9. O chłopcu z piernika


Jako że moja aktywność na tej stronie niebezpiecznie zbliża się ku zeru, spróbowałam napisać ten rozdział. Jak widać ma charakter bożonarodzeniowy, gdyż i wtedy miał się pojawić...


- Tato, tato, śnieg! – zapiszczała radośnie Peggy, wyglądając przez okno salonu. Siedziała na podłodze tuż obok drzwi balkonowych i jak co wieczór z utęsknieniem wypatrywała jakichkolwiek oznak zimy. Tuż obok niej przycupnął Aldo, radośnie merdając ogonkiem. Psiak, naśladując swoją ulubienicę, również spoglądał przez okno i czujnie błądził wzrokiem po ogrodzie.

Aż do tego poranka nic nie zapowiadało, że tegoroczne święta będą białe; ostatnie dni były niezwykle ciepłe, choć, jak na tę porę roku przystało, wokół panowała ponura szarość. Bez problemu wychodziłem do szopki po drwa odziany jedynie w sweter, na nogach mając gumowe kapcie.

Dopiero dzisiaj można było zaobserwować przymrozek, który pokrył nasz trawnik, a na szybach szron utworzył majestatyczne wzory przypominające piórka. Pszczółkę te oznaki nadchodzącej zimy bardzo ucieszyły – jej marzeniem było ulepić ogromnego bałwana, który pilnowałby naszego ogrodu. Uwielbiała zabawy białym puchem, dlatego od rana wyglądała przez okno upierając się, że odejdzie od niego tylko wtedy, gdy spadnie jej upragniony śnieg. Nie pomogły żadne prośby i błagania, by się nie wygłupiała i pomogła mi i Suzie przybrać ozdobami świerk. Założyła rączki na piersi i z naburmuszoną miną wyczekiwała pierwszych płatków śniegu.

Dlatego okrzyk, jaki wydała Peggy, tak bardzo mnie zaskoczył, że szklana figurka przedstawiająca aniołka, którą miałem zawiesić na jednej z gałązek, wyślizgnęła mi się z rąk i uderzyła z głuchym brzękiem o kafelki, rozpryskując się na sto kawałeczków. Suzie natychmiast odskoczyła na dywanik znajdujący się za nim, jakby w odruchu przed szkłem. Zamarła w bezruchu i patrzyła na mnie z lekko wytrzeszczonymi oczami.

- O niee, Harry! – jęknęła May. – To była jedna z moich ulubionych!

Nie zdążyłem nawet otworzyć ust, żeby powiedzieć jej, jak bardzo mi przykro z powodu tego aniołka, gdyż szybkim krokiem wyszła z pomieszczenia, żeby po chwili wrócić ze zmiotką i szufelką. Patrzyła przed siebie, zaciskając mocno wargi – robiła tak zawsze, gdy chciała się komuś odgryźć w tak nieprzyjemny sposób, że jednocześnie próbowała zachować tę uwagę dla siebie. Widok ten natychmiast mnie zmotywował do reakcji, bo wiedziałem, że w stosunku do mnie, May stała się właśnie tykającą bombą. Zatem gdy tylko znalazła się tuż obok, próbowałem odebrać jej zmiotkę, jednak sprytnie schowała ją za sobą.

- Dziewczynki, nie ma teraz żadnego kręcenia się – zakomunikowałem. - May – powiedziałem ostrzegawczym tonem do żony – oddaj mi to. Nie możesz się przecież schylać.

- Nic mi się przecież nie stanie, jeśli to posprzątam – odparła chłodnym tonem, karcącym spojrzeniem próbując zmusić mnie do zaprzestania swoich działań. Jednak automatycznie objąłem ją mocno w talii, gdy spróbowała się pochylić. Chciała wykręcić się z tego uścisku, jednak skutecznie uniemożliwiłem jej to.

- Dla mnie ty też jesteś ze szkła - powiedziałem, próbując pohamować cisnący mi się na twarz uśmiech, bo wiedziałem, że sytuacja jest nieodpowiednia. Wykorzystując fakt, iż miałem długie ręce, z triumfalnym okrzykiem wyrwałem jej z dłoni szczotkę, co skwitowała cichym prychnięciem.

- Zobaczysz, jeszcze się pokaleczysz o te odłamki i będziesz kwiczeć, że umierasz – zagroziła mi. – Ciekawe, jaką wtedy będziesz miał śpiewkę.

- Zdecydowanie jesteś ze szkła – mruknąłem do siebie. – Cały czas mnie ranisz.

Ukradkiem rzuciłem na nią okiem i chyba dosłyszała moją cichą uwagę, jednak zrezygnowała z dalszych prób ganienia mnie, ograniczając się do przewrócenia oczami, i wyszła z pomieszczenia. Ja natomiast wziąłem się za ogarnięcie bałaganu, który narobiłem. Starałem się uważnie zamieść podłogę, gdyż mimowolnie w mojej głowie pojawił się obraz malutkiej stopy owiniętej w bandaż, przez który przebijała malutka plama krwi, rosnąca z każdą sekundą.

Dziewczynki posłusznie siedziały na swoich miejscach, czekając, aż możliwe będzie przejście do pokoju. Peggy musiała przytrzymywać Aldo, który od czasu nagłego hałasu merdał ogonkiem, nastawiając uszy w skupieniu.

- Iii gotowe – powiedziałem w końcu, na co córki wraz ze swym pupilem automatycznie zerwały się do biegu, jakbym dał znak do rozpoczęcia maratonu.

Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego ludzie mają coś do załatwienia akurat wtedy, gdy nie można przejść. Zauważyłem to szczególnie przy okazji mycia podłóg – praktycznie co dzień May rugała mnie za zostawianie śladów na mokrej powierzchni, zupełnie jakbym robił to celowo. Nic nie mogłem poradzić na to, że w tym samym czasie przypominało mi się, że spinacze, którymi miałem spiąć dokumenty, leżą na lodówce w kuchni, czy też nagle żołądek zaczynał domagać się jakiejś przekąski.

Także i teraz dostrzegłem, że tak jak przedtem Peggy wypatrywała śniegu, a Suzie dekorowała drzewko, tak teraz zerkały ze zniecierpliwieniem w kierunku wyjścia, czekając na jakikolwiek sygnał oznaczający możliwość opuszczenia salonu.

Wieczór był naprawdę chłodny. Musiałem podłożyć więcej drewien do kominka, by w domu było ciepło. Za oknem śnieg rozpadał się na dobre, pokrywając trawnik puchatą pierzyną. Aura ta była tak przytłaczająca, że nie potrafiłem już się skupić, co moment pogrążając się w rozmyślaniach. W skroni czułem delikatny ból, który nie był dotkliwy, jednak przyćmiewał moje zmysły. Postanowiłem odłożyć sporządzanie dokumentu na jutro, gdyż nie potrafiłem już złożyć poprawnego zdania. Zamiast tego ruszyłem do kuchni po kubek mleka i parę ciasteczek korzennych. Jako że dalej spoglądano z uśmiechem na mój brzuch, postanowiłem ograniczyć kolację tylko do tej przekąski. Może i nie było to najzdrowsze, ale lepsze to niż kiełbaski w cieście, które znajdowały się w lodówce.

Sięgnąłem do pojemnika i wyjąłem kilka ciastek, które wczoraj Peggy i Suzie dekorowały lukrem. Na samym wierzchu znajdował się ludzik, przypominający tę postać z bajki o Shreku. On również miał ułamaną nogę, dlatego któraś z dziewczynek namalowała mu smutną minę. Im dłużej patrzyłem na to ciastko, tym bardziej szkoda mi było go jeść. Westchnąłem cicho i odłożyłem ludzika z powrotem do pudełka. To byłaby dla mnie dobra dieta, gdyby każde ciastko było tak przyozdobione. Na całe szczęście dziewczynki nie wpadły na taki pomysł.

Usiadłem naprzeciw kominka i zacząłem patrzeć na ślizgające po drwach płomienie, które trzaskały przyjemnie, nie pozwalając ciszy opanować salonu. Ciastka smakowały niebiańsko w połączeniu z mlekiem. Dlatego ze smutkiem spojrzałem na pusty talerz, ale obiecałem sobie, że na ten wieczór koniec z podjadaniem. Chciałem dopić resztkę mleka, gdy dostrzegłem małą rączkę, która podsuwała w moim kierunku ludzika z ułamaną nogą, którego wcześniej odłożyłem.

- Jedno więcej ci nie zaszkodzi – powiedziała ciepło Suzie, uśmiechając się do mnie. Jej oczy zdradzały zmęczenie po niedawnych zabawach na śniegu. Dopiero niedawno wróciły z Peggy z ogrodu. Obie miały mocno zaróżowione policzki, co dodawało im dziecięcego uroku.

- Akurat tego ciastka nie mogę ruszyć – powiedziałem, ponownie spoglądając na smutną twarz z lukru. – Przecież ten ciastek błaga o ratunek przed zjedzeniem go!

- Albo boi się tego, że za brak nogi nikt go nie będzie chciał – odparła Kruszyna. – Skoro ty go nie chcesz, to ja z chęcią go zjem!

Wdrapała się na moje kolana, jedną ręką objęła moją szyję, przytulając się do mnie, po czym zaczęła powoli pochłaniać ciastko. Chyba zrobiła to jedynie po to, bym czuł ten korzenny aromat, jednak dzielnie stłumiłem w sobie myśl o sięgnięciu po kolejne smakołyki. Zamiast tego odstawiłem kubek na stolik i objąłem mocniej Suzie. Razem wpatrywaliśmy się w przestrzeń, nie wypowiadając żadnego słowa.

Nagle w myślach zaświtał mi pewien pomysł. Ostatnimi czasy naprawdę rzadko opowiadałem historie. Dziewczynki coraz rzadziej mnie o to prosiły, a i ja nie potrafiłem wymyślać ich tak jak kiedyś. Dlatego z lekką ulgą przyjąłem bajkę, która nabierała coraz wyraźniejszych kształtów.

- W pewnym królestwie, w którym domy budowało się z herbatników, płoty zrobione były z wafelków, a wszędzie wokół znajdowała się trawa z lukru, żył sobie chłopiec z piernika. Nie miał przyjaciół ze względu na to, że Stwórca pozbawił go jednej nogi. Dlatego inne dzieci śmiały się z niego i nie chciały się z nim bawić. Jednak nigdy nie miał o to żalu – dziękował za to, że może oglądać ten bajkowy świat.

Jego ulubionym zajęciem było malowanie domów czekoladą. Nie wiedział skąd, ale codziennie tuż przed jego domem pojawiała się nowa porcja słodkiej masy, którą dekorował królestwo. Ludzie, mimo niechęci, jaką wobec niego żywili, współczuli mu i pozwalali ozdabiać swoje domy.

Jednak pewnego dnia wioskę piernikowego chłopca odwiedził zły rycerz z masy cukrowej. Ludzie wyszli na zewnątrz, by zobaczyć przybysza. Jednak ich ciekawość szybko zastąpił lęk. Zły rycerz bowiem spoglądał na nich groźnie. Gdy miał pewność, że wokół niego zgromadziła się cała ludność, zaczął mówić:

„Żądam od każdego z was części waszych zbiorów. Przybędę tutaj jutro o tej samej porze. Lepiej posłuchajcie tego rozkazu, inaczej roztopię waszą wioskę."

Po tych słowach zawrócił swojego konia i oddalił się w stronę mostu na Mlecznej Rzece.

Ludzie zaczęli panikować. Ich dobytek był niewielki, ledwo udawało im się przetrwać, a teraz jakiś obcy groził im śmiercią. Rozbiegli się do swoich domów i poczęli szykować ostatnie plony, jakie im pozostały w spiżarniach.

Piernikowy chłopiec nie mógł pogodzić się z tym rozkazem. Tak wiele wysiłku włożył w to, by jego wioska wyglądała pięknie, by jeden rycerz miał to wszystko zniszczyć. Bo obawiał się, że nie będzie zadowolony ze zgromadzonych przez ludzi zbiorów. Dlatego począł obmyślać plan. Chłopiec był bardzo pomysłowy, dlatego już po chwili przyszła mu do głowy pewna myśl.

Podreptał do kilku domów, by poszukać chętnych do realizacji jego pomysłu, jednak ludzie byli zbyt przestraszeni, by próbować stawić czoła obcemu. Jednak chłopiec się nie poddawał. Postanowił sam zorganizować obronę.

Gdy szedł powoli w stronę swojej chatki, gdy zobaczył mnóstwo beczek, więcej niż zazwyczaj. Jednak w środku nie znajdowała się czekolada. Pojemniki były wypełnione marmoladą, o której tyle rozmyślał, gdyż stanowiła ona główny element jego szalonego planu.

Całą noc spędził na wylewaniu marmolady na ścieżce prowadzącej do wioski. Wykopał też specjalny dół, w którym rozpalił ogień, by ogrzewać marmoladę. Bardzo ostrożnie dokładał drobne patyki, by nie przypalić sobie rąk. Pilnował ogniska przez całą noc – nie chciał bowiem, by masa zastygła, gdyż wtedy byłaby nieprzydatna.

Całe szczęście, że postanowił spędzić tam całą noc! Zły rycerz bowiem tuż przed świtem postanowił najechać wioskę. Nie zauważył gorącej marmolady, która znajdowała się na ścieżce, dlatego jego koń wbiegł prosto w lepką masę. Natychmiast zaczął się rozpuszczać, by po chwili całkowicie w niej utonąć.

Rankiem ludzie nie mogli uwierzyć w tę niezwykłą opowieść. Jednak blaszany hełm, który spadł rycerzowi z głowy, był potwierdzeniem słów piernikowego chłopca. Wszyscy zaczęli przepraszać chłopca za to, że pozwolili strachowi zawładnąć nad nimi jeszcze bardziej, niż próbował tego rycerz. Dziękowali mu za uratowanie życia.

Zmęczony chłopiec położył się w końcu w swoim łóżku. Całonocna warta pozbawiła go wszelkich sił, dlatego postanowił odpocząć. Jednak gdy się obudził, czekała go niespodzianka: wychodząc spod pościeli z bitej śmietany zauważył, że ma obydwie nogi! Widok ten tak bardzo go ucieszył, że po jego twarzy zaczęły spływać lukrowane łzy.

- Oo, to było słodkie! – zaśmiała się Suzie, po czym ziewnęła przeciągle. Zaniosłem ją do łóżka i przykryłem ją kołdrą.

- Szkoda, że moja kołdra nie jest z bitej śmietany – powiedziała sennie.

Pocałowałem ją w czoło i sam udałem się do swojej sypialni.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top