Rozdział 14
Ciśnienie podskoczyło, krew zawrzała, tętno przyspieszyło, podniecenie jak szalone biło. Tańczyła. Seksownie i ponętnie, mając u swych stóp wszystkich w ekstazie dookoła siebie. Spojrzała na mnie. Poprawiłem się na krześle. Kolor jej baśniowych oczu niczym poezja i ukojenie. Ruchy apetyczne, erotyczne; hipnotyzujące i wprawiały w upojenie. Przybliżyła się powoli, kładąc ręce na ramiona. Dotyk porównujący do gorącego, żywego ognia. Pot spływał po ciele, mięśnie napięły się potężnie; sunęła językiem po skórze tak namiętnie. Usiadła, rozpinając zamek w spodniach. Czułem, że właśnie byłem w spełnieniu błogich doznań. Popatrzyła w moje oczy, chwytając w ręce zdobycz. Wypuściłem powietrze, czując obłęd na krześle. Nachyliła się, po czym...
Gwałtownie się uniosłem, zaczerpując dużej dawki oddechu. Zdezorientowany dotknąłem spoconej klatki piersiowej, po chwili unosząc kołdrę. Kurwa mać. Co to było? Co i przede wszystkim kto? Za nic w świecie nie potrafiłem sobie przypomnieć twarzy tej dziewczyny; jakby nagle urwał mi się film w tym momencie. Poczochrałem niespokojnie włosy, odczuwszy między palcami już ich długość. Chyba powinienem iść niedługo do fryzjera, bo w długich włosach za cholerę nie czułem się sobą. Wolałem być łysym kocurem, o wiele w tej wersji czułem się zajebiściej. Wstałem z łóżka, szukając pośpiesznie butelki wody. Zmrużyłem oczy i przekląłem głośno po spojrzeniu w stronę słońca za oknem – no tak: albo miałem kaca, albo to pierwsze – zdecydowanie miałem kaca. W dodatku połączonego z wkurzającym podnieceniem przez bardzo realistyczny sen.
Poszedłem pod zimny prysznic. Wczorajszy wieczór nie był dla mnie czymś nowym – kolejne upicie się i kolejny raz, kiedy nie potrafiłem nad sobą panować, normalka. Jednak w tym wszystkim największe wyrzuty sumienia miałem związane z Alanną, że musiała mnie takiego widzieć. Że nawet przy niej nie potrafiłem się ogarnąć i opanować. Ale chyba jej nie wystraszyłem, tak? Chyba mnie nie znienawidziła przez to, jaki potrafię być agresywny po alkoholu, prawda? Przecież ona... uśmiechała się po tym do mnie. Uśmiechała się i śmiała, rozmawiała i tak ładnie patrzyła, nie mogła być na mnie zła. Cholera jasna, powinienem naprawdę zacząć kontrolować własne emocje po alkoholu – to chyba była moja największa wada. Wiedziałem, że byłem taki po upiciu się, Adam i Amanda wiele razy mi opowiadali i mówili, żebym się ogarnął, ale chęć opanowania tego była czymś niemożliwym dla mnie. Nie umiałem nawet tego opisać, skąd to się wszystko brało, bo przecież na co dzień byłem wyluzowany i normalny, nic mi nie przeszkadzało, ale wczoraj wpadłem w szał na myśl, że ten frajer oddychał tym samym tlenem co Alanna.
I dzisiaj się z nią widzę. Wyszedłem z kabiny, stojąc przed lustrem. Kolejne draśnięcie pod okiem, nic nowego. Takie rzeczy były nierozłączną częścią mnie – przybywały co jakiś czas, po czym odchodziły, pozostając dobrym wspomnieniem. Jeszcze krótkie opatrzenie się ze wszystkich stron, szybkie przemycie twarzy, ubranie się w cokolwiek; wyszedłem z pokoju, poprawiając rękawy ciemnej bluzy z kapturem. Czasami zastanawiałem się, ile zajmie mi czasu spędzanie w toalecie wtedy, kiedy będę musiał golić się na twarzy. No cóż, nie ubolewałem nad tym, że w wieku dziewiętnastu lat nie miałem zarostu w porównaniu do innych chłopaków, ale pocieszałem się tym, że Adam też nie miał.
Stanąłem na holu zdezorientowany, ręką osłaniając oczy przed rażącym promieniem słońca. Zrobiłem kolejny krok do przodu, jednak zatrzymałem się przed plecami dwojga ludzi, którzy odwrócili się w moją stronę. Babcia Marnie i dziadek Alan uśmiechnęli się radośnie, witając mnie:
— Och, wstałeś, Sebastian — powiedziała, krzyżując ręce.
— Kac morderca nie ma serca — zaśmiał się dziadek.
— Która to godzina? — spojrzała na wiszący zegarek. — Czternasta. Wyspałeś się, słoneczko? — spytała kąśliwie, jak na babcie Marnie przystało dogryzać.
— Mmm, pospałbym jeszcze troszeczkę, wiesz? — rozciągnąłem zmęczone ciało i słodko mlasnąłem, unosząc kąciki ust.
— Mamo, wiesz, gdzie mam insulinę dla Jade, tak? Jest w szafce w jej łazience. A w razie czego, to i w mojej. I w gościnnej! — odezwała się w pośpiechu mama, krążąc po domu jakby się paliło. — Sebastian, kotku, wstałeś już! — obejrzała się przelotnie za mną. — Nie dokuczaj Jade pod moją i taty nieobecność! Pilnuj jej jak oczka w głowie, pamiętaj! — wskazała na mnie palcem. — Will, chodź już! — zawołała.
— Jestem tu — powiedział spokojnie tuż za jej plecami.
— Kiedy wrócicie? — zapytałem, opierając się o ścianę.
— Babcia! — krzyknęła szczęśliwa Jade, wbiegając i wtulając się w staruszkę.
— Och, a o dziadku zapomniałaś, tak?! Dobra, zapamiętam to! — rzucił obrażony dziadek.
— Dwa dni, w środę z rana będziemy — powiedziała — Boże, czy ja wszystko mam? — zapytała samą siebie, obmacując każdą kieszeń. — Mamo, pamiętasz o dawkach?
— Dziecko, ty chyba zapomniałaś, do kogo mówisz. Jestem waszą klątwą, nie zapomnij — mrugnęła cwanie.
— Pójdziesz ze mną do fryzjera jak wrócisz? — znalazłszy dobrą okazję, gdy mama rozmawiała z dziadkami, stanąłem obok taty i zapytałem.
— No, przydałby ci się łysy łeb — poczochrał moje włosy. — Tylko pamiętaj, żebyś do tego czasu wytrzymał i poczekał na mnie, jasne?
— Oj no dobra, dobra — zmarszczyłem lekko brwi.
— Zrobimy sobie męski wypad, co? — objął moją szyję ramieniem, prawie że zniżył do parteru i zaczął czochrać czubek głowy.
— Whats up, szmat-— dziadek Matthew otworzył szeroko drzwi jak do siebie, wchodząc ze schłodzoną i gotową do spożycia butelką whiskey. — Cholera — wymamrotał pod nosem, spoglądając na nas wszystkich.
— Hej, ludziska! To co, zaczynamy ostrą-— tuż za nim pojawiła się babcia Eva, otępiała zatrzymując się przy ramieniu dziadka. — Kurwa.
Zaśmiałem się, słysząc także prychnięcie ze strony ojca. Boże, jak ja uwielbiałem moich dziadków.
— Mówiłam, żebyście przyszli później! — wyszeptała dość donośnie babcia Marnie, odganiając ich ręką.
— Mamo, to jest właśnie ten alkohol, którym upija się dziadek Matthew i Alan! Mamo, spójrz! — Jade podbiegła do dziadka Matta, wskazując na Jack Danielsa.
— Rany boskie, dlaczego ja mam tak zwariowaną rodzinę... — mama wymamrotała załamana, wywracając oczami. — Will, chodź już — wzięła torebkę, zakładając czarny płaszcz.
— Nie szalej — wskazał ostrzegawczo na mnie tata, uśmiechając się przy tym.
— Bez odbioru — odparłem, zrozumiawszy jego słowa.
— Pa, kochanie moje, mamusia i tatuś wrócą za dwa dni — pocałowała córkę w czoło, głaszcząc jej długie, brązowe włosy. — Będziesz grzeczna?
— Mamo, nie jestem dzieckiem... — burknęła Jade, trzymając mocno przy piersi swojego brązowego misia.
— Wszystko jest, tak? Uważajcie na nich — powiedziała mama do babci.
— Boże, jak tak ciebie słucham, to przypominam sobie moje służbowe wyjazdy, kiedy to ja ciebie zostawiałam — zaśmiała się.
— Ja też! — krzyknął dziadek Alan, śmiejąc się z Mattem.
— Idźże już, kobieto, wszystko jest pod kontrolą! — zaczęła wymachiwać rękoma, wypędzając ich z domu.
— Miłego wyjazdu, William! — pomachała babcia Eva.
— Bądź grzeczny, dobrze? — mama pocałowała moje czoło, uśmiechając się ciepło. — I nie sprawiaj problemów dziadkom.
— Dobra — odpowiedziałem, wzdychając. Ile razy już słyszałem to od niej. Po dwieście sześćdziesiątym trzecim przestałem liczyć.
— Cholera jasna — westchnęła przejęta, głaszcząc mnie po głowie i policzku. — Jak ja nie lubię was zostawiać.
— Mówisz to za każdym razem, a jednak i tak wychodzisz — odpowiedziałem.
Spojrzała na mnie, jakby nie spodziewała się takich słów. Wzruszyłem ramionami, dodając szybko:
— Ale kocham cię, mamo.
— Ja ciebie też bardzo mocno kocham, Sebastian — uśmiechnęła się, ostatni raz posyłając mi matczyne, pełne ciepła i troski spojrzenie. — A wy nie szalejcie! — wskazała na dziadków.
— No dobra, dobra, idź już! — rzuciła babcia Marnie, wyganiając mamę jak muchę.
Tata spojrzał na mnie na krótko, zanim zamknął za sobą drzwi. I kiedy już to zrobił: dziadkowie westchnęli głośno, jakby uradowani, że wreszcie ich nie ma. Prychnąłem, obserwując ich reakcję, jednak po tym sam nie zamierzałem siedzieć w domu. Zacząłem szykować się do wyjścia, myśląc o Alannie i tym, czy dobrze odbierze mój pomysł na dzisiejszy dzień. W sumie był to spontan, bo przemyślany w trakcie prysznica, ale to Alanna, ona zawsze odbiera dobrze moje pomysły. Nieważne, czy były złe, czy dobre – wiedziałem, że mogłem z nią kraść konie.
Założyłem stare, poniszczone vansy, przerzuciłem na plecy plecak i wziąłem deskę, i chwyciłem za klamkę, za plecami słysząc nagle:
— A ty gdzie się wybierasz? — zapytała babcia Eva. — Chyba nie masz zamiaru zostawić dziadków już pierwszego dnia?
— Byłem umówiony — odpowiedziałem, otwierając drzwi.
Spojrzała na mnie, zmierzyła swym błękitnym, jastrzębim wzrokiem, po czym wzruszyła jedynie ramionami, rzucając:
— W sumie i lepiej. Teraz tylko pozbyć się... Jade, kochanie moje! — babcia uśmiechnęła się do wnuczki, otulając ją mocnym uściskiem.
— To cześć — zaśmiałem się, zamykając za sobą drzwi.
Wskoczyłem na deskę, widząc odjeżdżające auto rodziców. Proszę, żeby tylko nie spojrzeli w lusterka. Proszę, żeby tylko się nie zatrzymali. Proszę, żeby sobie pojechali.
I tak, jak prosiłem, tak mnie wysłuchali – pojechali w długą, a ja podskoczyłem i wykonałem kickflipa, ruszając w kierunku domu Alanny. Kurwa, czy ona wie, że przyjdę? Powinna, bo przecież wczoraj jej to mówiłem. I co z tego, że dochodzi godzina piętnasta, a ja do tej pory nie napisałem jej, że gdzieś ją zabieram. O boże, ale mi dziwnie nawet o tym myśleć, że ja jakąś dziewczynę... zabieram gdzieś. To nawet nie była randka i miałem nadzieję, że wiedziała o tym. Po prostu znowu chciałem spędzić z nią czas sam na sam jak wtedy i wydaje mi się, że ona też lubiła spędzać ze mną ten czas, zresztą – sama tak mówiła. Prawda? Chyba o to jej chodziło, prawda? Zatrzymałem się gwałtownie.
Ten wkurwiający pies powoli doprowadzał mnie do szału. Do myśli, ażeby go w pewnym momencie zajebać. Grubas jebany. Jamnik nieznośnego w całej okolicy Eustacego Bagge szczekał, wydając okrutny dla uszu dźwięk jakby zniszczonej, przejechanej po kilka razy przez Monster trucka, trąbki. Miałem ochotę kopnąć tego kundla, który próbował gryźć mnie po nogawkach.
— Zjeżdżaj mi stąd, szczeniaku jeden! — starzec podszedł do swojej furtki, wymachując motyką w moją stronę.
Pojechałem dalej, ale po usłyszeniu jego słów odwróciłem się, krzywiąc się zniesmaczony. Uniosłem rękę i wystawiłem środkowego palca do starca, usłyszawszy jedynie jego jakieś mamroty pod nosem. Jamnik jeszcze próbował mnie gonić, ale po pokonaniu z dwóch metrów odpuścił, zmęczony wracając do króliczej nory. Śmieszne – i to jeszcze mnie nazywa ten gnój szczeniakiem, gdzie jego pies turla się po ziemi.
I gdy byłem coraz bliżej jej domu, coraz bliżej Alanny, to znów odczuwałem ten nieznośny skręt w podbrzuszu, który momentami rozchodził się po całym moim ciele. Jakby podpowiadał, żebym się wycofał, ale ciało robiło swoje i na pamięć znało drogę do niej. Jakby uczucie fascynacji nie pozwalało mi się wycofać. Sam chciałem tak strasznie bardzo ją już zobaczyć i przede wszystkim wytłumaczyć moje zachowanie, zabrać tam, gdzie poniosą nogi i wręczyć niekwiaty, bo ich nie chciała. Powiedzieć jej, jak bardzo trudziłem się dzisiejszej nocy, żeby dla niej to skręcić. Miałem nadzieję, że to doceni i po tym wszystkim znowu będzie uwielbiała mnie tak, jak ja uwielbiałem ją. Ale chwila, bo przecież po wczorajszym Alanna rozmawiała ze mną, śmiała się, a nawet skakała po moim łóżku i śpiewała Nirvanę. Ale nie – wciąż czułem dziwny kamień na sercu, który pod żadnym pozorem nie chciał spaść i miałem nadzieję, że po dzisiejszym dniu będzie lepiej. Musiało być lepiej – nie było opcji, żeby tak się nie stało.
Zatrzymałem się i podniosłem deskę, zdejmując kaptur z głowy. Znowu tak dziwnie się poczułem, kiedy tu przyszedłem. Do niej. Pod jej dom. Po nią. Jakbym był nie wiadomo kim i robił nie wiadomo co, aczkolwiek tak bardzo właśnie tego chciałem i bardzo się cieszyłem, że mogę znowu spędzić z nią czas sam na sam. Wziąłem głęboki oddech, chwytając za klamkę jej furtki. Podszedłem prosto pod drzwi, bez chwili namysłu pukając, po czym trzy razy dzwoniąc dzwonkiem. Chyba zaczynałem robić postępy, że z początku odczuwszy przy takich normalnych czynnościach skrępowanie – teraz cieszyłem się na myśl, że zaraz ją zobaczę i zabiorę ze sobą. Naprawdę się cieszyłem i wręcz fascynacja tym zaczynała mnie przerażać. Czy zauroczenie było powodem moich zachowań i uczuć? Byłem tego pewien w stu procentach, że tak.
Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanęła jej mama, która na początku zdziwiła się moją obecnością, po czym uśmiechnęła się wesoło.
— Sebastian, nie spodziewałam się ciebie tutaj — powiedziała zaskoczona — Przyszedłeś do Alanny?
— Wydaje mi się, że chyba tak, ale nie jestem pewien — poprawiłem zwykłą czarną czapkę na głowie, rozglądając się dookoła. — Czy to na pewno numer trzynaście? — zapytałem dla pewności, posyłając jej mamie słodki uśmieszek.
— Przepraszam, ale nie wiem, czy Alanna jest w nastroju, żeby wyjść dziś gdziekolwiek, ale zawołam ją — poinformowała, odwracając się do tyłu. — Alanna, słońce, zejdź na dół, ktoś do ciebie! — zawołała.
Słyszałem jakieś krzątanie się po kuchni: zakręcony kran, stłuczenie się naczyń, po czym głos jej taty; mama odeszła od drzwi, pozostawiając je rozchylone. Moja ciekawość była bardzo duża i z tej ciekawości wyjrzałem tylko kawałek przez framugę, widząc schodzącą przez schody Alanne, która wkurzona mamrotała coś pod nosem. Uśmiechnąłem się, dostrzegając ją. Była taka ładna. Była taka bardzo piękna. Znowu się uśmiechnąłem. Jejku, tak bardzo za nią tęskniłem.
— Mam nadzieję, że tym razem będzie to coś ciekawszego, bo naprawdę nie mam humoru na cokolwiek i kogokolwiek, także pośpiesz się lepiej — prychnęła i stanęła w drzwiach, spoglądając na mnie zaskoczona.
Uśmiechnąłem się łobuzersko, po czym aktorsko zaczesałem grzywkę przy czole, której nawet nie miałem. Alannie zabłyszczały oczy, a usta lekko się rozchyliły.
— Sebastian — rzuciła jednym tchem, dalej nie dowierzając mojej osobie.
— Wierzysz w cuda? Bo właśnie Bóg ujawnił się przed tobą — mruknąłem nonszalancko.
— C-co ty tu robisz? — zapytała, przelotnie oglądając się za sobą.
— Nie pamiętasz?
— Aly, wybierasz się gdzieś? — odezwał się jej tata.
Alanna spojrzała na mnie ostatni raz, po czym, jakby wkurzona, odwróciła się, sięgając po jeansową kurtkę.
— Tak, wychodzę — rzuciła oschle.
— A gdzie wychodzisz? — zapytał.
— Po prostu — wzruszyła ramionami, wiążąc swoje czarne conversy. — Wychodzę, cześć — trzasnęła drzwiami.
Zdezorientowany spojrzałem na nią, nie rozumiejąc jej zachowania.
— Coś się stało? Czemu jesteś taka zdenerwowana? — zapytałem, krocząc tuż przy jej ramieniu.
— Nic, po prostu... Nic — odpowiedziała, kręcąc głową i uśmiechając się, jakby z przymusu. — Dzięki, że przyszedłeś. Naprawdę dzięki.
— Co się stało? — zapytałem z troską, przejęty jej złym humorem. Nie lubiłem patrzeć, jak była w innym humorze niż tylko radość.
— Przyszedłeś w złym momencie — powiedziała — Ale dzięki, bo właśnie czekałam na kryminalistę, który skradnie mnie z tego domu — uśmiechnęła się, spoglądając w moją stronę.
— Na mnie możesz zawsze liczyć — odparłem z uśmiechem, czochrając czubek jej głowy.
— Więc zabierasz mnie na ran...
— Nie — przerwałem jej. — To nie randka.
— Nierandka — wbiła we mnie swoje błyszczące, piękne spojrzenie baśniowych oczu.
Baśniowe oczy.
— Tak, nierandka — powiedziałem, przez chwilę rozkojarzony marszcząc brwi.
— Dobrze! — rzuciła radośnie i klasnęła w dłonie, po czym pojawiła się przede mną, idąc tyłem. — W takim razie, gdzie mnie zabierasz na nierandkę? — mruknęła, unosząc zabawnie jedną brew.
Parsknąłem ze śmiechu.
— Zobaczysz, skarbie — odpowiedziałem cwanie, poprawiając czapkę.
— Nie nazywaj mnie tak — powiedziała, gniewnie udając obrażoną.
— Słodko się denerwujesz — znowu poczochrałem jej włosy.
— Lepiej się postaraj, grzybie — odparła, nie ukrywając cwanego uśmiechu.
— Ty mała cweluwo — zaśmiałem się i przyciągnąłem ją, zamykając w uścisku przez jedno ramię, bardzo mocno piąstkami czochrając czubek jej głowy, jak to zawsze robił mi mój tata.
— Aaa! Okej, okej, stop! Całuję ci stopy, mistrzu, jesteś najlepszy, stop, koniec, Sebastian!
~*~
Jakoś nigdy nie należałem do normalnych chłopaków, którzy zabiorą dziewczynę do kina, do restauracji, na spacer po parku, do lasu, na lody, po prostu gdzieś w miłe i spokojne miejsce; oczywiście wciąż na uwadze mając to, że nie była to randka. Lubiłem szalone rzeczy. Iść w miejsce gdzieś i z kim, gdzie będę mógł robić głupstwa, wydurniać się i zachowywać jak prawdziwe zwierzę, czując się wolnym i nieograniczonym. Gardziłem zasadami, nienawidziłem iść za tłumem, nie cierpiałem chodzić wydeptanymi ścieżkami. Wiedziałem, że byłem inny niż ci wszyscy chłopacy w moim wieku, którzy przynoszą kwiaty i czekolady dziewczynom, aczkolwiek Alanna moją dziewczyną nie była, to bardzo mi się podobała i chciałem też sprawiać jej coś równie fajnego i miłego. Może gdybym miał kiedyś laskę i wiedział, jak zachowywać się w takich sytuacjach, to zabrałbym gdzieś indziej Alanne, ale szczerze, to sam zastanawiałbym się, czy jej taka normalność i zwykłość by się spodobała. Alanna była inna. Ona nie należała do dziewczyn, które cieszą się z tych zasranych kwiatów i jebanych czekoladek. Ona nie cieszyła się jak głupia, gdy mówiono do niej kotku, kochanie, sranie w banie, pierdolenie o Szopenie. Ona podobnie co ja uwielbiała się zjarać oraz popadać w kłopoty. I tak jak Adam, tak Alanna była dla mnie niczym bratnia dusza, z którą mógłbym robić prawie wszystko.
Zatrzymaliśmy się przed dużym sklepem. Byłem trochę zestresowany, bo nie miałem pojęcia, jak zareaguje. Zdziwi się, ale ucieszy czy poczuje się zażenowana i pójdzie do domu? Nie, ona taka nie jest. Powoli odwróciłem głowę w jej stronę, spoglądając na twarz. Onieśmielała mnie. Gdybym przyszedł tutaj z Adamem, to od razu wpadlibyśmy do środka i wyczyniali głupstwa, ale tym razem czułem się onieśmielony i chyba zawstydzony. Podbrzusze ponownie wykręciło się we wszystkie strony, dodatkowo motylki w brzuchu zaczęły nieznośnie mnie kąsać. Nie rozumiałem właśnie tego, dlaczego przy niej czułem się tak, a nie inaczej. To nie było jak z kumplem, to nie było jak z Amandą, to było takie dziwne uczucie i nie umiałem je opisać. To przez to, że byłem w niej zauroczony? Wziąłem głęboki oddech i włożyłem ręce do kieszeni cienkiej kurtki, zniecierpliwiony wyczekując jej odpowiedzi. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się radośnie.
— Decathlon?
— Tak — odparłem od razu, nie odrywając od niej wzroku.
— Dlaczego decathlon? — zaśmiała się, będąc zdziwiona.
— Dlaczego nie? — wzruszyłem ramionami, onieśmielony unosząc kąciki ust.
— I co będziemy robić? — zapytała.
— Widzisz, moja droga, na trzy-dwa-jeden wbiegamy do środka i bierzemy pierwszą rzecz, którą będziemy mogli dojechać do działu z rowerami. Później bierzemy najmniejszy rower jaki będzie i chowamy się przed sobą, a po piętnastu sekundach szukamy, przy tym uciekając od ochroniarzy, bo zapewne będą chcieli nas wyprosić ze sklepu. Kogo złapie ochroniarz, ten przegrywa. Później co będzie, to nie wiem, zwykły spontan, trzy-dwa-jeden! — krzyknąłem i pobiegłem przed siebie, a tuż za mną wystartowała Alanna.
To nasz czas, by wykonać ruch
To nasz czas, by robić układy
To nasz czas, by złamać zasady
Zaczynajmy
Wbiegliśmy do sklepu. Dzieci bawiły się dostępnymi rzeczami, sportowcy oglądali własne zachcianki do zakupu, a rodzice powoli ustawiali się w kolejce do kasy. I w tym my – nieograniczeni, wolni i beztroscy. Lubiłem szaleństwo, nie lubiłem normalności. Byłem taki i nie chciałem tego zmienić, chociaż jak bardzo niedojrzałe było z mojej strony to, że na różowej hulajnodze z frędzlami po bokach jechałem do działu z rowerami. Miałem dziewiętnaście lat, byłem dzieckiem, chciałem się bawić. Tuż za mną jechała Alanna na szarym bmx'ie, po chwili mnie wyprzedzając. Ludzie patrzyli na nas jak na dzikie zwierzęta, ale kompletnie mieliśmy to gdzieś. Znaleźliśmy się w odpowiednim dziale – Clooney znalazła fajny, mały rower, na który od razu wsiadła i wystawiając mi środkowy palec, odjechała w przeciwną stronę. Zaśmiałem się, szybko rozglądając dookoła; jakiś rudy, mały tłuścioch patrzył na mnie bez wyrazu, ubrudzony czekoladą na ustach. Trzymał zajebisty, szary rowerek, który bez wahania mu wyrwałem i wsiadłem.
— Ej! Mama! — krzyknął, wpadając w płacz.
Odjechałem, wymijając pierwsze trzy działy, po chwili natrafiając na stojącego i obserwującego mnie ochroniarza. Po drugiej stronie był kolejny. No trudno, na tym ta gra polegała – że największy przeciwnik to ochroniarz. Dostrzegłem Alanne, która na samym końcu przez przypadek się wychyliła. Uśmiechnąłem się, ruszając w jej kierunku, za pewnie wyglądając przy tym komicznie i nawet sam z siebie się śmiałem – miałem prawie metr dziewięćdziesiąt, a rower z trzydzieści centymetrów. Jechanie na tym było największym wyzwaniem, zwłaszcza że moje kolana prawie dotykały kierownicy. Zobaczyłem Alanne, która aż pisnęła przestraszona na mój widok, wycofując się śmiesznie. Pozwoliłem jej uciec tylko z jednego powodu: wolałem oglądać te seksowne, smukłe nogi odziane w czarną spódniczkę. Po chwili zacząłem za nią ganiać, przez przypadek przejeżdżając jakiemuś mężczyźnie po stopie.
— Hej! Hej, szczeniaku! Ochrona, niech ktoś zatrzyma te dzieciaki!
I się zaczęło: trzej ochroniarze ganiali za nami po sklepie. Zacząłem się zastanawiać, czy gdybym przyszedł tutaj z kimś innym, to by mnie nie wyśmiał. Czy gdybym zaprowadził tutaj jakąś inną dziewczynę niż Alanne, to jakby zareagowała – zapewne wyśmiała, nazwała niedojrzałym gówniarzem i poszła w pizdu, strzelając focha do końca życia, bo przecież jaka to ona jest dojrzała laska, co chodzi do wykwintnych restauracji, zamawiając żarcie za dwie stówy, którego i tak nie zje, bo było tego tak wiele, a ona jest na diecie. Z Alanną było tak strasznie inaczej. Dla niej wystarczyłby joint, zajebista atmosfera, temat do rozmowy i obskurne, zasyfione miejsce, jakim był opuszczony budynek w środku lasu. Spojrzałem na Alanne i jej pofalowane, brązowe włosy, które zawsze tak ładnie lśniły. Zszedłem z roweru, podbiegając do niej i szybko chwytając za jej ciepłą rękę.
— Hej, co jest? — zapytała zaskoczona.
— Ochroniarze nas gonią — powiedziałem, wbiegając w dział fitnessu.
I tak nas przez większość czasu gonili, a my bawiliśmy się z nimi. I tak przez większość czasu trzymałem jej ciepłą rękę, chcąc już nigdy nie wypuścić. Zacząłem zastanawiać się, czy potrzebowałem czegoś więcej. Trzymałem rekę Alanny, miałem ją obok siebie i razem szaleliśmy. Myślałem i myślałem, czy potrzebuję czegoś więcej, ale nie mogłem na nic wpaść. Chyba nie potrzebowałem niczego więcej. Weszliśmy w kolejny dział, natrafiając na dwóch ochroniarzy, którzy zaczęli biec w naszą stronę. Alanna zaśmiała się, pociągając mnie gdzieś. Już miałem w dupie to, na czym z początku ta gra miała polegać i to, że goniło nas trzech mięśniaków w czarnej zbroi – po prostu się śmiałem. Nie wiem, jak długo bawiliśmy się z nimi w kotka i myszkę, ale po pewnym czasie pociągnąłem Clooney do wyjścia, opuszczając sklep. Śmiała się głośno, zdyszana ledwo wyłapując oddech. Była taka roześmiana, radosna, szczęśliwa. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Złapałem ją pod ramiona i uniosłem, kręcąc dookoła. Byliśmy na parkingu, ludzie się patrzyli, a my mieliśmy to kompletnie gdzieś.
— Boże, to był odjazd! — rzuciła zmachana, poprawiając rozczochrane włosy.
— Pierwszy raz tutaj byłem — powiedziałem zdyszany.
— Pierwszy raz? Myślałam, że już tak robiłeś — odparła zaskoczona, wpatrując się we mnie.
— Nie — poprawiłem czapkę na głowie, ścierając ręką pot z czoła. — Ale zawsze chciałem zrobić i wreszcie zrobiłem — dodałem.
— Naprawdę ci dziękuję — odezwała się z wdzięcznością, spoglądając ciepło w moje oczy. — Jak to się dzieję, że z taką łatwością poprawiasz mi humor? — spytała.
— Może to urok... — mruknąłem, okrążając ją. — Może to Maybelline! — zaśpiewałem jak w reklamie.
Zaśmiała się, cały czas spoglądając na mnie, jakby oglądała... nawet nie wiem co, ale wzrok Alanny był piękny i mógłbym go podziwiać aż do śmierci. Nie umiałem odpowiedzieć na pytanie, skąd miałem takie odczucia odnośnie jej spojrzenia, ale było to coś bardzo hipnotyzującego, przyjemnego i kojącego. A jaką ogromną radochę dawało to, jak patrzyłem w jej oczy, a ona zawstydzona uciekała wzrokiem. Jeszcze jej słodkie rumieńce. To było coś pięknego.
— Dzięki — powiedziała, jakby miała się żegnać — Było spoko — udała żartobliwie poważną, uśmiechając się pod nosem.
— Hej, ty chcesz już... iść do domu? — zapytałem zdezorientowany i prawie smutny, wpatrując się w nią.
— Umm, to jeszcze... coś robimy? — zapytała niepewnie.
— Tak — odpowiedziałem od razu — Przecież ci jeszcze nie dałem niekwiaty.
— Niekwiaty? Jejku, coraz bardziej mnie zadziwiasz — uśmiechnęła się słodko.
— A teraz chodź po jedne z najważniejszych itemów, jakie samotny wędrowca potrzebuje do swej podróży! — oznajmiłem oficjalnym tonem, unosząc palca wskazującego w górę.
— Ja, twój uczeń, o wielki Mędrcu sześciu ścieżek — Alanna kucnęła na jedno kolano i spuściła głowę. — Wysłucham cię i pójdę za tobą wszędzie, gdzie twa mądrość nas poniesie — powiedziała oficjalnie.
— Bardzo dobrze, mój uczniu — mruknąłem zadowolony, głaszcząc jej włosy.
Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że jej twarz, mimo wzroku wbitego w ziemię, była na wysokości mojego rozporka.
Cudowny widok.
— Bardzo dobrze — uśmiechnąłem się, udając, że obejmuję jej głowę i poruszałem biodrami.
— O ty szmato! — zaśmiała się, gwałtownie wstając na równe nogi.
— Tak było w scenariuszu — odparłem — A teraz chodź, mój uczniu! — rzuciłem podniosłym, oficjalnym głosem, wskazując na wielki sklep obok decathlona.
— Mistrzu, ale co takiego musimy wziąć? — zapytała, dotrzymując mi kroku.
— Gastro, mój drogi uczniu! — odpowiedziałem.
~*~
W sklepowym wózku było wszystko: soki, woda, jakieś inne napoje, kilka czekolad, chipsy, słodkie i kwaśne żelki, karmelowe ciągutki, pianki, żelki robaki i makarony, orzeszki, nachosy z sosem serowym, mrożona pizza i panierowane skrzydełka kurczaka, lody na ciepło; Alanna zdążyła jeszcze wrzucić lody na zimno, ach, i jeszcze w środku wózka była Alanna, zajadając się rozpuszczalnymi, owocowymi gumami. Była po uszy w słodyczach, ale jaka zadowolona i szczęśliwa. Ciągnąłem wózek, krążąc z nią tak po całym sklepie i wrzucając wszystko, co nam się spodobało; nieważne, czy nawet to zjemy – jak miało fajny obrazek i wyglądało smacznie, to wrzucaliśmy.
— Umm, mm, wiesz, co ci powiem, mistrzu? — odezwała się, mlaszcząc słodko. — To był bardzo dobry pomysł, bardzo dobry — uśmiechnęła się.
— Jesteś słodka.
Umilkła, unosząc głowę tak, że patrzyła na mnie zaskoczona z dołu. Była bardzo słodka i w tym wózku jeszcze słodsza. Nie wiem, co skusiło mnie, żeby jej to wreszcie powiedzieć. Skoro mówiła mi to samo, to czemu nie mogłem jej tego też mówić? Jej zwykłe ruchy, jej wzrok i głos, jej wypowiedzi i śmiech, jej żarty i gestykulacja – to było takie słodkie. Co by nie zrobiła i mówiła, to wyczyniała z mojego organizmu prawdziwą walkę wszystkich czterech żywiołów.
Zatrzymałem się i schyliłem głowę, dotykając prawie nosem jej twarzy. Rozchyliła lekko wargi, a oczy ponownie zabłyszczały.
— Kurewsko słodka — dodałem, prostując plecy.
Sekundy, godziny, doby, nie wiem, po prostu nie wiem i nie pamiętam, ile znajdowałem się tam na dole blisko jej ust. Ciepłych, czerwonych i dużych ust Alanny, które mnie już całowały. Zaraz zwariuję, bo myśli o jej gorących, słodkich i seksownych wargach powodowały, że podniecałem się w sklepie przy wszystkich. Wrzałem, rozpalony do szpiku kości w tak krótkim czasie przez tę dziewczynę.
Cholera jasna, co ty robisz.
— Mama mówiła, że jest się tym, co jemy, więc... Na zdrowie! — szczęśliwa uniosła paczkę owocowych gum, po czym powróciła do zajadania się nimi.
Wiedziałem, że Alanna nie nosi stanika. Kiedyś napisała mi, jak zapytałem dlaczego, odpowiedziała, że jej lepiej i wygodniej. I w sumie na plus, bo wyglądało to kurewsko seksownie. Teraz ubrana w rozpiętą jeansową kurtkę i czerwoną koszulkę z dekoltem powodowała, że nie potrafiłem się skupić na ciągnięciu tego wózka, a oczy co chwilę świdrowały jej klatkę piersiową, którą dosłownie miałem pod nosem. I gdyby był obok Adam i widział, jak pożeram wzrokiem jego kuzynkę, jakby zareagował? Boże Święty, przecież ja za cholerę nie mogę myśleć o Alannie w ten sposób. Ona nie może być obiektem do spełnienia moich popędów seksualnych, nie może! Ty głupi psie, przestań o niej w taki sposób myśleć! Prawie zaskomlałem, osuwając czapkę na oczy. Jej cycki były wszędzie, nawet w tych pieprzonych ciemnościach.
Zderzenie się z czyimś wózkiem ocuciło mnie choć trochę. Poprawiłem czapkę, spoglądając przed siebie. Pomrugałem kilka razy, przyglądając się chłopakowi, w którego walnąłem. Ciemnozielone spodnie, czarna, charakterystyczna kurtka i te krótkie, czarne włosy oraz... czarnuch.
— Co jest kurw... — odwrócił się, po chwili zaskoczony spoglądając we mnie i Alanne. — Ian? — zapytał Lloyd.
— No elo — przywitałem się, starając się ukryć zakłopotanie.
Kurwa mać.
Patrzył na mnie i Alanne zaskoczony, przez krótki moment stojąc przed nami w milczeniu. Clooney cicho zajadała się gumami, wpatrując się w czarnucha. I co teraz powiedzieć, jak zapyta, że co robię z kuzynką Adama?
— Co tu robicie? — zapytał zdezorientowany.
— Przysz...
— Adam idiota nie ma prawka, dlatego tego tu zaciągnęłam na zakupy — przerwała mi Alanna.
Mądry kotek.
Lloyd obejrzał się po "zakupach" Alanny, która szybko dodała:
— Amanda niedługo wraca. Robimy dziewczęcy wieczór jeszcze z innymi dziewczynami — patrzyła na niego, dopowiadając kłamstwo za kłamstwem. — Wiesz, będziemy gadać o ciuchach i kutasach.
Zaśmiałem się, odwracając głowę w bok.
— Znajdzie się miejsce dla mnie? Potrafię być dobrym przyjacielem i słuchaczem — zapewnił, uśmiechając się wesoło.
— To damski wypad, sio. Chcesz, to zrób sobie męski z tą ciotą — skinęła w moją stronę, a ja pstryknąłem palcem w jej głowę. — I pozostałymi bad boy'ami z waszego boysbandu.
— Ty, to wcale niezły pomysł — powiedział zachwycony — Ian, jeszcze się odezwę.
— Jasne — odparłem.
— Lloyd! Lloyd, gdzie jesteś!?
— Babciu, babciu tu jestem! — krzyknął — Nie, babciu, nie tam! Babciu, to nie ja, czekaj! Dobra, siema, bo babkę zgubię, a ona jest chora — poleciał z wózkiem przed siebie. — Babciu, no...
Zaśmiałem się, przelotnie obejrzawszy się jeszcze za Lloydem. No to nieźle, jak wyszedł ze swoją babką na zakupy, która boi się wszystkiego, co ją otacza. Dosłownie – jedzenia na półkach, pani kasjerki, psa sąsiada, ludzi w telewizji, muchy, po prostu wszystkiego i wyjście z nią gdziekolwiek to katorga. Jest to okropne, bo na pewno jest na coś chora, ale jego babka jest bardzo śmieszna. Kiedyś potrafiła zadzwonić do Lloyda, kiedy byliśmy na jego działce, że ma przyjść do domu i podać jej pilota, bo bała się wstać ze swojego fotela albo na Halloween potrafiła otworzyć drzwi z patelnią w ręku.
— Halloween niedługo — odezwałem się olśniony tą wiadomością.
— I jakieś plany? — zapytała.
— Pewnie domówka — odparłem, kierując się do kasy. — Poza tym, to niezła improwizacja przed Lloydem. Punktujesz, kotku.
— Czy ja wiem, czy taka improwizacja — wzruszyła ramionami. — Z Andy rozmawiałam dzisiaj rano i mówiła, że jak wróci, to zabiera mnie na balety.
— Co? — zdziwiłem się, marszcząc brwi. — Ale same?
— No taki damski wypad chce zrobić, jak to określiła. Albo po prostu schlać mordę — prychnęła.
— Amanda nie potrzebuje okazji, żeby chlać. Amanda potrzebuje po prostu wódki, żeby chlać — rzuciłem, a Alanna zaśmiała się rozbawiona.
— Sebastian, wiesz w sumie co... — odezwała się niepewnie, wychodząc z wózka. — Czy my to serio wszystko kupimy? — spojrzała na mnie.
Zlustrowałem pełny koszyk słodyczy, podgwizdując pod nosem oniemiały. No troszeczkę dużo tego. Trochę za bardzo dużo. Kurewsko dużo. Patrzyłem na wózek i myślałem, co tu zrobić albo co odłożyć, a także szybko włożyłem rękę do kieszeni czarnych spodni i wyjąłem pieniądze.
— Mam tylko trzy dolce i pięćdziesiąt centów — oznajmiłem, zapomniawszy o wzięciu gotówki z domu.
Alanna wybuchła śmiechem, kręcąc głową.
— Kurcze, no... — podrapałem się po głowie. — To chociaż picie kupię.
— A ja chipsy — zaśmiała się słodko, chwytając za paczkę karbowanych, paprykowych Laysów.
Jak gdyby nic odłożyliśmy pełen wózek słodyczy na bok, uciekając szybko do kasy. I kiedy tak staliśmy w tej kasie, popatrzyłem na Alanne. Po prostu patrzyłem, jak oglądała gumy na regale i jakieś inne słodkości. Tak z przyzwyczajenia ją oglądałem, chcąc ten czas zatrzymać na wieczność. Może brzmiałem jak typowy stulejarz i sam siebie nie poznawałem, ale w jej przypadku było to zupełnie inne. Ją jak nikogo innego uwielbiałem oglądać, gapić się jak zahipnotyzowany i móc patrzeć w jej oczy i uśmiech już na wieki. To było takie cholernie dziwne i popieprzone, w moim przypadku tym bardziej, gdzie jeszcze w wakacje takie zachowania i uczucia były ostatnią rzeczą, o jakich myślałem. Alanna uniosła głowę i popatrzyła w moje oczy, uśmiechając się słodko. Podniosłem rękę i poczochrałem jej włosy, unosząc kąciki ust.
— Gdzie teraz? — zapytała, kiedy wyszliśmy ze sklepu.
— Naprawdę nie wiesz czy udajesz głupią? — zapytałem, kierując nas na przystanek autobusowy.
— Naprawdę nie wiem — odpowiedziała.
— Widzisz, mój drogi uczniu... — zacząłem, wchodząc w rolę Mędrca. — Za górami, za lasami...
— Okej, no to ten zasyfiony, stary budynek — przerwała mi.
— Kurwa, a miałem tak zajebistą opowieść! — podskoczyłem i zacisnąłem rękę w pięść, śmiejąc się.
— Nie pierwszą i nie drugą opowiesz, strachliwy kotku — powiedziała.
~*~
Kątem oka spojrzałem na Alanne. Nie umiała ukrywać ciekawości, co było słodkie. Patrzyła na mnie co jakiś czas, kiedy wyjmowałem dla niej drobny prezent, to szybko odwracała oczy w drugą stronę, kiedy jej wzrok spotykał się z moim. Była bardzo słodka. Otaczająca nas cisza w lesie dookoła, szarawe niebo nad głową i poniszczona, czarna papa dachu, na której siedzieliśmy; tego najbardziej potrzebowałem po dzisiejszym dniu, no i oczywiście muzyki. Wyjąłem głośnik, podłączając się do niego z telefonu. Z youtube'a puściłem jakiś kawałek hip-hopowskiego, trochę melancholijnego, kawałka i w miarę ściszyłem, aby był to tylko zwykły dla rozluźnienia dodatek. Alanna poprawiła swoje brązowe włosy, przerzucając ich garść na lewy bok i oblizała usta, przyglądając się mnie.
— Byłem najebany, przyznaję, ale starałem się jak mogłem. Powiedziałaś: nie kwiaty.
Pokazałem jej skręconego jointa w kształcie tulipana. Na trzeźwo dla mnie byłaby to bułka z masłem, ale po pijaku to mission impossible. Nadal nie wiem, jakim cudem zamiast czterech były trzy płatki. Całe szczęście na samym środku był piękny, jasnozielony i aromatyczny jazz. Alanna zaśmiała się, spoglądając na jointa oniemiała i rozbawiona.
— O mój boże — nie dowierzała. — O mój boże, nie wierzę!
— Ja też nie — zaśmiałem się, wręczając jej.
— Jak ty... — oglądała go. — Jak ty go tak pijany w trzy dupy skręciłeś? — spojrzała w moje oczy.
— Właśnie nie wiem! — wzruszyłem ramionami, samemu zastanawiając się, jak mogłem to skręcić.
— I tulipan — uśmiechnęła się mile.
— Tak. Z różą byłby problem, wybacz.
— Nie, wszystko w porządku. Uwielbiam tulipany — uniosła kąciki ust, jakby z wdzięcznością.
Nie wiem czemu, ale moje serce zabiło kilka razy szybciej, a ciało znowu dziwnie się zgrzało. Popatrzyłem na Alanne, uśmiechając się. Szczęśliwy, radosny, wesoły, zadowolony, wszystko, co nagle zaczęło wprawiać mnie w stan euforii, a ona w dodatku to widziała. To było coś niezwykłego, że uwielbiała tulipany, a ja jej go skręciłem. Uniosłem ręce z triumfu i wydałem okrzyk zwycięstwa. Ona uwielbiała tulipany, a ja jej go skręciłem!
— Jesteś taki słodki — odezwała się, oglądając mnie.
— Ja, słodki? — ogarnąłem się, mamrocząc pod nosem rozkojarzony.
Spojrzała na mnie. Dość seksownie, z pazurem, co nie ukrywam – bardzo mi się spodobało. Włożyła jointa do ust i odpaliła, zaciągając się mocno pierwszym buchem. Mój zmysł węchu otuliła słodko-kwaśna, specyficzna woń marihuany. Oglądałem ją jak w hipnozie, kiedy zaciągała się i wypuszczała dym tak podniecająco. Było to podniecające – nie wiem czemu, ale uwielbiałem patrzeć, jak paliła i sprawiało mi to ogromną przyjemność. To było kurewsko atrakcyjne i w jej przypadku powalało mnie na nogi. Nie mogłem przestawać się nią zachwycać. Alanna wręczyła mi jointa, którego bez odmowy przyjąłem i zapaliłem ze smakiem. Zajebisty posmak soczystego skuna, którym raz za razem się rozkoszowałem w towarzystwie pięknej dziewczyny.
— To czysta indica, poczuj tylko te rozluźnienie, kotku — odezwałem się.
— Chcesz, abym wpadła w melancholie i powiedziała ci o moich najsłodszych sekretach? — mruknęła cwanie. — Inteligenty ruch, strachliwy kotku, nie powiem nie — spojrzała w moje oczy, uśmiechając się łobuzersko.
O boże, jak ja uwielbiałem ten jej uśmiech.
— Ależ skąd — wyrównałem z nią kontakt wzrokowy. — W końcu sama mi o nich opowiesz — uniosłem zadziornie kąciki ust.
— No nie wiem, nie wiem — zaciągnęła się dymem, wręczając mi już w połowie wypalonego jointa. — A właśnie, ja nadal czekam na wytłumaczenia! — rzuciła niespodziewanie, krzyżując ręce pod piersiami i obrażona odwracając głowę w bok. — Mam nadzieję, że masz coś na swoje usprawiedliwienie.
— Ale co? — zapytałem.
Zaśmiała się, powracając swoim pięknym wzrokiem do moich oczu.
— Co ci odbiło wczoraj? — spytała — Obraziłeś się na mnie, że cię pocałowałam i postanowiłeś mnie ignorować, czy od początku byłam tak naiwna i nie zauważałam, że mnie wykorzystujesz?
O mój boże, nie! Czy ona wciąż tak myśli? Jejku, nie, nie, nie!
— Al, nie, nie, nie! — pokręciłem zdecydowanie głową, marszcząc brwi. — Nie wykorzystywałem cię i nie wykorzystuję, nie myśl tak, nie jestem taki. I nie obraziłem się, po prostu... — zatrzymałem się, spoglądając na żarzącego się jointa. — Nie zrozumiesz.
— Uwierz mi, że rozumiem więcej niż się wszystkim zdaje.
— Ale tego... naprawdę nie zrozumiesz. Ja sam nie wiem, jak to wytłumaczyć — podałem jej kończącego się tulipana. — To jest pojebane — poprawiłem czapkę, spluwając na bok.
— To się postaraj, bo ja nadal mam focha — cwanie uniosła jedną brew, zaciągając się.
— Po prostu... — butem bawiłem się małym kamieniem przed sobą, zbierając w sobie myśli, których sam nie rozumiałem. — Czym dla ciebie jest przyjaźń? Alanna, powiedz mi, czym dla ciebie jest przyjaźń z Amandą?
Zaskoczyłem ją pytaniem, na które nie odpowiedziała. Milczała przez dłuższą chwilę, wpatrując się we mnie tajemniczo. Musiałem tak zacząć, inaczej nie umiałem.
— Nie wiem, jakie masz relacje z Amandą, ale myślę, że tak jak ja z Adamem – bardzo bliskie i bardzo mocno się przyjaźnicie. Nieważne, gdzie się poznałyście i że był to internet. Amanda dla ciebie stanowi ważną część życia, prawda? W końcu to ona przez ten dla ciebie najgorszy okres w nim była blisko. To jest przyjaźń, kurwa, to jest właśnie przyjaźń, że tego ot tak nie da się wymazać i zastąpić czymś innym. Tego po prostu nie da się zastąpić... czymś innym — powiedziałem, jakbym ostatnie słowa mówił do siebie.
— Rozumiem — odezwała się, kończąc jointa i wyrzucając go.
— Nie wiem, czy właśnie to rozumiesz. Ja z Adamem jestem jak brat – my, kurwa mać, jesteśmy razem wszędzie od naszych narodzin. Wychowywaliśmy się, mogę w sumie tak powiedzieć, że razem. On i Amanda są dla mnie najważniejsi, bo są moimi przyjaciółmi. Przyjaźń w tych czasach jest taka jak wiatr – odchodzi w zapomniane, a ja znalazłem dwoje ludzi, z którymi właśnie tym wiatrem wspólnie oddychamy. Nie potrafiłbym ich wymazać ze swojego życia.
— Ale dlaczego ja na tym ucierpiałam? — zapytała.
— I właśnie... Cholera, to takie popieprzone — zdjąłem czapkę i poczochrałem włosy, czując na sobie jej palący wzrok.
— Ja naprawdę zrozumiem — powiedziała spokojna, obserwując mnie.
— Ty się pojawiłaś... tak nagle — odezwałem się niepewnie — I ja zwariowałem, naprawdę, ja zwariowałem — aż się zaśmiałem, wyrównując z nią kontakt wzrokowy. — Jesteś dziewczyną, z którą mógłbym kraść konie, autentycznie, z tobą nawet w ogień, dziewczyno, skąd ty się urwałaś?
— Boston — uśmiechnęła się.
— Brzmi to kurewsko dziwnie z moich ust, aż sam nie mogę pojąć, co ja wygaduje i z tobą robię. I robię to wszystko... — posmutniałem, przypominając sobie fakt, iż — Robię to za plecami mojego najlepszego przyjaciela. Twojego kuzyna. Za plecami Adama, ja... ciebie całowałem i spędzam właśnie czas, gdzie przedtem dziewczyny były dla nas jak ludzie z innego świata – w sumie o nich nie myśleliśmy, ale były obok. Jedynie Amanda była tą dla nas najbliższą, a dla Lutchera miłością życia — parsknąłem rozbawiony.
— Bałeś się, że stracisz Adama? — zapytała, cały czas spokojna, co i mnie uspokajało.
— Tak — spojrzałem w jej oczy, odpowiadając szczerze. — Właśnie tak, Alanna. Bałem się i boję stracić Adama, będąc... przy tobie, z tobą, ale to jest tak silne, że ja nad tym nie panuję, kurwa, to jest tak silne, że ja po prostu... igram z ogniem, wiesz? Tak strasznie spodobało mi się to, jak się bawimy. I to, jak dotykam cię po włosach, a przedtem żadnej innej dziewczyny tak nie dotykałem, jak właśnie ciebie. Boże Święty, ja przecież na żadnej innej dziewczynie tak się nie skupiałem, jak na tobie.
— I myślisz, że Adam będzie zły? — zapytała.
— Adam nie musi wiedzieć — uśmiechnąłem się. — Ale odpowiadając tak szczerze na pytanie: to tak. Jestem pewien w stu procentach, że on będzie zły. To znaczy tak podejrzewam. Ja znam go całe życie i wiem, jak mógłby zareagować...
— Na co? — przerwała mi.
— Że ja... — nie umiałem dobrać słów. — Całowałem jego kuzynkę. Że od dłuższego czasu, tak niespodziewanie, ona stała się osobą, o której myślę przed snem.
— Sebastian, zakochałeś się we mnie?
Wszystkie żywioły uderzyły w siebie tak mocno i brutalnie, że prawie mną wykręciło na boki. Dreszcz jak kolce – przeszedł mnie po całym kręgosłupie, nawet pozostawiając po sobie ślad w opuszkach palców. Moje serce przyspieszyło, a temperatura ciała gwałtownie podskoczyła do temperatury wrzenia gorącej wody. Popatrzyłem w oczy Alanny, która patrzyła na mnie tajemniczo i wciąż tak spokojnie, tak kojąco i miło, że nawet mógłbym przy tym zasnąć. Czy ja się zakochałem w Alannie? Zauroczyłem, owszem, ale czy ja się w niej zakochałem? Czy to był już ten stopień, ten poziom, ten level?
— Nie, nie wydaje mi się — odpowiedziałem.
Tak naprawdę nie wiem, czy odpowiedziałem jej zgodnie z prawdą. Czy odpowiedziałem kłamstwem, bojąc się reakcji i nawet własnej – jak ja zareagowałbym z wieścią, że pierwszy raz w życiu się w kimś zakochałem? Ale jeszcze ostatnimi nocy tak myślałem... jednak teraz było inaczej. Teraz musiałem stanąć z tym twarzą w twarz, w dodatku przy Alannie.
Nie potrafiłem.
— Ja po prostu cię lubię. Nie, ja cię uwielbiam. Uwielbiam cię strasznie i spędzanie z tobą czasu to najlepsza frajda w życiu, naprawdę — uśmiechnąłem się do niej, co ciepło odwzajemniła, cały czas mnie obserwując. — Ale ja nie wiem, czy się w tobie zakochałem. Ja nigdy nie byłem zakochany, więc skąd mam wiedzieć, co to za uczucie? Ja wiem tylko to, że uwielbiam z tobą spędzać czas, zwłaszcza sam na sam — mrugnąłem do niej szarmancko. — I uwielbiam z tobą rozmawiać, o, i żartować! Jezus, jesteś tak zajebistą kumpelą do żartów, że aż w to nie wierzę. Wreszcie znalazłem godną laskę, do której mogę powiedzieć śmiało ''ty kurwo'', a ona się nie obrazi.
— Pff, strzelam na ciebie focha — mruknęła zabawnie.
— I widzisz? — spojrzałem na nią. — I jak tu cię nie uwielbiać, cholera, dziewczyno? Jeszcze palisz jointy, to już w ogóle miód-cud!
— Ale nadal nie odpowiedziałeś na pytanie, dlaczego mnie wtedy ignorowałeś. Dlaczego w takim razie ze mną nie porozmawiałeś? Dlaczego w takim razie nie chcesz zaprzestać temu... co robimy? — zapytała.
— Bo mnie się to podoba — odpowiedziałem zgodnie z prawdą. — Bo ja nie potrafię nagle cię traktować jak... normalną dziewczynę. Jesteś taka inna, strasznie inna niż, na przykład, Susan i jej trio. Jesteś jak Amanda – z tobą mogę po prostu wszystko.
— Amandę też całowałeś?
— Fuj, w życiu, ona? — prychnąłem, krzywiąc się. — Tej, to patykiem bym nie dotknął.
Zaśmiała się głośno, pod koniec oblizując dolną wargę.
— Przede wszystkim jestem człowiekiem z zasadami i najważniejsze: lojalnym przyjacielem. Amanda to zarezerwowane bóstwo dla Adama, któremu od pięciu lat coś marnie idzie je zdobywać — zaśmiałem się.
— Wczoraj kazałam mu wreszcie coś zrobić w tym kierunku, ale...
— O nie, czy ja ci się właśnie wygadałem? — przerwałem jej szybko, przykładając rękę do ust. Boże, czy ja jej się wygadałem z największą tajemnicą Adama? — Czy ja ci się wygadałem?! — zapytałem.
— Nie — rozbawiona pokręciła głową. — Już dawno zauważyłam, że ten idiota buja się w Amandzie, ale dziwi mnie fakt, że ta idiotka tego nie zauważa.
— Oboje to warci siebie idioci — prychnąłem.
— Ale powracając... do nas? — lekko się skrzywiła, jakby sama nie była przyzwyczajona do wypowiadania takich słów. — Co mam rozumieć przez twoje zachowanie?
— Nie wiem — odpowiedziałem, wzruszając ramionami. — Nie zakochałem się.
— A jak ja się zakochałam w tobie?
Spojrzałem od razu w jej oczy, tym razem czując falę tsunami, szaleńczy huragan i tornado w jednym, trzęsienie ziemi, wybuchający wulkan, lawinę śniegu i sztorm na morzu, kurwa, wszystko, co powodowało, że eksplodowałem. Czy Alanna jest we mnie zakochana? Czy ona się we mnie zakochała? Jezu, słodki Jezu, czy Alanna się we mnie zakochała?
— Nie wiem — odparłem, zalewając się potem i rumieńcem na policzkach, którego próbowałem ukryć poprzez poprawienie czapki. — Nie wiem, co wtedy.
— Będziemy mieli chyba problem, co? — uśmiechnęła się, oblizując usta.
— Nie. Nie wiem — rzuciłem szybko, ukrywając uśmieszek z radości.
— Ale się nie zakochałam — powiedziała.
I właśnie w tym momencie, nie wiem nawet czemu, poczułem straszliwy ból w klatce piersiowej. Dokładnie w sercu, które kuło niemiłosiernie mocno i szarpało mną na wszystkie strony. Gardło stało się jedną, przeolbrzymią pętlą, która uniemożliwiła mi odpowiedź. Piorunujący i jakże przeszywający bólem prąd zaatakował każdy skrawek mojego ciała. Od stóp, opuszki palców, wszystkie organy, oczy, aż po pieprzoną głowę, w której był chaotyczny, nie do opanowania mętlik. I pomimo tego obrzydliwego bólu, który był jednym z najgorszych, jakie przeżywałem przez dziewiętnaście lat i był jednym z pierwszych, których doświadczałem, to po jej słowach czułem się... źle i normalnie, bo właśnie tego się spodziewałem. Że Alanna mnie tylko uwielbia, tak jak ja uwielbiam ją bardzo mocno.
— Oboje się nie zakochaliśmy — uśmiechnąłem się do niej.
— Dokładnie — odpowiedziała od razu, spoglądając w moje oczy — Nie zakochaliśmy się.
— I to, co robimy, to zwykła zabawa. Właśnie tak, Alanna. Ja cię po prostu uwielbiam. Uwielbiam z tobą spędzać tak czas, rozmawiać jak z najlepszą kumpelą pod słońcem, uwielbiam bawić się twoimi włosami i patrzeć w twoje piękne oczy, bo one są takie piękne. I kurewsko uwielbiam patrzeć, jak się uśmiechasz przeze mnie — uniosłem kąciki ust, na co z rumieńcami zaśmiała się cicho, odwracając głowę w bok.
— Chyba uwielbiam w tobie to samo — powiedziała spokojna, przybliżając się do mnie.
Moje serce przyspieszyło wraz z oddechem, kiedy Alanna patrzyła na mnie dziwnie niż przedtem. Tak bardzo ładnie i czule, zdejmując moją czapkę z głowy.
— Bardzo cię uwielbiam, Sebastian, i mimo Adama, to nadal chcę spędzać z tobą tak czas — prawie wyszeptała.
— Nie mam nic przeciwko — odparłem z uśmiechem — Zapieczętujmy to w takim razie przysięgą krwi.
— Zawsze się tego bałam — zaśmiała się cicho.
— Znasz to? — zapytałem, będąc pod wrażeniem.
— Jedną z najważniejszych przysiąg, których nie można złamać? Jasne, że nie — rzuciła — Kto nie zna, Ian. Jesteś naprawdę uroczy — dotknęła moich włosów.
— No to do dzieła — uśmiechnąłem się i wyjąłem z plecaka scyzoryk, który rozłożyłem przy ostrym nożu. — Kto pierwszy? — spytałem.
— Mogę ja, chcę mieć to z głowy — pokręciła głową, biorąc głęboki wdech. — Mały palec. I proszę... delikatnie — poprosiła zawstydzona.
— Będę zawsze delikatny — powiedziałem cicho, skupiając się na nacięciu jej skóry.
Złapałem jej małego palca u dłoni, przykładając ostrze do skóry. Spojrzałem najpierw w jej oczy, unosząc łobuzersko kąciki ust.
— Szybciej — prawie jęknęła.
Przejechałem ostrzem po jej skórze, skąd po kilku sekundach zaczęła sączyć się krew. Ze swoim zrobiłem dokładnie to samo, chowając scyzoryk z powrotem do plecaka. Wziąłem głęboki oddech i splotłem z nią małego palca, spoglądając prosto w oczy.
— Jaki tytuł nosi nasza przysięga? — zapytała.
— Żeee... — przeciągnąłem zamyślony. — Nie wiem, spontan, wymyśl coś.
Uśmiechnęła się chytrze, jakby miała coś podstępnego na myśli.
— Jak Amanda i Adam będą razem, to my też — uśmiechnęła się.
— Nie, nie, nie, coś innego — zaprzeczyłem od razu, w duchu rzeczywiście radując się z tej przysięgi.
— No to... Jak do dwudziestego pierwszego roku życia nikogo nie znajdziesz, to zaprosisz mnie na randkę — powiedziała.
— Nie, też nie — pokręciłem głową, śmiejąc się.
— Nie zakochamy się w sobie.
Spojrzałem głęboko w jej oczy, gdy ona zachowała powagę. Mam przysiąc na to, że się w niej nie zakocham?
— Nie — odezwałem się po pewnym czasie.
— Dlaczego? — zapytała z cwanym uśmieszkiem.
— Bo nie — pokręciłem głową, zakłopotany i zawstydzony nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— Czy ty...
— Dobra — rzuciłem.
— Świetnie — mruknęła.
— Świetnie.
— Nie zakochamy się w sobie — oplotła mocno mój mały palec, rozmazując naszą krew jeszcze bardziej.
— Nie zakochamy się w sobie — powtórzyłem.
Jeszcze przez krótką chwilę patrzyliśmy w swoje oczy, pieczętując przysięgę. Alanna w końcu odsunęła się i sięgnęła do swojego czarnego plecaka, wyjmując chusteczki, które mi także wręczyła. Ścierając krew z palca i owijając materiał wokół niego, przyjrzałem się Clooney, zastanawiając się nad jedną rzeczą. Moja ciekawość była baaardzo duża i czasami zastanawiałem się, jakie granice przez nią przekroczę i czym zapłacę.
— Dlaczego dzisiaj byłaś taka zła, kiedy przyszedłem po ciebie? — zapytałem.
Zacisnęła usta, odwracając ode mnie wzrok. Znowu Alanna wydawała się być przybita, jakby smutna i bardzo, ale to bardzo tego nie chciałem. Bałem się, że to znowu przeze mnie taka jest, a w smutku nie było jej do twarzy.
— Teraz ty nie zrozumiesz — uśmiechnęła się.
— Rozumiem więcej niż wszystkim się zdaje — powtórzyłem jej słowa.
Obejrzała się za mną rozbawiona.
— Po prostu... — poprawiła spódniczkę i przyciągnęła kolana do piersi, owijając wokół nich ręce. — Pokłóciłam się z tatą. I tyle.
— Ale aż tak? Byłaś bardzo zła.
Zmarszczyła lekko brwi, mrugając powiekami szybciej niż wcześniej. Pociągnęła szybko nosem i podrapała się po głowie, odwracając ją w bok.
— Hej, co się dzieję? — zapytałem przejęty.
— Ja... nic — rzuciła po chwili, nabierając głębokiego oddechu. — Kocham mojego tatę i wiem, że nigdy nie chce dla mnie najgorzej, ale... — urwała, zachowując przez dłuższą chwilę milczenie.
Wstała i ponownie pociągnęła nosem. Obserwowałem ją w ciszy; spokojny i opanowany czekając, aż gotowa będzie mówić. Wystraszyłem się, kiedy podeszła na koniec dachu, uniosła ręce poziomo i zaczęła iść wzdłuż linii, od czasu do czasu jedną nogę wychylając w przepaść. Ja ją tylko obserwowałem, oglądając jej spokojne ruchy, wsłuchując się w spokojny oddech i spokojny głos, jakim zaczęła mówić:
— Wiesz, kocham mojego ojca, ale nigdy nie uważałam go za wzór do naśladowania — powiedziała, odwrócona ode mnie patrząc na las dookoła. — Wiem, że robi wszystko, abym miała z mamą jak najlepiej. Staje na głowie, żebyśmy były szczęśliwe. Powinnam to doceniać, chociażby nawet to, że w każdej chwili możemy dostać telefon i usłyszeć, że ojciec nie żyje. Praca gliniarza nie jest prosta – wieczne nocki, jakieś wezwania, częste wizyty w innych stanach. Powinnam od początku się pogodzić z tym, że go nie ma. Że nie będę mieć tatę, którego chciałabym bardzo mieć. Że nie będę jego oczkiem w głowie, nie będę dla niego najważniejsza. To takie bezsensu, że ci to w ogóle mówię — prychnęła, czego nie zrozumiałem. Lubiłem słuchać wszystko, co do mnie mówiła. — Za niego i mamę oddałabym wszystko, wiesz? Zazdroszczę ci, Sebastian. Ty masz rodzinę, oni są zawsze przy tobie. Zazdroszczę tego Adamowi, Amandzie. Wszystkim, którzy mają rodzinę tak blisko siebie. A ja? T-To znaczy wiesz, ja nie uważam, że mam najgorzej. Kocham moją rodzinę. Kocham ich tak bardzo i nie wyobrażam sobie, że ja ich nienawidzę, Jezus, nigdy w życiu, za żadne skarby. Mi po prostu brakuje tego od taty, że jestem jego córeczką. Taką córeczką tatusia, wiesz o co chodzi? Która zawsze będzie mogła poprosić go o pomoc. Która zawsze będzie mogła czuć się bezpieczna w jego ramionach, a tego... nie mam i nigdy nie miałam. I ja n-naprawdę... — jej głos zadrżał. — J-Ja naprawdę kocham mojego tatę, ale tak strasznie brakowało mi go przez całe życie. Tych wzorców, których potrzebowałam od niego, szukałam u kolegów, Adama, kogokolwiek, kto poświęcał mi choć trochę uwagi. I szczerze, to nawet otrzymuję je od ciebie, dlatego czuję takie mocne przywiązanie do ciebie, Sebastian — mówiła spokojna. — Ja wiem, że tata robił wszystko, żeby było mi i mamie jak najlepiej. Poświęcał się, żebym miała jedzenie, komórkę, internet i ciepło w domu. Żebym za dzieciaka grała na fortepianie, bo przecież on tego tak bardzo chciał, mimo że nigdy nie był na moich występach — jej głos pod koniec się załamał.
— Alanna, ja...
— Nigdy nie był na żadnym moim występie — przerwała mi. — Ja naprawdę go kocham i wiem, że on mnie też kocha. Ale mam straszny do niego żal, bo nigdy nie było go przy mnie, nigdy. Jak potrzebowałam taty – jego nie było. Liczyła się dla niego praca. Praca, praca i jeszcze raz ta gówniana praca pieprzonego psa. Tak strasznie mi go brakowało przez całe życie i teraz znowu, kiedy wrócił, nawet nie zapytał: ''Aly, jak w nowej szkole? Poznałaś może kogoś?'' — rozbawiona, choć w głębi serca zrozpaczona, naśladowała swojego tatę. — On nie zapytał nawet, jak w nowej szkole, rozumiesz? Jest taki... obojętny mnie. I wiesz co? Przyzwyczaiłam się do tego — wzruszyła ramionami, zasiadając na krawędzi. Wstałem i usiadłem obok, wpatrując się w nią. — Jestem tak strasznie do tego gówna przyzwyczajona, że już dawno przestałam odczuwać przez to ból.
Zapadła cisza. Długa i taka odprężająca cisza. Po tym wszystkim, co mi powiedziała, ona w spokoju patrzyła przed siebie, ani rusz wylewając jakiekolwiek łzy. Była twardą sztuką, co bardzo mi imponowało. Wyjąłem z kieszeni paczkę żółtych cameli, wystawiając fajkę w jej stronę. Przyjęła z chęcią, dziękując mi. Wciąż siedzieliśmy w ciszy. Tej już chyba naszej ciszy, która należała do jednych z najpiękniejszych momentów w moim życiu. W niej nie brakowało niczego, żadnych słów ani myśli, ruchów czy gestów. W niej mogliśmy siedzieć bez końca.
— Wiesz, kiedy znalazłaś kogoś wyjątkowego? — przerwałem milczenie.
— Kiedy? — spytała, spoglądając na mnie.
— Kiedy możesz po prostu zamknąć, kurwa, mordę chociaż na minutę i nie czuć się skrępowana tą ciszą.
— To chyba znalazłam — uśmiechnęła się.
— Ja też — odpaliłem papierosa, wręczając jej zapalniczkę.
— Wszystko w porządku, Al? — zapytałem.
Alanna przez chwilę milczała; zaciągnęła się, po czym oparła głowę o moje ramię.
— Wszystko jest w porządku teraz — odpowiedziała.
I moje serce jak szalone po raz kolejny zabiło, wprawiając mnie w stan euforii. W dodatku byłem na dużym haju, co potęgowało wszystkie miłe uczucia, jakie mnie przeszywały. Ta dziewczyna rzeczywiście była wyjątkowa.
— Co ci Jade o mnie mówiła? — zapytałem zaciekawiony.
Uśmiechnęła się łobuzersko, przelotnie się za mną oglądając.
— Hej, co ci mówiła?! — uniosłem kąciki ust, nie mogąc już wytrzymać tego napięcia.
— Spójrz w dół — powiedziała.
Och, czyli wszystko jasne.
— Szmato, każdy ma jakieś fobie, okej? — rzuciłem, udając twardziela. — Ta mała suka za to ma jedenaście lat i wciąż śpi z miśkiem bez jednego oka!
— Masz lęk wysokości, pizdo — zaśmiała się, dogryzając mi. — Jesteś cipka.
— Nie jestem cipką — zmarszczyłem brwi. — Ale zobaczysz, jak będziesz zamknięta w najwyższej wieży, to twój książę na białym koniu nie przyjdzie i cię nie ocali — rzuciłem, udając obrażonego.
— Nie dość, że cipka, to jeszcze dalton — zaśmiała się, cały czas mi dogryzając.
— Hell, no! — pomachałem palcem wskazującym. — Nie moja wina, że rodzice do siódmego roku życia wmawiali mi, że niebieski to czerwony a czerwony to niebieski!
— Hahahaha, Boże, jacy twoi rodzice są zajebiście! — zaśmiała się wesoło. — Ja, jak miałam osiem lat, mama z tatą puścili film Dwa tysiące dwunasty, mówiąc, że to przeżyli. Jak idiotka później opowiadałam to ludziom, czaisz?!
— Hahahaha, o kurwa, ale też zajebisty pomysł — wybuchłem śmiechem. — Kiedyś ojciec, za dzieciaka oczywiście, obudził mnie i mówi ''wstawaj, do szkoły''. No to ja wstaję, taki szczeniak zamulony i wkurzony, że znowu do tej budy trzeba iść. Ubieram się jak debil, jem śniadanie, myję zęby i wychodzę! I wychodzę! Ojciec wybuchł śmiechem, otworzył po chwili drzwi i krzyczy do mnie, że jest druga w nocy.
— O kurwa, hahahahaha! — zaśmiała się głośno, prawie spadając, lecz szybko ją złapałem. — Tobie też wmawiali, że są ufo i zostałeś porwany?
— Taaa, standard — prychnąłem, zaciągając się. — Dzieciństwo miałem bardzo, ale to bardzo zwariowane przez rodzinkę. Momentami wspominam to jako traumę, ale szczerze, to miałem zajebiście i nie wymieniłby je za żadne skarby.
— To fajnie — odpowiedziała, wyrzucając papierosa.
Kątem oka popatrzyłem na Alanne, która poprawiła swoje włosy, wzdychając cicho pod nosem. Liczyłem, że odpowie tak samo, ale przypomniałem sobie, że jej dzieciństwo nie było takie kolorowe. I było mi z tego powodu okropnie przykro. Naprawdę ubolewałem nad tym, że Alanna nie mieszkała obok nas od początku.
— Sebastian?
— Tak? — wyrzuciłem fajkę.
— Dzięki — powiedziała — Nigdy nie bawiłam się tak dobrze jak dzisiaj.
— Drobiazg — odparłem z uśmieszkiem.
— I nigdy nie słyszałam tak pojebanych, ale zarazem pięknych słów od kogokolwiek — dodała z wdzięcznością.
— Nawet jak mówię te wszystkie głupoty do ciebie, to są to głupoty z serca, pamiętaj — poczochrałem czubek jej głowy.
— I wiesz co? — odwróciła się do mnie.
— Co? — zapytałem zaciekawiony.
— Polubiłam cię bardziej niż planowałam — spojrzała w moje oczy.
Uniosłem kąciki ust, czując się jeszcze bardziej szczęśliwy niż mogłem. Popatrzyłem głęboko w jej błyszczące ślepia, nie mogąc oderwać wzroku. Alanna sama nie zamierzała nawet uciekać, co było zadziwiające – przedtem zawstydzona i zarumieniona lustrowała wszystko dookoła, nie chcąc ze mną utrzymywać tak długo kontaktu wzrokowego, choć zdarzały się wyjątki. I jednym z tych cudownych wyjątków był ten moment. Uniosłem rękę i dotknąłem jej włosów, lubiąc ich delikatność. Tak jak jedwab jej skóry, który pod nieodpowiednim ruchem mógłby rozpruć się na milion części, nie będąc już tak piękny, a tego w jej przypadku nie chciałem uczynić. Chęć ujęcia nagle jej policzków w swoje dłonie była tak wielka, że znowu czułem się jak dziki zwierz w klatce, zakuty najpotężniejszymi, metalowymi kajdanami z kagańcem na pysku. Ale ją miałem. Tak blisko siebie, że bijące ciepło z jej ciała i zapach słodkich perfum otulał mnie jak najprzyjemniejszy materiał pod słońcem. Było to przyjemne, takie podniecające i miłe dla całego mojego organizmu. Miałem wrażenie, że odczuwałem Alanne fizycznie, jak i psychicznie. To było kurewsko mocne i podobało mi się.
Popatrzyła w moje oczy, później na usta. Serce automatycznie w biegu, temperatura automatycznie w pośpiechu, a dłonie, które dotychczas bawiły się jej włosami, tym razem znalazły odpowiednie miejsce na jej biodrach. Alanna splotła ręce na moim karku, głaszcząc kojąco i łagodnie po skórze. Wziąłem głęboki oddech, oblizując spierzchnięte usta i przymykając oczy. Jej oddech i gorący płomień bliskości otulał mnie z każdej strony. Zacisnąłem palce na jej ciele, przesuwając ręką wzdłuż jej kręgosłupa, aż w końcu ująwszy kłęb ciemnych, falowanych włosów. Sapnęła, delikatnie poruszając się.
— Mogę cię pocałować? — wyszeptała zawstydzona.
— Zawsze — odpowiedziałem bez wahania.
— Adam będzie zły — uśmiechnęła się, muskając moje wargi.
— Adam nie musi wiedzieć — wyszeptałem, po tym czując jej gorące usta na swoich.
Ucieknij, ucieknij ze mną
Zatopione w marzeniach dusze
Dziki bieg ku wolności
Dwoje dzieci, ty i ja
~*~
Tak mniej wiecej wyglada sebek
peace
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top