8. O zwierzętach z cyrku
Ta bajka nie wyszła mi tak, jak chciałam. Przepraszam.
Kilka dni temu dostałem w pracy bilety na organizowany w mieście pokaz cyrkowy. Gdy tylko powiedziałem o tym w domu, Suzie zaczęła skakać po całym mieszkaniu z radości, że nareszcie zobaczy wszystkie te sztuczki akrobatyczne, które do tej pory oglądaliśmy w telewizji.
Każdego poranka pytała mnie, czy to już dziś tam idziemy, a ja cierpliwie odpowiadałem jej, że musi wykazać się cierpliwością. Z każdym dniem jednak moja Kruszynka była coraz bardziej podekscytowana i trudniej mi ją było uspokoić.
Aż w końcu nastał dzień, w którym mieliśmy iść do cyrku. Suzie wstała już o siódmej i zaczęła skakać po naszym materacu, wyrywając nas dość brutalnie ze słodkiego snu.
- Idziemy, idziemy, idziemy! - krzyczała radośnie, przy każdym powtórzeniu robiąc skok.
Niestety, przy ostatnim natrafiła na moją nogę, przez co straciła równowagę i runęła wprost na mój brzuch, przez co gwałtownie się uniosłem, jednocześnie obejmując ją.
- Żabko - wysapałem - cyrk jest i tak wieczorem. Nie musiałaś nas budzić tak wcześnie.
May przewróciła się na bok, twarzą do nas i patrzyła na nas jeszcze sennym wzrokiem. Suzie natomiast złapała za moje policzki i zaczęła je ściskać i rozciągać na wszystkie strony, jednocześnie śmiejąc się z wyrazów twarzy, które przy tym robiłem.
-Wieeem - powiedziała. - Ale gdybym cię nie obudziła, przespałbyś cały dzień jak niedźwiedź.
- Nieprawda - powiedziałem z rozbawieniem, choć oboje dobrze wiedzieliśmy, że to akurat było bardzo prawdopodobne i zdarzało się praktycznie zawsze, gdy miałem dzień wolny.
Przewróciłem nas na bok i przycisnąłem Kruszynkę mocno do klatki piersiowej, po czym przymknąłem oczy, by spróbować przysnąć jeszcze chociaż na godzinkę. Przez chwilę panowała kompletna cisza wypełniona tylko oddechami całej naszej trójki, ale Suzie, która jak zwykle miała w sobie nieskończone pokłady energii, zaczęła się wiercić. Rozluźniłem więc lekko swój uścisk.
- Tatusiu - zaczęła, ale nie poruszyłem się. - Tatuusiuu - spróbowała ponownie, jednak i tym razem nie zareagowałem.- Tatusiu, wiem, że nie śpisz! - zaszczebiotała i tym razem nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
- Skoro mnie ci się udało już na dobre rozbudzić, to spróbuj teraz wybudzić mamusię - powiedziałem ciszej, gdy zauważyłem, że May oddychała już miarowo.
Suzie nie trzeba było mówić tego dwa razy. Natychmiast uciekła ode mnie i wtuliła się w nią, śpiewając głośno piosenki, których nauczyła się w przedszkolu. Ja natomiast podniosłem się z łóżka i skierowałem się do kuchni. Moje ciało desperacko domagało się kofeiny. Jednak nawet w kuchni słyszałem krzyki Kruszynki. Zaśmiałem się pod nosem, zaparzając od razu dwa kubki - nie było wątpliwości, że May też się zaraz przyda taki zastrzyk energii.
*
Po kilku minutach przeciskania się między ludźmi zajęliśmy swoje miejsca na arenie. Suzie ze zniecierpliwienia machała nóżkami, rączkami ściskając krawędź plastikowego siedzenia. Co chwila rozglądała się po żółto-niebieskim namiocie, starając się dojrzeć, z którego miejsca wyjdą cyrkowcy.
Nagle zrobiło się całkowicie ciemno, a ja poczułem, jak Kruszynka chwyta za moją dłoń. Po chwili zapalono ponownie lampy, ale tym razem dawały one bladoniebieskie światło. Na środku areny pojawił się dyrektor cyrku, który powitał wszystkich przybyłych. Gdy tylko skończył mówić, pojawiło się dwóch klaunów na monocyklach, którzy żonglowali pałeczkami. Suzie zaczęła śmiać się w głos widząc, jak jeden z nich upada na ziemię, a drugi zaczyna jeździć wokół niego.
Po ich występie na arenę weszło kilku pracowników, którzy wnieśli różnokolorowe obręcze i podesty, po czym treser wprowadził tygrysy, które zaczęły biegać tuż przy barierkach. Z początku Kruszynka ucieszyła się, widząc je skaczące i droczące się z sobą. Jednak gdy zauważyłem, że treser wyciąga bat i zaczyna zataczać nim nad głową duże koła, zrzedła mi mina. Spojrzałem z niepokojem na May, która także była zniesmaczona, jednak gdy spojrzałem na Kruszynkę, natychmiast porwałem ją w ramiona i pospiesznie opuściliśmy arenę.
Suzie płakała.
*
Godzinę spędziłem na noszeniu Suzie po jej pokoju i uspokajaniu, jednak jej cichy szloch nie ustawał. Obejmowała mocno moją szyję, ani razu się od niej nie odrywając. Próbowałem ją pocieszać, szepcząc jej do ucha i głaszcząc po jasnych włoskach, ale na nic się to zdało.
Dopiero po jakimś czasie podniosła główkę i przetarła zaczerwienione oczka piąstkami, po czym na powrót schowała się w zagłębieniu mojej szyi. Musiałem znaleźć jakiś sposób, aby moja córeczka w końcu przestała płakać...
Miałem ochotę palnąć się w czoło za to, że tyle czasu zmarnowałem na obmyślanie strategii poprawy humoru mojej Kruszynki, kiedy rozwiązanie miałem pod nosem.
Bajka.
- Hej, Suzie - powiedziałem jej do ucha. - A może masz ochotę na jakąś opowieść?
- A o czym? - spytała słabym głosikiem.
- Może o...- zrobiłem krótką pauzę, by przykuć jej uwagę - zwierzakach, które uciekły z cyrku?
Mała natychmiast oderwała się ode mnie, by spojrzeć mi w oczy. Na jej spuchniętej twarzy pojawił się nikły uśmiech, gdy delikatnie pokiwała główką. Chciałem ją zatem ułożyć w jej łóżku, ale gdy tylko ją tam ułożyłem i chciałem się podnieść, żeby przysiąść z boku, ona chwyciła mnie za dłonie i w desperackim geście przyciągnęła je do siebie.
- Przytul mnie - powiedziała cichutko, a ja czym prędzej położyłem się koło niej i objąłem mocno. Po czym zacząłem opowieść:
- Ulicami małego miasteczka przejeżdżała grupa wędrownych cyrkowców siedzących na wielkiej różnokolorowej przyczepie, która machała do mieszkańców. Ludzie wychodzili ze swoich domów, by powitać artystów koszami owoców i warzyw, chlebem oraz napojami. Dzieci biegły radośnie za wozem, mając nadzieję na cukierki, które oczywiście dostawały. Za każdym razem, gdy pojawiała się w tym zakątku trupa cyrkowa, kolejnego dnia wieczorem organizowano festyn przy ognisku, który uświetniali artyści, ludzie szczególnie wyczekiwali połykaczy ognia. Okazało się, że tym razem mają oni dla mieszkańców coś specjalnego - zabrali ze sobą zwierzęta! Ludzie bardzo się ucieszyli, bo gdy wywieszono afisz, zobaczyli na nim stworzenia, których do tej pory nie znali. Dlatego czym prędzej zaczęli przygotowywać pobliski plac, ozdabiając go kwiatami, rozetkami i słomianymi kukłami. I gdy nastał kolejny wieczór, wszyscy mieszkańcy wyszli na ulice, by świętować i by obejrzeć wspaniale zapowiadający się spektakl. Jednak gdy dostrzegli biedne zwierzęta w ciasnych klatkach, które nie miały nawet dość miejsca, by się obrócić, przestraszyli się. Nie chcieli patrzeć, jak cyrkowcy znęcają się nad biednymi stworzeniami, dlatego zaczęli głośno gwizdać i krzyczeć. Cyrkowcy nie przejęli się tym zbytnio i zaczęli swój pokaz, jednak nagle stało się coś niesamowitego! Ogień wystrzelił w górę, rozjaśniając okolicę, a z niego wyłoniły się malutkie iskierki, które poleciały w stronę klatek i wskoczyły do zamków i tym sprawiły, że kraty otworzyły się. Ludzie podbiegli do nich i otworzyli wejścia, uwalniając zwierzaki, które zaczęły radośnie ryczeć i skakać, dziękując ludziom i groźnie nastroszyły sierść i wystawiły pazury w stronę cyrkowców. Akrobaci byli tak przerażeni, że szybko zabrali swoje rzeczy i pobiegli do wozów, by jak najprędzej opuścić to miejsce. Zwierzęta goniły ich przez jakiś czas, aby mieć pewność, że nie wrócą, a gdy zniknęli w oddali, same udały się do lasu, gdzie znalazły nowy dom.
- Chciałabym, żeby i te tygrysy znalazły się w swoim domu - szepnęła Suzie, która ani trochę nie wydawała się senna, ale przynajmniej się uspokoiła i już nie musiałem patrzeć, jak płacze.
- Miejmy nadzieję, że pewnego dnia się tam znajdą - powiedziałem cicho.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top