroko oczy, rzeczywiście nie dowierzając. Włożyłam ręce do kieszeni kurtki, dokańczając: — Bardzo ładnej, chyba dosyć luksusowej, bo nawet muzyka na żywo grała, ludzie odjebani w Chanel albo Diora, wiesz, takie klimaty — dodałam.
— O cholera, nigdy w życiu nie powiedziałabym, że Sebastian weźmie kogoś do takiej restauracji — zachwycała się. — Co najwyżej pizza albo chińczyk — zaśmiałyśmy się. — No, a jak się zachowywał, jak?! — rzuciła, zaciągając się.
— O Boże, no normalnie jak dziecko, dosłownie... — jeszcze bardziej zalałam się rumieńcem, przypominając sobie jego zachowanie. — To znaczy, był strasznie słodki, starał się bardzo, żeby było jak najlepiej, ale... Jezu, on był taki słodki! — rozczuliłam się, otulając swoje ciało rękoma, jakbym przytulała mojego Sebastiana. — Czasami robił takie idiotyczne wtopy, jakby, nie wiem, naczytał się czegoś w internecie o randce i chciał to wszystko powtarzać, ale mu kompletnie nie wychodziło... — opowiadałam czule, wzruszając się nim. Amanda uśmiechnęła się, słuchając mnie uważnie. — W ogóle, nie uwierzysz! — rzuciłam jak poparzona.
— Co?! — zapytała, prawie przestraszona.
— Spotkaliśmy tam Gianniego! — oznajmiłam, a Andy zdziwiła się, zaciągając fajką. — Był z jakimś facetem, słuchaj, on chyba naprawdę jest gejem!
— Co ty pieprzysz? — nie chciała uwierzyć, śmiejąc się.
— No mówię ci, no! — zapewniałam z uśmiechem, gestykulując rękoma. — Gościu, jak nas zobaczył, to był cały czerwony na twarzy! A co najlepsze, to słuchaj teraz! — dodałam, a Andy w milczeniu przeniosła zaciekawiony wzrok na mnie: — Gianni leci na Sebastiana!
— Pieprzysz! — nie dowierzała, zaciągając się jeszcze mocniej.
— Nie pieprzę, serio! Dzisiaj rozmawiałam z nim na biologii, to cały czas wypytywał o Iana, no normalnie, jakby pisał o nim książkę! — parsknęłam, zdając sobie sprawę, że to było w sumie śmieszne.
— Myślałam, że leci na ciebie — wspomniała, wyrzucając niedopałek w krzaki.
— Ej, mogłaś do śmietnika, tam jest — wskazałam na przystanek, do którego się kierowałyśmy. Pokręciłam głową, dodając: — Nieważne. Ty, no słuchaj, też myślałam na początku, że się do mnie przystawia, ale jest chyba tak, jak Jenny mówiła: chce mnie mieć jako swoją psiapsiółkę — odparłam.
— No dobra, ale opowiadaj już, co było potem! Gdzie do tego doszło? — zapytała z podekscytowaniem, niecierpliwiąc się. Uśmiechnęłam się, poprawiając na głowie czapkę.
Nagle na przystanek, na którym się zatrzymałyśmy, podjechał bordowy samochód. Po spojrzeniu na markę audi i charakterystyczny odcień ciemnej czerwieni domyśliłam się od razu, kto to mógł być. Poczułam ogromny gniew, którego nie umiałam opanować. Z każdej strony wypełniała mnie frustracja, irytacja i złość. Amanda rozkojarzona rzuciła mi zlęknione spojrzenie, oglądając się za Austinem, który wyszedł z auta i odwrócił się w moim kierunku. Byłam wkurwiona.
— Czego ty chcesz? — rzuciłam opryskliwie, marszcząc się. Boże, jak ja miałam go dość! — Poza tym, co ty tu robisz? Śledzisz mnie?! — warknęłam, robiąc krok w jego stronę.
— Pogadamy? — zapytał beznamiętnie, patrząc tylko i wyłącznie na mnie. Zacisnęłam ręce w kieszeniach kurtki, żałując, że nie miałam tam noża.
— Austin, odczep się od niej! — niespodziewanie odezwała się Amanda, wychodząc przede mną jak w obronie. Zaskoczona spojrzałam na przyjaciółkę, nie wiedząc, co powiedzieć. — Zostaw Alanne w spokoju, ona nie chce mieć z tobą nic wspólnego!
— To nie twoja sprawa, Andy — odpowiedział jej dosyć grubiańsko, a ona zamilkła, zaciskając usta. Chłopak odwrócił wzrok na mnie, przeszywając spojrzeniem tak dziwnym, że zaczynało to być bardzo nieprzyjemne. — Pogadamy, Alanna? — zapytał.
— Robię to ostatni raz, przysięgam — wyszeptałam wściekła, wychodząc za przyjaciółkę. Amanda chwyciła mnie za rękę, zatrzymując.
— Nie idź! — rzuciła poważnym tonem, patrząc błagalnie w moje oczy. — On właśnie tego chce: byle jakiej rozmowy, ale rozmowy z tobą. On nie ma ci nic konkretnego do powiedzenia, Aly, nie idź! — starała się mnie powstrzymać.
Boże, tak bardzo zdawałam sobie z tego sprawę. Amanda po raz kolejny miała stuprocentową rację, a ja po raz kolejny nie potrafiłam jej posłuchać. Nawet nie wiem, dlaczego nie chciałam jej posłuchać. To znaczy, ja chciałam, ale nie mogłam. Może byłam zbyt naiwna, może za bardzo ciekawska. A może miałam zbyt kruche i słabe serce, żeby potraktować ostrzej drugą osobę, bo dobrze znałam te ostre traktowanie na własnej skórze i obiecałam sobie, że ja nigdy nie potraktuję tak innego człowieka. Spojrzałam na przyjaciółkę, przez chwilę zachowując milczenie. Amanda cały czas trzymała mnie za rękę, starając się powstrzymać od złych decyzji. Walczyłam z rozumem i sercem, zdając sobie sprawę, że byłam strasznie słaba.
— Przepraszam — wyszeptałam do Andy, dostrzegając po niej zawiedzenie. Puściła mnie, kiedy zrobiłam krok do przodu. — To ma być ostatni raz, skurwysynie — rzuciłam do Austina, a on parsknął prześmiewczo po usłyszeniu obelgi.
Kiedy skierowałam się do auta, Amanda chwyciła mnie ostatni raz za rękę i wyszeptała do ucha:
— Uważaj na siebie, proszę, on jest strasznie dziwny. I, proszę, dzwoń, jak będzie chciał coś ci zrobić — powiedziała troskliwie, puszczając mnie.
~*~
Pożałowałam decyzji, kiedy tylko wsiadłam do auta. Austin próbował mnie zagadywać: jak w szkole, co u mnie słychać, czy czymś się zajmuję, ale zbywałam te pytania szybko, odpowiadając mu krótko i na odczep. Z niepokojem patrzyłam na widok za oknem, zastanawiając się, gdzie jechaliśmy, a kiedy o to pytałam, tym razem on zbywał mnie. Bardzo żałowałam, że nie posłuchałam Amandy, bo Austin zaczął wydawać się dziwny. Jego wyraz twarzy był zobojętniały, jakby wypatroszony z jakichkolwiek emocji. Powoli zaczynał mnie niepokoić, mimo że mało mówił i zachowywał się w miarę w porządku.
Samochód zwalniał, a ja nadal nie wiedziałam, gdzie byliśmy. Zestresowałam się, czując, jak lęk opanowywał mnie w całości. Nabrałam głębokiego oddechu i rozejrzałam się po okolicy, dostrzegając niedaleko poniszczone, stare budynki, najprawdopodobniej do likwidacji, i obok torowisko z panoramą na polanę. Austin zatrzymał się, wyłączył silnik i odwrócił się w moją stronę, przez długi czas zachowując milczenie. Przez strach nie byłam w stanie niczego zrobić; wykonać żadnego ruchu, powiedzieć coś, kompletnie nic. Ledwo przełknęłam ślinę, czując potworną pętle w gardle i brzuchu. Do głowy przychodziło mi wiele czarnych scenariuszy, które paranoicznie zaczęłam przelewać na rzeczywistość, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to wszystko było absurdalne.
— Co u ciebie słychać? — zapytał, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. Zmarszczyłam brwi, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
— Czego ty ode mnie chcesz?! — warknęłam opryskliwie. Przypatrzyłam się jego oczom, zauważając rozszerzone źrenice. O mój Boże, czy on był naćpany? — Jesteś, kurwa, naćpany?
— Proszę, nie bądź taka wredna wobec mnie, porozmawiaj ze mną! — poprosił i złapał mnie za nadgarstek, ignorując pytanie. Gwałtownie wyszarpałam się z uścisku, odczuwając jeszcze większe przerażenie, choć po mojej buzującej złości nie było tego widać. — Proszę...
— Austin, o czym ty chcesz ze mną porozmawiać? Przecież rozmawialiśmy kilka tygodni temu! — wspomniałam z rozdrażnieniem, mając już po dziurki w nosie jego ciągłych próśb o ''rozmowy'', które tak naprawdę były o niczym konkretnym. Nabrałam głębokiego oddechu, na krótką chwilę ze zrezygnowaniem chowając twarz w dłoniach. Boże, w co ja się wpieprzyłam. Chłopak milczał, ciągle mnie obserwując. — Słuchaj mnie, no — zaczęłam poważniejszym tonem, starając się mu przetłumaczyć raz a porządnie: — Austin, odpierdol się ode mnie — wyrównałam z nim kontakt wzrokowy. — Zostaw mnie w spokoju i zajmij się swoim życiem. Między nami nigdy niczego nie było, między nami niczego nie ma i między nami nigdy niczego n i e b ę d z i e, jasne? Wypisz sobie to gdzieś na kartce, nie wiem, wytatuuj na czole, ale, proszę, zostaw mnie w końcu w spokoju, człowieku! — krzyknęłam wściekła, nie mogąc już tego wytrzymać.
— Jesteś z Sebastianem? — rzucił bez skrępowania, nie owijając w bawełnę. Pomrugałam powiekami, odnosząc wrażenie, że się przesłyszałam, ale Austin był cholernie poważny. Milczałam, zaszokowana nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. — No, to jak: jesteście ze sobą czy nie? — dopytywał, nie odpuszczając. Poprawił się na fotelu, przy okazji układając rękę na kierownicy.
— Dlaczego to cię interesuje? — zapytałam z wahaniem, zauważając, jak wiercił się co jakiś czas na siedzeniu. Austin nie odpowiedział mi, a ta cisza z jego strony zaczynała być coraz bardziej przerażająca. Przelotnie obejrzałam się w kierunku polany, zauważając, jak słońce z każdą minutą zachodziło i na zewnątrz robiło się ciemniej. — Co? Czemu tak o niego wypytujesz? — ciągnęłam, obserwując go.
— Pytam z ciekawości. Poza tym widać, że coś ma do ciebie — odparł, nie spuszczając ze mnie swojego wnikliwego spojrzenia. Tym razem ja umilkłam, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Zresztą, nawet nie wiedziałam, dlaczego tak bardzo chciał to wiedzieć. — No, to jak jest między wami w końcu?
— Dobrze — powiedziałam ogólnikowo, a Austin nagle wybuchł złością, szokując mnie.
— NO MÓW, NO! — wściekł się, uderzając ręką w kierownicę.
Cała zesztywniałam, czując, jak żołądek podszedł mi wprost do gardła. Austin patrzył na mnie inaczej niż dotychczas; jego jasne spojrzenie przenikliwie i gniewnie wierciło we mnie dziurę. Przestraszyłam się, niepewnie odsuwając się od chłopaka wprost na samochodowe drzwi, do których prawie się przytuliłam. O mój Boże, jak ja żałowałam, że nie posłuchałam Amandy. Atmosfera w aucie zmieniła się diametralnie, a ja, wówczas gdy miałam odwagę odzywać się do niego opryskliwie i chamsko, tak teraz bałam się to robić.
— Co, języka zabrakło?! — krzyknął drwiąco, śmiejąc się. Skuliłam ramiona i schowałam twarz w kołnierz czarnej kurtki, nie odpowiadając mu. — Taka cwana byłaś, a teraz co?! — śmiał się cynicznie, jednak z jego strony to wszystko brzmiało upiornie. Byłam cała zestrachana, sztywniejąc na fotelu i nie potrafiąc niczego zrobić. Bałam się, że coś mi zrobi i moje myśli zaczęły żyć toną czarnych scenariuszy. — Odpowiesz czy nie?! — krzyknął nad moim uchem.
— Nie jesteśmy razem — rzuciłam na jednym tchu, okłamując go. Po tym, w jaki szał wpadł i jakim psycholem się okazał, nie chciałam mówić mu o mojej relacji z Sebastianem, bo jeszcze mógłby mu coś zrobić. Austin zaśmiał się z szyderczym akcentem i odsunął, przez dłuższą chwilę wpatrując się na opuszczone budynki przed nami. Przelotnie zeskanowałam wzrokiem, czy drzwi od samochodu były otwarte.
— Ale pieprzysz się z nim, co? — zadał kolejne bezpośrednie pytanie, nie zwracając uwagi na ich wydźwięk. Przysunęłam ciało bliżej drzwi samochodowych, wyciągając powoli rękę w kierunku klamki. Boże, chciałam stąd spieprzać jak najdalej.
— Zwariowałeś?! Austin, nie pozwalaj sobie! — warknęłam, odważając się zachowywać tak, jak na Alanne Clooney przystało – mimo że ze strachu prawie zapadałam się pod ziemię. Chłopak zlustrował mnie podejrzliwie, kiedy w tym samym czasie chwyciłam klamki.
— Co ty tam chowasz? — zapytał z ciekawością i nachylił się. To była sekunda, kiedy wyciągnęłam rękę przed siebie i uderzyłam go prosto w nos, szarpiąc za drzwi, które okazały się b y ć
z a m k n i ę t e
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top