Rozdział 16
— Gdzie Jade? — zapytała babcia Marnie, pakując jej do śniadaniówki brzoskwinię i knoppersa. — Sebastian, idź sprawdź, co się z nią dzieję, już dawno powinna zejść na dół — poprosiła.
Westchnąłem, ledwo otwarłszy oczy ponownie. Środa zapowiadała się dobrze, zwłaszcza że niedługo wracali rodzice, a z ojcem wybierałem się do fryzjera i... gdzieś jeszcze, ale o tym nie miał zielonego pojęcia. Pogłaskałem Maxa, wstałem z fotela i poszedłem na górę do siostry, która ze swojego pokoju powinna wyjść już jakieś piętnaście minut temu i jechać z dziadkiem do szkoły, ale zamiast tego siedziała w swojej norze z gadającą papugą w środku, której krakanie już przy schodach słyszałem. Nie mogłem się doczekać tylko reakcji rodziców, którzy zobaczą Winstona i jego rozgadaną gębę.
— Powoli, powoli! Dziewojo, powoli ubieraj te spodnie!
Zapomniałem dodać, że Winston to zboczeniec i niewyżyty seksualnie ptak. Zastanawiałem się, kto go tego nauczył. Choć może moja siostra miała tam te jedenaście lat i nie był to odpowiedni wiek, żeby słyszeć tak zboczone teksty, ale właśnie te teksty były tak zajebiste i śmieszne, że nie potrafiłem reagować. Śmiałem się z nich i uwielbiałem ich słuchać.
— Jade, szczurze mały, wyłaź z nory! — waliłem pięścią w jej drzwi.
— Powiedz babci, że źle się czuję! — wykrzyczała, po czym zaczęła beznadziejnie kaszleć, myśląc, że się nabiorę. — Chyba mam raka.
Prychnąłem, wjeżdżając do jej pokoju jak do siebie. Siostra siedziała na swoim łóżku w piżamie, bawiąc się palcami u rąk. Podszedłem do Winstona, który zadowolony machał głową.
— Fajny ten gołąb — uśmiechnąłem się, dotykając jego czerwonej głowy.
— Idź stąd, psie, i babci powiedz, że źle się czuję — wymamrotała zła.
Zmarszczyłem brwi, odwracając się w jej stronę. Zaraz, zaraz, taka Jade z rana to nie taka Jade, którą znałem. Młoda nawet na mnie nie patrzyła, a ze spuszczoną głową gapiła się na swoje palce u rąk. Podszedłem do niej, na co speszona szybko wstała, kierując się do łazienki.
— Zaraz, zaraz, gdzie ty? — pociągnąłem ją za ramię.
— Puść mnie! — krzyknęła, szarpiąc się.
— Grzeczniej do pana.
Była mała i drobna, i przez całe swoje życie próbowała się ze mną siłować, ale zawsze przegrywała. Nie dziwię się, też bym przegrał ze samym sobą, gdybym spróbował. Zdecydowanym ruchem złapałem ją i odwróciłem, nachylając się nad jej twarzą, gdzie najwidoczniej ukrywała tam coś ciekawego. Spojrzałem w jej iskrzące gniewem brązowe oczy, po czym mój wzrok przyciągnął siniak na policzku.
Kurwa mać.
Byliśmy rodzeństwem i mimo trochę kłócącym się oraz dogryzającym na każdym kroku, to lubiłem Jade i za nic w świecie nie pozwoliłbym, aby ktokolwiek ją uderzył albo dokuczał oprócz mnie. Coś mną rzuciło, a nawet obudziła się żyjąca we mnie mroczna strona Sebastiana, która dotychczas ujawniała się dopiero wtedy, kiedy byłem ostro najebany. Nagle poczułem gwałtowny skok temperatury, okropny gniew i chęć przypierdolenia we wszystko, co miałem pod ręką. Byłem jej starszym bratem i jak mogłem pozwolić, aby ktokolwiek podniósł rękę na moją młodszą siostrzyczkę? Przede wszystkim jak ja tego wczoraj nie dostrzegłem? Zacząłem obwiniać samego siebie za to, co jej się przydarzyło. Zalała mnie ogromna fala poczucia winy, wyrzutów sumienia i rozczarowania, złości i nie do opanowania gniewu. Zacisnąłem mocno ręce i przekląłem pod nosem, obracając się wokół własnej osi. Gotowałem się gorzej niż potrafiłem gotować się ze złości.
— Jade, kto ci to zrobił? — rzuciłem wkurzony, przyglądając się sińcu.
— Nikt, zostaw mnie! — wyrwała się. — Sama sobie poradzę.
— Powiedz mi, kto ci to zrobił albo z twojej szkoły zrobię drugi Columbine High School — ostrzegłem.
Jęknęła cicho pod nosem, po czym usiadła na łóżku, poprawiając swoje długie, brązowe włosy.
— To ten Mike... — wymamrotała pod nosem.
Prychnąłem, kręcąc głową. I wszystko stało się jasne. Mike był młodszym bratem Ethana, który szczerze nienawidził mnie z całego serca. Spoko, też za skurwielem nie przepadałem. Tylko z jakiej racji moja młodsza siostra miała cierpieć z powodu naszych relacji? I dlaczego ta ciota nasyła tego gówniarza na Jade, w dodatku młodszą od niego o dwa lata? Ten dzień zapowiadał się coraz lepiej. Uśmiechnąłem się, strzykając kośćmi w palcach.
— A Jason wie, że ci dokucza? — zapytałem.
— Nie. Mike nie podchodzi do mnie, kiedy jest Jason. Co za tchórz — prychnęła.
— Dobra, zbieraj się, podrzucę cię do szkoły — oznajmiłem, wyciągając komórkę.
— Sebastian, ale ty chyba nie chcesz... — wstała z łóżka, spoglądając na mnie z obawą. — Mu coś zrobić, prawda?
— Porozmawiam z nim — uśmiechnąłem się.
— Halo? — usłyszałem w słuchawce zaspany głos Adama.
— Gotowy jesteś? — zapytałem.
— Ta, bądź zaraz pod moją chatą.
— Okej, ale najpierw pojedziemy do szkoły Jade.
— Po co? — zdziwił się.
— Bo młodszy brat Ethana dokucza Jade, wiesz o co chodzi.
Usłyszałem jego śmiech. Ten śmiech, który tylko oboje znamy.
— Nie ma sprawy — odparł z zadowoleniem.
Rozłączyłem się i schowałem komórkę do kieszeni czarnych spodni, odwracając się do siostry.
— Babci i dziadkowi, tak jak rodzicom, powiedz, że w nocy spadła na ciebie książka, okej? — poinformowałem.
— Okej — powiedziała cicho — Ale, Sebastian, proszę cię, nie zrób niczego głupiego, bo ten debil jeszcze naskarży na mnie, że nasyłam na niego kryminalistę — uśmiechnęła się.
— O to się nie martw — mrugnąłem do niej.
— A teraz idź, bo chcę się przebrać — wygoniła mnie.
— O tak, tak, idź, idź! — wykrakał Winston, machając głową — Tylko wolniej, dziewojo! I zakręć swymi biodrami, maleńka!
— Panie Winstonie, nie wolno tak! — krzyknęła Jade.
Zaśmiałem się, wychodząc z jej pokoju. Poszedłem na dół, informując dziadków, że podrzucę smarkulę do szkoły, po czym wyszedłem z domu, kierując się do samochodu. Stanąłem odpalonym autem na ulicy, czekając na młodą. Nikomu nie życzę, aby przechodził przez coś podobnego do mnie – kiedy nawet twoja młodsza siostra obrywa za to, że masz z kimś spinę. Jaki skurwiel podnosi rękę na dziewczynę? Jakim jeszcze prawem bije coś tak małego, drobnego i kruchego? Przekląłem i walnąłem w kierownicę. Cholera jasna, coraz bardziej miota mną na wszystkie strony i nawet nie potrafiłem nad sobą panować, a co dopiero będzie, kiedy go spotkam. Zaśmiałem się, wzdychając pod koniec mocno i głęboko; Oj, niech się boi. Niech ten mały skurwysyn wie, że demony naprawdę istnieją.
Jade pojawiła się po kilku minutach na tylnych siedzeniach. Od razu odjechałem, paląc przy tym gumę.
— Sebastian, nie rób głupstw, proszę cię — odezwała się, spoglądając na mnie w lusterku.
— Spokojnie, ja tylko z nim porozmawiam — uspokoiłem ją, uśmiechając się.
~*~
Po pomieszczeniu echem roznosiły się krzyki, niezrozumiałe jęki i słowa. Głowa Mike'a co chwilę znajdowała się w szkolnym kiblu. Adam spuścił wodę. Młody Gilbert szarpał się, próbując mnie nawet kopać i drapać. Wyjąłem jego mordę z muszli, podnosząc i mocno przygwożdżając do ścian kabiny. Płakał, ale te łzy nie robiły na mnie żadnego wrażenia, gdy przez twarzą miałem obraz siniaka Jade.
— Jeszcze, kurwa, raz ją dotkniesz, rozumiemy się?! Jeszcze raz podniesiesz rękę na Jade, a obiecuję, że wybiję ci wszystkie zęby! — wydarłem się, szarpiąc nim.
— D-Dobra! — wyjąkał, pociągając nosem. — P-P-Przepraszam, p-przepraszam, przepraszam... — mamrotał.
— Jaki masz do niej problem, co?!
— Ż-Żaden, ja ty-tylko...
— Braciszek Ethan kazał?! — wydarłem się wściekły.
— N-Nie! — wystraszył się.
— Teraz ładnie przeprosisz Jade i obiecujesz, że to więcej się nie powtórzy! — szarpnąłem nim, wyprowadzając z męskiego kibla.
Jade stała na korytarzu z założonymi rękami na klatce piersiowej. Kiedy tylko nas zobaczyła, otworzyła szeroko oczy, aczkolwiek wciąż gniewnie mierząc Mike'a. Mocno trzymałem za kark młodego Gilberta, zatrzymując się przed moją siostrzyczką, która zrobiła mały krok do tyłu.
— Mów! — szarpnąłem nim.
— P-Przepraszam... — wyjąkał niepewnie, cały trzęsąc się ze strachu.
— I co jeszcze? — zapytałem.
— Obiecuję... że to się już nie powtórzy.
Jade zmierzyła go w ciszy, po chwili charcząc i spluwając mu prosto w twarz.
— Pieprz się! — krzyknęła, po czym wyminęła nas, znikając za korytarzem.
Oniemiały, jednocześnie odczuwszy dumę, obejrzałem się za siostrą, nie spodziewając się po niej tak ostrych słów. Chociaż zdarzało się usłyszeć jeszcze gorsze rzeczy z jej ust, to tym razem wywarła na mnie większe wrażenie niż potrafiła. Puściwszy obsranego ze strachu Mike'a, kopnąłem go jeszcze mocno w dupę aż pisnął, po czym opuściłem Jade szkołę razem z Adamem, odpalając papierosa. Starłem kropelki wody z twarzy, spluwając na ziemię.
— Myślisz, że się poskarży Ethanowi? — zapytał, opierając się o moje audi.
— Mam to w dupie. Jego też napierdolę z wielką przyjemnością — rzuciłem zły.
— Skarbie, uspokój się, chill out, pamiętaj — próbował mnie rozluźnić.
— Łatwo ci mówić, Adam — spojrzałem w jego stronę. — To nie twoja siostra obrywa za twój problem.
— Ale teraz pilnuj, żeby nie obrywała cały czas — powiedział.
— Wiem, i będę — odparłem — Jeśli ten gnojek znowu ją ruszy, to do domu będzie codziennie przychodził z jednym zębem mniej, przysięgam — rzuciłem, obiecując Adamowi.
— Jestem w tym z tobą, pamiętaj — oznajmił.
— Nawet, jak będę w największym gównie w jakim mogliśmy kiedyś być? — zapytałem, wsiadając z nim do samochodu.
— Nawet wtedy — odpowiedział szczerze.
— No i takiej odpowiedzi oczekiwałem — uśmiechnąłem się.
~*~
Szedłem korytarzem z Lutcherem, kierując się prosto do swojej szkolnej szafki. Zastanawiałem się, czy Mike poskarżył się już Ethanowi, a byłem tego w stu procentach pewien, że prędzej czy później to zrobi. Razem z Adamem byliśmy od wejścia do tej budy wręcz gotowi na atak z jego strony, teraz spokojnie wyczekując Gilberta ruchu. Otworzyłem swoją szafkę, z której powysypywało się kilka kartek – jak zapewne mógłbym się domyśleć – z prośbą o zioło. Kiedy tylko się schyliłem, a tak naprawdę, to próbowałem się schylić, coś gwałtownie wskoczyło na moje plecy. Chwyciłem tego kogoś za rękę, gotowy sprać mu dupę gorzej niż Mike'owi, i przerzuciłem przez ramię, nachylając się.
Moje serce przyspieszyło, a ciepło zalało każdy zakamarek ciała, wyzbywając się negatywnych myśli, emocji i napięcia. Piękno baśniowych oczu wtopiło się we mnie tajemniczo. Alanna patrzyła prosto w moje oczy, gdy ja spanikowany i onieśmielony nie wiedziałem, jak zareagować.
— Hej — przywitała się, leżąc na ziemi pode mną.
— Hej... — przywitałem się, podnosząc ją z ziemi. Obejrzałem się przelotnie za Adamem, który patrzył na nas razem z zaciekawionymi uczniami dookoła. — Przepraszam, nie wiedziałem, że to ty.
— Spoko — zaśmiała się, otrzepując różowy sweterek w czerwone paski, który opinał jej górną partię ciała. — Tak z zaskoczenia cię wzięłam — mrugnęła do mnie.
Obejrzałem się za jej piersiami, dostrzegając lekko napierające sutki na materiał. Kurwa mać, dlaczego ona musi się tak ubierać? I dlaczego ja muszę w tak a nie inny sposób na to reagować? Zobaczyłem, jak Alanna popatrzyła na mnie, wiedząc już, że gapię się w jej cycki. Zawstydzony szybko odwróciłem głowę w bok, drapiąc się po włosach.
— A, tak... w końcu jesteś moim daddy — uśmiechnąłem się skrępowany, czując piekące policzki.
— To jak, wpadacie dzisiaj znowu do mojej wykwintnej restauracji? — powiedziała, opierając się o szafkę obok.
— Ja mogę — odpowiedział Adam — I tym razem masz zrobić mi szejka ze wszystkimi smakami batoników! Kit-kat, oreo, mars, snickers, bounty, twix, milky way, lion, kinder bueno, reese's i duuużo, dużo nutelli! — rozmarzył się.
— Nie dla psa kiełbasa, won! — rzuciła rozbawiona.
— Ja nie mogę — odparłem, zamykając szafkę.
— Co? Czemu? — zapytał zdziwiony Adam, krzywiąc się.
— Jadę z tatą do fryzjera i...
— Aaa, ale on wie? — zaśmiał się, wiedząc już o co chodzi.
— Nie — prychnąłem.
— No to, babe, twój bandzior dzisiaj po ciebie tylko przyjedzie... — powiedział czarującym głosem Adam, dotykając ramion Alanny.
Popatrzyłem w jej stronę, uśmiechając się pocieszająco, po czym czochrając czubek jej głowy.
— Jakoś to zniosę — odparła, poprawiając włosy.
Adam popukał mnie w ramię, odsuwając się od swojej kuzynki. Odwróciłem głowę w bok, dostrzegając go. I w tym momencie wiedziałem, że zacznie się ostra jazda, a szkoła stanie się kolejną galą ringu. Ethan szybkim i zdecydowanym krokiem kierował się w naszą stronę razem z dwoma futbolistami z drużyny. Jego oczy iskrzyły nienawiścią i gniewem, mierząc mnie tak diabelsko, że jeszcze nigdy nie wiedziałem takiego wzroku u nikogo innego, ale jeszcze nigdy taki wzrok nie jarał mnie tak bardzo. Zacisnąłem ręce, zrzucając plecak na ziemię. Alanna spojrzała na nas zdezorientowana. To wszystko stało się w ciągu sekundy, kiedy rzuciliśmy się na siebie jak zwierzęta, nigdy przedtem nie bijąc się tak brutalnie, jak teraz się napierdalaliśmy. To był amok, chaos i prawdziwa rzeź na szkolnym korytarzu, który został hucznie otoczony przez uczniów. Adam gdzieś obok bił się z Davidem, trzeci z nich leżał znokautowany przez któregoś z nas na ziemi, a ja z Ethanem nie dawaliśmy za wygraną; wszystko za rodzeństwo. Wszystko za moją młodszą siostrzyczkę, Jade. Doskonale znałem techniki walk, jakich stosował Gilbert: brazylijskie jiu-jitsu, z których miałem czarny pas. Rozjuszony nie słyszałem niczego, co dookoła mnie się działo. Wściekły, w całej tej szali rozgorączkowania nawet nie czułem, jak sam obrywałem, jak przez przypadek uderzałem pięścią w kamienną posadzkę, jak ktoś próbował mnie odciągnąć. Dawno nie czułem takiej fascynacji i satysfakcji z tego, że komuś obijałem mordę.
— Co się tu dzieję?!
Zostałem gwałtownie podniesiony i przetrzymany przez dwóch ochroniarzy. Tak samo potraktowali Adama, którego okulary walały się rozbite po ziemi. Ethan wykrzyczał coś w moją stronę, przeklinał i próbował wyrwać się ochroniarzowi, jednak po krótkiej chwili zniknął w tłumie uczniów razem ze swoim kumplem. Drżałem z tych wszystkich emocji: z adrenaliny, z rozjuszenia, ze wściekłości. Ledwo potrafiłem dojść do siebie. Fala szału i rozgorączkowania uderzała we mnie coraz silniej i nie potrafiłem panować nad własnym oddechem. Skopałem mu dupę – to się liczyło. Spojrzałem na Adama, któremu leciała krew z wargi i brwi; poczułem, jak coś również spływa po mojej brwi, powiece i nosa. Splunąłem krwią na ziemię, nabrawszy duży, głęboki wdech. Obejrzałem się za Alanną, która stała obok. Coś w moje serce uderzyło bardziej niż te wszystkie buzujące emocje. Alanna miała szeroko otwarte oczy, gdzie ciemność źrenic pochłonęła całe piękno jej baśniowych tęczówek. Wystraszona, nie, przerażona jak nigdy patrzyła na mnie, to na swojego kuzyna. Pierwszy raz widziałem u niej taki strach. Pierwszy raz w życiu widziałem u kogokolwiek taki strach. Proszę, nie bój się mnie – spojrzałem w jej oczy, bojąc się, że tym razem nie będzie chciała na mnie patrzeć niż wtedy, kiedy widziała mnie agresywnego po pijaku. Proszę, Alanna, tylko się mnie nie bój.
— Do dyrektora z nimi, ale już! — wrzasnęła pedagog Squirting.
Tym razem przez ochroniarzy, który wiele razy zaprowadzali mnie na dywanik, zostałem potraktowany jak prawdziwy kryminalista. Szarpnęli mną mocno i brutalnie, zaprowadzając w znane mi miejsce. Obejrzałem się ostatni raz za Alanną, która przestraszona stała i patrzyła na mnie, po chwili znikając z mojego pola widzenia.
~*~
Przez godzinę siedziałem w kompletnej ciszy. I nie była to ta cisza jak za każdym razem, kiedy czekałem na rodziców. Tym razem była ona długa, stresująca i bardzo wyczerpująca. Nigdy w życiu przed spotkaniem z dyrektorem nie łapał mnie taki moralniak, jaki złapał teraz. Adam już dawno poszedł, ale nawet nie miałem siły wyciągnąć telefonu i napisać, jak było; ja po prostu nie miałem siły. Przymknąłem oczy, opierając głowę o ścianę. Jak zareagują rodzice, którzy zaraz po przyjeździe do domu muszą znowu tu przyjść, w dodatku znowu w tej samej sprawie? Jak zareaguje mama, jak zareaguje tata? Jak bardzo po raz kolejny straciłem w ich oczach? Westchnąłem przygnębiony, spuszczając głowę oraz zamykając twarz w dłoniach. Dlaczego ja zawsze pakuję się w kłopoty i rozczarowuję wszystkich dookoła? To nie jest fajne uczucie, ale ja inaczej nie potrafiłem. Choćbym starał się nie wpadać w te zasrane kłopoty, to nie potrafiłem w nie nie wpadać. Ale zaraz, tym razem zrobiłem to w obronie Jade. Tym razem był powód, którego nie żałuję. Ale czy on mnie usprawiedliwia?
Stukot jej szpilek roznosił się echem po całym korytarzu. Przerażające i jakże stresujące było słyszeć je coraz bliżej. Jak w horrorze, lecz tam najczęściej napięcie budowała tykająca wskazówka zegara a tu moja mama, która zbliżała się z każdą sekundą w moją stronę. Podniosłem głowę, odwracając się do nich. Stęskniłem się za nimi, ale nie miałem pojęcia, czy oni za mną. Byli źli, rozżaleni i rozczarowani – o tym miałem pojęcie. Chwyciwszy czarną bluzę, wstałem, wzdychając ciężko. Spojrzałem mamie w oczy, która pojawiła się przede mną. Zdołowana, zrezygnowana, niezadowolona. Ile razy jeszcze będę czuł ten okropny ból w sercu?
— Cześć, słoneczko, jak ci minął czas w trakcie naszej nieobecności? — odezwała się ironicznie —Och, a cóż to za niespodzianka? — spojrzała zaskoczona na drzwi dyrektora. — Och, kotku, nie musiałeś! No po prostu marzyłam o tym, żeby po powrocie do domu nawet nie rozpakować walizek, a lecieć do szkoły! Hmm, ciekawe z jakiego powodu nas wezwali? — chwyciła za klamkę, wchodząc do środka.
Przybity obejrzałem się za tatą, który bez wyrazu spojrzał w moje oczy, przepuszczając do pokoju. Wszedłem tuż za mamą, rozglądając się po tych samych roślinach w doniczkach, tych samych półkach, które przyozdabiały nagrody za wygrane mecze w kosza czy futbolu, staromodnych meblach i czekoladowym biurku, za którym siedział dyrektor Smith. Rozsiadłem się wygodnie na krześle między rodzicami, mając już kompletnie gdzieś, jakie poniosę konsekwencje. Zrobiłem swoje: skopałem mu dupę i nie żałuję. A satysfakcja z tego wciąż mnie ponosiła. Spojrzałem na ciemnoskórego mężczyznę przed sobą, uśmiechając się słodko. Przynajmniej próbowałem grać słodkiego, ale nie wiedziałem, czy obita morda dodawała mi słodyczy.
— Co tym razem, panie Smith? — zapytała moja mama, zaczesując swoje krótkie włosy na drugi bok.
— No właśnie, co tym razem, panie Olivers? — spojrzał na mnie.
Prychnąłem, spuszczając rozbawiony głowę. ''Tym razem'' było zabawnie słyszeć z ich ust. To był standard, że zjawiałem się tu częściej niż na lekcjach.
— Co ci tak do śmiechu, synu? — zapytał — Dumny jesteś z siebie, że Gilbert wylądował w szpitalu z pękniętą śledzioną?
Poczułem palący wzrok mojej mamy na sobie. Tak palący, że bałem się podnieść głowę i spojrzeć na dyrektora, wówczas powstrzymując wkradający się uśmieszek na usta. Pizda ma pękniętą śledzionę, haha!
— Słucham? — odezwała się mama — O mój boże, czy wszystko w porządku?
— Powiedzmy, że oprócz tego incydentu, wszystko jest w porządku — odparł — Pani Gilbert chciała wnieść sprawę do sądu, ale w ostatniej chwili powstrzymałem ją od tej decyzji. Sebastian, masz coś do powiedzenia, chłopcze?
— Nie, nie mam — rzuciłem nieprzejęty.
— Czyli to samo: dalej będziesz udawał twardziela?
— Miał za swoje! — krzyknąłem zły.
— Sebastian! — uspokoiła mnie mama.
— Ale problemów nie rozwiążesz przemocą, zdajesz sobie z tego sprawę? — zapytał.
— Ale to nie ja zacząłem, to po pierwsze. Po drugie, jak pan mi nie wierzy, proszę zobaczyć sobie kamery.
— Sebastian... — zaczął spokojnym głosem pan Smith, opierając ręce na biurku. — Lubię cię, chłopcze, i to bardzo. Ale w następnej takiej sytuacji będę zmuszony wydalić cię ze szkoły.
Otworzyłem szeroko oczy i podniosłem głowę, spoglądając na dyrektora.
— Och, czyżbyś się przejął? — zapytał cwanie.
— Może pan mnie teraz wyrzucić, mam gdzieś tę szkołę — parsknąłem obojętny.
— Sebastian! — krzyknęła mama.
— Wiem, że jesteś dobrym chłopakiem i nie tego chcesz, ale jak tak dalej pójdzie, to na własne życzenie tak się stanie. Na tę chwilę jesteś zawieszony w prawach ucznia na tydzień.
— No i super — uśmiechnąłem się. — Chociaż się wyśpię — dodałem, na co tata i dyrektor prychnęli pod nosem.
— Sebastian musi jeszcze podpisać dokument, w którym odniesie się do poprawy nad zachowaniem oraz zacznie przestrzegać regulaminu szkolnego — podsunął mi kartkę i długopis.
W osobistym podpisie bez namysłu napisałem: ''będę grzecznym chłopczykiem i obiecuję być dobry :)''.
— Po powrocie będziesz pod dużą obserwacją pani Squirting. Tak między nami, Sebastian, to ostrzegam cię, bo pedagog tylko czeka na twój kolejny wybryk, żeby wydalić cię ze szkoły w trybie natychmiastowym. Pilnuj się, synu — powiedział, uśmiechając się.
— Oj dobra, dobra... — wymamrotałem.
— Czy to wszystko na dzisiaj, panie dyrektorze? — zapytała mama.
—Tak, to wszystko, ale jeszcze chciałbym dodać, żeby państwo zwróciło uwagę na obecność syna w szkole. Sebastian ma skłonności do bycia raz w tygodniu na zajęciach, co jest bardzo niepokojące — poinformował, spoglądając z powagą w moje ślepia. Zirytowany wywróciłem oczami, przeklinając na niego w myślach. Kurwa mać, musiałeś się wygadać? — Nie robię tego po złości, a dla twojego dobra, żebyś skończył tę szkołę z pozytywnym wynikiem.
— Jasne... — powiedziałem cicho pod nosem, wzdychając.
— Dziękuję, to na tyle. Do widzenia — pożegnał się.
— Do widzenia.
Wstałem, żegnając się z dyrektorem. Smętnym krokiem wyszedłem z pomieszczenia, spoglądając od razu na mamę, która nawet na mnie nie patrzyła. Jest bardzo zła. Zawsze po takich akcjach podchodziła do mnie, głaskała po głowie i tłumaczyła, że nie wolno, ale teraz... sobie poszła. Bez słowa, tak po prostu mnie ominęła i poszła, pozostawiając w najgorszym smutku z możliwych najgorszych smutkach. Co za pojebane uczucie.
— M-Mamo... — starałem się ją zatrzymać.
— Daj jej ochłonąć — zatrzymał mnie tata. — Chodź, mieliśmy przecież iść do fryzjera, prawda? — uśmiechnął się w moją stronę.
Pomimo sytuacji, w której byłem, uśmiechnąłem się również. Nie wiedziałem, czy szczęśliwy, czy z przymusu. Lubiłem bardzo spędzać czas z tatą i chyba byłem z tego powodu zadowolony, że po tym wszystkim mogłem wciąż na niego liczyć. Poszliśmy do samochodu, w kompletniej ciszy zawożąc mamę do domu. I nawet, jak próbowałem ją pocieszyć; żeby choć trochę się uśmiechnęła, zaśmiała albo ochłonęła z całej tej sytuacji, to na marne wychodziły mi próby uszczęśliwienia jej. Co za pojebane uczucie, wiedząc, że to ty byłeś powodem rozczarowania i smutku własnej mamy.
~*~
Dotknąłem policzków, przesuwając palcami po szczęce. Gładkie, miękkie uczucie. Dotknąłem brody, chcąc ująć włoski. Zero, kompletne nic. Popatrzyłem na tatę, który siedział na fryzjerskim krześle niedaleko mnie. Barber ze skupieniem strzygł żyletką jego zarost, który nigdy nie przekraczał pięciu milimetrów długości. Zawsze się zastanawiałem, jak tata potrafił utrzymać go tak idealnego i delikatnego, którego ja jeszcze w wieku dziewiętnastu lat nie miałem nawet na klacie. Ale czy ubolewałem nad tym, że nie byłem owłosiony tak, jak inni chłopacy w moim wieku? Nie sądzę - bynajmniej nie musiałem spędzać wieków w toalecie albo zacinać się golarką. Jedyne miejsce, gdzie miałem włosy to pod pępkiem wzdłuż drogi do raju. Odwróciłem się w stronę lustra, spoglądając na swoją twarz.
Limo pod okiem, lekko opuchnięta, zacięta warga i po raz kolejny rozcięty łuk brwiowy - ale przynajmniej byłem zgolony na centymetr, uśmiechnięty jak zawsze i zadowolony z kolczyka, który zdobił moją lewą stronę ucha. Nie wyglądałem w nim źle, podobało mi się. Już dawno planowałem go sobie zrobić, a zwłaszcza nosić kozacki diamencik. Zacząłem się zastanawiać, czy Alannie się spodoba. Adam i Amanda od dawno wiedzieli, że chciałem go mieć i byli na to przygotowani, ale czy ona odbierze to dobrze, że wciąż w jej oczach będę fajny i wciąż będzie mnie uwielbiać? Ostatni raz przyjrzałem się w lustrze, po czym wzrok skierowałem na tatę. Żegnał się z fryzjerem, idąc w moją stronę.
— Czyż nie cudownie? — pochwalił się, pokazując prawy i lewy profil.
— Nic się nie zmieniło, tato — wzruszyłem ramionami, uśmiechając się. — Wciąż wyglądasz tak samo.
— Zamknij się i chodź na jakieś jedzenie — zaśmiał się, wychodząc ze mną z budynku. — Chińskie? — zaproponował.
— Wiesz co, niedawno otworzyli nową knajpę... Tam możemy pójść — powiedziałem, zastanawiając się nad czymś.
— Knajpa jak knajpa, mało ci ich dookoła? Czy może... jest jakiś inny powód, dla którego chcesz tam iść? — zapytał cwanie, spoglądając na mnie znacząco.
Wywróciłem oczami, czując piekące policzki. Odwróciłem głowę w bok, zawstydzony powstrzymując wkradający się uśmieszek na usta. Kurwa mać, dlaczego reaguję jak jakaś ciota? Dlaczego ja muszę zawsze tak reagować, jeśli coś jest związane z tą dziewczyną?
— Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? Nie jesteś zły — powiedziałem, kiedy wsiedliśmy do samochodu.
— Bo też byłem w twoim wieku, Sebastian, i różne głupoty się robiło — odpowiedział od razu, zapinając pas. — Ale nie bądź taki spokojny, bo jeszcze czeka nas rozmowa. To cię nie ominie, pamiętaj — obejrzał się za mną, ruszając. — Prowadź.
— Cz-Czekaj! — rzuciłem szybko, oblizując usta. — B-Bo jest jeszcze jedna rzecz, do której chcę wpaść... Zawieziesz mnie gdzieś?
— Jasne, gdzie?
— Ale... Od razu cię ostrzegam, że sam zbierałem na to pieniądze. Nie przeraź się, okej? — spojrzałem w jego błękitne oczy, które były kropka w kropkę podobne do moich.
— Takim sposobem mówienia, to mnie, synek, przerażasz, no ale dobra... — powiedział niepewnie, śmiejąc się cicho. — Nie wiem, co to jest, ale mam nadzieję, że nie sprowadzisz czegoś na kształt pana Winstona, zrozumiano?
— Zrozumiano — zaśmiałem się.
— Gdzie jechać?
— Do zoologicznego.
~*~
Rozejrzałem się po całej knajpie, dostrzegając siedzącego Adama na końcu. Obserwował nas z tajniaka, zasłaniając się gazetą, jednak doskonale zdawał sobie sprawę, że go widziałem. Nie zamierzał nawet do nas podchodzić – dobrze wiedział, że byłem z tatą i to z nim spędzałem dziś czas. Obejrzałem się w stronę baru, nie dostrzegając Alanny. Może była na kuchni? Powróciłem wzrokiem na terrarium, uśmiechając się zadowolony. Cały rok zbierałem równe sześć i pół tysięcy dolarów, w końcu kupując białego węża z gatunku leucistic, na dodatek piękna kobra. Byłem cholernie dumny i szczęśliwy, normalnie jak dziecko się cieszyłem, oglądając samca za szkłem. W końcu spojrzałem na ojca, który siedział na przeciwko, oglądając mnie.
— Jak mama go zobaczy, to spakuje walizki i się wyniesie — prychnął, opierając rękę wzdłuż oparcia.
— No właśnie mam nadzieję, że tak nie będzie — powiedziałem — Nie chcę, żeby mama była na mnie zła. Dlaczego ja zawsze muszę was rozczarowywać? — zmarszczyłem lekko brwi, gestykulując rękami.
— Wiesz, Sebastian, jak będziesz miał kiedyś rodzinę i dzieci, to może wtedy mnie i mamę zrozumiesz — odparł.
— Ale... wy też byliście młodzi. Wiecie, jak to jest.
— Wiem, ale znowu powtórzę: jak będziesz miał rodzinę i dzieci, to może wtedy nas zrozumiesz. Myślisz, że oboje byliśmy z tego dumni, co robiliśmy? Oczywiście, że nie, dlatego od takich rzeczy was przestrzegamy i bronimy. Chyba nie chciałbyś, żeby twoje dziecko popełniało takie same błędy, z jakich ty sam nie byłeś zadowolony, co? — spojrzał w moje oczy.
— No nie... — wymamrotałem cicho.
— No właśnie. Ile razy z mamą powtarzaliśmy ci, żebyś wyciągał wnioski z każdych twoich wybryków, co? Obiecywałeś, a jednak... — pokręcił rozczarowany głową. — Sebastian, ile razy można o tym mówić? O tym jednym i tym samym?
— Ja wiem, ale... w moim przypadku jest to takie trudne — poczułem ogromny żal i wstyd do samego siebie. — Ja się staram za każdym razem myśleć o was, kiedy do takich sytuacji dochodzi, ale... to takie trudne.
— My doskonale zdajemy sobie sprawę z tego buntu. Wiesz, jaki ja z twoją mamą byłem? — zaśmiał się. — Tutaj jebać policje, tutaj łamać zasady i prawo, tutaj to, tutaj tamto. Fajnie jest żyć tak, jak się chce, prawda? Ale, synu, z głową. Czy chciałbyś widzieć swoje dziecko, które kilka razy w ciągu miesiąca jest pobite? Wiesz, jak mi przykro patrzeć teraz na ciebie i twoją obitą twarz?
Posmutniałem, spuszczając wzrok na blat. Boże Święty, jaki ja jestem pierdolnięty.
— Przepraszam was. Bardzo cię przepraszam, tato.
— I co mi po twoim przepraszam, jak za kilka dni znowu zostanę z matką wezwany do szkoły, tym razem, żeby usłyszeć, że zostałeś z niej wyjebany, co?
— Nie! — podniosłem głowę, spoglądając mu w oczy. — Tym razem tak nie będzie. Tym razem się ogarnę. Podpisałem się też na dokumencie i obiecałem, że będę grzecznym chłopczykiem — uśmiechnąłem się słodko.
— Trzymam cię ostatni raz za słowo — powiedział — Ale pamiętaj, że mój spokój w tej sytuacji nie znaczy, że mnie nie zawiodłeś.
— Wiem — odparłem, zdając sobie z tego sprawę.
— Ale też wiem, jak to jest w twoim wieku — uśmiechnął się. — Tylko, hej, gościu, wiesz, ile razy twoi dziadkowie byli wzywani do szkoły? — rzucił, po czym zaczął się zastanawiać, jakby coś powiedział źle. — Dobra, jednak często, ale to nie ma znaczenia!
Zaśmiałem się.
— Po prostu z każdych takich sytuacji wyciągałem wnioski. No dobra, prawie z każdych — pokręcił głową, także się śmiejąc. — Tylko tu już nie chodzi o to, że ty pakujesz się w młodociane kłopoty, bo to normalne w twoim wieku. Tu chodzi o to, i mam nadzieję, że zrozumiesz to, że my, twoi rodzice, widzimy na twojej twarzy cierpienie. Prawie codziennie musimy cię oglądać z obitą twarzą. Myśl, że ktoś bił moje dziecko, jest przeokropna, wiesz o tym? Wiesz, co ja czuję, patrząc na ciebie i wiedząc, że to już nie pierwszy raz? Niepierwszy raz ktoś bił moje dziecko. A wiesz, co musi czuć twoja mama? — spoważniał.
Aż chciałem pomasować pierś, chcąc rozluźnić ból w środku niej. Ogromny, bardzo dziwny i zły. Bolało mnie przeokropnie. Ja podejrzewałem, jak mogą się czuć, bo tak poczułem się dziś rano, widząc obitą twarz mojej siostrzyczki, Jade, ale dotychczas nie zdawałem sobie sprawy, że to o to tutaj chodzi.
— Przepraszam — powiedziałem cicho.
— Nie przepraszaj, a zacznij myśleć na następny raz, Sebastian — ostrzegł spokojnie. — A teraz opowiadaj, o co poszło. I naprawdę pękła mu śledziona? — nie dowierzał.
— No ja też nie wiedziałem! — uśmiechnąłem się, wystawiając ręce w geście obronnym. — A poszło o... A, takie tam. Cały czas mamy do siebie problem. I mówię ci teraz otwarcie, że ja nie wiem, jak to się skończy, ale będę unikał z nim sytuacji jak ognia.
— No powiem ci, że musisz, bo mogą cię wywalić ze szkoły, a tego nie chcemy. To już twój ostatni rok, zdajesz sobie z tego sprawę? — zapytał.
— Wiem — odpowiedziałem, wiedząc, co za tym idzie.
— Kiedy masz zamiar powiedzieć mamie, że nie chcesz iść na studia?
— No nie wiem, chyba już niedługo — westchnąłem, poprawiając się na fotelu. — Ale nie chciałbym, żeby źle zareagowała. Tego boję się najbardziej — posmutniałem.
Znowu nie byłem dobrym synem, jakim rodzice mogli się chwalić wszystkim dookoła. Nie należałem do takich. Ja od początku mojego istnienia wiedziałem, co chcę robić w życiu i nie były to studia, do jakich każdy rodzic marzy posłać swoje dzieci. Ja marzyłem iść w kierunku muzyki. Chciałem spełniać się muzycznie – o tym tak bardzo marzyłem przez całe życie. Chciałem robić to, co kochałem, a właśnie kochałem całym sercem muzykę. Tata był pierwszą osobą z rodziny, której to powiedziałem. Reszta myśli, że będę kolejnym spadkobiercą firmy, którą przekazują z pokolenia na pokolenie. Tak bardzo bałem się mamie o tym powiedzieć. Tak bardzo bałem się, że to wpłynie na nasze relacje bardziej niż dotychczasowe moje wybryki szkolne i konflikty z prawem. Bałem się, że tego nie zrozumie, ale w końcu ona śpiewała, też kochała muzykę razem z tatą. Od nich tak wiele się uczyłem i czerpałem inspiracji, aż w końcu jednej z najważniejszych osób w moim życiu, które zapoczątkowały moją miłość do melodii, ja bałem się powiedzieć o moich planach na przyszłość. Co za okropne uczucie.
— Radzę ci się pośpieszyć, Sebastian. Wiem, że to trudne, ale znam twoją mamę — spojrzał na mnie. — O ile się nie mylę, to ona kocha muzykę chyba bardziej ode mnie — uśmiechnął się.
Także się uśmiechnąłem, trochę odczuwając ulgi na duchu.
— Cholera, gdzie ten kelner? Głody jestem! — rzucił niespokojny, podnosząc rękę. — Kelner! — zawołał.
Odwróciłem się w stronę baru, chcąc dostrzec Alanne, jednak wciąż jej tam nie było. Może w ogóle jej nie było? Nieee, niemożliwe; obróciłem się do Adama, widząc go – on wciąż tam siedział, po tajniaku spoglądając na nas co jakiś czas.
— Ty, a powiedz mi, znalazłeś już sobie kogoś? — zaczął zainteresowany.
Wywróciłem oczami, czując kolejny raz ciepło na policzkach.
— Nie — rzuciłem, wzruszając ramionami. — Laski są fuj.
— Gejem jesteś? — skrzywił się.
— Nie — prychnąłem. — Ale Adam to mój chłoptaś — powiedziałem słodko, trzepocząc rzęsami.
— To dlatego gapi się na nas od piętnastu minut? — zapytał.
Zaśmiałem się.
— To jak, kiedy nam w końcu kogoś przedstawisz?
— Ale nie mam kogo, tato... — zawstydziłem się.
— Och, naprawdę? — uniósł brew. — Czyżby to... Alanna!
Otworzyłem szeroko oczy, spoglądając na ojca, który z uśmiechem patrzył na kelnerkę. Spojrzałem także, czując szybsze bicie serca i falę ciepła, która otoczyła mnie z każdej strony, zasypując dodatkowo słodyczą, tęczą i motylkami. Po dzisiejszej sytuacji miałem ogromne wyrzuty sumienia i bałem się, że przestanie mnie lubić, a mimo takich myśli ja wciąż uśmiechałem się do niej i patrzyłem jak głupi w jej twarz. Była taka słodka i piękna. Zmarszczyłem lekko brwi, dostrzegając jej bladą skórę. Była kompletnie blada i spanikowana, zestresowana jak nigdy. Hej, co się dzieję? Ona bardzo źle wyglądała, co mnie strasznie zaniepokoiło. Nawet nie patrzyła na naszą dwójkę, a wbija tępo wzrok w swoje pantofelki.
— Co za miła niespodzianka — uśmiechnął się ojciec. — Od kiedy tu pracujesz? — zapytał.
— J-Ja... — ledwo wykrztusiła, ciężko oddychając.
— Hej, Al, co się dzieję? — zapytałem cicho, przejmując się jej stanem. — Jesteś strasznie blada, co jest?
— Ian, t-to nic, ja...
— Hej, patrz, mam węża! — uśmiechnąłem się i przysunąłem terrarium, chcąc ją pocieszyć.
Oczy Alanny wywróciły się do góry jak w opętaniach, po czym biała jak jej fartuszek upadła. To znaczy prawie, bo w odpowiednim momencie ją złapałem, spadając z fotela prosto na kafelki.
~*~
Zszedłem na dół, rozciągając zmęczone ciało. Byłem pewien, że w środku nocy każdy spał i zapalona lampka w kuchni mnie zdziwiła. Dostrzegłem mamę przy aneksie, która paliła papierosa, co było zaskoczeniem. Myślałem, że rzuciła, a przynajmniej paliła od czasu do czasu. Między nami nadal nie było dobrze, zwłaszcza że nawet ze mną nie rozmawiała. Nie wiedziałem, czy miałem zaczynać rozmowę, bo skończyłaby się pewnie na tym samym: z jej strony milczeniem. Wszedłem do kuchni, podgwizdując pod nosem i otworzywszy lodówkę, wyjąłem schłodzoną coca-cole.
— Sebastian? — zaczęła.
Zaskoczony spojrzałem na mamę, nie ukrywając podziwu.
— Czyżby foch przeszedł? — zapytałem z uśmieszkiem — Czemu palisz? — dodałem, wskazując brodą na fajkę w jej dłoni.
— Dlaczego nie powiedziałeś, że ten chłopak kazał bratu dręczyć Jade?
I się wydało. Przekląłem pod nosem, wzrokiem błądząc po całym pomieszczeniu.
— A czy to było ważne? — wzruszyłem ramionami.
— Tak. Tak, było ważne — rzuciła z powagą w głosie, spoglądając w moje oczy. — Nie pozwolę, żeby jakiś sukinsyn bił moje dziecko, w dodatku później matka z tych dzieciaków chce wnieść sprawę do sądu! — wkurzyła się.
— Już nie masz o co się denerwować, mamo — uspokoiłem ją, opierając ramiona o aneks. — Wiem, że źle rozwiązałem to wszystko, ale możesz być pewna, że Jade już nikt nic nie zrobi.
Włożyła między usta papierosa, zaciągnęła się mocno, po czym wypuściła dym, masując ze zmęczenia czoło. Westchnąłem, spoglądając na mamę.
— Nie takiego syna sobie wyobrażałaś, co? — zapytałem cicho — Zapowiadałem się być taki dobry.
— Sebastian, nie mów tak — rzuciła stanowczo — Kocham cię całym sercem, pamiętaj. I nie wyobrażam sobie mieć innego chuligana — uśmiechnęła się ciepło, kumpelsko uderzając mnie w ramię. — Tylko czasami nie myślisz i to cię może zgubić w życiu, a jako twoja mama chciałabym dla ciebie jak najlepiej.
— Wiem. Przepraszam cię — odparłem — Widziałaś? — zmieniłem temat, chwaląc się kolczykiem w uchu.
— Ładny — popatrzyła, zaciągając się. — Do twarzy ci w nim.
— Dzięki. A o węża nie jesteś zła? — zapytałem.
Spojrzała na mnie, prychając cicho pod nosem.
— Ty to masz pomysły. Najpierw ten gadający ptak, teraz wersja mini kobry. Ja naprawdę zwariuję szybciej niż moja matka — pokręciła głową, przygaszając papierosa w popielniczce. — A co się dzisiaj stało z Alanną? Słyszałam, że zemdlała w pracy — zapytała zaciekawiona.
— A, tak. Chorobliwie boi się węży — uśmiechnąłem się.
Co za miła niespodzianka, że ta pyskata dziewucha śmiała się z mojego lęku wysokości, samej bojąc się takich rzeczy. Zaciekawiło mnie jeszcze bardziej, co mogła ukrywać pod tą warstwą odwagi. Nie powiem nie, było to słodkie, że bała się tak małego stworzenia, jakim był mój wąż.
— Biedactwo — powiedziała — Tylko jej nie strasz, bo czasami głupie pomysły przychodzą ci do głowy — spojrzała na mnie cwanie.
— A nie jesteś już na mnie zła? — zapytałem.
— To, że rozmawiam z tobą już normalnie, nie znaczy, że mi przeszło! — uśmiechnęła się, unosząc palca wskazującego. — Ale bardzo mnie rozczarowałeś. Chociaż przyznam, że należało się frajerowi za moją córkę! — wyszeptała cicho, śmiejąc się.
— Obowiązkiem alfy jest bronić swojego stada — powiedziałem oficjalnym tonem, przykładając rękę do piersi.
— Ale za jaką cenę? Pilnuj się, bo jeszcze jeden taki twój wybryk, a cię wywalą ze szkoły na zbity pysk — wyminęła mnie, kierując się do sypialni.
— Mamo? — zatrzymałem ją.
— Tak, skarbie? — odwróciła się.
— Kocham cię — uniosłem radośnie kąciki ust, co odwzajemniła ciepłym, matczynym uśmiechem.
~*~
Majstrowałem coś przy nowym kawałku, praktycznie z nudy przysiadując do niego. Uwielbiałem w ciszy, samotności i ciemności składać nowy bit, wtedy czułem się najlepiej. Wydaję mi się, że wszyscy czuli się najlepiej, kiedy mogli pracować nad swoim hobby i je kształcić we własnym zaciszu. Jasne światło ekranu paliło moje oczy, ale pomrugałem kilka razy, czując piekące uczucie pod powiekami. Trudno – musiałem poświęcać swój wzrok, ale tak szczerze, to miałem gdzieś, czy sobie go zepsuję, czy będzie mnie cały czas boleć. Spojrzałem na godzinę. Dochodziła pierwsza trzydzieści i całe szczęście, że nie musiałem wstawać rano do tej jebanej budy. Dobrze, że zostałem zawieszony, bynajmniej nie będę musiał w ogóle w niej być. Ale bardzo niedobrze, że jeszcze jedna bójka a wylecę z niej szybciej niż tam się zjawię. Bardzo niedobrze. Napiłem się coli, po czym odsunąłem od biurka i otworzyłem szufladę, wyciągając paczkę cameli. Gwałtownie podskoczyłem przestraszony, kiedy usłyszałem pukanie w szybę.
Odwróciłem się w stronę okna, automatycznie nie panując już nad uśmiechem, który pojawił się na moich ustach. Podobnie było z emocjami, które zalewały mnie zawsze w jej towarzystwie. Tym razem byłem zaskoczony i onieśmielony Alanną, która znajdowała się za szybą, poprawiając swoje brązowe, długie fale. Co ona tu robi w środku nocy? Rzuciłem papierosy na biurko, podchodząc do okna połaciowego za nim. Otworzyłem, lustrując Clooney zgłupiały, jakbym nadal nie dowierzał, że jest tu obok mnie. Boże Święty, ona była obok mnie! Przyszła do mnie!
— Hej — uśmiechnęła się.
— Cz-Cześć... — przywitałem się, odczuwając z każdą sekundą szybsze bicie serca i piekące policzki. — Co tu robisz? I jak tu weszłaś? — zapytałem.
— Nudziło mi się — cały czas się uśmiechała. — Mogę wejść?
Przez chwilę milczałem, nie mogąc odwrócić wzroku od jej błyszczących oczu.
— J-Jasne — ocknąłem się, otwierając szerzej okno.
Pomogłem jej wejść, wystawiając ręce, które podtrzymały jej talię, gdy dłonie Alanny spoczęły na moich ramionach. Poczułem prawdziwy wrzątek pod skórą i ten znany promień, jaki zawsze wędrował w moim organizmie pod wpływem jej najdelikatniejszego i najdrobniejszego dotyku. Stanęła cicho jak myszka w moim pokoju, przechodząc przez biurko na sam środek. Zasunąłem okno, po czym odwróciłem się, nadal nie dowierzając jej obecności. Oglądała mój pokój z zaciekawieniem, palcami przesuwając po meblach. Obserwowałem ją, nie mogąc odwrócić oczu jak zahipnotyzowany. Była ubrana w czarne dresy z wysokim stanem, trochę opinające jej tyłek. Trochę za bardzo. Nie potrafiłem zapanować nad wzrokiem, który automatycznie skupił całą uwagę na tych zajebistych pośladkach. Zastanawiałem się, czy coś ćwiczyła albo ćwiczy, czy może ot tak ma dużą dupę, którą zapragnąłem dotknąć i ścisnąć. Boże, przestań! Pokręciłem głową, skupiając się na jej ładnych włosach.
— Pierwsze miejsce? — zapytała, pokazując statuetkę z BJJ.
— A, tak — uśmiechnąłem się. — Stare dzieje.
— Nie trenujesz już? — oglądała medale.
— Nie.
— Czemu? — dopytywała zaciekawiona, wyrównując ze mną kontakt wzrokowy.
Uśmiechnąłem się, wzruszając ramionami.
— Tak jakoś wyszło — odpowiedziałem — Hej, zobacz, a tutaj składam bit — pochwaliłem się, zasiadając przed komputerem. Alanna podeszła bliżej mnie, podpierając się ramionami na biurku. Pomrugałem kilka razy, przelotnie obejrzawszy się za jej wypiętą dupą. — Taki normalny, nic zachwycającego. Dodać jeszcze tylko to brzmienie i... To na razie połowa — uśmiechnąłem się, włączając melodię.
Przesłuchała z uśmiechem, co jakiś czas oglądając ekran komputera, to spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Czułem się tak miło w jej towarzystwie. Tak naprawdę przyjemnie i miło.
— Mam tego więcej, ale to już w osobnym folderze. I jak? — zapytałem, wyrównując z nią kontakt wzrokowy.
— Zajebiste — uśmiechnęła się, co radośnie i dumnie odwzajemniłem. — Od jak dawna się tym interesujesz?
— Od dziecka — odpowiedziałem od razu — Kocham muzykę — dodałem. — A ty?
— Też — odparła — Ale nie mam głowy do tego programu. Kiedyś, jak przyjechałam do Adama, to pokazał mi co nieco i jedyne, co zmajstrowałam, to... Nie, tego nawet nie da się opisać. Gówno, chłam, gnój i kompletne zero — zaśmiałem się, na co zawstydzona uniosła kąciki ust.
— Na początku też tworzyłem coś podobnego, ale z biegiem czasu da się to ogarnąć. Najważniejsze jest znać program.
— Tak w ogóle, to dzięki za dzisiaj w pracy — powiedziała, spoglądając na mnie.
— Gdybyś mi powiedziała, że boisz się węży, to bym się nie chwalił nim jak debil — prychnąłem. — Czemu tak właściwie się ich boisz?
— To znaczy nie tylko węży, ale wszystkich takich obślizgłych... wijących się robali — gestykulowała dłońmi, po chwili drżąc. — Obrzydlistwo. I czemu? Taka tam... fobia z dzieciństwa.
— On nie zrobi ci krzywdy, możesz być tego pewna w stu procentach — zapewniłem, wskazując na terrarium na półce.
— Ładny kolczyk — wskazała na ucho. — I ładnie ci w tych krótkich włosach, łysa pało — dogryzła pod koniec.
— Naprawdę ładny? — zapytałem onieśmielony, ciesząc się jak dziecko.
— Tak — uśmiechnęła się, obserwując mnie. — Do twarzy ci w nim.
— A, hej, Al... — podrapałem się po głowie, nie wiedząc, jak zapytać. — Nadal mnie uwielbiasz po dzisiejszym? — popatrzyłem w jej oczy.
Pomrugała kilka razy, znowu się uśmiechając.
— T-Tak... — odpowiedziała niepewnie — Dlaczego miałabym cię nie uwielbiać, Ian? — zapytała, jakby nie znała powodu i kompletnie nie wiedziała, o co mi chodzi.
— Dzisiaj wyglądałaś tak... — popatrzyłem w dywan. — Byłaś taka przerażona, nigdy cię taką nie widziałem! — wyrównałem z nią kontakt wzrokowy. — Myślałem, że mnie za to znienawidzisz bardziej niż wtedy, kiedy pokazałem swoje drugie oblicze po pijaku.
— Ale ty jesteś głupi. Będę cię uwielbiać nawet wtedy, kiedy kogoś zabijesz, pamiętaj.
Uśmiechnąłem się, co odwzajemniła, spoglądając w moje oczy. Była mnie tak blisko, przez co emocje buzowały we mnie szaleńczo, rozpalając prawdziwy pożar pod skórą. Alanna była jak magnes, który zaczął przyciągać wszystko dookoła. Ona zaczęła mnie przyciągać – dosłownie byłem niej coraz bliżej, a właściwie ust, które przyciągały mnie bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie. Uniosłem rękę, chcąc wplątać palce w jej kosmyki włosów, chcąc znowu od czasu do czasu pociągnąć za ich krańce, ale częściej dotykać i po prostu głaskać. Nachyliła się nade mną. Przymknąłem oczy, muskając jej usta. Śpiący Max na moim łóżku zaczął szczekać w trakcie złego snu, który przerwał wszystko, co miało się zaraz wydarzyć. Alanna oblizała usta i odsunęła się, unosząc kąciki ust. Przekląłem pod nosem, zdenerwowany podchodząc do psa, którego pogłaskałem, uspokajając go.
— A miało być tak pięknie — powiedziałem, nie ukrywając rozbawienia.
— Hej, rysujesz?
Gwałtownie spojrzałem w jej stronę, kiedy zaczęła z szuflady wyciągać rysunki, które pod żadnym pozorem nie mogły ujrzeć światła dziennego. Na które przede wszystkim nikt nie mógł patrzeć. Wstałem i wręcz podbiegłem do niej, wyrywając kartki i z powrotem chowając do szafki, zamykając ją.
— To nic! — rzuciłem speszony. — T-To takie tam... bazgroły, jakieś gówno, nie chcesz na to patrzeć, uwierz mi — zapewniłem.
— A właśnie, że chcę — powiedziała cwanie, prowokująco otwierając szufladę.
— Ale i tak nie zobaczysz — prychnąłem. — To skarb, a żeby skarb otworzyć, trzeba mieć klucz.
— Więc jesteś kluczem? — zapytała — Ale już dawno jesteś mój.
Wrzątek wręcz wybuchł niczym wulkan, zalewając mnie czystym płomieniem we wszystkich zakamarkach. Zarumieniłem się, unosząc speszony kąciki ust.
— Ale to wciąż nie to — pokręciłem głową. — Nie, Alanna, proszę cię, nie patrz na te rysunki.
— No dobra — odpowiedziała, uśmiechając się.
— A tak właściwie, to co tu robisz w środku nocy, gówniaro? I jak się dostałaś na mój dach? — zapytałem, zasiadając na krześle. — Mam wezwać psy?
— Wzywaj, warto tu było przyjść — odparła, wzruszając ramionami.
Popatrzyłem w jej oczy, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Zwłaszcza że kiedyś powiedziałem jej to samo.
— A tak naprawdę, to nie wiem. Nudziło mi się, więc pomyślałam, że przyjdę. A jak weszłam? Nie było trudno. Masz fajnie zmajstrowany balkon, na który weszłam z palcem w dupie, po czym wejście na dach było łatwizną — powiedziała cwanie.
— Sprytna z ciebie dziewucha — zauważyłem, nie ukrywając zachwytu.
— A ty czemu nie śpisz? — zapytała, spoglądając w moje oczy.
— Zostałem zawieszony w szkole na tydzień — rozciągnąłem ciało. — A jak znowu coś odjebię, to mnie wywalą — prychnąłem.
— Boże, to weź przestań pakować się w te kłopoty — zaśmiała się.
— Nie potrafię — także się zaśmiałem, gestykulując rękami.
— Jesteś pojebany — uśmiechnęła się, spoglądając na moją twarz.
— To cudownie brzmi z twoich ust, dziękuję — odparłem szczerze.
— Chyba już pójdę — powiedziała cicho, w ciągu dalszym tajemniczo mnie lustrując.
— Nie, czemu... — posmutniałem, dotykając jej ręki.
Zapomniałem się. Odchrząknąłem, po czym zacząłem toczyć jakieś wzorki na skórze jej dłoni.
— To znaczy... Dobra, droga wolna, tam są drzwi — poprawiłem się, wskazując w stronę okna.
Zaśmiała się słodko, co wprawiło moje motylki w brzuchu w prawdziwe szaleństwo. Uniosłem wzrok na Alanne, przyglądając się jej z uśmieszkiem.
— Zostań — poprosiłem — Fajnie mi się spędza z tobą czas.
— Tak? — zapytała cwanie, zalewając mnie większym rumieńcem na twarzy niż potrafiła zawsze to robić. — Jak bardzo chcesz, żebym została? — oblizała usta, przyglądając się mnie.
— Umm, to znaczy... — zawstydziłem się, starając się ukryć ten głupkowaty uśmieszek. — Czego ode mnie oczekujesz, Al? Cwany ruch, strachliwy kotku, ale nie ze mną te numery — pokręciłem palcem wskazującym. — Nie będziesz mną manipulować jak innymi facetami, szmato!
— Przechytrzyłeś mnie, kotku — wyprostowała się. — W takim razie nic tu po mnie — skwitowała pewna siebie, jak prawdziwa dziunia zaczesując swoje długie włosy, których końcówki zahaczyły o moją twarz. — Zapomnij o tym ciele, mhm! — stanęła jak modelka, wypinając lekko biodro oraz rękoma dotykając swojej talii. — Nara, frajerze, pocałuj mnie w dupę — uderzyła się soczyście w pośladek.
Kurwa mać.
Szalałem, nie mogąc przestać się na nią gapić. Szalałem wszędzie, najbardziej z kurewskiego podniecenia na dole, nie potrafiąc zapanować już nad niczym. Boże, szybko, cokolwiek albo ktokolwiek niech mi pomoże! Jade w kostiumie kąpielowym, matka Adama pode mną, babka Lloyda w bieliźnie, pan Bagge na okładce playboya, pani Squirting podczas... Stop! Wziąłem głęboki oddech, wstając z krzesła i łapiąc Alanne za rękę. Odwróciła się w moją stronę, spoglądając prosto w oczy.
— Myślałam, że moją rękę złapał anioł, ale się nie myliłam — uśmiechnęła się.
— Zróbmy coś — zaproponowałem. — Masz czas?
Pomrugała kilka razy, nie rozumiejąc mnie.
— T-To znaczy? — zapytała.
— Po prostu — wzruszyłem ramionami. — Przejedziesz się ze mną?
— Tak — uśmiechnęła się radośnie. — Z tobą zawsze.
— To świetnie — uniosłem zadowolony kąciki ust.
— Ale gdzie chcesz jeździć?
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami. — Tak po prostu. Nieważne gdzie, możemy nawet na koniec miasta, nawet do Kalifornii, nawet na koniec świata.
— To świetnie — uśmiechnęła się, spoglądając w moje oczy.
I wyszliśmy, jeżdżąc moim autem do czwartej nad ranem. To była jedna z najzabawniejszych i najlepszych chwil w moim życiu, i czas spędzony z Alanną nie zamieniłbym na nic innego. Jeździliśmy po całym mieście, słuchaliśmy hip-hopu i rocka, paliliśmy fajki i całowaliśmy się na tylnych siedzeniach mojego samochodu.
~*~
ja chce chlopaka; (((((
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top