Rozdział 54 część 1
cześć
przepraszam cię stary za wczoraj
trochę mnie poniosło, wiem
ale kurde
nie wytrzymuję już tego wszystkiego
mam dosyć takiego życia
ale wiesz co
to już dzisiaj
dzisiaj jest nasz dzień stary
nowy rok jest nasz
i nie mogę się już go doczekać
Z taką wiadomością obudziłem się dziś rano. Adam zaczął żyć przyszłym życiem, żył jutrem, wówczas mnie gnębiła przeszłość, gnębiła wczorajsza gorączka dnia. I choć mogłoby się wydawać, że moje problemy są łatwe do rozwiązania, tak ja nie umiałem sobie z nimi poradzić i coraz bardziej traciłem nadzieję na rok, który zdawał się być moim rokiem. Otwarłszy z rana oczy, przed mglistym obrazem przelatywały mi upokarzające wspomnienia wczorajszego wieczoru, ale dopiero gdy położyłem bose stopy na wykładzinie, te wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą; bolało mnie wszystko i każdy krok przypominał tylko o trwożącej beznadziejności, która zresztą towarzyszyła mi przez bardzo długi okres czasu.
Kompletnie nie byłem gotów na zbliżający się rok. Od wczorajszego wieczoru zdawało mi się, że doszło tyle zmartwień, że ich liczba stała się nieskończona. Kotłowałem w sobie mnóstwo pytań, nie umiejąc na żadne z nich znaleźć odpowiedzi. I nawet moja kosmiczna przyjaciółka, dziewczyna numer jeden, która dotychczas była ukojeniem moich nerwów, nie mogła niczemu zaradzić, bo również ona znalazła się w centrum obaw, które wyprowadzały mnie z równowagi. Całą noc prześladowała mnie jej twarz; jej piękna, przepiękna twarz o zimnej cerze, pustych baśniowych oczach i ciemnych orbitach wokół nich, które jakby pochłaniały otaczający nas mrok. Nie mogłem przestać o niej myśleć, ale myślenie te było dalekie od gorącej miłości, która połączyła nas w jedną całość – myślenie te skupiało się na jej pięknej, przepięknej twarzy upojonej narkotycznym odlotem. Czułem, jak traciłem kontrolę, jak świat wypadał mi z rąk. Musiałem się ocknąć z tej fantazji, ale nie mogłem; gdzie nie spojrzałem i gdzie nie byłem, tam wyobrażeniami błądziłem wokół nas, leżących w namiętnym uścisku na polu maków i szepczący do ucha czułości. O Boże, przecież muszę ją od tego piekła chronić!
W dodatku nieprzyjemne poczucie osaczenia z każdej strony nie dawało mi spokoju. Czułem na sobie te uważne spojrzenie cholernego wartownika ze strzeblą, którego imię całą noc głośno wybrzmiewało nad moją głową: Pan Clooney. Tata Alanny musiał na pewno coś wywęszyć. Był zawodowym gliniarzem, a my zwykłymi smarkaczami mającymi jeszcze mleko pod nosem. Nie wierzyłem, że się nie zorientował, toteż jeszcze bardziej czułem strach z powodu jego opanowania w tamtejszej sytuacji. Wczorajszej nocy zaprzepaściłem wszystko, co zbudowałem w jego oczach i na samą myśl o następnym spotkaniu z nim twarzą w twarz, bałem się jak diabli.
I gdy tak krzątałem się po pokoju, słuchałem czarnego rapu na głośnikach oraz próbowałem ogarnąć bajzel w pokoju, jak gdybym to starał się ogarnąć życie na przyszły rok, moje myśli zakręciły się wokół dwóch rzeczy, które jako jedyne potrafiły utrzymać mój humor na minimalnym poziomie, zanim mógłbym kompletnie zatracić się w cierpieniu na dobre. Adam i Amanda byli ważną częścią mnie i gdy tak mocniej o nich myślałem, cieszyłem się ich szczęściem. Może było kilka spraw, których w chaosie tych zdarzeń nie rozumiałem, ale właściwie miałem je gdzieś, bo nareszcie czułem radość. Chciałem, tak bardzo chciałem usłyszeć od Adama te gorące szczegóły ich związku, te banalne problemy i głupie kłótnie występujące między nimi; po prostu usłyszeć ich historię, historię moich najlepszych przyjaciół, którzy od dawien dawna powinni być razem.
Tak, cholernie podnosiło mnie to na duchu. Następną rzeczą, która wznosiła mnie nad ziemię jakby skowronkami była Jade. Moja młodsza siostra, Jade, której opowiedziałem moje marzenia i która do później nocy siedziała ze mną w pokoju i słuchała najlepszych kawałków; która bujała się w ich rytm i prosiła o więcej; która z radością w oczach powiedziała szczerze, że świat musi o mnie usłyszeć. Tak, on musi o mnie usłyszeć. Tej nocy wydarzyło się wiele rzeczy, których nigdy wcześniej nie czułem. Po rozmowie z nią zapragnąłem wykrzyczeć moim rodzicom, że chciałbym zostać muzykiem, że tam jest moje miejsce i tam chcę się odnaleźć – zalała mnie tak potężna fala optymistycznego działania, wiary, cholera, nadziei, że gdy znowu o tym pomyślałem, rzuciłem robotę w pokoju, wyszedłem półnagi (tylko w białych nocnych szortach), zbiegłem ze schodów z prędkością światła i o mało nie rozwaliłem zębów, gdy zeskoczyłem z ostatniego schodka.
Kiedy zszedłem na dół, pewny siebie i zdeterminowany, uderzył we mnie intensywny zapach pierników i kompotu, a mama tuż przy ladzie przygotowywała kolejną porcję wypieków. Wszyscy z domowników znajdowali się na parterze w dobrym nastroju, którym towarzyszył Grinch w telewizji. Pan Winston śpiewał świąteczne piosenki, ale nikt nie interesował się jego występem, toteż postanowił bluźnić na każdego po kolei. I gdy tak patrzyłem na wszystkich, pragnąc dołączyć do rodzinnego ciepła i czerpać radość z każdej sekundy spędzonej z nimi, zamarłem. Przystanąłem bez ruchu, ciężko przełknąłem ślinę i zgarnąłem włosy z czoła, nie potrafiąc nawet wykrztusić słowa, których przed chwilą było tak mnóstwo. Odważyłem się jedynie wolnym i skrępowanym krokiem podejść do lodówki, otworzyć jej skrzydło i po raz kolejny przystanąć tak w grobowym milczeniu, nie wiedząc, co ze sobą robić.
— Gdzie mój sok? Mamo, widziałaś mój sok? — zapytałem nieśmiało, rzuciwszy niepewne spojrzenie w jej kierunku.
Jednakże ostatecznie to nie na mojej mamie zawiesiłem wzrok, a na siedzącym przy wyspie kuchennej ojcu. Tata obserwował mnie inaczej niż zwykle – obserwował z uwagą, wnikliwie, trochę nieufnie. Poczułem, jak mój żołądek zacisnął bolesną pętle, a ciało zalał zimny pot. Nie wiedziałem, dlaczego tak ostro zareagowałem, ale mając w pamięci naszą pogorszoną relację w ostatnich tygodniach, przeczuwałem, że coś wisi w powietrzu. Momentalnie miałem górę złych myśli.
— Tu masz, skarbie — powiedziała mama i zatrzymawszy się obok, sięgnęła po karton soku. Wręczyła mi do ręki chłodne opakowanie, nagle mówiąc: — Sebastian, schudłeś! — zauważyła. — Skarbie, coś się dzieję? Masz jakieś problemy?
— T-to ze stresu... — rzuciłem, powoli wycofując się do pokoju. — Stresowałem się zaliczeniami i tak jakoś... Ale wszystko jest dobrze. Jest dobrze, mamo, zaliczyłem semestr — dodałem.
Próbowałem grać najnormalniejszego, ale oczy mojego taty, te duże, pełne podejrzeń i wątpliwości oczy sprawiały, że traciłem rozum. W ciągu krótkiej chwili spociłem się, jakbym przebiegł maraton, byłem blady jak kość słoniowa i o mało nie wyzionąłem ducha, starając się z całych sił udawać, że wszystko jest w porządku. Czułem, że nie jest.
— No i super, jesteśmy z tatą z ciebie dumni! — powiedziała, kipiąc radością. Zmusiłem się do uśmiechu, wyrównując kontakt wzrokowy z ojcem, który jakby również zdawał się unieść kąciki ust od niechcenia. Mama wróciła do pierniczków, zagadując: — A dzisiaj się gdzieś wybierasz z przyjaciółmi? W końcu mamy nowy rok. Który to już, co? Och, nawet sama nie wiem; zatrzymałam się w dwa tysiące dziewiętnastym.
— T-tak, gdzieś tam idziemy...
— Tylko bądź ostrożny! I nie wpadnij w kłopoty, skarbie.
— D-dobrze, mamo... będę i nie wpadnę...
— Wyślij czasami smsa, żebym mogła być spokojna.
— D-dobrze, wyślę...
I tak zagadywała, a ja automatycznie odpowiadałem, jak gdybym przytakiwał sędziemu. Powoli miałem dość, słysząc tyle dźwięków naraz, których ani trochę nie ubywało. Jazgot telewizji w salonie, nieznośne krakanie pana Winstona, głos mojej mamy, który nie miał końca i Jade, chwaląca się swoją noworoczną imprezą z koleżankami w domu. Jednakże u szczytu tejże piramidy znajdował się mój tata, który wciąż nie odrywał ode mnie przenikliwego wzroku. Myślałem, że oszaleję, że do reszty zwariuję.
W końcu udało mi się powiedzieć coś, czego nawet sam nie zrozumiałem, i wyszedłem stamtąd szybciej niż przybyłem. Zamknąłem za sobą drzwi jakby na cztery spusty, zaczerpując potężnej dawki tlenu. Stałem tak przy drzwiach długi czas, myśląc ciągle o tacie; o tym, o czym on myślał patrząc na mnie. Czy ma to związek z sytuacjami, które miały miejsce w ostatnich tygodniach? Czy może coś gorszego – czy rozmawiał z tatą Alanny? O Boże, ta myśl momentalnie skręciła mi wszystkie wnętrzności. Przestraszony, podbiegłem do telefonu i chwyciłem urządzenie, od razu wydzwaniając do dziewczyny.
— Halo? — po drugiej stronie słuchawki odezwał się spokojny głos Alanny.
— Rozmawiałaś dziś z tatą? — rzuciłem, poddenerwowany. Oddychałem ciężko, nie potrafiąc zapanować nad wybuchem emocji. Al próbowała coś powiedzieć, ale ze stresu, który zżerał mnie od środka, nie dałem jej dojść do słowa: — Mówił coś? Wypytywał o wczoraj? Myślisz, że ogarnął? Ty, a rozmawiał z moim ojcem? Wiesz może, czy rozmawiali? — gadałem jak najęty.
W pewnym momencie przerwała mi, mówiąc, żebym wyluzował. I gdy się nad tym zastanowić, to Alanna miała rację. Usiadłem na łóżku, popatrzyłem na własne bose stopy i wziąwszy głęboki oddech, odetchnąłem z ulgą. Kiedyś potrafiłem wrzucić na luz nawet w najgorszych sytuacjach, a dziś boję się krzywego spojrzenia; kiedy tak zbłądziłem? Alanna uspokoiła mnie zwykłym zdaniem:
— Było-minęło; nikt nic nie mówi, to nie drąż.
I tak postanowiłem nie drążyć tematu, chociaż wciąż miałem się na baczności. Porozmawialiśmy jeszcze trochę o wczorajszym wieczorze; o tym, że czas z tym skończyć i zacząć nowy rok od początku. Kiedy mówiła, że ,,nowy rok jest mój'', czułem, jak doskwierało mi w samym centrum duszy coś bardzo nieprzyjemnego, coś uciążliwego, jak gdybym to obawiał się czyhających nieprzewidywalności w nowym roku. To było dziwne, ale postanowiłem o tym nie wspominać, co by niepotrzebnie ją zamartwiać.
— Kocham cię — powiedziała czule. — Pamiętaj, że będę cię wspierać we wszystkim.
— Ja ciebie też — odpowiedziałem.
Na koniec poprosiła mnie, żebym dziś nie przesadził. Wcale się nie dziwiłem, że o to prosiła, bo kiedy to powiedziała, poczułem wielkie wahanie wobec dzisiejszego wieczoru. Nawet niczego jej nie obiecałem, bo bałem się własnej nieobliczalności; nie ufałem sobie. Odpowiedziałem jej krótkie i wątpliwe ,,dobrze'', po czym zakończyliśmy połączenie. Wielkimi krokami zbliżał się mój (niby) upragniony nowy rok, w którym absolutnie wszystko miałem zmienić. Stresowałem się tych zmian, w których zdecydowanie nie umiałem się odnaleźć. Chcąc przestać o tym myśleć, z powrotem wróciłem do porządków w pokoju. Nie minęło wiele czasu, gdy bez pukania Jade otworzyła drzwi i wychyliła nieśmiało głowę.
— Mogę? — zapytała.
— Mhm — mruknąłem cicho, przelotnie obejrzawszy się za nią.
Weszła środka, od razu zagadując:
— Słyszałam, że idziesz dzisiaj na jakąś imprezkę, tak? Do mnie przyjdą koleżanki — pochwaliła się, zasiadając na moim łóżku. Powierciła się chwilę, po czym wstała i posnuła się po pokoju. — A jak się ubierasz?
— Nie wie-
— M-mogę ci pomóc, mogę?! — rzuciła ochoczo, stojąc już w gotowości przy garderobianej szafie. Spojrzałem na moją młodszą siostrę, nie mając serca jej odmówić.
— Okej — odparłem z lekkim uśmiechem.
Jak mój pokój był jednym wielkim syfem, tak po jej robocie okazał się on wyjść z rynny pod rynsztok – było jeszcze gorzej. Gdzie nie stanąłem, tam ubrania plątały się między moimi stopami, a wśród nich zadowolona Jade. Zasypywała mnie co rusz nową odzieżą i oceniała jak profesjonalista, jak pieprzona Miranda Priestly. Była krytyczna i ostra, i co chwilę wyśmiewała moje ubrania:
— O fuj, jak możesz to nosić?! Koleś, ty zdecydowanie potrzebujesz ratunku.
W głowie od razu pojawiła się moja Alanna, moja dziewczyna numer jeden i kosmiczna przyjaciółka, dla której byłem najlepszy i najprzystojniejszy. Nie zwracała uwagi na to, jak wyglądałem.
W końcu mnie ubrała i kiedy spojrzałem na siebie w lustrze, moje myśli zostały wyprzedzone przez jej słowa:
— Masz wyglądać bosko, Sebastian — mówiła władczym głosem. Kiedy tak wyniośle przemawiała, dodawała mi odwagi, pewności siebie i otuchy, której dzisiejszego dnia potrzebowałem bardziej niż powietrza, bardziej niż czegokolwiek, o Boże. Patrzyłem na własne odbicie i czułem, jak rosłem w oczach nie tylko swoich, ale i otoczenia. — Masz być największą gwiazdą na niebie, największą gwiazdą rocka, cholera, Sebastian, masz być największą gwiazdą wśród tych głupich nastolatków! Wejdziesz tam, a przyćmisz wszystkie laski. Każdy oszaleje na twoim punkcie, nawet chłopcy. Jesteś Sebastian Olivers, pamiętaj, a nie jakiś tam lamus z czwartej b! Chcesz być wielki, to musisz to pokazać; chcesz, żeby świat o tobie usłyszał, to musisz działać! Nie zapomnij, kim jesteś!
~*~
Tuż przed wielką noworoczną imprezą u Bena, u którego miało zejść się pół szkoły i dzielnicy, razem z przyjaciółmi rozpoczęliśmy naszą skromną zabawę w miejskim autobusie. Piliśmy zimną wódkę z gwintu, popijaliśmy colą i paliliśmy fajki obok uchylonego lufciku. Alanna siedziała na moich kolanach, zaciągała się papierosowym dymem po studencku i śmiała się najgłośniej z dziewcząt, gdy Lloyd albo reszta chłopaków odwalali głupoty. Miałem świetny humor i nawet w obliczu wcześniejszych sytuacji i nadchodzącej przyszłości, czułem się świetnie.
Kiedy zobaczyłem dziś pierwszy raz Adama i Amandę, miałem wrażenie, że moich najlepszych przyjaciół widzę od niepamiętnie długich lat, jakby dzieliła nas obca galaktyka i odmienna czasoprzestrzeń. Ponadto twarze ich wydawały się bardziej promieniujące, bardziej niż świeży makijaż Jennifer, który powalał na kolana nawet najpiękniejszą modelkę świata. Przywitałem się z Lutcherem soczystą piątką, przez chwilę nie potrafiąc wykrztusić z siebie ani słowa, wówczas on zdążył mnie zapytać dwa razy, czy wszystko ze mną w porządku. Tymczasem ja byłem podekscytowany i szczęśliwy ich związkiem, i po prostu ciężko ukryłem te radosne emocje.
— Stary, to już dzisiaj — odpowiedziałem, próbując wyjść z sytuacji. — Dzisiaj jest nasz dzień.
I cieszyliśmy się jak banda dzieciaków, podnieceni na myśl o nowym roku. Tańczyliśmy bez tchu w pustym autobusie, pijacko śpiewaliśmy stare kawałki rocka, życzyliśmy sobie wszystko co najlepsze oraz rozmarzaliśmy się o bogatej przyszłości, w której byliśmy niepokonani, o tak, nieustraszeni. Cholera, byłem szczęśliwy, cieszyłem się jak nigdy. Tylko nie wiedziałem, czy było to spowodowane ciepłymi słowami Jade, czy alkoholem.
W pewnym momencie Lloyd zawiesił się na drążku, wyłamując kawałek metalu z mocowania. Autobusiarz tak się wkurzył, że tuż przed ostatnim przystankiem wykopał nas za drzwi, wściekle wyzywając od niewychowanych gówniarzy, a Cartera od czarnucha. Śmialiśmy się, mając to kompletnie gdzieś. Wolnym krokiem przeszliśmy się trzy przecznice, już w połowie słysząc głośną muzykę wybrzmiewającą w sąsiedztwie. Nieopodal nas kierowały się do Bena następne grupy pijanych nastolatków, ale to my byliśmy tą najlepszą, najbardziej czaderską i bombową grupą cholernych nastolatków na świecie. Te pozery nie dorastały nam do pięt, słowo. Im wydawaliśmy się głośniejsi, tym bardziej przyciągaliśmy uwagę i pokazywaliśmy, że to my tu rządzimy. Czuliśmy na językach rywalizację, toteż odwalaliśmy tak duże głupoty, jakoby można było pomyśleć, że jesteśmy najbardziej wyczekującą ekipą gości u Bena.
I tak weszliśmy do wielkiego domu drżącego muzyką na ful, opływającego podnieconymi nastolatkami, którym tylko szambo w głowie oraz rock'n'roll tuż pod nosem. Seks, narkotyki i alkohol unosił się w wilgotnym powietrzu, którego gorzki posmak osiadał na ustach każdego tu z obecnych ludzi zaraz po przekroczeniu bram. Spragnione dotyku ciała ocierały się o siebie, uwieszały albo wciągały w swoje żądne przygód ramiona i ten, kto nie miał rozwagi, wpadał w wir niespodzianek godnych pożałowań. Na wejściu przywitała nas masa znanych twarzy, ale jeszcze bardziej zaskoczyły nas te mniej, które tak uroczyście powitały nasze przybycie, jak gdybyśmy naprawdę byli gwiazdami, pieprzonymi gwiazdami na niebie. Spotkaliśmy grupę naszych starych przyjaciół, mnóstwo osób ze szkoły, a nawet część lamusów z urodzin Adama. To był prawdziwy, kurwa, dziki zachód, którego szczerze zacząłem się obawiać.
— Ethan jest — oznajmił mi Adam, szturchając ramieniem. — Razem ze swoją bandą.
Skinął w stronę zatłoczonego korytarza, gdzie śmignęła postać Gilberta razem z kumplami.
— Zapowiada się ciekawie — uśmiechnąłem się. — Ale nie przyszedłem tu wszczynać bójek. Zresztą jestem otwarty na nowe zmiany; mógłbym z nim nawet przybić piątkę, obojętne mi to — wzruszyłem ramionami. Kiedy to powiedziałem, Adam oniemiał.
— Stary, ty tak na serio? Nie poznaję cię — zdziwił się, obserwując mnie.
Tymczasem w myślach błagałem samego siebie, abym niczego nie odwalił. Nawet próbowałem to sobie obiecać, ale nie potrafiłem, mając świadomość, że to przeklęte miejsce tylko czyhało na moje grzeszne potknięcia. Mimo wszystko miałem świetny humor i spojrzawszy na szczęśliwą Alanne, poprawiał się on tysiąckrotnie. Trzymałem ukochaną dziewczynę blisko siebie, nie odstępując od niej ani kroku. Przeszedłszy przez gęste korytarze i otwarte pomieszczenia, myślami wracałem do wspomnień z naszego pierwszego spotkania; i nawet szepnąłem Alannie, że to tu nadepnęła mi na stopę. Zaśmiała się, całując mnie namiętnie w usta.
Kiedy weszliśmy do kuchni na drinka, poczułem kolejną falę słodko-gorzkiej nostalgii. Uderzyła jeszcze, jeszcze mocniej, gdy spojrzałem w stronę wyspy. To tu po raz pierwszy nasze języki spotkały zrozumienie, a wzrok bliskość, o jakiej marzyliśmy odnaleźć w miłości. To właśnie tu nasze dusze pojednały się w całość, wiążąc się już na zawsze, na wieki. Cholerny zwykły przypadek. Alanna przemawiała do mnie jak anioł, patrzyła jak na złoto. Dzięki niej wyrwałem się z cienia i odnalazłem słońce. Była moim najdroższym światełkiem w tunelu. Kiedy usiedliśmy na tych samych krzesłach, przytuliłem się do mojej dziewczyny numer jeden, przytuliłem i szeptałem, jak bardzo ją kocham, o Boże, jak bardzo zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia.
Lloyd z Elliotem wykombinowali osiem kieliszków, po czym uroczyście wypełnili po brzegi schłodzonym absolwentem każde naczynie. Stuknęliśmy się w radości i napiwszy się ostrej cieczy, skrzywiliśmy twarze jak dzieciaki, które spróbowały pierwszego alkoholu. Poleciała tak następna i następna kolejka, którą później przestałem już liczyć. W pewnym momencie kieliszki zniknęły, a zamiast nich Andy, siedząca z palącą papierosa Alanną na stole, polewała nam tequili z gwintu. Urobiliśmy się na całego, ale wciąż jeszcze kontaktowaliśmy.
— Sebastian! — usłyszeliśmy. Wszyscy zwróciliśmy głowy w kierunku głosu i po zobaczeniu jego właściciela, jako jedyny zapadłem się pod ziemię. Britney stała w progu drzwi i wymachiwała ręką na przywitanie, szeroko szczerząc białe zęby. — Cześć wam, jak się macie?! O-EM-DŻI, ale wy wszyscy wyglądacie ekstra! Normalnie jak gwiazdy, mówię wam! O rany, Aly, ale masz świetną spódnicę!
— Kochana, gdzie masz swoje kumpele? — zapytała jędzowato Jennifer, paląc cienkiego papierosa.
— Przyszłam z kuzynkami. O, tam są! Hej, Nellie, Olivia! Tu jestem! — pomachała gdzieś w tłum.— Ale niezła imprezka, co? Pierwszy raz na takiej jestem! — zachwycała się.
— Baw się dobrze, szalony kociaku — powiedziała Alanna.
— Dzięki, wy też! Idziecie tańczyć? O Boże, ale mam ochotę tańczyć, cześć! — Britney pożegnała się z nami kolejnym machnięciem ręki, po czym jak błyskawica zniknęła za tłumem nastolatków. Gdzieś w tle słyszeliśmy, jak śpiewała razem z Christiną, dirty.
Wybuchliśmy śmiechem, choć ja szczerze zacząłem obawiać się stukniętej, na dodatek pijanej blondyneczki, której duże oczy niemal śliniły się na mój widok. Dziewczyny nie powściągnęły się od soczystego obrobienia jej dupy; obgadały ją wszerz i wzdłuż, dziwiąc się, że ona wciąż do mnie podbija mimo świadomości o Alannie. Jennifer nawet zaproponowała, żeby Alanna w końcu wyrwała jej kudły z głowy, tymczasem odpowiedziała tylko:
— A nie wydaje się wam ona urocza? — wzruszyła ramionami.
Wyśmiały ją.
W końcu dziewczyny zapragnęły przejąć parkiet, a my z chłopakami zdecydowaliśmy pójść zapalić magiczną fajkę pokoju. Spojrzałem na Alanne ostatni raz, kiedy nagrzana wpadła w szalony splendor rozmajaczonych nastolatków. W tym zgiełku wyglądała jak bajka, jak fantazja wszystkich dojrzewających chłopców; długie, falowane włosy plączące się między uniesionymi rękoma, melodyjnie kołyszące biodra, poetyczna blada twarz, przymknięte powieki, o Boże, wyglądała jak impresja ówczesnej chwili, jak sztuka. Patrzyłem na nią zahipnotyzowany, gdy nagle ostre szarpnięcie za ramię wyrwało mnie z transu. To był Adam, który zawołał, czy idę. Poszedłem, ciskając się w korytarzu między spocone i podniecone ciała ludzi, których wzrok padał wprost na mnie; o tak, to było to, o czym mówiła Jade. Byłem pieprzoną gwiazdą, byłem najlepszy, byłem, kurwa, dionizyjskim Bogiem. Czułem na skórze ich pożądanie, ich pobudzenie, o rety, wszystko. Witałem się ze wszystkimi, którzy wówczas witali mnie i nawet dołączałem do wspólnych zdjęć albo małej rozmowy. Adam, który towarzyszył mi przez całą tę drogę, wydawał się być pod większym wrażeniem niż oni. To było szalone.
— Stary, co to było? — rzucił z uśmiechem, kiedy wyszliśmy na świeże powietrze. Mroźny wiatr buchnął w nasze rozgrzane ciała, ścinając jakby ostrym narzędziem; zadrżeliśmy, czując, jak włosy stają dęba. — Czuję się jak w jakimś filmie!
— To nowy rok, Adam, to nasz nowy rok! — odpowiedziałem mu, szczęśliwy.
Kiedy stanęliśmy w miejscu, w którym pół roku temu znajdowałem się o podobnej godzinie, zalała mnie kolejna fala słodko-gorzkiej nostalgii. W głębi serca przeżywałem takie rozemocjonowanie, którego ludzkimi słowami nie mogłem opisać. Czułem tęsknotę za chwilami, których niemożliwe przeżyć po raz kolejny, oraz próbowałem udawać, że radziłem sobie z beznadziejnym życiem, którego czas uciekał mi między palcami; wracałem do momentów z przeszłości, próbując je przeżyć ponownie. I kiedy właśnie tak stałem, omal się nie rozpłakałem.
Razem z chłopakami skręciliśmy po dwóch jointach i puściwszy je w obieg, puściliśmy wodzy fantazji, o jakiej nie śnił żaden człowiek. Jak dzieci wymienialiśmy się planami na przyszłość; dzieliliśmy się strachem, ekscytacją i zdeterminowaniem w dążeniu do celu, dzieliliśmy się emocjami. Staliśmy w takim kręgu i popalając zioło, odnajdywaliśmy zrozumienie oraz aprobatę wśród dziecinnych głupot, które wygadywaliśmy. Co zaskakujące, to żaden z nas nie śmiał wspomnieć o wczorajszym przykrym wieczorze. Rozmawialiśmy o niemożliwym, o głupotach niemieszczących się w ludzkim umyśle, ale odwagi wrócić do wczorajszej sytuacji nie miał nikt. I szczerze, to nawet sam nie chciałem poruszać tematu, ponadto gdy wyobrażałem sobie rozmowę z Adamem o jego matce dziwce-ćpunce, czułem się nieswojo.
Tymczasem wzrok każdej nastolatki uwieszał się na nas, jak gdybyśmy to byli pieprzonymi bogami seksu. Dziewczyny rzucały w naszym kierunku spojrzenia jak wędkę, próbując urobić któregokolwiek z nas wokół własnego palca. Były tak napalone, o rany. Niemal traciły przytomność. Mimo to, my jedynie wymienialiśmy między sobą zadziorne uśmiechy, brutalnie zakańczając tym ich starania. Byliśmy zwykłymi gnojami z naiwnymi marzeniami i zabawą w głowie, wówczas w ich oczach rośliśmy do bohaterów z filmu. Ponętność tych dziewcząt przypomniała mi o gwieździe, która lśniła najmocniej na niebie. Zapragnąłem znaleźć się obok Alanny, tak bardzo. Kiedy spaliliśmy jointy, czułem wszechogarniającą mnie nietrzeźwość tak mocną jak tona; ledwo dźwigałem ten stan, ale wciąż z uśmiechem na twarzy stałem o własnych siłach. Na dodatek zaczynałem odczuwać, jak doskwierała mi wczorajsza gorączka dnia.
Wróciliśmy z powrotem do środka rozbujanej hacjendy. Powoli mój obraz stawał się niewyraźny, a dźwięk zmącony. Ktoś coś do mnie mówił, ale ja wpuszczałem tylko cząstkowe zdania. Wzdłuż długiego korytarza zapełnionego po brzegi nastolatkami szedłem tuż za Adamem, nagle po przeciwnej stronie wpadając na towarzystwo Ethana. Oboje się zatrzymaliśmy, zatrzymaliśmy we własnym świecie i czasie, którego nikt nie był w stanie zrozumieć. Odwieczna rywalizacja, cholerna niechęć. Popatrzeliśmy sobie prosto w oczy, wymieniając spojrzenia, których znaczenie nawet nie miało sensu, nawet nie było w tym głębi. Po prostu zwykłe spojrzenie dwóch gości ze wspólną przeszłością, ot, nic niezwykłego. Jednakże dla Adama to było jak płachta na byka.
— Jakiś problem? Masz jakiś problem? — zapytał bojowo, kiedy tylko zorientował się w sytuacji. Stanął naprzeciw Ethana, osłaniając mnie ramieniem. Mimowolnie chwyciłem go za rękę, powstrzymując od nieprzemyślanych głupot. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, odwracając wzrok na kędzierzawego.
— Nie ma żadnego problemu — odpowiedział spokojnie. — Mamy nowy rok, kto szuka problemu? — dodał z nutą zadziorności, po czym, spojrzawszy ostatni raz w moje oczy, odszedł z kumplami w przeciwną stronę.
Adam miał całe napięte ciało, a ręce gotowe do ataku i zaciśnięte tak mocno, aż posiniały. Odprowadził Ethana uważnym i wściekłym jak ostrze wzrokiem, i kiedy chłopak zniknął w tłumie, wziął mnie za ramię i trzymając blisko siebie, poprowadził do baru. Byliśmy we dwójkę, gubiąc resztę przyjaciół gdzieś w roztańczonym gwarze nastolatków. Nawet nie wiedziałem, o czym myśleć, bo myśli te były jednym wielkim mętlikiem, ale wiedziałem tylko, że:
— Chcę do Alanny — odezwałem się pijacko. Siedziałem na krześle tuż obok Adama, który polewał nam wódki do kieliszków. — Gdzie my jesteśmy, co my robimy? Dlaczego nie idziemy tańczyć? — zapytałem, przesuwając palcem po szklanym naczyniu ze schłodzoną cieczą w środku. — Chcę do Alanny.
— Ale mnie wkurwił — powiedział wściekle, za jednym machem łykając wódki. — No, ale mnie wkurwił, frajer! — nie mógł się opanować.
— Stary, przecież on nic nie zrobił — odparłem, popijając kieliszek. Tak wykręciło mi gębę, iż myślałem, że coś przypaliło mi skórę. — Kurwa, co to jest? — zmarszczyłem się.
— Jak nic nie zrobił? Nie widzisz, jak prowokuje? — nie dowierzał mojemu podejściu. — Ja rozumiem, że nowy rok i jakieś tam pieprzenie o zmianach, ale... ale... to przecież jest Ethan! — upił kolejnego łyka. — Chyba nie masz zamiaru szukać w nim kumpla, co? — dodał, rzucając w moim kierunku podejrzliwe spojrzenie.
W tym tkwiło sedno sprawy. Zanim mogłem odpowiedzieć zazdrosnemu Adamowi, niespodziewanie podeszli do nas starzy znajomi. Eddie z dziewczyną, Sophie, jej dwie koleżanki, Phillip oraz James. Ten James, którego obecność mnie bardzo skrępowała. Popatrzeliśmy na siebie i wymieniliśmy między sobą uśmiechy, tymczasem mnie zalała fala wspomnień sprzed kilku tygodni, gdy z tym uśmiechem rozmawiał z Alanną. Lubiłem Jamesa, ale mnie szczerze wkurzał. Był umięśniony, przystojny, pewny siebie i przebojowy, i wydawał się mieć wszystko, co posiadać chcieli mężczyźni. Kiedy patrzyłem na niego, zazdrościłem mu. Z tej zazdrości czułem do siebie obrzydzenie, pogardę i wstyd, i miałem ochotę zapaść się pod ziemię, schować przed światem, uciec na jego koniec albo dalej.
Pod warstwą uśmiechu ukryłem głęboki smutek. Dobiła mnie jego obecność, jego towarzystwo. Napiliśmy się wspólnie alkoholu i trochę popierdoliliśmy o głupotach, ale – prawdę mówiąc – miałem gdzieś, o czym oni wszyscy pieprzyli. Koleżanka Sophie próbowała mnie zagadać, komplementując ubiór i proponując wspólnego drinka, ale ją też miałem gdzieś. Po raz kolejny błagałem samego siebie, abym niczego dziś nie odwalił. Buzowałem na samą myśl, że mogliby rozmawiać, ale wiedziałem, że przecież nie było w tym nic strasznego. Mimo to, nie mogłem tego znieść. Nie mogłem, bo był w każdym aspekcie lepszy ode mnie. Nawet kiedy pił, wydawał się być lepszy. Na pewno jego żarty też były lepsze, a Alanna bardzo lubiła żartować.
W końcu odeszli, ale jego odejście nie ostudziło moich emocji, bo wciąż gdzieś tu był. Adam, siedzący naprzeciwko, spojrzał na mnie i bez pytania zrozumiał, że coś było na rzeczy. Kiedy wziąłem schłodzoną butelkę wódki i upiłem z gwintu kilka łyków, Lutcher zrozumiał jeszcze bardziej powagę sytuacji.
— Wszystko w porządku? — zapytał spokojnie.
— W jak najlepszym porządku — odpowiedziałem ponuro.
Musiałem znaleźć Alanne, musiałem ją mieć przy sobie. Wstałem chwiejnym krokiem i tym chwiejnym krokiem przedarłem się przez tłum rozgrzanych nastolatków, uderzając prosto w samo centrum imprezy. Adam podążał za mną jak cień, ale tego cienia też potrzebowałem bardziej niż tlenu. Głośna muzyka dudniła pod grubą warstwą mojej skóry; drżało absolutnie wszystko, nawet serce, które prawie wyskoczyło z piersi. Jasne i kolorowe reflektory odbierały przejrzystość obrazu, który zdawał się zresztą zatrzymać na jednej istocie – na Alannie, która w ognisku rozmajaczonych nastolatków tańczyła niczym grzeszna kusicielka, cholerna kusicielka Ewa z jabłkiem. Podszedłem do mojej kosmicznej przyjaciółki wolnym, zahipnotyzowanym krokiem i objąłem. Czule, namiętnie, z oddaniem, porywając ją w swoje ramiona i bezgraniczną miłość.
Odwróciła się, z uśmiechem wyrównując kontakt wzrokowy. Popatrzeliśmy na siebie, po czym zamknięci we własnym świecie z dala od wszystkich, pocałowaliśmy z pasją, z pożądaniem, o Boże, połączyliśmy dusze w jedną całość i harmonię. Tuż obok nas tańczyli przyjaciele, kompletnie zatraceni w euforii, jednakże z pewnym wyjątkiem. Tym wyjątkiem byli Adam i Amanda, którzy wspólnie się wygłupiali, wprawiając ciała w zabawne ruchy. Przeczuwałem, że te wygłupy tylko błagały o zrzucenie ciężkich kajdan, by w końcu otwarcie poddać się ich skrytej namiętności. Oglądałem to ze współczuciem, w pewnym momencie nie wytrzymując. Wyszeptałem do Alanny, żeby chwilę poczekała, po czym zwinnym ruchem zamieniłem się miejscem z Andy.
— Stary, co ty robisz?! — zawołałem do Adama, zagadując. Kędzierzawy tańczył, pijany i spocony, i totalnie niewzruszony zmianą. — To twoja okazja, bierz się za nią!
Adam spojrzał na mnie, jak gdyby zapaliła mu się lampka nad głową. Tylko nie wiedziałem, jakiego koloru.
— Przecież ktoś ci ją zwinie sprzed nosa! — ciągnąłem dalej. Starałem się go wesprzeć, aby czuł się przy mnie z Andy tak swobodnie jak powinien był. Próbowałem go nawet zachęcić, żeby zadziałał i w ogóle. Alanna tańczyła z Morgan tuż obok, co chwilę rzucając w naszym kierunku ciekawskie spojrzenie. — Stary, to nasz nowy rok! Musisz w końcu jej powiedzieć, że coś do niej czujesz! — zawołałem.
— Stary, ja... ja muszę ci coś powiedzieć — zaczął.
Zbliżyłem się do Adama, mając wrażenie, że to ten moment na szczerą prawdę.
— No? Co jest?
Mijały sekundy za sekundami, w moim odczuciu dłużące się jak wieczność. Muzyka drżała na ful, nastolatki dokoła unosiły się w szalonym roztańczeniu, tymczasem my staliśmy jak te kołki, szepcząc do ucha tak potężne słowa, jak gdyby to od nich zależało nasze życie. Miałem tak ogromną nadzieję, że to ten moment, ale się myliłem. Adam stchórzył po raz kolejny, a mnie zrobiło się tylko, tylko przykro.
— Ja... ja muszę ci, kurwa, podziękować! — powiedział z radością. Zmusiłem się do uśmiechu, zdecydowanie nie tego oczekując. On miał opowiedzieć o wszystkim, co łączyło go z Andy; opowiedzieć o tych zasranych kłótniach w związku, różnicach między nimi, słodko-pierdzących chwilach, o wszystkim, rany. — Dzięki, że mnie tak wspierasz, wiesz? Ze wszystkim, stary, ze wszystkim. Zawsze jako jedyny mnie wspierałeś i we mnie wierzyłeś — oznajmił, uwieszając się ramieniem na mojej szyi. — Zawsze dodajesz mi odwagi, jeśli chodzi o Amandę. I wiesz co? Jeśli jej dzisiaj nie pocałuję, to przysięgam, że nie nazywam się Adam Lutcher!
Ale mimo wszystko uśmiechnąłem się i ucieszyłem, doceniając to, co powiedział.
— Jest twoja, przysięgam — dopingowałem mu.
Było mi przykro, że to tak musiało wyglądać. Było mi przykro, że ten ostatni dzień roku musieliśmy celebrować w takiej tajemnicy, w takim ukryciu. Z całych sił powstrzymywałem usta, aby nie puściły pary o ich związku; o tym, że wiedziałem. Adam nie miał zielonego pojęcia, że wiem, i nawijał mi tandetny makaron na uszy, myśląc, że go łyknę. Wcale mu się nie dziwiłem. Nie byłem zły, ale trochę zawiedziony. Jednakże szanowałem jego decyzję i wolałem czekać, cierpliwie czekać na ten złoty wystrzał, o tak, to będzie niesamowite. Teraz, mając świadomość o ich związku, musiałem szczególnie zadbać o tę relację – żeby nikt i nic nie wzburzyło tego skarbu.
— Nigdy nie miałem lepszego przyjaciela niż ciebie — powiedział niespodziewanie, uwieszony na mojej szyi. — Stary, ty całe życie byłeś moim bratem i nim będziesz aż do jego końca. Cieszę się, że te narkotyki nas nie rozdzieliły, że nie spotkało nas to, co poprzednio — mówił. — Wiesz, ta sytuacja z moją matką... ona... Co ja pieprzę, to nie jest i nigdy nie była moja matka. Mamę mam jedną i nazywa się Courtney — wspomniał. Słuchałem mojego najlepszego przyjaciela uważnie, wiedząc, że to, co właśnie opowiadał, było dla niego bardzo, bardzo ważne. — Kurde, sorry, nie chcę o tym rozmawiać i postanowiłem też nie mówić ojcu. Może kiedyś, kiedy to zaakceptuję. Teraz nie jestem w stanie tego zaakceptować. Chcę o tym zapomnieć.
— Jasne, rozumiem cię — skinąłem głową.
— Zapomnij o tym, okej? Nie powiesz nikomu? — zapytał, chwiejąc się w moich ramionach.
— Stary, czy kiedykolwiek powiedziałem twoją tajemnicę? Masz moje słowo — odpowiedziałem od razu, lekko zaskoczony jego podejrzliwością.
I ucieszył się, tak cholernie się ucieszył, poklepując mnie po klatce piersiowej, plecach, aż w końcu ucałował bratersko po policzkach. Dostrzegając ten jego szczery i radosny uśmiech, momentalnie poprawił mi się humor. Zaczęliśmy tańczyć, oddając się porywu dzikości oraz szaleństwu, który raz za razem uderzał nam do głów, jak gdybyśmy to pierwszy i ostatni raz mieli szansę przeżyć tę chwilę. Do naszych wariacji dołączyły Alanna i Andy, również wpadając w ramiona nieokiełznanej porywczości. Zaraz po nich z tłumu wysunęli się nasi przyjaciele, Lloyd, Elliot i dziewczyny, i też dołączyli do kręgu zabawy, która niemal przejęła cały parkiet.
Wszyscy dokoła patrzyli tylko na nas, dopingowali tylko nam, o rany, otoczyli nas z każdej strony i krzyczeli jak do gwiazd, gwiazd na niebie spełniających marzenia. Wśród towarzystwa znaleźli się pozerzy i lamusy z urodzin Adama, ale to byli tacy świetni pozerzy i lamusy, że niemal skradli nam show. Arnold, gruba Beth, Anna, Billy, gruby Joe zakręcili się tuż obok, a nawet Britany z kuzynkami. Tańczyliśmy wszyscy razem, szczęśliwi, uniesieni euforią. O Boże, to był prawdziwy kosmos. Muzyka grzmiała na całego, światła rzucały poświaty w naszym kierunku, a nastolatki krzyczały i prosiły o coś, o coś na pewno. W pewnym momencie Adam wziął mnie za ramię, poprowadził przez tłum rozgrzanych ludzi i postawił na okrągły stół, uciszając całą balangę do grobowego milczenia.
— Hej, słuchajcie!
Przeczuwałem, że zaraz palnie coś nieprzemyślanego, nieobliczalnego. Próbowałem zareagować, nieśmiało mamrocząc do niego niezrozumiałe słowa, ale uciszał mnie machnięciem ręki. Chciałem zejść ze stołu, a przede wszystkim zniknąć przed tym lasem głów, których ciekawskie ślepia skierowane były prosto na mnie jak na rzeźbę Michała Anioła. I ze wstydu chciałem zapaść się pod ziemię, tymczasem Adam miał zupełnie inne plany.
— Ej, ludzie, słuchajcie! To mój najlepszy przyjaciel, Sebastian! — powiedział wyniośle, z kolei tłumem wstrząsnął gorący aplauz. Do moich uszu dotarł podniecony jęk Britney. Wyszeptałem do Adama, że nie chcę, że chcę zejść, ale ten odpowiedział pośpiesznie, żebym mu zaufał, żebym tylko zobaczył, jak oni się cieszą. — Zamknijcie się, hej! Słuchajcie, Sebastian jest nie tylko moim najlepszym przyjacielem, ale też raperem! — oznajmił, pękając z dumy.
Myślałem, że go uduszę, że go zabiję. Wszystkich wzniosło zachwytem i okrzykami, a mnie prawie zebrało na potężnego pawia. Czułem się zawstydzony jak nigdy przedtem i z każdą sekundą nieśmiałość ta rosła tym bardziej, im dłużej czułem na sobie ciekawskie spojrzenia obecnych tu gości. Jednakże tylko jedno spojrzenie wśród tak wielu wwiercało we mnie dziurę, którą jednocześnie tylko ono mogło załatać – Alanna patrzyła na mnie, patrzyła i nie mogła dowierzyć. Uśmiechała się, z radością w baśniowych oczach obserwując mnie bezgranicznie.
— Kto chciałby się zmierzyć z moim przyjacielem?! — zawołał.
Cała sala hucznie zawrzała, jednak podjąć się rywalizacji nie miała odwagi żadna dusza. Adam niczym upierdliwy cygan na straganie zachęcał ludzi do podjęcia się fristajlu, a mnie w ten czas zagadała Alanna, będąca właśnie moją największą fanką:
— Nie wiedziałam, że rapujesz — powiedziała z zachwytem.
— Bo nie rapuję — odpowiedziałem, rozbawiony. — Przestałem pisać teksty kilka lat temu, teraz robię tylko muzykę.
— Pokażesz mi te teksty? — zapytała mile.
Spojrzeliśmy na siebie, tak głęboko, tak czule. Niespodziewanie salą owiało milczenie, gdy z tłumu wysunął się chętny skopać mi dupsko przeciwnik:
— Ja chcę się zmierzyć — odezwał się Ethan, stojąc u szczytu swej bandy.
Mimowolnie spiąłem ciało, czując, jak pod skórą zagotowała się krew i emocje, których niemożliwe opisać. Spojrzałem na Ethana, którego jasny wzrok wyrównał ze mną horyzonty. Miałem wrażenie, że to stracie było czymś więcej niż zwykłym fristajlem dwóch gości; to było jakby na śmierć i życie, dosłownie. Adama zgięło jeszcze bardziej niż mnie i przez chwilę zdawało się, że mu gniewnie odmówi, ale ostatecznie Gilbert wszedł na okrągły stół i zatrzymał się tuż obok; tak blisko, tak bliziutko, o Boże. Chytrze zadarł kąciki ust, frywolnie sięgając po mikrofon, wówczas do mojej ręki Lutcher nieudolnie wciskał jakieś badziewie. Złapałem urządzenie, momentalnie przestając czuć cokolwiek oprócz zaciętej rywalizacji.
— Orzeł czy reszka? — zapytał Adam, spojrzawszy w naszym kierunku z powagą. Uniósł monetę, czekając na jedno słowo.
— Orzeł — odpowiedziałem.
Podrzucił monetą, a chwilę potem (wieczną, pełną napięcia chwilę), złapał i powiedział:
— Reszka. Ethan zaczyna.
I zaczął, wbijając w oldschoolowy bit jak brzytwa. Tłum eskalował aż budynek zadrżał. Głośne dopingi nastolatków wcale nie były motywujące a upierdliwe, bo tu liczyły się tylko nasze słowa, nasz przekaz, który miał trafić prosto w samo centrum psychiki; dobić ją jeszcze bardziej – zniszczyć, o tak, zdecydowanie zniszczyć. Stałem bezruchu i dzierżąc mocno mikrofon w dłoni niczym miecz, słuchałem ostrych słów Ethana na swój temat, w którym nie szczędził wyzwisk i upokorzeń od żałosnego żartownisia, złamasa, nieudacznika i ćpuna; i ćpuna, i ćpuna, tego pierdolonego ćpuna. Co chwilę słyszeliśmy aprobatę ze strony gości, a to z kolei podsycało jakby językami płomieni ten ogień, który aż kipiał od Gilberta. Chłopak robił widowisko, którego kompletnie nikt się nie spodziewał i którego przede wszystkim ja się nie spodziewałem. Pierwszy raz miałem do czynienia z twarzą Ethana, która w ogóle go nie przypominała; nie była to frajerska i lamerska twarz cholernego futbolisty, z którym łączyła mnie sportowa przeszłość, oj nie, nie tym razem. Mojego odwiecznego wroga nie znałem od tej strony, która szczerze robiła na mnie ogromne wrażenie.
Kiedy skończył, tłum tak hucznie zaklaskał, że aż zadrżały wszystkim wnętrzności ciała. Przełknąłem ślinę, odnosząc wrażenie, że w płucach brakuje mi tlenu. Czułem na sobie podniecony wzrok każdego nastolatka; czułem ich wrzawę, ich szaleństwo bijące z opętanej twarzy skierowanej ku nam, o Boże, tak ciekawsko zapatrzonej w naszym kierunku. Oczekiwali mojego wejścia jak błysku meteorytu na niebie, tymczasem stałem, zalany falą nieprzyjemności i prawie mdlałem z uderzającego stresu. Popatrzyłem po ludziach, którzy pokładali we mnie wszelkie nadzieje, popatrzyłem po moich przyjaciołach, którzy wspierali jakby własne dziecko na występie i w końcu popatrzyłem na Alanne, a potem na Adama; najbliższe mojemu sercu osoby, które stały nieopodal i tak mocno wierzyły we mnie jak nikt inny.
Kiedy zbliżyłem mikrofon do ust, słowa następnie rzuciły na wiatr historię, która zapisała się w pamięci wszystkim tu obecnym nastolatkom.
Byłem jak gwiazda błyszcząca tam wysoko na niebie, nad naszymi głowami. Byłem jak niebezpieczny karabin, mordując Ethana tekstami jak tysiące pocisków. Tłum oszalał, wpadając w wir rozgorączkowania tuż przy okrągłym stole, na którym staliśmy z Gilbertem tylko we dwoje. Nie wiedziałem, w którym momencie nasz fristajl zamienił się we wspólną grę, w której złączeni ramionami jak najlepsi kumple śpiewaliśmy do mikrofonu. Nie było rywalizacji, nie było walki i nie było nienawiści – był tylko pokój, przyjaźń i zgoda, o jakiej nigdy wcześniej nie śniliśmy pomyśleć. Z Ethanem rozkręcaliśmy imprezę jak królowie tego gniazda, ciesząc się ze wszystkimi dokoła. O rany, kto by uwierzył? Ktokolwiek?
Tymczasem osobą, do której nie mogło to dojść; ten widok i sytuacja – był mój najlepszy przyjaciel, Adam. Adam stał bezruchu spośród roztańczonych nastolatków i patrzył w naszym kierunku z wyrazem twarzy, którego wspomnienie przed oczami mnie wciąż bolało. Był załamany i zdecydowanie czuł się zdradzony. W pewnej chwili nie wytrzymał i pękł, opuszczając uniesiony euforią gwar z rozmachem. Nerwowo przecisnął się przez tłum ludzi, w końcu znikając z pomieszczenia. Jak gdyby zniknął mój cień, ponieważ zjawiło się słońce.
Kiedy wybiegła za nim Amanda, a stojąca tuż obok Alanna popatrzyła na mnie smutnymi oczami, momentalnie się ocknąłem. Wrażenie, jakbym dostał ręką w twarz było jeszcze bardziej intensywne, gdy Alanna opuściła tłum i odeszła. Poczułem bolesne uczucie w piersi, tak bolesne, że aż odbierające mowę; na krótką chwilę zastygłem, oddając w ręce Ethana wszystko, co wspólnie stworzyliśmy. Myślałem, że właśnie cały świat runął mi przed oczami, słowo.
— Wielkie brawa dla Sebastiana i Ethana! — powiedział Ben do mikrofonu, po czym tłumem wstrząsnął gorący okrzyk i wiwat.
Zszedłem z okrągłego stołu, zlęknionym wzrokiem poszukując moich bliskich. Zniknęli, przepadli. W międzyczasie pogratulowali mi przyjaciele, Lloyd i Elliot oraz dziewczyny, Jenny i Bella, którzy byli pod ogromnym wrażeniem. Gdzieś w tle słyszałem, jak Britney rozpowiada wszystkim dokoła, że się przyjaźnimy i takie tam.
— Stary, ty i Ethan? No, kto by pomyślał! — zaśmiał się Carter, poklepując mnie po ramieniu. — Dałbym sobie rękę uciąć, że wy nigdy nie odnajdziecie wspólnego języka i popatrz, teraz nie miałbym, kurwa, ręki!
Odpowiadałem zdawkowe słowa, poszukując w tłumie tylko ich, tylko moich bliskich. I byłem coraz bardziej rozdrażniony oraz przestraszony, bo nawet ze świecą w dłoni nie mogłem ich znaleźć.
Niespodziewanie na moim ramieniu uwiesił się pijany i pobudzony Ethan.
— Koleś, co my odwaliliśmy! — krzyknął radośnie. — Ty i ja?! Człowieku, jeszcze wczoraj nie podałbym ci ręki, a teraz razem rozkręcamy tę bibę. Gdzieś ty się nauczył takiego tekstu? I te flow, stary! Chodź na drinka, bo nie uwierzę!
— J-ja... ale... Adam...
I tyle zdołałem powiedzieć, ponieważ w mgnieniu oka znalazłem się w szponach Gilberta. Pociągnął mnie w kierunku biesiady, gdzie siedział razem ze swoimi przyjaciółmi; kiedy Susan mnie zobaczyła, spiorunowała tak ostrym wzrokiem, że niemal przestraszyłem się do nich dołączyć. Obserwowała mnie od samego początku aż do końca jak żmija, popijając Sex on the beach z kostkami lodu i zieloną słomką. Wyglądała na gotową odeprzeć wszelki atak z mojej strony, ale ja nawet nie przyszedłem tu drzeć kotów; przyszedłem tu przypadkiem, wcale nie chcąc tu być. Ethan posadził nas na sofie i zabrawszy się za picie zimnej wódki, zaczął mówić, na długo się nie zamykając:
— Stary, ten cały klub i konkursy... To wszystko doprowadziło do tego, że bogu winne dzieciaki stały się wrogami — opowiadał pijacko nad moim uchem, tymczasem ja myślałem tylko o Adamie, tylko o moim najlepszym przyjacielu. — Przepraszam cię za wszystko, przepraszam — powiedział szczerze.
— Ja też przepraszam — odparłem mimochodem, rozejrzawszy się po tłumie.
— Nawet nie wiem, kiedy to się stało, że któregoś dnia zaczęliśmy darzyć się taką nienawiścią, stary, nie wiem. Minęło tyle lat, że nawet zapomniałem powodu...
Tymczasem Susan obserwowała mnie tak intensywnie i jadowicie, że krępowało mnie sięgniecie po kieliszek wódki i picie. Siedziałem na sofie jak wbity kołek i z rękoma między kolanami słuchałem pijackich żalów Ethana.
— Kurde, pamiętam te walki... zajebiste wspomnienia. Pamiętasz, jak stawiali nas przeciwko sobie, bo byliśmy najlepsi z drużyny, pamiętasz? Och, stary, jak ja to pamiętam... O, pamiętam jeszcze, jak robiliśmy ustawki po treningu... Co za wspomnienia... Kurde, i pomyśleć, że ta nienawiść powstała tylko dlatego, bo jakichś dwóch kolesi rozdzieliła forsa — oznajmił. — Słyszałeś? Kiedyś Robertson i Steele prowadzili wspólnie szkołę, ale pokłócili się o szmal.
— Naprawdę? Nie wiedziałem — zdziwił mnie.
I znowu zaczął opowiadać te cholerne wspomnienia z naszej wspólnej przeszłości, które prawdę mówiąc mnie nie obchodziły. Myślami byłem gdzie indziej, a duszą jeszcze dalej. Próbowałem być przyjazny i życzliwy, ale tak naprawdę miałem gdzieś, czy nasze relację zostaną w końcu ocieplone. Może było to fajne, że po tylu latach odnajdywaliśmy wspólny język i zaczynaliśmy nowy rok od zaskakujących zmian, ale nie zależało mi na tym tak bardzo, jak zależało odnaleźć za wszelką cenę Adama, mojego jedynego najlepszego przyjaciela.
— A ty, co uważasz? — zapytał.
Popatrzyłem na Ethana, kompletnie zbity z tropu. Nawet nie wiedziałem, co powiedzieć, toteż tym bardziej uważać. Szybko się wyłączyłem, ale jeszcze szybciej stałem się nieobecny. Chłopak obserwował mnie głęboko i wyczekująco, jakby naprawdę chciał usłyszeć ode mnie bardzo ważną odpowiedź.
— Kurde, wiesz co, ja... — zacząłem z wahaniem, powoli prostując ciało. Czułem niewytłumaczalny stres i wrażenie, że musiałem ostrożnie dobierać każde słowo. — Bardzo fajnie, że porozmawialiśmy i-i fajnie, że w ogóle rozmawiamy, a-ale... ja muszę już iść. Muszę odnaleźć Adama — powiedziałem szczerze.
Kiedy Ethan wstał, tym razem to ja byłem gotowy odeprzeć wszelki atak. Napięcie wzrastało, a stres zatruwał mój organizm z każdą sekundą. Myślałem, że odwali się heca, tymczasem Ethan serdecznie wystawił w moim kierunku dłoń i się uśmiechnął. Popatrzyłem na ten gest, po czym go odwzajemniłem.
— Szczęśliwego nowego roku, stary — życzył mi. — Pozdrów go ode mnie i powiedz, żeby wyjął kija z dupy — dodał z przekąsem.
Uśmiechnąłem się, szczerze będąc tym zaskoczony. Kiedy się pożegnaliśmy, odszedłem, tuż za plecami słysząc pretensjonalny ton Susan wołający do Gilberta, czy ten postradał zmysły.
Wpadłem w tłum podnieconych nastolatków jak wrzawa i wśród całego tego zgiełku próbowałem odnaleźć moich bliskich. Krzątałem się po korytarzu, co chwilę wołając do przypadkowo napotkanych ludzi: ,,Widzieliście Adama?'', ,,Czy ktoś widział Adama?'', ale nikt tego pieprzonego okularnika z burzą kędzierzawych włosów i ciętym temperamentem nie widział. Zaglądałem do większości pomieszczeń; począwszy od małych klitek mieszczących miotły i inne szczotki, aż po garaż i strych. Im dalej szukałem tym głębiej, buszując w kłębach kurzu, pajęczyn i rzeczy, których drugi raz nie śmiałbym zobaczyć. Rozgrzebałem imprezę ze wszystkich stron świata i mimo wysiłku, nie mogłem go znaleźć. W pewnym momencie czułem, jak z potężnej bezsilności odbierało mi chęci walki; tak potężnej, że na myśl przychodziło mi zrezygnować z poszukiwań.
— ZA DZIESIĘĆ MINUT POWITAMY NOWY ROK!
Zadzwoniło w moich uszach jak Big Ben. Nastolatków wstrząsnęło rozgorączkowanie, a mną rozpacz, jakiej nie byłem w stanie opanować; momentalnie poczułem falę słonych łez pod powiekami. Usiadłem na jednym z krzeseł blisko kuchni, zrezygnowany, przegrany, tak bardzo smutny. Nie chciałem w ten sposób zakańczać nowego roku, zdecydowanie nie w ten sposób. Obserwowałem, jak radość wymalowana na twarzach wszystkich zgromadzonych przedziera się przez wąskie korytarze i wpada na zewnątrz, na zewnątrz, o Boże, na świeże powietrze, gdzie popędziłem, wznoszony nadzieją. Przecież tam nie szukałem! Przepchnąłem się łokciami między pijany gwar ludzi (tym samym słysząc za plecami nieprzyzwoite uwagi na swój temat) i wyszedłem na otwartą przestrzeń, której towarzyszył głośny i niepojętny tłok nastolatków jak mrówki, gotowych na powitanie nowego roku. Czułem się jak igła w stogu siana, a nawet gorzej.
Smagany zimnym wiatrem, błąkałem się wśród gwaru szczęśliwych nastolatków, życzących sobie już wszystkiego najlepszego. I znowu wołałem naprzemiennie ,,Adam!'' albo ,,Czy widział ktoś Adama?'', ale nikt tego pieprzonego Adama nie widział. Z każdą chwilą ta cholerna minuta wybijała coraz bliżej północ, a na niebie rozbłyskiwały pierwsze drobne fajerwerki. Myślałem, że wybuchnę razem z nimi; byłem kłębkiem nerwów, który powoli rozpadał się na milion małych kawałków. Cały czas przeplatałem się wśród znajomych twarzy, mając wrażenie, że wiele z nich widzę po raz kolejny. W pewnym momencie miałem ochotę kompletnie zrezygnować; co też zrobiłem, gdy nad głową błyszczało coraz więcej i więcej kolorów, a nastolatki hucznie odliczały ostatnie chwile obecnego roku.
I nagle usłyszałem najgłośniejszy wybuch pod słońcem, którego centrum znajdowało się nieopodal. Zwróciłem spojrzenie w kierunku znajomych mi głosów, dostrzegając tuż przy ulicy, na cholernym chodniku, moich przyjaciół. Moje serce zagalopowało jak pędzący koń po pustyni, a nogi zerwały się do jeszcze szybszego biegu. Biegłem, ile miałem sił i krzyczałem, krzyczałem ,,Adam!'' i wraz z krzykiem uderzały na gwieździstym niebie tysiące kolorowych fajerwerków. Wybiła północ; wszyscy gorąco wiwatowali, ciesząc się nowym rokiem. Szczęśliwie wpadłem w ramiona Andy, Alanny i Adama, ściskając mocno każdego po kolei. Z początku usłyszałem pełne zazdrości i przykrości komentarze; usłyszałem nawet, żebym poszedł do swoich nowych przyjaciół. Powtarzałem ciągle, że to oni są i będą do końca mojego życia moimi jedynymi przyjaciółmi, moim domem. Padło między nami wiele niepotrzebnych słów, ale w końcu zapłakani przytuliliśmy się, życząc sobie wszystkiego, co najlepsze w nadchodzącym naszym roku. Ujęci w przyjacielskim geście, oglądaliśmy tuż nad głową migoczące kolory, których barwy oświetlały nasze twarze, niemal nasze dusze. Teraz wydawało się, że mogliśmy wszystko, naprawdę.
KONIEC CZĘŚCI 1
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top