Rozdział 5

Amanda dopięła swego – jedno piwo, ale co z tego wyjdzie, to chyba każdy wie. Uparła się na piątek i w duchu dziękowałem, że nie była to sobota. Dla niej piątek był najlepszą okazją, żeby po ciężkim zapieprzu w szkole odreagować z litrami alkoholu, bo o jednym piwku zdecydowanie nie było tu mowy. Imprez nigdy za wiele; czy to jest domówka, czy plener, czy po prostu spotkanie z przyjaciółmi – ja jestem jak najbardziej na tak, zwłaszcza, że wybrała idealne miejsce: skatepark. Mój drugi dom, gdzie mógłbym spędzić całe swoje życie. 

Obejrzałem się dookoła stołówki. To nie tak, że nie byłem zainteresowany tym, co mówił do mnie w tej chwili Adam. To nie tak, że nagle coś mnie rozproszyło. Na kilka sekund zawiesiłem wzrok na siedzącej kilka stolików dalej Alannie, która jadła lunch w towarzystwie Andy i jej znajomych. Powstrzymałem się, żeby nie wstać i nie usiąść między nią a jakimś chłopakiem, który siedział obok niej. Chyba tylko po to, żeby jej dogryźć i przerwać jakże interesującą rozmowę między nimi, przy której uśmiechała się do niego. Zmarszczyłem brwi. Frajerze, gdzie, kurwa, z tą ręką? 

— Skurwysynie, słuchasz mnie? 

Jak poparzony odwróciłem się z powrotem, spoglądając na Adama. Siedział na przeciwko i patrzył na mnie pytająco oraz lekko zirytowany, to przelotnie spojrzał w stronę swojej kuzynki. Kurwa mać, widział, jak się na nią patrzę? 

— Alanna wpadła ci w oko? 

Poczułem, jakby ktoś przyjebał mi pięścią w brzuch. Dosłownie. Nagle uścisk, który mógłbym porównać do miażdżenia. Momentalnie zalała mnie fala gorąca, a siedzenie stało się nienaturalnie miękkie. Miałem wrażenie, że zaraz mnie wgniecie do krzesła. Oddech stał się cięższy i jakby drżący. Denerwowałem się? Pomrugałem kilka razy i popatrzyłem w szoku w jego niebieskie oczy, kompletnie nie wiedząc, czemu zadał tak idiotyczne pytanie.

— Żartujesz sobie? — zapytałem rozbawiony. 

Spojrzał na mnie podejrzliwie, biorąc kolejnego gryza burgera. Słyszałem, jak Elliot obok mnie coś mówił w moją stronę, ale całą uwagę skupiłem na Adamie. Dlaczego zapytał? 

— Zauważyłem, jak na nią patrzysz i jak rozmawiacie — powiedział, w ciągu dalszym zachowując badawczą postawę. 

— Po prostu fajnie nam się żartuje, i tyle — wzruszyłem ramionami. 

— Jak coś jest na rzeczy, to możesz mi w każdej chwili powiedzieć przecież — spojrzał na mnie. 

— To twoja kuzynka — prychnąłem. — I odpowiadając na pytanie: nie, nie wpadła mi w oko. 

Po części była to prawda, a po części kłamstwo. Alanna mnie bardzo zainteresowała, a z każdą naszą rozmową coraz bardziej intrygowała i pociągała. I przede wszystkim sprawiała mi uczucia, nad którymi nie miałem kontroli. I odpowiedzi, skąd mogą się one brać. Nie ukrywałem, że myślami często byłem przy niej. Co robi, jak się czuje. Czy znowu nadarzy się okazja zostania z nią sam na sam i patrzenia w jej śliczny uśmiech. Tak nagle pojawiała się w mojej głowie, a ja nie umiałem jej wyrzucić. Wpadła mi w oko pod takim znaczeniem, że kurewsko mnie zaciekawiła i chciałem poznać ją bliżej. I tyle, a on wyobraża sobie nie wiadomo co. 

— Nie przeszkadzałoby mi, gdyby między wami coś było — rzucił. 

— Czyli mam pozwolenie? — zażartowałem sobie, uśmiechając się. 

Lecz w duchu jakoś dziwnie uradowałem. 

— Złam jej serce, a złamie tobie wszystkie kości, sukinsynie — ostrzegł, także się uśmiechając.

Zaśmiałem się. 

— Taki z ciebie lojalny przyjaciel? — zapytałem cwanie — A co z naszą braterską przysięgą, cwelu? 

— Nie no — odezwał się, kończąc burgera. Wytarł ręce o chusteczkę i upił łyka wody, dokańczając: — Przecież wiesz, że przyjaźń ponad wszystko. Ale nie wahałbym się przyjebać tobie, gdybyś coś jej zrobił, wiesz o tym? — bardziej stwierdził, poprawiając okulary. 

— Wiem — odparłem — Nie dziwię się — dodałem po chwili. 

— Cześć chłopaki! — niespodziewanie pojawiła się Amanda, uśmiechając się do nas radośnie. — To jak, dzisiaj chlejemy! — rzuciła zadowolona. 

Spojrzałem w jej stronę, wzrokiem uciekając po chwili na Alannę. Stała obok niej. Uśmiechnęła się do mnie tak słodko, że znowu poczułem dziwne uczucie w brzuchu. Odwzajemniłem ukradkiem, powracając do Andy. 

— Miało być tylko piwo, pamiętasz? — wspomniałem. 

— Nie bądź jej ojcem, daj się dziewczynie wyszaleć — mruknęła cwanie Alanna. 

Powoli odwróciłem głowę z powrotem do oczu, które potrafią zahipnotyzować bardziej niż niejeden iluzjonista. Uniosła kąciki ust, rozpętując w moim organizmie tornado. 

— Zaraz mogę być twoim ojcem, czy tego chcesz, czy nie — uśmiechnąłem się. 

— Och, daddy, yasss! — przymknęła oczy i oblizała dolną wargę. 

Zwariuję.

— Tatuś zaraz się wkurzy i zrobi z tobą porządek przy wszystkich — udałem poważniejszego. 

— Ukarz mnie, tatusiu! — wypięła lekko biodro. 

Oboje po chwili się zaśmialiśmy, w tym Adam i Amanda. Spojrzałem przelotnie na Alannę, która także w tym samym czasie obejrzała się za mną. 

— Dobra, no to walimy coś grubszego, czy jednak to piwooo? — ostatnie zdanie zaakcentowała oburzona, wywracając oczami. 

— No, jedyne, czego nie odmawiam, to pacierza, więc... — odezwałem się, spoglądając na Adama. — Tatusiu, co ty na to? — mruknąłem dziewczęco, spoglądając na niego i trzepocząc rzęsami niczym urocza kokietka, przy tym opierając brodę o złączone dłonie. 

— Tatuś jest jak najbardziej na tak — uśmiechnął się, przybijając ze mną żółwika. 

— Zajebiście! — ucieszyła się Amanda. — No to widzimy się po szkole, cześć wam! — pociągnęła ze sobą Alannę, odchodząc od nas.

Po raz kolejny wzrok automatycznie poleciał na brunetkę. Nie mogłem się powstrzymać i spojrzałem na jej tyłek okryty obcisłymi, czarnymi spodniami. Aż przeszły mnie ciarki, kiedy pomyślałem o wypiętych tych krągłościach w moją stronę. Upiłem łyka wody, czując dziwną suchość w gardle i gorąco w ciele. Szybko powróciłem wzrokiem gdziekolwiek indziej mogłem niż Alanna, która zniknęła za drzwiami stołówki. 

— To szykuje się dzisiaj coś grubszego, tak? — zapytał uśmiechnięty od ucha do ucha Lloyd. 

— Tak — odparł Adam — Ale tym razem, żeby obyło się bez psów — zaśmiał się, na co także uniosłem kąciki ust, wspominając opuszczony szpital. 

— Bez obaw, wszystko będzie pod kontrolą! — zapewnił. — Kultura, full wypas, wiesz o co chodzi — szturchnął ramieniem Lutchera. — I przede wszystkim będą laski! — uradował się czarnoskóry. 

Lloyd jest zabawnym kumplem, ale jak to każdy czarny. Oni mają już w sobie ten styl bycia, który sprawia, że przy nich nie da się nie nudzić i nie uśmiechnąć. Lloyd może na pierwszy rzut oka wydawał się być snobem i lamusem, ale to tylko pozory. Pod koszulami w kratę, ładnie dopasowanymi spodniami i szelkami krył się palacz, alkoholik i prawdziwy król imprezy. Potrafił zabawić każdego, może czasami robiąc z siebie przy tym debila, ale nigdy nie miał wrogów. Miał w sobie coś, co przyciągało ludzi. Był po prostu zajebistym czarnuchem i moim dobrym kumplem. 

— Te laski nie są dla ciebie, czarnuchu — zaśmiał się Adam. 

— Kto wie, jak to się wszystko potoczy... — powiedział cwanie, rozkoszując się kurczakiem. — Mmm, ale jednak nie ma nic lepszego niż nuggetsy — pocałował kawałek mięsa tak, jakby obchodził się z dziewczyną. — Zajebiste. 

Zaśmiałem się, po kilku sekundach powtarzając w głowie jego słowa. No właśnie, kto wie, jak to się wszystko potoczy.

~*~ 

Wyszedłem ze szkoły razem z Adamem, chcąc jak najszybciej znaleźć się już w domu. Lubiłem szkołę, ale nic tak mnie nie cieszyło, jak jej koniec. Wskoczyłem na deskorolkę, kierując się do opuszczenia terenu, nagle dostrzegając przed bramą trzy czarne range rovery. Spojrzałem w stronę Lutchera, wzruszając jedynie ramionami. Nie zatrzymaliśmy się nawet na sekundę, gdy nagle gwałtownie zahamowały, otaczając nas z każdej strony.

— Co jest, kurwa? — zmarszczyłem brwi. 

Wszystko stało się tak szybko, że nawet nie wiedziałem, czy wziąłem oddech. Z samochodów wysiadło kilku mężczyzn w kominiarkach, w mgnieniu oka pakując nas do bagażnika. Akcja jak w filmie, dosłownie, aczkolwiek ja myślałem, że właśnie umieram. Próby szarpania się były tu zbędne – we czterech pakowali mnie do auta, w podobny sposób traktując Adama. Nawet pięcioletni trening BJJ poszedłby na marne. Miliony myśli przychodziły mi do głowy; co zrobić, jak się zachować, gdzie mnie zawiozą, co zrobią z nami, co będzie z nami. Miliony myśli. Żadna pozytywna. W tym amoku nie potrafiłem myśleć ani o sobie, ani o najlepszym przyjacielu. O niczym nie potrafiłem myśleć. Rozdzielili nas, siłą wrzucając do bagażników, których dźwięk zamykania dał mi znać, że miałem przejebane.

— Kurwa! — wydarłem się.

Oddychałem ciężko, patrząc w czarną otchłań przed sobą. Kompletnie spocony przetarłem twarz, drżącymi dłońmi sięgając do kieszeni spodenek. Byłem w szoku. Byłem cały roztrzęsiony i nie mogłem się opanować. Oblizałem spierzchniętą wargę, odblokowując ekran komórki. Bez namysłu wykręciłem numer do Adama, oddychając głęboko. 

— Mamy przejebane — rzucił przerażony, odbierając telefon. — Kurwa mać, ja nie chcę umierać! — wykrzyczał. 

— Mam bagnet w spodenkach — przypomniałem sobie o nożu. — Jak coś... 

— Pojebało cię?! Tam jest ich chyba z piętnastu, a ty chcesz ich straszyć jakimś nożem?! A jak mają broń?! Stary, dzwoń na policję, ojciec Alanny jest psem, dzwońmy do niego! — rzucił bez namysłu. 

— Kurwa, Adam, ja handluje ziołem! Co, jak zawinęli nas właśnie przez to?! 

Umilkł. Słyszałem tylko własny i jego szybki oddech. Nie mogłem zadzwonić na policję, na pewno nie. Wiele razy już lądowałem na komisariacie, byłem wielokrotnie notowany i jeszcze tylko tego brakuje, żeby mnie usadzili za dilerkę zielskiem. Miałem po dziurki w nosie ciągłego tracenia w oczach rodziców, a także ich zamartwiania. Też ci los: prawdopodobnie jadą cię zajebać, a ty myślisz o tym, czy znowu zawiedziesz mamę i tatę, haha. Mam przejebane. 

— Stary, myśl, myśl... — powiedział zdołowany — Jeśli to przez zioło nas zajebią...

— Odkręcę to, spokojnie — przymknąłem na chwilę oczy, starając się unormować szybki oddech. — Tylko trzymaj język za zębami. 

— Ja?! To ty najpierw powiesz, później myślisz! — rzucił uniesionym głosem. 

— Kurwa, teraz będziesz mi wypominał?! — wykrzyczałem wkurwiony — Nie czas na kłótnie, idioto, a wykmiń jakiś plan. 

— Czekaj, daj mi pomyśleć nad A, B, C, J, K, P, R! — wydarł się. — Tu nie ma planu! Zajebią nas i tyle, już po nas! 

— Ja pierdole... — przetarłem twarz, czując pot. — No to po nas — uśmiechnąłem się.

Byłem przerażony, nawet nie miałem pojęcia, o czym myśleć i co mówić, a przede wszystkim co powiedzieć, kiedy nas stąd wyjmą. Czy to rzeczywiście jest przez moje przekręty? Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się skosić kogoś z forsy albo marihuany, wobec tego byłem jak Anioł: uczciwy i rzetelny. Co mogłem spierdolić, co mogłem przeoczyć? Czy to jakiś żart? Ale kto mógłby na to wpaść? Nie, niemożliwe, tutaj musi być coś na rzeczy, ale co? Co ja, kurwa mać, zrobiłem? To chore, to popierdolone. 

— Zwalniamy — odezwał się spanikowany Adam. — Kurwa. 

— Spokojnie, bądź dobrej myśli — wziąłem głęboki oddech. 

— Ale ty jesteś głupi — prychnął. 

Samochód się zatrzymał, a ja w tym samym momencie myślałem, że zaraz oszaleję z nerwów. Poprawiłem się z niewygodnej pozycji, wrzucając szybko telefon do kieszeni spodenek. Nabrałem głębszych wdechów, gotowy na wszystko, co może zaraz się przydarzyć. Przymknąłem oczy, kiedy bagażnik się otworzył. Zostałem gwałtownie wyciągnięty przez trzech ubranych na czarno mężczyzn, i prowadzony w nieznaną mi drogę. Starałem się zapamiętać dookoła wszystko: las, łąka, jakieś pole. Zaraz za mną był prowadzony Adam, którego tak samo jak mnie zmusili do uklęknięcia na piasku. Skuli nasze ręce z tyłu pleców. Kurwa mać, mamy przejebane.

Spojrzałem przed siebie, skanując każdego po kolei. Jeden większy, drugi niższy, jeden grubszy, drugi chudszy, jeden wygląda jak mięśniak z filmów porno, drugi jak uciekinier z Auschwitz. Co to za goście? Skąd oni są? Żadnego nie potrafię skojarzyć przez sylwetkę. Milczałem, cały oblewając się potem. Chłód otaczał mnie z każdej strony; począwszy od stóp, a kończąc na głowie. Zimny dreszcz przebiegał co chwilę po moim kręgosłupie, chcąc jakby mnie wygiąć jeszcze bardziej. Oddychałem ciężko, głęboko i szybko, chociaż dając pozory spokojnego i opanowanego. Obejrzałem się za Adamem, spoglądając w jego niebieskie oczy. Czy to koniec, mój najlepszy przyjacielu? 

— No, panowie... 

Z tłumu wychylił się niskiego wzrostu mężczyzna z kominiarką na głowie, którą po chwili zdjął. Kompletnie nie kojarzyłem gościa. Wyglądał jak ci wszyscy kolesie wysoko postawieni na czarnym rynku przez swoje przekręty i lewe interesy. Otoczeni jego bandą żołnierzy jak w jakimś filmie akcji, jednak tutaj była rzeczywistość. Uśmiechnął się szeroko, klasnął w dłonie i srogo je potarł, wolnym krokiem podchodząc do nas. Nie należałem do strachliwych osób, które z łatwością pokazują swoją słabość i dają sobie wejść na głowę. Zdecydowanie nie należałem do takich osób. Patrzyłem na mężczyznę przed sobą, mając się cały czas na baczności. 

— Słyszałem, że niezłe z was koziołki — stanął przed nami. — Co mi powiecie ciekawego na ten temat? 

Oboje milczeliśmy. Warknąłem cicho, czując na plecach lekkiego kopniaka. 

— Dobra, to zrobimy tak... — ponownie klasnął w dłonie. — Zaraz sobie spokojnie odjedziemy, ale zanim tak poczniemy... — odwrócił się, skinąwszy głową do swojej bandy. 

Nagle wyszło dwóch byków, podchodząc do nas żwawym krokiem. Przełknąłem ciężko ślinę, czując, jak coś ściskało mnie w gardle. Spanikowany patrzyłem na mężczyzn, momentalnie zalewając się falą zimnego potu oraz mdłości. Jeden stanął przy mnie, drugi przy Adamie i w tym samym czasie wyjęli z pazuchy pistolet, ładując broń. Przystawili spluwę do naszych skroni, gotowi wymierzyć strzał i pozbawić nas życia. 

Kurwa.

Przecież jeszcze tyle przede mną.

Wziąłem głęboki, drżący oddech, przymykając oczy. Ledwo klęczałem o własnych siłach. Przez moje myśli przebiegło całe moje życie, wszystkie najlepsze momenty, nawet jak i te najgorsze. Wróciło wszystko, o czym chciałem zapomnieć, co chciałem zapamiętać. W ciągu kilku sekund przypomniałem sobie, jak bardzo miałem zajebiste dzieciństwo, jak zajebiste miałem życie nastolatka, ile przeżyłem, a przede wszystkim ile mogłem jeszcze przeżyć. Kogo poznałem, kogo mam przy sobie – wszyscy pojawiali się po kolei. Adam, Amanda, moja rodzina; najlepsi pod słońcem rodzice, momentami wkurzająca, ale kochana i najlepsza młodsza siostra. Zwariowani dziadkowie, prawie jak przyjaciele. Pojawił się Elliot i Lloyd, z którymi także spędzałem wspaniałe chwile w życiu. Nagle pojawiła się Alanna. Po prostu tam była. Była i sprawiała, jakby nagle cały strach spływał ze mnie jak woda. Miałem wrażenie, że naprawdę stoi przede mną. Swym uśmiechem eliminując całe zło i niebezpieczeństwo.

— Adam? — wyrzuciłem z siebie. 

— Co? — wykrztusił, ciężko oddychając.

— Muszę ci coś powiedzieć. 

— Och, świetnie. Widzę, że panowie mają sobie coś do wyjaśnienia. My poczekamy — wtrącił szef, krzyżując ramiona. 

— Tylko szybko. Chcę to mieć z głowy — zmarszczył lekko brwi, nawet na mnie nie patrząc. 

— Wiedz, że jesteś i zawsze byłeś moim najlepszym przyjacielem — zacząłem. — Pamiętasz chomiczka Józia? 

— Tak — rzucił, momentalnie trzeźwiejąc po usłyszeniu o swoim świętej pamięci chomiku, Józku. 

— On nie zdechł. 

— C-co? — zapytał zdezorientowany. 

— J-ja... przez przypadek go wypuściłem na twoje ogródko, i... I już nie wrócił. 

— Ty skurwysynie! — próbował wyszarpać się mężczyźnie. — I nic mi nie powiedziałeś?! 

— To było cztery lata temu! Jak mogłem ci to powiedzieć?! — broniłem się. 

— Nawet ojciec i matka mi tego nie powiedzieli?! — wydarł się wkurzony. 

— Wiedzieli, jak zareagujesz!

— Dobra, koniec tego! — krzyknął mężczyzna, przerywając nam wyznanie życia. — Jakieś ostatnie słowa? 

Spojrzałem w oczy Adama, który także wyrównał ze mną kontakt wzrokowy. Tym razem zero złości, zero gniewu, zero nienawiści. Tym razem z momentami, które przeżyliśmy najlepsze w swoim życiu. Ze wspomnieniami i tym, co nas łączyło. Przyjaźń i lojalność ponad wszystko. 

Przymknąłem oczy, biorąc głęboki oddech. Byłem gotowy umrzeć; kiedyś musiało to nadejść, kiedyś każdy umrze. Codziennie może w nas coś jebnąć, więc czym tu się martwić. Trzeba żyć na sto procent, a ja tak żyłem. Najpiękniejszy smak życia, jaki mogłem zaznać, to właśnie szaleństwo.

Nagle usłyszeliśmy piosenkę Danza Kuduro z radia w aucie. Otworzyłem oczy, zdezorientowany spoglądając najpierw na Adama, to na gości przed sobą. Szef przybrał luźniejszej postawy niż dotychczas, szeroko uśmiechając się do nas. Zza reszty obstawy wyszło dwóch chłopaków, ściągając po chwili kominiarkę. Doznałem szoku, dodatkowo odczuwając tak wielką ulgę, której nigdy w życiu nie czułem. Elliot i Lloyd uśmiechnęli się do nas radośnie. 

— Mamy was! — wykrzyczał Lloyd. 

~*~

— Kiedy go zobaczyłem, jak już prawie padał przed nami na zawał, nie mogłem już dłużej tego ciągnąć... 

Spuściłem głowę, uśmiechając się pod nosem. Jeszcze nigdy w życiu nie przydarzyła mi się taka historia, a nawet sam bym na taki żart nie wpadł. Do teraz nie mogę pozbyć się tego uczucia, jakim jest niekontrolowany szok i paraliż. Zdecydowanie ten moment będziemy wspominać bardzo długo, a ja będę miał co opowiadać. Upiłem łyka piwa, rozglądając się po wszystkich dookoła. Dziewczyny z ekscytacją słuchały czarnucha, siedząc na rampie i popijając swój alkohol. Spojrzałem na Alannę, która napiła się Żywca, także wyrównując ze mną kontakt wzrokowy. Znowu się uśmiechnąłem. Tak po prostu. Chyba po prostu widząc ją. 

— Ale jestem w szoku, że w ogóle zero reakcji, zero walki, nic, jakbyście byli na to gotowi — powiedział zdziwiony Elliot, łapiąc się za swoją blond czuprynę. 

— Skąd ty wytrzasnąłeś tych gości? — zapytałem, co jakiś czas poruszając nogą na deskorolce. 

— To mój wujek i jego pracownicy z budowli — zaśmiał się. — Swój chłop. Raz tak ojca zrobiliśmy w konia i, ech... — spojrzał przed siebie, rozmarzając się. — To było piękne — uniósł kąciki ust. 

— Jezu, ja nie wiem, co bym zrobiła, gdybym była na waszym miejscu — powiedziała Amanda, łapiąc się za policzek. — Jeśli byłby to żart, to chciałabym takie coś przeżyć, ale w rzeczywistości... Nigdy w życiu! 

— Adam, pochwalisz się przy rodzinnym obiedzie? — mruknęła cwanie Alanna. 

— Ymm, jasne — uśmiechnął się, wplatając rękę w swoje kędziorki na głowie. — Mamo, tato... Porwali mnie przed szkołą, chcieli zabić... No, ale na samym końcu okazało się, że to tylko żart — uśmiechnął się. 

Alanna zaśmiała się, a ja nie mogłem oprzeć się spojrzeniu na nią. Bardzo lubiłem patrzeć na jej piękny uśmiech, błyszczące oczy, lśniące włosy. Nawet tak delikatne jej ruchy sprawiały, że po moim kręgosłupie przebiegał dreszcz. Nawet tak drobne rzeczy związane z nią sprawiały, że miałem dziwne skurcze w podbrzuszu. W świetle księżyca była jeszcze piękniejsza i nie potrafiłem od niej oderwać wzroku. Bardzo przyciągała, bardzo kusiła. Nie mogłem przestać się kontrolować przy bliskich, którzy w każdej chwili mogliby mnie nakryć na tym, jak pożeram tę dziewczynę wzrokiem. Musiałem się opamiętywać. 

Ale nie chciałem.

Do kurwy z tym. 

— Sebastian, puść jakąś piosenkę — odezwała się Amanda. 

Odłożyłem piwo na rampę, otwierając swój plecak. Wyjąłem głośnik i po włączeniu popularnego klipu z udziałem Liv Tyler oraz Alicii Silverstone w piosence Aerosmithów Crazy – dziewczyny momentalnie nabrały odwagi. Nawet Alanna, która dotąd siedziała cicho i słuchała wszystkich, co jakiś czas odzywając się. Obie popijały wódkę, paliły papierosa i tańczyły na rampie, śpiewając razem ze Stevenem. Taki widok mógłbym oglądać wiekami – móc patrzeć, jak Clooney wije seksownie ciałem i ponętnie porusza biodrami. Nawet zaczęło podobać mi się to, jak pali. Wyglądała pociągająca i nie mogłem oderwać wzroku. 

— Twoja kolej — z transu wyrwał mnie głos Adama.

Ocknąłem się, szybko powracając na ziemię. Niedaleko dziewczyn razem z chłopakami zrobiliśmy mini wyzwanie, dotyczące całego przejechania deskorolką po wszystkich atrakcjach na skateparku, i to bez żadnych pomyłek. Czego chcieć więcej, jak nie deski, idealnego miejsca dla niej, alkoholu i lasek. No, może brakuje tylko jednego. 

— Niech jedzie Lloyd, ja mam przerwę — rzuciłem, zasiadając na ławce. 

Z plecaka wyjąłem foliowe opakowanie, w którym miałem szczelnie zapakowane zioło. Wyjąłem czarny pokrowiec, w którym znajdowały się bletki i zabrałem się do roboty, skręcając solidnego, grubego blanta. Adam spojrzał na mnie, kręcąc rozbawiony głową. Uniosłem łobuzersko kąciki ust, oblizując kawałek papieru. Na kapitana Josha nigdy nie jest za późno, a ja nigdy nie odmawiałem sobie przyjemności. Może byłem od tego uzależniony, ale nie przeszkadzało mi to. Nie miałem problemów z pamięcią jak i koncentracją. Jeszcze nie byłem typem, który ma dziury w mózgu i jak najbardziej do takiego poziomu nie miałem zamiaru się zniżać. Nie sięgałem po marihuanę z nudy, a z okazji i ze zwykłej przyjemności, poza tym – ja się nigdy nie nudziłem. Życie miałem bardzo barwne, a teraz kolorowe jeszcze bardziej ze względu na tak interesujące wyzwanie, jakim była Alanna, którą przypadkiem poznałem i zapragnąłem poznać bliżej. 

Wsadziłem jointa między wargi, poszukując w kieszeniach koszuli zapalniczki. W między czasie spojrzałem w stronę dziewczyn, automatycznie wzrokiem uciekając do tej jedynej. To było bardzo dziwne. Gdzie bym nie spojrzał, on zawsze kierował się ku niej. Gdzie bym nie był, chociażby nawet miałby to być pokój z dwudziestoma sławnymi, pięknymi modelkami, mój wzrok kierowałby się w stronę Alanny. Z jednej strony nie wiedziałem, czemu akurat tak było i chciałem bardzo znać wyjaśnienie tego zjawiska, a z drugiej strony nie przeszkadzało mi to. Lubiłem na nią patrzeć. 

Po całym terenie, jak i pewnie poza nim, rozbrzmiewał klasyk rocka – Livin' on a prayer. Już dawno po ciszy nocnej, za chwilę dobijała północ, a nam nie spieszyło się do końca. Adam pomógł odpalić mi blanta, zasiadając obok. Obydwoje popatrzeliśmy na dziewczyny, które tanecznym krokiem zaczęły zbliżać się w naszą stronę. Zabawne je się oglądało, ale jakże przyjemnie i mile dla oka. Zaciągnąłem się mocno, obserwując, jak Alanna wykonała hitowy krok Michaela Jacksona, zatrzymując się i wskazując na Amandę, która zdezorientowana nie wiedziała, co zrobić – zaczęła pić wódkę i iść tanecznie. Zaśmialiśmy się, widząc tak prześmiewczy widok. Zatrzymały się przed nami. Andy zrobiła twerka, a Al udała, że sypie dla niej hajs. Znowu nie mogliśmy powstrzymać śmiechu. Podałem jointa Adamowi, przelotnie oglądając się za Clooney.

— Co tu się wyrabia, hmm? Bez nas? — mruknęła czarująco Morgan, dopijając do końca wódkę. 

Zobaczyłem, jak Alanna niczym zbity piesek chwyciła pustą butelkę, odwracając ją i patrząc, jak ostatnie kropelki kapią na ławkę. Załamana spojrzała na niewzruszoną tym przyjaciółkę. Zaśmiałem się. Obie są takie zabawne. 

— Mogę bucha? — zapytała, lekko chwiejąc się na boki. 

— Nie, nie palisz — powiedział stanowczo Adam. 

— A co ty jej ojciec? — zmarszczyła brwi Alanna. — Jak chce, niech pali — wzruszyła ramionami. 

— Nie, żadna z was nie pali — uparł się, podając mi blanta.

W tej chwili nie miałem pojęcia, co zrobić. Amandzie zdarzało się kilka razy z nami zapalić, ale z ogółu ona należy do osób, które preferują picie niż jaranie, także to nie jest jej bajka. Czasami jak się upije, to z chęcią sięga po temat, jednak bardzo często trafia na bad tripy i po części rozumiałem Adama, czemu za wszelką cenę nie chce, żeby to się powtarzało. Ja także miałem dość ciągłego niańczenia jej. Ale teraz mógłbym się poświęcić, móc mieć zaszczyt zapalić razem z Alanną. 

— Żartujesz sobie? — prychnęła brunetka. — Jak będziemy chciały, to sobie zapalimy, a tobie nic do tego — usiadła obok kuzyna. — Wiem, że próbujesz zgrywać starszego brata, ale powiem jedno... Coś ci się pomyliło, maleńki — mruknęła, cmokając go w policzek.

— Nie chcę brać odpowiedzialności za to, co później z wami będzie — wypuścił ciężko powietrze z ust, pocierając rękoma uda. — A Amandzie zdarzało się wielokrotnie być na złej fazie. Chcesz, to ty rób za jej matkę — powiedział. 

— I będę najlepszą matką na świecie — wstała i przytuliła się do przyjaciółki, całując ją w policzek. — To jak, mój kompadre? — zapytała zadowolona, unosząc kąciki ust. 

— Ja... Ja chyba podziękuję... — powiedziała nagle smutna i zasiadła obok mnie. 

— Hej, co jest? — zapytałem, zaciągając się jointem. 

— A to niegrzeczny Adam. Patrz, co narobiłeś — rzuciła Alanna, klęcząc na przeciwko Andy, której kojąco zaczęła pocierać kolana. — Babe, co jest? — zapytała. 

— Amanda, j-ja... — przejął się Adam. Nawet nie wiedział, co powiedzieć.

— Nie, w porządku — odparła, szybko ścierając łzy z policzków. — Jestem tylko kulą u nogi, wiem o tym. Każdemu zdarza się być tym najgorszym — spojrzała na nas wszystkich i zaśmiała się, jakby starając się samą siebie podnieść na duchu. 

O nie, nigdy w życiu moja przyjaciółka nie będzie tak o sobie mówić. 

— Amanda, nie! Nie mów tak o sobie, nie, nie, nie! — Adam gwałtownie wstał, zatrzymując się przed Morgan. — Nigdy nie byłaś i nie będziesz kulą u nogi, ani najgorsza, co ty wygadujesz? — dotknął jej ramion. 

Czułem, jak głos mojego najlepszego przyjaciela jest przepełniony szczerością i ciepłem. Nie miałem pojęcia, czy to właśnie Adam dobił tak Amandę, ale jeśli tak było – właśnie najprawdopodobniej stracił wiele w jej oczach, chyba że wykaże się wielką inicjatywą i sprawi, że zaraz rzuci się w jego ramiona. Widziałem, jak mój najlepszy przyjaciel przejął się tak bardzo, że nagle zniknęło wszystko dookoła niego, a pozostała tylko Andy, w której widział całe swoje życie. Patrzyłem na to i zastanawiałem się, co teraz czuje. Patrzyłem na to i widziałem, jak jego oczy są przepełnione miłością wobec Amandy. Troskliwie dotykał jej ramion, wpatrując się w jej załzawione, niebieskie oczęta. Nigdy w życiu nie widziałem człowieka, który tak bardzo żałował swoich słów. Adam nie musiał niczego mówić – jego zawiść do samego siebie aż biła od niego na kilometr. Miałem ochotę wstać i poklepać przyjaciela po ramieniu, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale w tej sytuacji tylko siedziałem, nie wiedząc, co tak naprawdę począć. Siedziałem i jarałem obok nich jointa jak gdyby nigdy nic, a w sumie to właśnie od tego się zaczęło. Nawet mnie było już smutno oglądać widok płaczącej przyjaciółki obok, i będącego na skraju załamania najlepszego przyjaciela. Nie wiedziałem, co zrobić. 

— Pocałujcie się.

Oboje spojrzeli na mnie jak poparzeni, a ja jedynie wzruszyłem ramionami. To była tylko propozycja, która wywołała na policzkach Adama zaróżowiałe odcienie. Ojej, zarumienił się. Uśmiechnąłem się w jego stronę, gdy ten aż mordował mnie wzrokiem. 

— Podobno to leczy rany — dodałem szybko. 

— Ała, chyba coś mnie boli... — Alanna złapała się za brzuch. 

Zaśmiałem się, spoglądając na siedzącą obok mnie Clooney, która także uniosła łobuzersko kąciki ust. 

— Co się tu dzieję? — zapytał Elliot, zatrzymując się przy Adamie razem z Lloydem. 

— Nic, Amanda trochę posmutniała — powiedział, kucając nad przyjaciółką. — Proszę, spójrz na mnie. 

Potarła rękoma twarz, unosząc delikatnie głowę. Spojrzała na Lutchera, pociągając nosem. 

— Przepraszam cię — powiedział szczerze, patrząc głęboko w jej oczy. — Nigdy nie myśl, że jesteś najgorsza, rozumiesz? Jesteś... jesteś naj-— przerwał, wypuszczając ciężko powietrze z ust. 

Patrzyłem na przyjaciela, wiedząc, co chciał właśnie powiedzieć. Dlaczego uczucia są tak przyjebane, że przez nie momentami musisz trzymać język za zębami? Musisz tłumić wszystkie emocje, bojąc się dać ujrzeć im światło dzienne tylko dlatego, bo boisz się odrzucenia. Przejebane. Bardzo współczułem Adamowi.

— Jesteś najlepsza, Amanda. 

Otworzyłem szeroko oczy, ledwo wziąwszy wdech do płuc. O mój boże. O mój boże. O mój, kurwa, boże. Czy on to powiedział? Czy on to naprawdę powiedział? Czy on to, kurwa, z siebie wyrzucił po tylu latach? Nie wiedziałem, na kogo patrzeć; czy obserwować reakcję Amandy, czy oglądając Adama, którego wyznanie mocno mną wstrząsnęło. Wszyscy byliśmy przyjaciółmi i takie słowa ze strony jednego bądź drugiego, dodatkowo wypowiedziane tonacją pełną miłości, nigdy nie zostało przez nas powiedziane. Byłem w szoku i razem ze mną wszyscy dookoła. 

— A-Adam? — powiedziała cicho Amanda. 

— Nigdy o sobie nie mów, że jesteś najgorsza — poprosił.

— D-dobrze — pokiwała głową, w ciągu dalszym będąca zaskoczona słowom Lutchera. 

— Kurwa, psy!

Cały skatepark został oświetlony przez światła wozu policyjnego, a głośna muzyka zagłuszona przez syrenę. Zabrałem plecak i deskorolkę, bez namysłu ruszając do ucieczki tak samo jak reszta. Zdążyłem zobaczyć tylko, jak Adam chwycił Amandę za rękę i pociągnął w swoją stronę, a Lloyd, Elliot i Alanna rozdzielili się, znikając po chwili w ciemnościach. Wyrzuciłem niedokończonego jointa przed siebie, kląc głośno pod nosem. Głośnik za pięćset dolarów poszedł się jebać, świetnie. 

Wiele razy mogliśmy zawitać na tym terenie policję, która kilkukrotnie próbowała nam przerwać dobrą zabawę, ale za każdym razem kończyło się na tym samym – nigdy im się nie udawało. Miejsce, w którym zawsze spotykaliśmy się po ucieczce, był park, a konkretniej, to otaczające go prawie całego krzaki i różne skupienie roślinności. Biegłem przed siebie, co chwilę oglądając się dookoła. Radiowóz jeździł na sygnale ulice dalej. Całe szczęście przebiegłem jeszcze chwilę, będąc po chwili w opustoszałym parku. Zatrzymałem się na chwilowy odpoczynek, oddychając szybko i głęboko. Cholera jasna, gdzie jest Alanna? Zacząłem się bardziej martwić o nią niż o samego siebie. Przecież ona nie ma bladego pojęcia, gdzie co jest, gdzie się spotykamy, nie zna w ogóle tego terenu. Rozejrzałem się dookoła, wykręcając numer do Adama, ale nie odebrał, a razem z nim Amanda. Zacząłem się trochę bać, a nigdy mi się to nie przydarzyło. 

— Gdzie jesteś? — rzuciłem, kiedy odebrał zmachany Elliot. 

— Na miejscu razem z Lloydem, a ty? — zapytał. 

— Niedaleko was. Widziałeś Alannę?  

— Nie, pobiegła w kompletnie inną stronę niż my. Nie mam pojęcia też, gdzie jest Adam i Andy.

— Kurwa — warknąłem, kręcąc głową. — Dobra, możecie zawijać się powoli do domu — oznajmiłem. 

— Na pewno? — zapytał niepewnie — Nie wszyscy jesteśmy. Pamiętasz o zasadzie. 

No tak – ten, kto się nie pojawia, oznacza tylko dwie przyczyny. Naszym obowiązkiem w takim razie jest albo szukanie tej osoby, albo ostateczne wrócenie do domu i siedzenie cicho, wówczas kiedy najprawdopodobniej została ona zawinięta przez psy, a tam przede wszystkim obowiązuje nas milczenie złotem.

— Spokojnie, znajdą się wszyscy, siema — rozłączyłem się. 

Ponownie rozejrzałem się dookoła, nagle dostrzegając przejeżdżający radiowóz obok parku. Pobiegłem do krzaków i schowałem się, wykręcając numer do Alanny. Żałuję, że nie pociągnąłem jej za sobą, jak to zrobił Adam z Amandą. 

— Halo? — odebrała, a ja przeczuwałem w jej głosie lekką panikę. 

— Gdzie jesteś? — zapytałem, ciężko oddychając. 

— Nie wiem, wygląda to na park. Kurwa, pomóż mi. 

— W parku? Gdzie dokładnie? — wyszedłem, rozglądając się wszędzie. 

Czułem, jak mi serce wali niczym mechaniczny młot, którego uderzenie powoduje drżenie całego gruntu. I tak było ze mną, bo za chwilę utracę panowanie nad równowagą, jeśli jej nie zobaczę. 

— J-ja nie wiem... Drzewa, ławka — panikowała. — Widzę radiowóz. Psy z niego wysiadają. 

Wciągnąłem więcej powietrza, próbując unormować oddech oraz przytrzymać nerwy przy wodzy. Jakoś się udawało. Jakoś się, kurwa, mało co udawało. Spojrzałem w stronę radiowozu policyjnego, nie mogąc kompletnie zorientować się, skąd ona może ich widzieć. Rozejrzałem się dookoła, zmieniając swoje położenie o kilka kroków, nagle zawieszając wzrok na stojącej Alannie niedaleko mnie. Drzewo mi ją zasłaniało. Nie wliczając w to dzisiejszego kawału Lloyda i Elliota, jeszcze nigdy w życiu nie czułem takiej ulgi, jaką teraz odczułem. 

— Nie ruszaj się, zaraz będę przy tobie.

Zdjąłem plecak i schowałem razem z deską w krzaki, chcąc pozbyć się podobieństw do chłopaka, który siedział na ławce w skateparku. Ruszyłem w jej kierunku, podbiegając chwilę. Obejrzała się dookoła, nagle uchwyciwszy ze mną kontakt wzrokowy. Miło było patrzeć na jej uradowaną twarzyczkę, lecz po chwili oboje zbladliśmy, kiedy podeszło do niej dwóch policjantów. Tylko ogarniaj, zjarańcu.

— Dokumenty proszę —  usłyszałem. 

— Czekam na chłopaka — powiedziała pewna siebie. 

Nawet nie zwróciłem uwagi na policjantów, a podszedłem do Alanny i pociągnąłem ją w swoją stronę, całując najpierw czoło, a później przytulając. Owinęła smukłe ramiona wokół mnie, zaciskając w drobnych rączkach moją koszulę. Czułem jej przyspieszony oddech. Czułem jej rozgrzaną skórę. Czułem jej bijące serce. Zrobiłem to po raz pierwszy i wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że to przestało być już tylko zwykłą grą na podrywy, przestało to być już zwykłym zainteresowaniem, ciekawością. Przycisnąłem ją najmocniej. Tak, jakbym chciał przez nią przeniknąć, jakbym chciał, żeby nasze żyły związały się w supeł. Czułem, że przez chwilę zostałem wyłączony z prądu, a po chwili ponownie wtyczka została włożona, kiedy dziewczyna odsunęła się ode mnie, splatając nasze ręce. Jeszcze nigdy w życiu nie brakowało mi tak tchu, jak właśnie teraz. Jeszcze nigdy w życiu nie zalała mnie fala gorąca porównywalna do wybuchu wulkanu, jak właśnie teraz. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem tak pięknego uczucia, jak właśnie teraz.

— Dobry wieczór, młodzieży — przywitał się policjant. — Wiecie, która jest godzina? — spojrzał na zegarek, powracając do kontaktu wzrokowego. 

— To moja wina. Wyciągnąłem ją w środku nocy — rzuciłem.

Nadal trzymałem jej dłoń. Trzymałem i nie puszczałem, nie chciałem puścić. Była mnie tak blisko, że powoli zaczynało mnie się to podobać i dziwnie ekscytować. Wywoływać fale przeróżnych doznań, które w porównaniu do poprzednich, są czymś absolutnie wyjątkowym. Myślałem, że z początku przed Alanną otacza mnie potężny, olbrzymi mur, lecz w rzeczywistości go nie było. Była tylko bariera, przez którą zapragnąłem przeniknąć.

— Widzieliście może uciekającą grupę nastolatków? — zapytał drugi policjant, rozglądając się. 

— Nie, dopiero tu przyszliśmy — powiedziała Al. 

— Macie szczęście — uśmiechnął się, zakładając ręce na biodra. — Zmykajcie stąd lepiej, bo włóczenie się w nocy nikomu nie wróży dobrej przyszłości — dodał, odchodząc z towarzyszem. 

Staliśmy tak jeszcze przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, co zrobić, a przede wszystkim ja nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Byłem onieśmielony jej bliskością i dotykiem; z przyjemnością chciałbym, żeby nic nie mówiła. Żeby pozostała tak i po prostu była. Przełknąłem ślinę, czując, jak przez tak krótki czas moje gardło stało się pustynią, a ręce wodospadem, kiedy mnie niestety puściła. Odwróciłem się w jej stronę, poprawiając pogniecioną, czarną koszulę w granatowe kratki. 

— Umm... Wiesz, gdzie Adam i Amanda? — zapytała lekko speszona. 

Spojrzałem na nią, dostrzegając na policzkach rumieńce. Uśmiechnąłem się w myślach, starając się pod ważnym pozorem nie pokazywać przed nią mojej szczeniackiej radości z tego powodu. Schowałem ręce w kieszenie spodenek, wzdychając cicho. 

— Nie i chyba nie chciałbym im przeszkodzić — uniosłem kąciki ust. 

— Muszę już wracać do domu — powiedziała, nagle trzęsąc się jak chihuahua po zderzeniu się zimnego powietrza z jej odkrytą skórą. 

Bez namysłu ściągnąłem z siebie koszulę, wręczając jej. Podobno tak się robi, więc zrobiłem. Popatrzyła na mnie, delikatnie rozchylając wargi. Wzruszyłem jedynie ramionami, spoglądając na nią pytająco. Czy wręczenie komuś swojego okrycia, to coś znaczy? To normalne, że jak komuś jest zimno, a tobie ciepło, to się podzielisz tą odrobiną ciepła. Założyła moją koszulę, krzyżując ramiona. Wyglądała w niej ładnie i przyjemnie mi się na nią patrzyło. Momentami nie mogłem oderwać wzroku, ale musiałem po raz kolejny mieć się na baczności.

A bardzo nie chciałem.

— Odprowadzić cię? — zapytałem. 

— Nie musisz — uśmiechnęła się delikatnie, ruszając w kierunku swojego domu.

— Ale to zrobię — powiedziałem, dotrzymując jej towarzystwa. 

— Ale to jest zaraz za parkiem — wskazała palcem. 

— Ale chociaż będę mieć pewność, że nic ci się nie stało.

— Ale nic mi się nie stanie, spokojnie — ciągnęła dalej, jakby spodobawszy się jej ta gadka. 

— Ale tak będzie lepiej, uwierz mi — prychnąłem. 

— Ale ty jesteś uparty — także rozbawiona prychnęła.

— Kurwa, daj mi cię odprowadzić — rzuciłem, uśmiechając się. 

Umilkła, owijając szczelniej koszulę wokół ciała. Dostrzegłem, jak uroczo uśmiechnęła się pod nosem. Tyle chciałem. Jej uśmiechu, obecności i ciszy. Oboje nawet nie staraliśmy się tego milczenia przerwać. Chciałbym trwać w tym wiecznie. Naprawdę, nie wiedziałem, skąd to się wszystko brało: ta już namolna chęć bycia przy niej i te natrętne, uciążliwe emocje towarzyszące ciągle przy niej. Powoli zaczynało mnie to wkurwiać, bo nie miałem na to wpływu i kontroli. 

Westchnąłem ciężko, kiedy doszliśmy pod jej dom. Oddała mi moją koszulę, spojrzała ostatni raz w oczy i uśmiechnęła się, rzucając słodkich snów. Odszedłem dopiero wtedy, kiedy zamknęła za sobą drzwi i wróciłem z powrotem po plecak i deskorolkę. Myślami cały czas byłem przy niej, aczkolwiek wiedziałem, że powinienem chociaż pomyśleć i zadzwonić do Adama albo Amandy, chociaż tego nie zrobiłem. Doskonale wiedziałem, żeby nie przerywać tego, co może między nimi być. Miałem cichą nadzieję, że było i poniekąd cieszyłem się, że wyszła taka sytuacja, jaka wyszła. Jeszcze bardziej uradowałem się, widząc pozostawiony głośnik w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Zabrałem swoją własność i skierowałem się prosto do domu, nie mogąc przestać myśleć o oliwkowych oczach i niebieskim odcieniu niczym niebo, a jeszcze bardziej o naszym już dzisiejszym spotkaniu sam na sam

~*~


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top