8. O chciwym rybaku
- Styles, słucham? - powiedziałem poważnym tonem do telefonu, jednocześnie próbując na kluczykach odszukać przycisk centralnego zamka w samochodzie. Jakiś nieznany numer wyświetlił się na ekranie mojej komórki, nie wiedziałem więc, jak powinienem był się odezwać. Ku mojemu zaskoczeniu odezwał się miły damski głos:
- Pan Harry? Jak fantastycznie, że ten numer podany na stronie jest aktualny! - kobieta odetchnęła głośno z ulgą, a ja musiałem pohamować cisnący się na twarz uśmiech. - Mam do pana bardzo ważne pytanie, panie Styles - dodała po chwili z niewiarygodnie poważnym tonem, co zupełnie zbiło mnie z pantałyku. Brzmiała zupełnie jak w tych wszystkich filmach, w których tajemniczy posłaniec zaraz miał oznajmić, że losy kraju czy nawet całej ludzkości zależą od mojej pomocy.
- Proszę mówić, pani... - zawahałem się, gdy zdałem sobie sprawę, iż kobieta nawet się nie przedstawiła. Zrobiłem więc sugestywną pauzę, dając jej szansę na zauważenie tego małego przeoczenia.
- Fillmore, panie Styles! Keira Fillmore. - powiedziała szybko. - Jestem przedszkolanką w Sutton. W związku z zakupioną przeze mnie książką pana autorstwa i przeczytaniu kilku bajek dzieciom, którym, szczerze mówiąc, bardzo się one spodobały, chciałabym zapytać, czy nie zechciałby pan osobiście zjawić się w naszej placówce i opowiedzieć dzieciom jakiejś historii?
Trochę to trwało, zanim dotarł do mnie sens wypowiedzi pani Fillmore. A gdy dotarł, poczułem się niesamowicie zaskoczony prośbą, którą do mnie skierowała. Szczerze mówiąc, całkowicie zapomniałem o nakładzie, jaki został wypuszczony w obieg. Cały czas myślałem o tym jak o wydaniu dla samego siebie i dziewczynek i tylko na tym się skupiłem. Dopiero teraz naszła mnie myśl, że przecież mogła dotrzeć do większego grona odbiorców. A ten telefon był jedynie tego potwierdzeniem.
- Mmm.... - wyrwało mi się z ust mruknięcie. Potrzebowałem długiej chwili namysłu, by móc rozważyć tę propozycję. - W sumie, jeśli miałoby to uszczęśliwić dzieciaki... Mógłbym spróbować.
Pani Fillmore ucieszyła się na tę wieść. Ustaliliśmy jeszcze dokładny termin mojego zjawienia się w tym przedszkolu i zakończyliśmy rozmowę. Jednak nie dane mi było odpocząć, bo gdy tylko otworzyłem drzwi wejściowe, moim oczom ukazała się Suzie, stojącą w korytarzu. Wyglądała przekomicznie: stała z założonymi rączkami i tupiąc ze zniecierpliwienia nóżką, patrzyła na mnie groźnym spojrzeniem.
- I co, tatku, namyśliłeś się już? - spytała, wpatrując się we mnie wyczekująco.
Ja natomiast spokojnie zdjąłem jesienny płaszcz i szal i odwiesiłem rzeczy na wieszak. Nie spieszyłem się z udzieleniem Kruszynie odpowiedzi. Chciałem potrzymać ją w niepewności, choć wiedziałem, że im dłużej zwlekałem, tym bardziej narażałem się własnej córce. Utrzymałem poważny wyraz twarzy i spojrzałem na Suzie.
- No cóż... - zacząłem, a widząc jej wyraz twarzy, który niebezpiecznie szybko zaczął przypominać rozczarowany, pospiesznie powiedziałem:
- Jeśli nie będziesz mi mieć tego za złe, pojedziemy tam jutro, dobrze?
- TAK! - pisnęła radośnie i rzuciła się w moją stronę.
*
Przez całą drogę do schroniska Kruszyna trajkotała radośnie o wszystkim tym, czego dowiedziała się na temat schronisk podczas wizyty wolontariuszki w ramach jakiejś akcji edukacyjnej o bezdomności zwierząt. To właśnie w wyniku tego przedsięwzięcia Suzie od kilku dni błagała nas o przygarnięcie jednego z tych nieszczęsnych stworzeń pod naszą strzechę. Z początku trochę obawiałem się tego, czy to aby na pewno dobry pomysł. Jednak po przemyśleniu tej prośby uznałem, że opieka nad zwierzakiem będzie doskonałym sposobem na naukę dla dziewczynek. To byłby również dobry pomysł na naukę odpowiedzialności i opieki. Do tego gdzieś w głębi ducha sam pragnąłem mieć zwierzę w domu. Zatem w wolnej chwili w pracy poszukałem informacji na temat najbliższego punktu z bezdomnymi psiakami i po krótkiej dyskusji z May postanowiłem umówić się z jednym z pracowników na wizytę w schroniska.
Po dotarciu na miejsce Suzie nie zaczekała nawet, bym pomógł jej z pasami, tylko samodzielnie się z nich wyswobodziła, otworzyła drzwi samochodu i w radosnych podskokach ruszyła w stronę bramy. Pospiesznie ruszyłem za nią i dotarłem do ogrodzenia tuż przed tym, jak przed nami pojawiła się przyjaźnie wyglądająca, rudowłosa wolontariuszka.
- Dzień dobry! - powiedziała z uśmiechem, jednocześnie otwierając przed nami furtkę. Odpowiedziałem jej krótkim pozdrowieniem, po czym nie zwlekając dłużej, ruszyliśmy w stronę boksów, z kierunku których dobiegało poszczekiwanie psiaków.
Byłem trochę przerażony ilością zwierząt, jaka się tu znajdowała - nigdy nie myślałem o tym, jak wiele z nich zostało porzuconych samym sobie i jedyną okazją do otrzymania choćby odrobiny miłości były krótkie dyżury kilkunastu osób, zdolnych poświęcić część swojego wolnego czasu, by do nich zajrzeć. Dlatego w tym momencie rozpierała mnie duma z Suzie, że tą swoją wrażliwością wręcz zmusiła nas do podjęcia decyzji o adopcji czworonoga.
Z zamyślenia wyrwało mnie pojedyncze warknięcie dużego owczarka, koło którego się zatrzymałem. Pospiesznie odsunąłem się w na bezpieczną odległość i począłem oglądać psy różnej maści i wielkości. Moją uwagę przykuł mały biało-brązowy szczeniak z wielkimi uszami opadającymi zabawnie na pyszczek. Wyglądał na nieco szlachetniejszego niż pozostałe, miał w sobie coś, co sprawiało, że nie mogłem od niego oderwać oczu. Jednak musiałem to zrobić, gdy poczułem dwie piąstki zaciskające się na mojej dłoni i ciągnące mnie w stronę przeciwlegle położonych legowisk.
- Tatoo, spójrz na tego! - zapiszczała radośnie Suzie, wskazując na małą czarną kulkę, która nagle zamrugała do mnie równie ciemnymi ślepiami. Wyglądał mizernie: gdy tylko szczeniak postanowił przeciągnąć się i powoli przysiąść na zmiętym kocu, dostrzegłem, jaki był chudziutki, a z oczu wręcz bił smutek. Nie wiedziałem, czy to aby na pewno dobry pomysł, by akurat ten psiak zawitał pod nasz dach. Było w nim coś tak ponurego, że obawiałem się, że wpłynie to w jakiś sposób na innych domowników.
- Jesteś pewna, Suzie? - zapytałem z powątpiewaniem. - A może spójrz na tego? - wskazałem na szczeniaka, który uprzednio zwrócił uwagę.
Suzie poczłapała za mną niechętnie i przyjrzała mu się.
- Nie - powiedziała kategorycznie, kręcąc przy tym głową. - Nie podoba mi się.
- Coo... Ale dlaczego? - zapytałem zdziwiony. Przecież ten psiak wyglądał na zdrowego i zadbanego!
- Przypatrz się jego oczom - poradziła mi, a ja posłusznie wykonałem to polecenie... i niczego nie dostrzegłem. Nie wiedziałem też, co Kruszyna chciała mi tym pokazać. Dlatego skierowałem nań pytające spojrzenie, które zostało skwitowane westchnieniem.
- Ten tutaj wygląda jak taki mały zarozumialec, tatku - powiedziała. - Ładne psy tak mają, że uważają się za lepsze. A tamten kundelek wie, że nie ma z takimi szans, bo ludzie wolą mieć ładne psy, więc jest smutny. Ale - dodała, ponownie pchając mnie w stronę swojego wybranka - wystarczy pokazać, że woli się takiego szaraka i od razu nam się odwdzięczą!
Kruszyna zaczęła pogwizdywać cicho i wyciągnęła przed siebie rękę w zachęcającym geście. Wilczek, najpierw niepewnie, potem coraz śmielej, począł zbliżać się do siatki i merdając radośnie ogonem, obślinił dłoń Suzie. Wyglądał całkowicie inaczej niż jeszcze przed momentem, nawet uszy jakby się uniosły, a oczy lśniły mu ze szczęścia.
- I co teraz, tatku? - powiedziała triumfalnie Sue.
Musiałem przyznać, że teraz ten szczeniak porwał i moje serce. Wiedziałem, że podejmuję słuszną decyzję, prosząc wolontariuszkę, by przygotowała wszelkie potrzebne dokumenty, które należało wypełnić, by ten wilczek stał się częścią naszej sfory. Byłem gotów zabrać go od razu, nie czekając na jakikolwiek znak, który nie daj Boże zmieniłby moje zamierzenie. Bo skoro takim drobnym gestem Kruszyna pokazała mi, że ten z pozoru niewyróżniający się czworonóg zasługiwał na odrobinę więcej miłości, to z czymże miałbym zwlekać?
*
Poczułem, jak w moich ustach robi się sucho ze zdenerwowania, widząc kilkadzieścia zafascynowanych twarzy, które wpatrywały się we mnie z niecierpliwością. Dzieciaki co rusz wierciły się na swoich miejscach, otwierały buzie, zapewne chcąc coś powiedzieć, jednak żadne słowo nie zostało wypowiedziane w moim kierunku. Doskonale je rozumiałem; ja sam czułem się onieśmielony ilością nieznanych osób, gotowych mnie wysłuchać. Może dlatego tak bardzo ociągałem się z rozpoczęciem opowieści. Jednak nie mogłem odkładać tego w nieskończoność. Już na kilku twarzach poczęły malować się pierwsze symptomy zwiastujące zawód tych małych istot. Dlatego zaczerpnąłem głęboko powietrza, zwilżyłem spierzchnięte wargi i odezwałem się:
- No dobrze, drogie skrzaty. Przygotowałem dla was historię pewnego rybaka. Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Dzieciaki natychmiast się ożywiły, na powrót skupiając na mnie całą swą uwagę. Uznałem to za znak do rozpoczęcia swojej gawędy:
-W pewnej malutkiej, otoczonej zewsząd ogromnymi połaciami lasów wsi, mieszkał chciwy rybak. Co dzień zrywał się o świcie, by udać się nad staw i spróbować wyłowić wszystkie najokazalsze ryby. Dbał też o to, by mieć jak najtłustsze robaki, które miałyby nabrać te najdorodniejsze okazy z ławicy. Tego dnia rybak złowił dziesięć najpiękniejszych sztuk. Okoliczni mieszkańcy, gdy tylko zobaczyli jego zdobycze, poczęli mu zazdrościć. Niektórzy myśleli też o tym, by spróbować z nim handlu. Rybak jednak zagarnął wszystkie ryby dla siebie.
Wróciwszy do domu, wypatroszył wszystkie złapane okazy, przyprawił i upiekł, po czym zasiadł do kolacji. Nie dane mu jednak było się najeść! Mięso okazało się za suche i cuchnęło mułem. Nie zraziło go to jednak do tego, by wyrzucić pozostałe ryby. Męczył się cały wieczór, dopóki nie zniknął ostatni kęs.
Następnego dnia rybak ponownie udał się na połów i tak jak poprzedniego dnia wybierał tylko te najlepsze ryby, mniejsze wypuszczając z powrotem do stawu. I ponownie wróciwszy do domu, rybak przyrządził dwanaście ryb, które zjadł na kolację. Mimo tak wielkiej ilości jedzenia, nie poczuł się syty. Postanowił więc, że kolejnego dnia złowi jeszcze więcej ryb!
Gdy tylko usłyszał pianie koguta, rybak zerwał się ze swego łoża, ubrał się we wczorajsze ubrania i zabrawszy sprzęt, udał się nad staw. Jakież było jego zdziwienie, gdy na drewnianym pomoście ujrzał nieznanego młodzieńca!
"Co ty tu robisz, chłopcze? Przecież to mój staw!", wrzasnął rybak do nieszczęśliwca, chcąc go wystraszyć. Staw przecież nie był jego, jednak żądza zaskarbienia sobie obfitych połowów skłoniła go do okłamania chłopaka.
Sam zajął swoje zwyczajowe miejsce i począł łowić ryby. Gdy tylko poczuł pierwsze szarpnięcie żyłki, z zadowoleniem kręcił kołowrotkiem, licząc na tłustą rybę. Jednak po wyciągnięciu haczyka dostrzegł wiszący na nim stary but. Odrzucił go ze złością na bok i ponownie założył przynętę. Sytuacja jednak ponowiła się, tyle że tym razem chciwy rybak złapał starą dętkę.
"A niech to diabli!", zaklął i ze zdenerwowaniem zarzucił kolejną przynętę.
Gdy tylko poczuł szarpnięcie, znów zaczął kręcić kołowrotkiem i ze zniecierpliwienia sam szarpnął wędką. Jednak zamiast wydobyć haczyk z wody, sam został do niej wciągnięty! Okazało się, że młodzieniec, który przedtem pojawił się na pomoście, był w rzeczywistości czarodziejem, który słysząc pełne niezadowolenia głosy mieszkańców, którzy skarżyli się na rybaka, chciał ukarać go za jego chciwość. Tak oto sprawiedliwość dopadła niegodziwca!
Po skończonej historii zostałem wręcz zasypany lawiną pytań, na które z chęcią zacząłem odpowiadać.
_______
Przyjemnie pisało mi się ten rozdział, choć myślałam, że nigdy go nie skończę przez ograniczoność mojego czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top