Rozdział 15
Topiłem się we własnym ciele. Tak podniecający płomień w brzuchu palił moje organy, moje kości i moją duszę. Czułem się jak w prawdziwym, żywym piekle. Wszystko to przypominało diabelską przejażdżkę na roller-coasterze, gdzie nie potrafiłeś panować nad organizmem i umysłem, gdzie wszystko to było wielkim wybuchem wulkanu i wojną, ażeby to skontrolować. Szalałeś z adrenaliny i podniecenia, ze strachu i euforii. Raz byłeś do góry nogami i krzyczałeś, a raz z powrotem na ziemi spełniony, zrelaksowany i spokojny. Dawka tak mocnych emocji dawała ci kurewskiego kopa. Odlot, który zabierał cię na inną planetę. Wszystko czułeś: jak wariują ci endorfiny, jak pulsują mięśnie, jak szybko bije serce, jak oddech był ostatnią rzeczą, o której myślisz. I choć wydawało się to straszne, to wówczas zalewała cię rozkosz, słodka błogość i ogromna przyjemność.
Całowała mnie, a ja całowałem ją. Ręce bawiły się jej długimi, falowanymi włosami, które były jak otaczające mnie pnącza. Każdy jej dotyk na mojej skórze i głowie; i to, jak w ogóle Alanna mnie dotykała, sprawiał podniecenie sięgające zenitu. Bliskość, tak parząca i fascynująca, przeszywała mnie od stóp aż po głowę. Siedziała na moich nogach, obdarowując raz jedną a raz drugą wargę słodkimi pocałunkami. Choć leniwie, spokojnie i powoli, to z taką samą pożądliwością i namiętnością jak ja ją. Na tak dużym haju, na jakim byłem, miałem wrażenie, że stanowię z nią jedność. Jakby nasze ciała rozlewały się na tym obskurnym, poniszczonym dachu. Jakbyśmy złączyli się z wiatrem, chmurami nad nami i lasem dookoła.
Dotykaliśmy się. Dotykałem jej skóry na twarzy, ujmowałem ją w swoje dłonie, trzymałem kłęb włosów i czasami pociągałem. Dotykałem jej duszy, ujmowałem jej ciała, trzymałem tak mocno i nie wypuszczałem. Podniecony wariowałem, zalewając się większą falą ekstazy. Spinałem mięśnie, wstrzymywałem oddech, zaciskałem na jej biodrach dłonie, jednocześnie będąc tak rozluźniony i odprężony; całowałem Alanne i nie chciałem od życia niczego więcej. Robiła prawdziwy bajzel w mojej głowie i ciele, i nie chciałem już znać odpowiedzi, dlaczego tak się dzieję. Wystarczały mi tylko jej ręce kojąco głaszczące moje włosy. Jej dotyk otulający gorącem moją skórę. Jej całujące czule wargi moje usta. Nie chciałem już niczego więcej.
Czułem, jakbym sięgał po coraz większą dawkę heroiny. Alanna była uzależniająca, a jej usta niczym prawdziwy smakołyk jeszcze bardziej. Pocałowałem ją namiętnie, wplatając rękę w tył jej głowy. Musnąłem ustami ostatni raz jej dolną wargę, po chwili całując policzek, szczękę, aż w końcu, gdy miałem tak blisko jej szyję, Alanna odsunęła się, oddychając ciężko. Podniecony i rozpalony nabrałem powietrza do płuc, przytulając ją mocno. Przytuliłem ją, jakbym potrzebował tego bardziej niż pocałunku. Wtuliłem się w nią, jakbym wtulał się w matczyną pierś za szczeniaka. Znowu głaskała mnie łagodnie i tak kojąco po głowie, że odlatywałem w kosmos dosłownie spełniony. Mijały sekundy, minuty, może godziny, a my w tej ciszy wciąż trwaliśmy. Co my tak właściwie przed chwilą zrobiliśmy? To był seks czy zwykły pocałunek? Czy zwykły pocałunek potrafił zalewać taką falą rozkoszy, czy po prostu będąc na haju tak się czułem? Czy po prostu całując Alanne byłem w krainie słodyczy i orgazmu?
— Chcę więcej — poprosiłem, przerywając milczenie.
Uniosłem głowę, wpatrując się w jej piękne oczy. Tak ładnie kolorowe, to było bardzo niespotykane. Uśmiechnęła się słodko, schodząc ze mnie. Hej, czemu? Zdezorientowany i chyba nawet smutny popatrzyłem na nią, czując się... pusty. Chłód otulił mnie z każdej strony, kiedy tylko Alanna zeszła ze mnie i usiadła obok, dotykając mojej ręki. Zaciekawiona wpatrywała się na bliznę po papierosie, którą zrobiłem po dwóch dniach naszej znajomości.
— Dlaczego ją zrobiłeś? — zapytała, przelotnie obejrzawszy się za mną.
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami, samemu nie umiejąc odpowiedzieć na to pytanie. — Już tak mam.
— Że świadomie robisz sobie krzywdę? — prychnęła, rozbawiona wpatrując się w moje oczy.
— Nie — zaśmiałem się. — Że... Nie wiem — znowu wzruszyłem ramionami. — Chyba, żeby drugiej osobie było raźniej, cokolwiek. O! — uśmiechnąłem się radośnie, przypominając sobie coś. — Jak miałem dwanaście lat i wtedy Adam złamał rękę, to też sobie złamałem. I była to prawa. Przez miesiąc próbowałem walić konia lewą, ale ni chuja, nie potrafiłem!
Zaśmiała się tak słodko, że nie potrafiłem przejść wobec tego obojętnie. Musiałem spojrzeć na to, jak Alanna słodko się śmiała.
— Dlatego wybacz, ale nie usłyszysz ode mnie odpowiedzi: dlaczego. I co, myślałaś, że jesteś wyjątkowym jedwabiem, szmato? — zażartowałem.
— O ty kurwo... — zaśmiała się, brzmiąc żartobliwie groźnie. — Już cię nie całuję, zapomnij — pomachała palcem.
— Zobaczymy, jak długo wytrzymasz bez tych ust — mruknąłem cwanie, cmokając w jej stronę.
— Sebastian?
— Co tam? — zapytałem, bawiąc się rozwiązanymi sznurówkami w vansach.
— Kiedy tak właściwie masz urodziny? — zapytała zaciekawiona.
— A co, szykujesz już dla mnie prezent? — uniosłem zabawnie brwi. — Spokojnie, wystarczysz tylko ty i moja sypialnia, kotku — powiedziałem szarmancko.
— Och, marzę o tym — westchnęła spełniona, przymykając i oblizując dolną wargę.
— Zapamiętaj tę datę do końca życia, baby — przymknąłem jedno oko i wycelowałem w nią pistoletem, który zrobiłem z palców. — Szósty maja — strzeliłem.
Uśmiechnęła się, jednak miałem przeczucie, że za tym uśmiechem kryło się coś więcej.
— A ty? — spytałem, zawiązując sznurówki.
— Dwunasty... maja.
Spojrzałem na nią od razu, unosząc radośnie kąciki ust. Zarumieniona odwzajemniła uśmiech, odwracając po chwili głowę.
— Toż to przeznaczenie! — rzuciłem oczarowany.
—Też tak myślę — odparła.
— A skoro o urodzinach mowa, to Adam już za niedługo będzie miał swoje pełne, dziewiętnaście wiosen! I to już dziesiątego grudnia! Boże, to będzie rozpierdol.
— A wiadomo, gdzie będzie chciał zrobić? — zapytała.
— On nie, ale my tak — zaśmiałem się.
— My? — zapytała zdezorientowana.
— Ja i chłopaki. Planujemy wynająć jakiś apartament, ale szczegółów nie chcę zdradzać. To tajemnica i tylko wtajemniczeni mogą wiedzieć — uśmiechnąłem się cwanie.
— Dobrze, w takim razie nie mogę się doczekać — mruknęła.
Sięgnąłem do kieszeni kurtki po paczkę żółtych cameli, jednak skrzywiłem się wkurzony, kiedy dostrzegłem tylko cztery fajki. Wystawiłem papierosy w stronę Alanny, ale odmówiła, odwracając głowę z powrotem na las, który o tej porze był bardziej przerażający niż zawsze. Odpaliłem szluga, zaciągając się soczyście pierwszym buchem nikotyny. Byłem tak zjarany, przez co czułem dosłownie - wewnętrzny spokój. Mógłbym tak już siedzieć wieczność na dachu z papierosem w ręku wśród ciszy, zmroku i Alanny. Spojrzałem w jej stronę, obserwując, jak machała opuszczonymi nogami w przepaść i patrzyła w dół, po chwili unosząc swoje baśniowe oczy na mnie. Uśmiechnęła się mile, co odwzajemniłem, zaciągając się.
— Czuję się tak... — odezwała się, opadając plecami na dach. — Spokojna jak nigdy.
— Wiem, co czujesz — odparłem.
— Nie, ale naprawdę — powiedziała odprężona — Nawet myśl, że może jakiś robak albo pająk chodzić na tym dachu i to pode mną, nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Albo, że może mi zaraz wejść pod bluzkę.
— Paliłaś kiedyś indice? — zapytałem, obejrzawszy się za nią.
— Rzadko, najczęściej hybryda albo sativa. I nawet, jak już paliłam tą indice, to emocje nie są w żadnym stopniu porównywalne do tych — uniosła rękę, patrząc na swoje palce. — To jest takie zajebiste uczucie.
— Zlewasz się z otoczeniem, jakbyś połączyła ducha z powietrzem i naturą, co? — uśmiechnąłem się.
— Tak, ale nie tylko — odpowiedziała, podpierając się rękoma i unosząc z powrotem do pozycji siedzącej. — Te emocje, kiedy cię... całowałam — przymknęła oczy, a ja spojrzałem na jej twarz. — Czułam to dosłownie wszędzie — uśmiechnęła się. — Też to czułeś?
Uniosłem kąciki ust, zaciągając się camelem.
— Kurewsko mocno, Al — odpowiedziałem — Kurewsko mocno.
— Czułeś to już kiedyś? — zapytała.
— Nie. I naprawdę nie wiem, czemu to tak bardzo czuję przy tobie.
— To chyba przeznaczenie — uśmiechnęła się słodko, spoglądając na mnie.
— Chyba tak — odparłem.
— Miałeś kiedyś dziewczynę, Sebastian?
Zmarszczyłem lekko brwi, zakłopotany uśmiechając się. Przez chwilę nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Może trochę mnie zawstydziła, może trochę onieśmieliła, nie wiem. Z jednej strony dla mnie nie było to dziwne, że jeszcze w wieku dziewiętnastu lat nie miałem żadnej dziewczyny, ale to z powodu tego, że takimi bzdetami sobie głowy nie zawracałem. Z Adamem woleliśmy jeździć na deskorolce, chodzić po opuszczonych miejscach i spieprzać przed policją niż bawić się z dziewczynami. To nie moja bajka, w której miałbym żyć jak książę ze swoją księżniczką. Aczkolwiek z drugiej strony to właśnie dla innych to dziwne, że w wieku dziewiętnastu lat jeszcze nikt nie miał swojej drugiej połówki i trochę bałem się jej reakcji: co odpowie, czy się zaśmieje i mnie wyśmieje, czy cokolwiek, nie wiem. Ona była taka piękna i z charakteru jeszcze piękniejsza, i chłopacy na bank uganiali się za nią jak zwierzaki, więc miała pewnie kilku. I teraz ja: żyjący we własnym, zwariowanym świecie z jedyną miłością swojego życia: muzyką a kochanką: deskorolką. Mało ludzi potrafiłoby to zrozumieć i bałem się, że dotychczas, co rozumiała we mnie wszystko i była jak moja druga dusza niczym Adam, lecz w damskiej wersji, to tym razem nie zrozumie.
— Nie, nie miałem — odpowiedziałem.
— Czemu? — zapytała zaciekawiona.
— Czemu? — powtórzyłem, wypuszczając dym. — Spójrz na mnie, Alanna — popatrzyłem na nią, zdejmując czapkę. — Jestem, kurwa, łysy.
Zaśmiała się. Znowu tak słodko, że moje kąciki ust automatycznie podniosły się w górę.
— I wiesz, ja nie jestem jak ci wszyscy, których laski oczekują. Mam tatuaż na mordzie, jeżdżę na desce, uwielbiam jarać zielsko i popadam w kłopoty. W dodatku wyglądam jak kryminalista — zaśmiałem się, na co również zareagowała śmiechem.
— Słodki kryminalista — powiedziała, oglądając mnie z radością.
Zaciągnąłem się, przez chwilę zakłopotany i onieśmielony jej wypowiedzią nie wiedząc, co mówić dalej.
— No, i ten... Ja w sumie nie interesuję się dziewczynami tak, żeby... być z którąś. Nie czuję potrzeby, żeby być w związku, o! Czuję się dobrze teraz, kiedy palę szluga obok ciebie i z tobą rozmawiam. Związek moim zdaniem to ograniczenie, takie totalne. Eddie, mój kumpel, wychodził z nami tak jak Lloyd i Eliot, a teraz, kiedy znalazł sobie dziołchę? Pomarzyć można o wspólnym wiadrze — prychnąłem.
— Rozumiem — odparła — Ale wiesz, moim zdaniem wystarczy tylko znaleźć taką osobę, z którą to wiadro można wspólnie zajebać — uśmiechnęła się.
— Też racja — zgodziłem się. — A ty? Miałaś kiedyś chłopaka? Jesteś taka ładna, Al, musiałaś mieć, na pewno.
Uśmiechnęła się, obejrzawszy się przelotnie za mną.
— Prawie — odpowiedziała, patrząc przed siebie.
— Prawie? — powtórzyłem, nie dowierzając. — T-To znaczy, że nigdy nie miałaś?! — poprawiłem czapkę na głowie, zaskoczony unosząc brwi. — Ale jak to? Przecież ty jesteś taka zajebista, Al!
— Kiedyś ktoś bardzo namieszał w moim życiu i trochę zabawił się moimi uczuciami — aktorsko złapała się za serce, udając przejętą. — Ale teraz wyjebane, nie chce mi się nawet o tym myśleć — prychnęła i wzruszyła ramionami, naprawdę się tym nie przejmując.
— Znudziła cię miłość? — zapytałem.
— Nie, rozczarowała mnie.
— Och, rozumiem — odparłem, zaciągając się ostatni raz.
Trochę posmutniałem, bo zauważyłem, że Alanna znowu nie była sobą; nie była tą Al, której uśmiech leczy rany i zbawia od złego, a oczy zarażają szczęściem i pozwalają odkryć prawdziwy sens piękna. Znowu, i to przeze mnie, Alanna zagubiona we własnych myślach z przeszłości patrzyła przed siebie, lekko wymachując nogami. Tak bardzo chciałem, żeby była szczęśliwa już zawsze. Żeby ta jej przeszłość przestała ją męczyć. Współczułem jej bardzo. To był prawdziwy koszmar, który prześladował ją nawet po ucieczce z tego. Ale mimo wszystko ona wciąż była pełna radości, uśmiechu na twarzy i pełna zabawy, niosąca pomoc wszystkim dookoła. Trochę jak Amanda, która często bywała kozłem ofiarnym - to zawsze podnosiła się na duchu. Musiałem coś zrobić. Przybliżyłem się do niej, zabawnie szturchając ją ramieniem.
— A wiesz, ja ciebie nigdy nie rozczaruję — odezwałem się — Na mnie będziesz mogła zawsze liczyć. Tak jak Adam albo Amanda - ja dla was będę zawsze.
— Obiecujesz na paluszek? — powiedziała i wystawiła małego palca, udając smutną dziewczynkę.
— Obiecuję — przypieczętowałem z nią przysięgę. — A teraz uśmiechnij się, bo w uśmiechu ci do twarzy.
— Boże, dlaczego ja tutaj wcześniej nie zamieszkałam — pokręciła głową, zaczesując długie pasma włosów na lewy bok, które oczywiście musiałem zlustrować.
— Szkoda, naprawdę. I, Jezus, nie mogę w to uwierzyć, dlaczego byłaś nielubiana tam w Bostonie — ściągnąłem czapkę i poczochrałem włosy, nie dowierzając. — Jesteś taka zajebista, Al. Jak mogli tego nie widzieć, jaka jesteś zajebista?
— Ojej, Sebastian... — spojrzała na mnie speszona, ale szybko jej przerwałem, zanim dokończyła:
— Mówiłem ci to już, ale powtórzę to znowu: z tobą można kraść konie. Cholera, jesteś taka fajna i w ogóle taka zajebista. Nie, w ogóle mądra, taka zabawna i miła, słodka, mimo że potrafisz pokazać charakterek — uśmiechnąłem się do niej, co odwzajemniła. — Naprawdę głupim trzeba być, żeby tego nie uwielbiać. Boże, ty musiałaś przez to wszystko tyle przejść, jejku, Al...
— Ian, proszę cię, nie lituj się nade mną, jak nad jakimś... — rzuciła, przez chwilę nie mogąc dobrać słowa. — Żulem! — prychnęła, gestykulując dłońmi.
— Cooo? Nie, dlaczego? — zmarszczyłem brwi, nie zrozumiawszy jej uwagi. — Po prostu wyobrażam sobie to, co przechodziłaś i jest to okropne. Zwłaszcza że ty wciąż jesteś taka szczęśliwa.
— Bo dlaczego miałabym się dołować? — zapytała, owijając ramiona wokół nóg, które przyciągnęła do piersi. — Dlaczego miałabym być przez to smutna, co kurwa? — zaśmiała się, jakby nawet zażenowana takim postępowaniem. — I to nie tak, że nie miałam żadnych znajomych i że przez całe życie mnie dręczyli, nie. Miałam kilka koleżanek i kolegów z podwórka, i czas spędzony z nimi nie zamieniłabym na nic innego. Największy problem polegał na tym, że to te zjebane, bogate dzieciaki z prywatnej szkoły, do której chodziłam, widziały we mnie punkt zaczepki. Nie należę do osób, które szczycą się: "Ooo, popatrzcie na mojego rolexa!" — obniżyła zabawnie głos, na co uśmiechnąłem się pod nosem. — Albo to, jak laski chwalą się, z iloma dzianymi facetami się przespały, obrzydlistwo — pokręciła głową, krzywiąc się. — Ja takim człowiekiem nie byłam i nie jestem, gdzie dosłownie obok mnie mieszkali ludzie, którzy na Boże Narodzenie niczego nie dostawali. Jestem szczera i ta moja szczerość im się nie spodobała. Nie podobało im się to, że po prostu żyję inaczej — wzruszyła ramionami. — I uwierz mi, Sebastian, że byłabym głupia jak but, cały czas ubolewając nad tym z płaczem w poduszkę, że: "O Jezu, jakie ja mam złe życie, jakieś zjebki mnie dręczą, co ja mam zrobić, chyba się zabiję!" — znowu tak śmiesznie obniżyła głos, co w niej to uwielbiałem. — To oni pokazali, jacy są najgorsi. Jakimi pustymi i materialistycznymi wartościami żyli. Za czym tak biegli i jaką otoczkę zadufanych, narcystycznych dzieciaków wokół siebie tworzyli. Szkoda takimi ludźmi sobie głowę zawracać — prychnęła pod nosem. — Byłam jedną z ich ofiar, ale zapewne nie ostatnią. I teraz pytanie: czy pozostali są tak silni jak ja, aby nie ulec pokusie rzucenia się w ten pociąg, żeby to wszystko zakończyć? — zapytała, jakby nawet samą siebie. — Raz się żyje, Sebastian. I proszę cię, nie rób ze mnie jakiejś ofermy życiowej, jakiegoś kozła ofiarnego, co tyle przeszedł w życiu, bo uwierz mi: inni mieli gorzej. Ja jestem szczęśliwa. Jestem bardzo szczęśliwa — spojrzała na mnie.
Zdumiony pomrugałem kilka razy, przez chwilę się nie odzywając.
— Wow... — zatkało mnie. — Wow. To było... Wow — rzuciłem, uśmiechając się pod nosem.
— Zdążyłam zauważyć, że jesteś dzieckiem szczęścia, Sebastian — kontynuowała, spoglądając na mnie. — Pochodzisz z dobrego domu: masz zajebistych rodziców, fajną siostrę i popieprzonych jak ty sam przyjaciół — uśmiechnęła się, na co podobnie zareagowałem. — I mam wrażenie, że przez to, w jakim szczęśliwym życiu żyjesz, to ludzi, którzy takiego życia nie mieli, traktujesz jako... biednych — skrzywiła się. — Jakby przeszli największe katusze, a tak nie jest, Ian.
— Nie powiedziałem tego, Alanna — zmarszczyłem brwi.
— To przestań robić ze mnie ofiarę losu, proszę — spojrzała litościwie w moje oczy. — Racja: może mam te blizny na ciele, czasami powrócę do wspomnień, ale tak jest i będzie zawsze. Co nie zmienia faktu, że jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Mam kochających rodziców, chociaż o ojcu nie powiedziałabym tego w stu procentach, mam zajebistych przyjaciół i... kumpla, z którym teraz mogę spędzać świetnie czas — uśmiechnęła się.
— To mnie to cieszy, Al — uniosłem kąciki ust, czochrając czubek jej głowy. — Ale muszę cię zawieść, bo tak szczęśliwego życia, jak myślisz, nie miałem i nie mam — powiedziałem — Każdy człowiek przez coś przechodzi.
— Coś złego ci się przydarzyło? — zapytała, spoglądając na mnie z ciekawością.
— Może kiedyś ci opowiem — westchnąłem, wstając na równe nogi. — Zbierajmy się, bo trochę ciemno się robi — podszedłem do głośnika, którego schowałem do leżącego obok plecaka.
I kiedy się odwróciłem, Alanna bez słowa wtuliła się we mnie. Przytuliła się do mnie jak wtedy, kiedy czułem zjednoczenie naszych dusz i żył w jedność. I znowu tak w tej chwili było. Chęć posiadania jej już zawsze w swoich ramionach była tak duża, że bez sprzeciwu zaraz po niej owinąłem ręce wokół jej ciała, mocno dociskając do siebie. Oprócz tego, że moje serce biło z prędkością światła, myśli były wielkim natłokiem chaosu, nogi były jak z waty cukrowej a nawet gibkiego gluta, to uczucie spełnienia wypełniało mnie po brzegi. Zalewałem się niewyobrażalną satysfakcją i spokojem jak nigdy. Jakbym wreszcie czuł, że nie potrzebuję niczego innego. Jakbym właśnie odnalazł swoje dojo. Jakby właśnie miało być tak, jak było teraz. Przytuliłem ją mocno, nie chcąc już nigdy wypuszczać. I wreszcie przestałem bać się tego, że może coś o mnie pomyśleć dziwnego.
— Ale jesteś szczęśliwy? — zapytała i uniosła głowę, spoglądając w moje oczy.
Uśmiechnąłem się i odsunąłem, czochrając jej włosy, na co jęknęła rozdrażniona pod nosem.
— Od zera do dziesięciu, to jedenaście, wiesz? — uniosłem radośnie kąciki ust.
~*~
Siedziałem w kuchni i wpierdalałem cały koszyk owoców, dosłownie. Zdążyłem zjeść dwa pęczki winogrona, jedno opakowanie malin i borówek, no i dwa banany. Wstałem z krzesła, na którym dotychczas przez dobrą godzinę siedziałem przy aneksie i podniosłem bluzę, oglądając pełny brzuch. Zaśmiałem się, dotykając go.
— Grubasek — babcia Marnie zjawiła się niespodziewanie obok, łaskocząc mnie palcami po brzuchu. — Och! — zachwyciła się, spoglądając na mnie. — Czyżbym czuła jakieś włoski? Robaczku, stajesz się mężczyzną! Tylko zarostu na twarzy ci brakuje — powiedziała, nastawiając wodę w elektrycznym czajniku.
Zawstydzony szybko opuściłem bluzę, starając się powstrzymać uśmieszek.
— Ja już jestem menszczyznom — zaakcentowałem żartobliwie z błędem, na co się zaśmiała. — Kiedy przyjdzie Jade z dziadkami? A kupią coś słodkiego? — zapytałem.
— Zadzwonię do Evy — powiedziała, po czym oboje usłyszeliśmy trzask frontowych drzwi.
Od razu poleciałem sprawdzić, czy kupili coś słodkiego. Gastro było czasami okropne, bo potrafiłeś wpierdalać za dziesięciu, a wciąż było ci mało. Zjadłem tyle tych zasranych owoców, że nagle zachciało mi się zjeść zasranych słodyczy i nie potrafiłem nic z tym zrobić – to było silniejsze ode mnie. Kiedy stanąłem w głównym holu – otępiały pomrugałem kilka razy, zastanawiając się, czy to zielsko powodowało, że miałem halucynacje, czy rzeczywiście dobrze widzę. Słuch również mnie nie mylił – Jade trzymała ogromną klatkę z kolorową papugą w środku, która dziwnie mówiła. Mówiła ludzkim głosem.
Co kurwa?
— I co się tak gapicie, nigdy nie widzieliście gadającej papugi? — wykrakał ptak, wymachując czerwonymi skrzydłami.
— Co jest ku... — nie dowierzałem. — Skąd ty ją wytrzasnęłaś?!
— Dziadek mi kupił! — uśmiechnęła się szczęśliwa.
Nagle przyleciała babcia Marnie, zszokowana zatrzymując się tuż przy mnie.
— Papuga? Czy wy zgłupieliście? — rzuciła — Wysłałam was tylko po zakupy! — gestykulowała dłońmi, trochę wkurzona, aczkolwiek rozbawiona. — I gdzie te zakupy? — zapytała.
— No tak jakby... Plany się lekko zmieniły — odezwała się babcia Eva, śmiejąc się.
— Co miałem robić? Tak prosiła, więc trudno było odmówić tym oczom — dziadek Alan poczochrał włosy mojej siostrze, która z klatką i papugą poleciała do swojego pokoju.
— Chodź, Winston, oprowadzę cię po domu!
— Nakarm mnie, dziewojo, głodny jestem, głodny jestem!
— Ja też jestem głodny! Nakarmcie mnie! Nakarmcie mnie słodyczami! — rozbawiony sytuacją wydarłem się diabelsko, unosząc ręce. — Jestem głodny!
— Jane i Will nas zabiją, zobaczycie — zaśmiała się babcia Marnie, z drugą babcią wracając do kuchni.
Kurwa mać, ja tylko chciałem słodyczy, a zamiast tego dostałem papugę, na dodatek gadającą. Założyłem kaptur na głowę, zmęczony po dzisiejszym dniu i jaraniu marząc już jedynie o spaniu, jednak moje plany postanowił zmienić dziadek Matthew, który zawołał mnie do salonu. Zrezygnowany jęknąłem pod nosem, zasiadając na fotelu. I w tym momencie poczułem, jak rozlewam się jeszcze bardziej w nim na boki niż na dachu. Jakby nagle otoczyły mnie z każdej strony pnącza z igłami, nie chcąc wypuścić nawet na sekundę. Skórzany, miękki i kurewsko wygodny fotel stał się ze mną jednością. Rozłożyłem ręce na podłokietnikach niczym mafiozo, po chwili przed sobą otrzymując schłodzoną, soczystą Perłę w butelce od mojego podwładnego, jakim był dziadek Alan. Uśmiechnąłem się, obserwując piwo. Ale chwila, ja nawet nie miałem siły wstać i otworzyć, a co dopiero się napić.
— Za daleko — wymamrotałem.
— Co tam u ciebie słychać, Ian, opowiadaj — zaczął dziadek Alan, zasiadając na kanapie obok Matta.
— Halo, halo, czyżby świat o mnie już zapomniał?
Odwróciłem głowę w stronę holu, w którym niespodziewanie pojawił się wujek Jesse. Uśmiechnąłem się radośnie, machając do wujka. Jesse był wieloletnim przyjacielem moich dziadków, którzy przywitali go równie radośnie co ja. Choć nie byłem w żadnym stopniu spokrewniony z mężczyzną, to nazywanie go wujkiem było normalne. Zresztą – był ojcem chrzestnym mojej mamy, więc może jakoś zaliczał się do mojej rodziny. Przywitał się z babciami, po czym przyszedł do nas, zasiadając na fotelu, oczywiście z piwem w ręku. Komplet zrobił się dopiero wtedy, kiedy Max szczęśliwy przybiegł, kładąc się obok mnie. Nawet nie byłem w stanie opuścić ręki i go głaskać, czego się domagał. Boże, jak nagle zrobiło mi się smutno z tego powodu, że nie mogłem psa pogłaskać.
— Widzę, że męski wieczór się zapowiada. W dobrą porę przyszedłem — powiedział wujek, otwierając swoje zimne piwo.
— No, Ian, opowiadaj — dokończył dziadek Alan.
— A co ty taki bez humoru, co? — zapytał Matt, marszcząc delikatnie brwi. — I co ty masz z oczami?
Spanikowany pomrugałem kilka razy, trąc po chwili powieki. Nienawidziłem takich sytuacji, które mogły mnie wkopać w najgorsze. Już miałem ich kilka, a w jednej takiej prawie wpadłem, i to przy mamie, która chciała wyprać mój plecak i zaczęła wszystko wyciągać, a miałem tam pakiet, lufkę i bibułki.
— Tarłem oczy, a jeszcze wcześniej lemoniada wylała mi się na rękę — skłamałem.
— Ałć — powiedzieli.
— Jak w szkole? Masz już jakieś plany co do college'u? — zapytał dziadek Matthew.
— No coś tam niby jest... — odpowiedziałem, trochę może na odczep. W rzeczywistości nie wiedziałem, co miałem im mówić. Wreszcie zmusiłem się i sięgnąłem po piwo.
— A dziewczynę już jakąś masz? To chyba ten wiek, co? — zapytał wujek.
Popatrzyłem na nich, nagle odczuwszy osaczenie z każdej strony. Ich wzrok wręcz palił mnie na wylot, wyczekując odpowiedzi. To było cholernie niezręczne i cholernie czułem się nieswojo. Rzadko wypytywali mnie o takie rzeczy, ale wcześniej to pytanie nie sprawiały mi tyle skrępowania, co nagle teraz. Patrzyli na mnie cały czas, gdy ja niepewnie popijałem Perłę, odłożywszy ją cicho na miejsce.
— Nie mam — odpowiedziałem.
— Gejem jesteś, czy co? Ja w twoim wieku miałem ich na pęczki — powiedział żartobliwie dziadek Alan, upiwszy swój alkohol.
— Słyszałam! — krzyknęła z kuchni babcia Marnie.
— Ja po prostu... — zacząłem, urywając zdanie. Poczochrałem włosy, musząc to z siebie wyrzucić: — Przyjaźniliście się ze sobą nawet wtedy, kiedy każdy z was znalazł sobie dziewczynę? — zapytałem.
Popatrzeli na mnie zdziwieni, przez chwilę milcząc.
— Racja, głupie pytanie — rzuciłem.
— Nie, nie głupie, skąd — powiedział Alan — Ale czemu przyszło ci takie coś do głowy? Boisz się, że jak sobie kogoś znajdziesz, to nagle przestaniesz przyjaźnić się z Adamem?
Jego pytanie było prostą odpowiedzią na męczące mnie przez całe życie myśli, które w ostatnim czasie zaczęły nasilać się coraz częściej: tak. Bałem się, że jak znajdę sobie jakąś dziewczynę, nagle będę musiał z większości zrezygnować, a moja przyjaźń z Adamem utraciłaby na tym najwięcej. Tyle lat, tyle wspomnień, tyle lojalności wobec siebie. Nie wyobrażałem sobie, że nagle przez jakąś dziewczynę ja tracę najlepszego przyjaciela. Nie wyobrażałem sobie tego i nie chciałem, żeby tak się stało. Kiedy patrzyłem na Eddiego albo na innych kumpli, którzy byli w związkach, to najczęściej ich kontakty z przyjaciółmi ulegały diametralnej zmianie. Jak ja nagle miałbym skreślić ze swojego życia Adama albo Amandę? Nasze wspólne zabawy, nasze wyjścia, nasze rozmowy, nasze imprezy i w ogóle wspólne... wszystko. Ja nie chciałem tak. Nie chciałem tak tego bardzo, że bałem się tego coraz bardziej.
— Poniekąd tak. Chyba tak. W sumie, to tak — odparłem.
— Wiesz, Ian... — westchnął wujek Jesse, sięgając po swoje piwo. — Związek poniekąd ogranicza cię od kilku rzeczy, ale jak bardzo kochasz tę osobę, to te rzeczy nie mają żadnego znaczenia.
— Zwłaszcza że przyjaciel po kilku latach staje się dla ciebie jak rodzeństwo — powiedział dziadek Alan — A rodzeństwa ot tak nie można się wyrzec.
— Sebastian, musisz zrozumieć, że wchodzisz już w dorosłe życie... — wtrącił Matthew.
— I tego właśnie nie chcę — przerwałem mu cicho. Szczerze powiedziawszy, to już kompletnie nie miałem ochoty rozmawiać i chciałem stąd jak najszybciej spieprzać.
Nienawidziłem rozmawiać o dorosłym życiu.
O tym, że ja zaraz jestem dorosły.
— W tym życiu to przyjaciele stają się dla ciebie jak brat i siostra, a kobieta najlepszym przyjacielem, zapamiętaj moje słowa — dokończył dziadek Matt, wymachując w moją stronę palcem wskazującym.
— Może macie rację, ale aktualnie jestem zadowolony ze swojego życia — powiedziałem, wpatrując się w sufit, który stał się ciekawszym widokiem niż kontakt wzrokowy z którymś z nich.
— Chcesz skończyć tak, jak skończył ten palant? — dziadek Alan skinął brodą na wujka. — Związek tego debila trwał najdłużej siedem lat.
— Ej! Prawie osiem — poprawił go.
— Jeden pies. Facet nie ma dzieci, nie ma wnuków i nie ma laski, która mogłaby go uszczęśliwić do końca życia tak, jak uszczęśliwiają mnie i Matta twoje babcie. Wiesz, jakie to smutne życie?
Położyłem rękę na głowie Maxa, głaszcząc powoli jego sierść tak, jakbym głaskał najdelikatniejszy materiał pod słońcem, jakimi były włosy Alanny. Ale smutno było usłyszeć to, co usłyszałem przed chwilą. Wujek Jesse należał do mężczyzn, którzy prowadzili życie pełne kobiet. I to nie na stałe. To było naprawdę smutne, bo po jakimś czasie nawet ja chciałbym może kiedyś mieć dziecko, to na pewno. A później wnuki. Przecież to było takie fajne. Jeszcze ile zabawy przy tym: jak rodzice bawili się ze mną, to dla nich samych była radość. I co, jakby mój tata miał takie same spostrzeżenie na temat dziewczyn, jakie ja mam? Moja mama nie byłaby z ojcem, a ani ja, ani Jade, nie urodzilibyśmy się w ogóle. A wujek Jesse właśnie tak żyje: w samotności. Dla niego byliśmy jego najbliższą i jedyną rodziną, którą miał. Mnie samego traktował prawie jak własnego wnuka.
Boże, jakie to było smutne.
— W sumie... to jest taka jedna — odezwałem się.
Spojrzeli na mnie od razu, jakby się właśnie przesłyszeli. Boże, takiej reakcji się nie spodziewałem, bo nie to miałem na myśli, co właśnie zaczęli sobie wyobrażać.
— Laska? Mów, mów, mów! Mów wszystko! — rzucił podekscytowany dziadek Matthew, spoglądając na mnie z pozostałymi.
— Czuję się jak w dwutysięcznym szesnastym, kiedy wam opowiadałem o Marnie — zaśmiał się dziadek Alan. — No to jaka ona jest, co? Znamy ją?
— Boże, przestańcie — skrzywiłem się, czując skrępowanie. — Nie traktuję jej jako dziewczyny-dziewczyny.
— Cooo? — wszyscy również się skrzywili, jakby się przesłyszeli. — To co, jest dla ciebie jak kumpel? — zapytał dziadek Matt.
— Nie, po prostu... tak miło i fajnie się przy niej czuję — wzruszyłem ramionami, zrelaksowany jak nigdy wtapiając się bardziej w fotel. — Nigdy przy nikim tak się nie czułem, jak przy niej, dlatego to musi coś znaczyć. Jest taka wyjątkowa dla mnie.
Patrzeli na mnie zachwyceni, jakby wręcz cieszyli się z tego bardziej niż ja.
— I co, i co, i co? Jaka jest? — zapytał dziadek Alan.
— Jaka jest? — powtórzyłem, wzrokiem lustrując ciekawy, biały sufit. — Ma takie bardzo ładne oczy. Takie niespotykane, bo kolorowe przez heterochromie. I takie piękne, dłuuugie i falowane włosy. Bardzo lubię je dotykać, są strasznie miłe w dotyku. Ona chyba też lubi, jak je dotykam, bo nigdy nie ucieka. No i ona mnie często głaszcze po moich krótkich włosach, co też uwielbiam. Jej ręce są takie... — spojrzałem na własne dłonie, poruszając palcami. — Są ładne i delikatne, ale za każdym razem, jak mnie dotykają, mają w sobie coś, co mogę porównać do paraliżu, ale w jej przypadku było to pozytywne, bo wywołuje we mnie przyjemne uczucia, jak mnie dotyka. I nie, nie dotyka mnie w kontekście seksualnym, a tak... po prostu. Czy to po głowie, czy zwykły dotyk skóry, nawet jak czasami uderzy mnie pięścią w ramię — uśmiechnąłem się. — To wywołuje taki paraliż, ale pozytywny paraliż. Jeszcze ma taki słodki, piękny uśmiech, który naprawdę potrafi leczyć rany. Zawsze, jak patrzę na jej uśmiech, to mam dziwne uczucie w brzuchu i już wiem, że są to motylki, które tak wędrują, wędrują i wędrują wszędzie po moim ciele, taką podróż sobie wyznaczają, póki przestanę o niej myśleć, a jest ciężko, bo myślę o niej nawet wtedy, kiedy, na przykład, jem albo idę. Kiedy się myję, kiedy jeżdżę na desce, nawet jak siedzę w szkole albo jak rozmawiam z kimś, to potrafię o niej pomyśleć, co jest bardzo uciążliwe, bo nie mogę się skupić i przez to nie słucham drugiej osoby, ale to nic, bo ja... lubię o niej myśleć. Myślenie o niej zawsze wywołuje te śmieszne motylki i przyjemne uczucie gdzieś w środku. Ale powiem, że najgorsze jest to, jak nagle zalewa mnie gorący pot przy niej! — gestykulowałem dłońmi, uśmiechając się z tego powodu. To było nie do pojęcia, ile rzeczy na raz potrafiła ze mną zrobić w ciągu jednej sekundy. — Potrafi sprawić, jakbym gotował się w garnku, dosłownie, i to jedyna rzecz, która jest uciążliwa. No i to, że przed snem długo o niej myślę, przez co się nie wysypiam. Oprócz tego, że jej uśmiech jest taki piękny, to jej śmiech jest jeszcze piękniejszy. Uwielbiam, jak się śmieje: dosłownie, ja automatycznie też się uśmiecham, co jest chore, bo wychodzę wtedy na totalnego idiotę. Ona nie ma piskliwego, wysokiego głosu, ona ma taki... seksowny, trochę niski i aksamitny głos, przez co ten śmiech staje się jeszcze lepszy. A! I cholernie uwielbiam, jak żartobliwie ten głos obniża i udaje kogoś, Boże, wtedy jest taka śmieszna i uwielbiam to, no po prostu uwielbiam to. Jest bardzo zabawna — uśmiechnąłem się. — Nigdy nie poznałem tak zabawnej dziewczyny jak ona. Uwielbiam z nią żartować, czasami nawet lepiej żartuje mi się z nią niż Adamem, naprawdę. Ona ma taki idealny, specyficzny i czarny humor jak ja. Ma duży dystans do siebie, co jest bardzo, ale to bardzo atrakcyjne. W ogóle ona jest taka... gorąca i atrakcyjna, taka seksowna, cholera jasna — aż zgrzałem się w środku, myśląc o niej. — Lubiłem strasznie spędzać z nią czas. Nawet w ciszy, która stała się jedną z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Ta cisza, kompletna cisza przy niej bez żadnego skrępowania i niepewności, to było... takie piękne. O! Strasznie uwielbiałem patrzeć, jak się rumieni, i rumieni oczywiście przeze mnie. Albo, jak odwraca wzrok, kiedy na nią spojrzę, a jak znowu odwrócę głowę, to ona znowu na mnie spojrzy. Myśli, że o tym nie wiem, ale doskonale o tym wiem — uśmiechnąłem się pod nosem. — Jest taka pełna radości, zawsze uśmiechnięta i szczęśliwa, taka optymistka i nieważne, ile miała krzywdy w życiu: ona zawsze jest wesoła. W ogóle na początku usłyszałem o niej, że jest niegrzeczna, a w rzeczywistości jest... taka słodka i miła. To znaczy, też potrafi mieć charakterek, który okropnie mnie kręci. Potrafi, jednym słowem, być suką. Lubi przedrzeźniać i się droczyć, ale ona robi to w taki sposób, że ty aż sam w to brniesz i chcesz tego, naprawdę. To cholernie kręci, tak kure-bardzo. Polubiłem ją. Tak strasznie bardzo ją polubiłem i nie wyobrażam sobie, że nagle kogoś takiego jak ona przy mnie nie ma. Ja... Ja poznałem ją z czystego przypadku, wiecie? I ten przypadek stał się jedną z najlepszych rzeczy w moim życiu — spojrzałem na nich.
Siedzieli w ciszy, tym razem nie spoglądając na mnie z fascynacją i zachwytem jak na początku. Tym razem każdy z nich oglądał mnie... Nawet nie umiałem tego opisać, ale byli poważni niż zawsze. Jakby nie spodziewali się, a zwłaszcza po mnie, że mógłbym takie coś powiedzieć. Sam nie spodziewałem się, że potrafiłem o kimś tak mówić, zwłaszcza o jakiejś dziewczynie i to nie byle jakiej a o Alannie. Powiedziałem coś źle, że tak na mnie cały czas patrzyli? Chyba nic złego nie mówiłem. Może się pomyliłem? Nie, też nie, na pewno nie, to wszystko tak szczerze płynęło prosto z serca – musiało być z serca, nie było innej opcji. Rozejrzałem się dookoła, lekko niespokojny starając się znaleźć jakiś ratunek wśród kominka, telewizora, stosu płyt i książek, ale tak właściwie, to nic nie pomagało. Wstałem, nawet nie dokończywszy piwa chociaż do połowy.
— Idę spać, cześć — rzuciłem.
Uciekłem, zanim mogli coś powiedzieć. Pobiegłem prędko do swojego pokoju, trzaskając drzwiami tuż za plecami. Moje serce biło, oddech przyspieszył niż zwykle. Czemu? Powiedziałem coś złego, że tak na mnie patrzyli? Pośpiesznie zacząłem zdejmować z siebie wszystko, rzucając ubrania na podłogę. Czemu oni tak na mnie patrzyli, czemu? W którym momencie powiedziałem coś złego o tym, co czuję wobec Alanny? Położyłem się na łóżku, wśród ciemności gapiąc się w sufit. Nigdy przedtem tak na mnie nikt nie patrzył, jak właśnie oni patrzyli. Przecież nie powiedziałem niczego złego, więc czemu? Może przesadzam? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że było to dziwne. Usłyszałem pukanie do drzwi, ale nie miałem ani siły wstać, żeby otworzyć, ani nawet się odezwać, żeby wpuścić kogokolwiek. Chyba nie miałem siły z kimkolwiek rozmawiać. Niestety ten ktoś sam sobie wszedł.
— Ian? — zapytał mój dziadek Alan. Nie zapaliwszy nawet światła, usiadł na łóżku obok mnie. — Co się z tobą dzieję? Uciekłeś od nas jak poparzony.
— Brzuszek mnie boli — poskarżyłem się, kłamiąc.
— Przestraszyłeś się naszej reakcji, czy jak?
Westchnąłem, nawet samemu nie umiejąc odpowiedzieć na jego pytanie.
— Nie wiem — rzuciłem, wzrokiem lustrując plakaty na ścianie. — Dziwna była wasza reakcja. Jakbym powiedział coś niestosownego, tak zareagowaliście. Albo, jakbym powiedział coś bardzo złego.
— Nie, nie powiedziałeś nic z tych rzeczy, Sebastian — zaśmiał się cicho pod nosem. — Nie spodziewałem się takich słów z twojej strony, może stąd ten szok. Pierwszy raz usłyszałem, jak mój szalony wnuczek gada z sensem, wiesz? — szturchnął moje ramię.
— Gadam z sensem? Przecież powiedziałem samą prawdę, jaki tu sens — zmarszczyłem brwi, nie zrozumiawszy dziadka.
— Idź spać, jutro masz szkołę — wstał z łóżka, kierując się do wyjścia, lecz zanim otworzył drzwi, odwrócił się w moją stronę. — Tylko przemyśl to, co nam powiedziałeś, Ian. I zapamiętaj moje słowa: miałem to samo z twoją babcią — powiedział, wychodząc z pokoju.
~*~
Poprawiłem czapkę na głowę, starając się nie patrzeć w tamtą stronę i skupić na jedzeniu tego pieprzonego burgera. Starałem się, ale nie potrafiłem, ciągle obserwując kilka stolików dalej Alanne, która siedziała w towarzystwie swoich i nieobecnej w szkole Amandy koleżanek. W dodatku obok tego frajera, Gianni'ego, czy jak on tam miał. Cały czas się śmiali i wygłupiali, a ja już patrzeć na to nie mogłem. Sam chciałem z nią się śmiać i wygłupiać. To było dziwne z mojej strony, bo jak robiła tak z innymi, nawet z chłopakami, to nie zwracałem na to uwagi tak bardzo, jak przeszkadzało mi to w tym cieniasie. Co on takiego niby miał, co? Bo był Włochem, tak? Ja pierdole, przestań zwracać na nich uwagę, do kurwy nędzy!
— Kurwa mać — przekląłem pod nosem, niestety dość głośno.
— Co jest? — zapytał Adam z pełną buzią, wcinając swojego burgera.
— Ugryzłem sobie język — skłamałem.
— Dzisiaj po szkole lecimy na drzewko? — zapytał Lloyd.
— Z chęcią — odparłem.
— Ja też — powiedział Eliot.
— I wreszcie bym tam zajarał — zaśmiał się Adam, wycierając ręce w chusteczkę. — A jest tam już wszystko?
— Wszyściusieńko — uśmiechnął się zadowolony Carter. — Od foteli, aż po małą lodówkę z alkoholem w środku.
— Jak ty tam to wniosłeś? — zdziwił się McCartney, odkładając coca-cole. — Boże, ostatnio, kiedy tam byłem, tam nic nie było! Tylko jakaś mata, na której siedzieliśmy.
— Jak ma się braci, to ma się wszystko, proste — odpowiedział dumny. — Jest nawet sejf, ale hasło podam już tam. A właśnie! — rzucił, jakby go olśniło. — Męski wieczór niedługo robimy, co wy na to?
— Skąd ten pomysł? — prychnął Adam.
O nie. O nie. O, kurwa mać, nie.
Zdenerwowany odwróciłem głowę, kląć pod nosem. Że też ten czarnuch musiał mnie i Alanne spotkać tam w sklepie. Teraz niech tylko to powie, a urwę mu jaja przy wszystkich.
— No bo dziewczyny podobno robią sobie jakieś piżama-party, to my też musimy zrobić. To co, chłopaki? Ubieramy się w piżamki, kupujemy wino i oglądamy romantyczne filmy? — uśmiechnął się szeroko niczym osioł ze Shreka.
— Śpię nago — odparłem — Może zduszę cię mym ciałem, nim zajmiesz się ogniem?
— Hell, no, baby! — zaczął wymachiwać swym czarnym palcem przed moją twarzą. — Ta świątynia jest zarezerwowana tylko dla Jennifer, szmato, mhmmm! — gestykulował zabawnie, jak i akcentował. Czarnuchy już tak mają, że ich sposób bycia był po prostu zajebisty.
— Jennifer? To ta od Amandy? Haha, cwelu, zabujałeś się w Jenn... — Eliot chciał dokończyć, ale szybko Lloyd zatkał mu usta.
— Zamknij mordę, co, albo skupię ci dupę tu przy wszystkich, pedale — wkurzył się. I mimo image'u kujona, Lloyd potrafił być niczym wielki, umięśniony czarnuch z Compton. — Siedzi niedaleko nas, a ty chcesz kumpla wsypać? Tak przyjaciele się nie zachowują!
— Tak jak i nie grożą! — McCartney spojrzał mu gniewnie w oczy, żartobliwie urażony odwracając się.
— Ale, hej, skąd wiesz, że laski coś planują? I kto tak właściwie? — odezwał się Adam.
No i, kurwa mać, zajebiście.
— No Amanda, Alanna, Isabella i Jennifer, z tego co usłyszałem. Laski chcą szaleć i wiecie, co to oznacza? To nasz ruch, chłopaki! — ucieszył się, waląc pięścią w stół.
— Ian, ty coś słyszałeś od Andy, że coś planuje? Cholera, mi nic nie mówiła — powiedział, po czym sięgnął do telefonu, odblokowując ekran.
— No nawet Ian wczoraj był na zakupach z Aly!
Adam gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę, zawieszając swój wzrok spod czarnych oprawek poważniej niż zawsze. Hej, bracie, spokojnie. Wystawiłem ręce w geście obronnym, uśmiechając się pod nosem. Ja ręce umywam, nic nie zrobiłem. No dobra, całowałem się z twoją kuzynka, ale to nic. No dobra, jeszcze zauroczyła mnie kompletnie całą sobą, ale to nic.
— Co ty wczoraj robiłeś z Alanną? I nic mi nie powiedziałeś? — zapytał, w głosie nie ukrywając lekkiego gniewu.
— Stary, wyluzuj — wzruszyłem ramionami. — Kogo miała poprosić o podwózkę, jak nie swojego kuzyna bez prawka? — prychnąłem. — Ciesz się, że byłem to ja, a nie jakiś inny fagas.
Tym razem jego wzrok, jak i wyraz twarzy po moich słowach ochłonął. Uśmiechnąłem się do niego. Widziałem, jakby odetchnął z ulgą, zrobił się mniej zdenerwowany, co mnie bardzo cieszyło. Nie chciałem, żeby coś podejrzewał, zwłaszcza że już pytał mnie o to, czy podoba mi się Alanna. Oczywiście mówił, jak to nie miałby nic przeciwko, a tu nagle taka reakcja. Wiedziałem, że po tym będzie czekać mnie jeszcze więcej fal pytań związanych z nią i tym, czy mi się podoba.
— Dobra, zobaczymy, jak to będzie z tym wyjściem — powiedział Lutcher — A kiedy chcą ''zaszaleć''? — zaakcentował ostatnie słowo.
— Nie wiem. Aly mówiła, że jak Amanda wróci — odpowiedział Lloyd, popijając swoją coca-cole.
— No dobra, to czekamy na powrót Amandy — obejrzał się za mną, powracając do telefonu.
Pokręciłem głową, nie dowierzając własnym oczom. Był śmieszny i to bardzo. Prychnąłem pod nosem, poprawiając czapkę. Kiedy uniosłem wzrok przed siebie, jak zahipnotyzowany obejrzałem się za włosami Alanny, która zaczesała je tak mocno, że pasma końcówek jak w spowolnionym tempie wracały na miejsce. Poprawiłem się na krześle, nagle odczuwając gwałtowny skok temperatury. Clooney obejrzała się za mną, uśmiechając się pod nosem, co także uczyniłem w jej stronę. Ona dobrze wiedziała, jak grać. Ona doskonale wiedziała, jak kusić i mącić, jeszcze z satysfakcją obserwując to, jaki miała przez to na mnie wpływ. Powróciła do rozmowy z Jenny, ostatni raz posyłając mi pewnie siebie spojrzenie.
— Rzeczywiście, musimy się dzisiaj na drzewku zjarać — rzuciłem.
~*~
Adam wyciągnął mnie po miejscówce, która przy okazji robiła ogromne wrażenie niż wcześniej przed remontem, do nowo-otwartej knajpy na mieście. Nie potrafiłem mu odmówić, zwłaszcza że chodziło tu o gastro – byłem mega głodny, a przyjemności w życiu nigdy sobie nie odmawiałem. Mieszczący się w jakimś dużym budynku na rogu przy ulicy lokal nie wyglądał w ogóle na restaurację, a prędzej jakiś bar. Przynajmniej z zewnątrz, lecz w środku o dziwo rzucał się wystrój z lat siedemdziesiątych. Weszliśmy do środka, jak debile ciesząc się tym dzwonkiem nad głową, który oznajmiał nowych gości. Jak gdyby nigdy nic po tym skierowaliśmy się do ostatniego stolika, zasiadając na przeciwko siebie.
— Co zamawiasz? — zapytałem, oglądając kartę menu. — Naleśniki! — rzuciłem zachwycony, od razu podejmując decyzję.
— Stek — powiedział zdecydowany, kładąc pieniądze na stół. — Ja chcę stek.
— Ale tu nie ma steków — zaśmiałem się.
— Jak to nie ma steków? Jak to w restauracji nie ma steków? — skrzywił się. — Wyobrażasz to sobie? W każdej restauracji jest stek, do cholery jasnej, a jak nie, to pójdę do mięsnego, kupię te pieprzone steki, przyniosę tu i poproszę, żeby mi zrobili. Ja chcę stek.
— To chyba nie ta restauracja, stary, żeby robili ci steki — prychnąłem.
— Dobra, to zamówię pizze.
— A jest pizza? — zapytałem, zmieniając zdanie — O nie, nie ma pizzy — powiedziałem smutny, przeczesując po kilka razy kartę menu.
— Ja pierdole, tu nic nie ma — wkurzył się.
— Masz do wyboru tyle jedzenia, spójrz — pokazałem mu menu. — Zamów sałatkę.
— Nie jestem królikiem Bagge'a — zaśmiał się, szukając zamówienia. — O! Wezmę naleśniki.
— Dobra, to bierzemy naleśniki — skwitowałem.
— Sebastian, bo mnie to trochę męczy... — zaczął niepewnie Adam, poprawiając okulary.
— I się zaczyna — rzuciłem zirytowany, opadając plecami na oparcie. — ''Czy podoba ci się Alanna?'' — naśladowałem jego głupkowaty głos.
— Czy podoba ci się Alanna? — zapytał. — Ej, właśnie miałem zamiar to powiedzieć, czytasz mi w myślach, o chuj — uśmiechnął się.
— A zadam teraz tobie pytanie, Adam — splotłem ręce i oparłszy je o blat, nachyliłem się nad przyjacielem. — A jeśli podoba mi się Alanna, twoja kuzynka, to co? — zapytałem.
Przez chwile milczał, jakby się zastanawiał, co powiedzieć.
— To nic — odpowiedział, wzruszając ramionami. — To fajnie. Wreszcie kogoś sobie znalazłeś.
— Próbujesz mnie zeswatać ze swoją kuzynką? — skrzywiłem się. — W takim razie skąd ta agresywna reakcja dzisiaj w szkole, kiedy się dowiedziałeś, że wczoraj jej pomogłem przy zakupach?
— Nie wiem. Może to jest spowodowane tym, że mi nic nie mówisz i milczysz. A jako twój przyjaciel chciałbym wiedzieć, a nie dowiadywać się od kogoś innego, co robisz z moją kuzynką za moimi plecami, wiesz o co chodzi.
I właśnie w tym momencie spowodował, że poczułem lekkie zamieszanie we własnym umyśle i ciele. Może dlatego Adam tak mógłby zareagować, bo przez ten cały czas ja milczę, a on o niczym nie wie? Że poczułby się oszukany i zdradzony przez najlepszego przyjaciela? Cholera jasna, teraz znowu miałem ogromne wyrzuty sumienia i ogromne poczucie winy. Umilkłem, nie wiedząc, co mu na to odpowiedzieć.
— Więc jak tam jest między wami? — zapytał.
— Lubię ją — zacząłem — Bardzo lubię twoją kuzynkę, ale to tyle — i skończyłem.
Wywrócił oczyma, po chwili poprawiając osunięte okulary, kiedy pojawiła się kelnerka nad nami.
— To co, te naleśniki? — zapytałem.
Adam wziął szybko kartę menu, otwierając ją i przyglądając się w skupieniu rozpisce dań.
— Poproszę naleśnika — zaczął, nadal oglądając menu. — I dwa naleśniki — ze słodkim uśmieszkiem uniósł głowę, spoglądając na kelnerkę.
Nagle dostrzegłem, jak wyraz Adama diametralnie się zmienił. Jakby zszokowany, może nie dowierzał, ale czemu – tego nie wiedziałem, póki sam nie skierowałem wzrok na kelnerkę. Firmowa czapeczka zdobiła jej głowę, a tuż na lewym boku jej ramienia spięty został długi, gruby warkocz. Odziana w krótką, firmową sukieneczkę zapewne przyciągała więcej męskich spojrzeń niż sama karta menu. Zażenowana sytuacją co chwilę stąpała na jedną nogę, to drugą, wydając stukot białymi pantoflami. Pomrugałem kilka razy, mierząc ją z góry do dołu. Nie dowierzałem tak samo, jak Adam, który gapił się na swoją kuzynkę jak na ducha.
— Co ty robisz? Zdejmuj to z siebie! — krzyknął ogłupiały, obejrzawszy ją całą.
— Zamknij się, pracuję tu — rzuciła zażenowana, przelotnie oglądając się za mną. — A wy co, zjarani nie mogliście wybrać innego miejsca?
— Co? Al, dlaczego tu pracujesz? — zapytałem, zdejmując czapkę z głowy.
— Długa historia, ale w skrócie: potrzebuję forsy — posłała mi dość znaczące spojrzenie.
Potrzebuje forsy.
Kurwa.
Austin.
— Co? Co się stało, dlaczego potrzebujesz pieniędzy? — zapytał przejęty Adam.
— Nie twój biznes, kochaniutki — rzuciła — Szybko, czego chcecie, bo grubas z przodu czeka.
— C-Co ty masz na sobie? — wciąż nie dowierzał, dotykając jej sukienki. — I dlaczego to jest takie krótkie? W co oni, kurwa, cię ubrali?
— A bo ja wiem — prychnęła, dotykając krańców białej sukienki. — Tydzień i rzucam tę robotę.
Obejrzałem się za jej ubiorem, onieśmielony unosząc brwi. Próbowałem ukryć uśmieszek, który zaczął wkradać się na moje usta, ale było to dość ciężkie, zwłaszcza że byłem spizgany w trzy dupy. Na nogach miała białe rajstopy i nie ukrywałem, że kurewsko mnie to jarało. Przez to, że na przeciwko siedział Adam, nie mogłem w spokoju oglądać Alanny tak ubranej. Musiałem się, kurwa mać, opamiętywać, a było cholernie ciężko. Ona była ubrana tak... Boże, jak ona była ubrana! Zwariowałem, szalałem, skomlałem w środku, mocno ściskając czapkę w rękach. Nieskupiony trzęsłem nogami pod stołem, starając się choć trochę skoncentrować na nich niż Alannie, która tak seksownie i pociągająco stała przede mną. Jeszcze co jakiś czas na mnie patrzyła, uśmiechając się delikatnie.
Zaczesała warkocz do tyłu.
O mój boże.
— Od kiedy ty tu pracujesz? — zapytał.
— Od dzisiaj, ale robię to pierwszy i ostatni raz — zdenerwowana zacisnęła usta, choć próbowała tryskać entuzjazmem. — No, więc? Te naleśniki chcecie, tak?
— Tak, ale weź daj podwójną porcje w cenie jednej — zagadał, uśmiechając się.
— Jasne — prychnęła — A ty, jakieś specjalne życzenie, Sebastian? — doskonale usłyszałem, jak ostatnie zdanie podkreśliła znacznie głębiej niż rozmawiała przed chwilą z Adamem.
Tak. Poproszę ciebie w tym ubraniu do mojego łóżka.
Bym mógł ściągać powoli wszystko, co właśnie na sobie masz włożone.
— Umm, niespecjalnie — odpowiedziałem, spoglądając w jej oczy.
— Okej — odparła, odwracając się.
— Albo!
Złapałem jej ręki. Delikatnie, co poczuła, a ja doskonale na własnej skórze poczułem jej przebiegający po ciele dreszcz.
— Zaskocz mnie — poprosiłem, nonszalancko mrugając do niej.
— Jasne — uśmiechnęła się, odchodząc.
Obejrzałem się za nią, od początku do końca odprowadzając ją wzrokiem. Ta sukienka naprawdę była trochę za krótka – sięgała kilka centymetrów przed połową jej ud. Jaki mądry pracodawca daje się tak ubierać młodym dziewczynom, zwłaszcza że ona miała dopiero siedemnaście lat? Miała siedemnaście lat i tak zajebisty tyłek skryty pod materiałem tej pieprzonej sukienki, że doprowadzało mnie to do szału. I ta talia! Boże Święty, dlaczego ja musiałem się zawsze podniecać w nieodpowiednich momentach i miejscach? Odwróciłem głowę z powrotem do Adama, który obserwował mnie gniewnie i z wyrazem twarzy, mówiącym: to moja kuzynka, nie zapominaj się. To było tak zabawne, że zaśmiałem się, co jeszcze bardziej go rozdrażniło.
— Nie patrz się na nią — powiedział.
— Nie potrafię, kiedy jest tak ubrana — wzruszyłem ramionami.
— Tam też jest laska, patrz na tamtą — wskazał palcem za moimi plecami.
Odwróciłem się, prawie odskakując do tyłu. Jakaś gruba Berta obsługiwała staruszka, ścierając pot spod wąsa.
— Szykuj auto: będziemy po nią przyjeżdżać po pracy — poinformował.
— Z wielką przyjemnością — mruknąłem zadowolony, na co ponownie skarcił mnie morderczym i ostrzegawczym wzrokiem.
Z jakże wielką przyjemnością.
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top