7. O puchatym misiu i norce
Przepraszam za małe zaniedbanie opowiadań, zarówno swoich, jak i waszych. Ostatnimi tak rzadko tu zaglądam ze względu na masę zobowiązań, jakie na mnie spadły. Mam 'lekkie' zaległości, ale nie zapomniałam o cudownych pracach, które się tu znajdują. x
- Tatoo, mama mówi, żebyś się trochę pospieszył - usłyszałem głos Suzie, a ja aż się wzdrygnąłem, zaskoczony jej nagłym pojawieniem się tuż obok. Byłem tak zajęty odłączaniem kabli zasilających od akumulatora i próbami odpalenia naszego samochodu, że nie spostrzegłem Kruszyny, która weszła do garażu i przystanęła tuż obok mnie. Zerknąłem na nią, sięgając po ściereczkę, by wytrzeć pokryte smarem dłonie. I tak było to działanie powierzchowne - skóra przybrała szarawy kolor przez wtarcie w nią mazidła, jednak dokładniejsze umycie musiałem odłożyć na za chwilę. Musiałem się upewnić, że nasze auto nareszcie postanowiło współpracować.
- Już, daj mi momencik - mruknąłem i pospiesznie zająłem miejsce kierowcy. Sięgnąłem do stacyjki i modląc się w duchu do sił wyższych powoli przekręciłem kluczyk. Spod maski wydobył się charakterystyczny odgłos silnika próbującego się uruchomić, który przeszedł w piękny dźwięk obrotów mojego maleństwa.
Kiwnąłem głową w stronę Suzie, jednocześnie unosząc kciuk do góry, tym samym dając jej znać, że Peggy i May mogą się już zbierać do wyjścia. Zgasiłem samochód i skierowałem się w stronę przejścia do domu, by samemu się przygotować. Nie mieliśmy na to zbyt dużo czasu, jeśli chcieliśmy zjawić się u moich rodziców o przyzwoitej porze - nie lubiłem jeździć nocą z rodziną. Dopadało mnie wtedy uczucie niepokoju, że nagle może się stać coś niedobrego. Wolałem mieć pewność, że nic złego im nie grozi.
Korzystając z jesiennej przerwy dziewczynek, postanowiliśmy zawitać na weekend w moje rodzinne strony. Było mi głupio, że od tak dawna nie odwiedziłem mojej mamy. Wprawdzie telefonowała do mnie od czasu do czasu, opowiadając mi o ciekawych wydarzeniach, jednak wolałem rozmawiać z nią, gdy mogłem widzieć jej rozpromienioną twarz, na której gościł zaraźliwy uśmiech.
Po dokładnym wyszorowaniu i wytarciu rąk ruszyłem w kierunku sypialni, by przebrać się w przygotowane ubrania. Westchnąłem z rezygnacją, gdy bezskutecznie próbowałem zapiąć guziki białej koszuli. Zrobiła się trochę zbyt opięta na klatce piersiowej, bynajmniej nie od przyrostu mięśni. Musiałem poszukać jakiejś luźniejszej, choć wątpiłem, czy taką znajdę wśród tych, które posiadałem. Otworzyłem jednak drzwi szafy i zacząłem przeglądać pozostałe ubrania.
- Czemu nie założysz tej, którą ci naszykowałam? - wyszeptała mi do ucha May, zjawiając się przy mnie bezszelestnie. Delikatnie objęła moją nagą klatkę. Miała nieco chłodne dłonie, przez co moje ciało przeszył delikatny dreszcz. Ująłem je w swoje własne i oplotłem tak, by ukochana znalazła się jeszcze bliżej mojego ciała i bym mógł poczuć nacisk jej ciążowego brzucha na moich plecach.
- Chyba lekko obrosłem w tłuszcz - zaśmiałem się krótko, po czym wziąłem głęboki oddech. Byłem pewny, że gdybym próbował tę czynność wykonać w tej białej koszuli, nie miałaby ona już części guzików.
Dłonie May uważnie zbadały mój brzuch, ostrożnie ściskając skórę w kilku miejscach. Powieki mimowolnie zaczęły opadać na te bądź co bądź przyjemne poczynania.
- No, faktycznie trochę ciebie przybyło - wymamrotała, a ja udając oburzenie, stanowczymi ruchami począłem wyplątywać się z jej objęć.
- To twoja wina - rzuciłem w jej stronę z przesadnym wyrzutem, spoglądając na nią spod uniesionych brwi.
- Moja? - spytała, przybierając zaskoczoną minę. Chyba wzięła moją reakcję na poważnie, na co zaśmiałem się w duchu.
- Oczywiście, że twoja - powiedziałem, podchodząc do niej powoli. Ująłem jej twarz i nacisnąłem policzki tak, by usta utworzyły dzióbek, na którym złożyłem krótki pocałunek. - Gdybyś tak dobrze nie gotowała, byłoby mnie o połowę mniej.
- Mnie też by było o połowę mniej gdybyś nie był tak... zresztą, nieważne - mruknęła, nagle się rumieniąc. Wybałuszyłem na nią oczy, a z moich ust wyrwał się krótki rechot.
- May! - wykrzyknąłem, teatralnie przeciągając jej imię.
- Może to na ciebie będzie pasować, klucho - pisnęła cicho, rzucając w moją stronę jakąś bluzą, po czym prędko opuściła pokój.
*
- Mamo, nie zjem już więcej - jęknąłem, widząc, że kobieta niosła w moim kierunku kolejną miskę jakichś przerażająco aromatycznych przekąsek. Mieliśmy właśnie przystąpić do poobiedniego odpoczynku, jednak Anne co rusz dokładała na stół nowe półmiski. Już i tak z grzeczności, albo tak to sobie wyjaśniałem, pochłonąłem o wiele za dużo.
- Nie marudź - ucięła krótko kobieta, co wywołało w May i Gemmie chichot. Spojrzałem na nie spod byka, jednak to tylko wzmogło ich reakcję. Popatrzyły na siebie porozumiewawczo, po czym moja zdradziecka siostra pochyliła się w stronę zdradzieckiej żony i wyszeptała coś na ucho.
Z przerażeniem obserwowałem, jak na moim talerzu pojawia się nowy kopiec smakołyków, na które, mimo chęci, nie miałem już miejsca. Na szczęście z opresji wyciągnęła mnie Peggy, która pojawiła się tuż obok. Jednak nie wiem, czy można to było w pełni nazwać szczęściem, bowiem Pszczółka cała była w jakichś białych kropkach.
- Jestem biedronką, tatusiu! - zaśmiała się beztrosko.
- Co to jest.. Peggy, coś ty zrobiła? - zapytałem podniesionym głosem, widząc kilka czerwonych kropek na skórze dziewczynki w miejscach, w których starłem podejrzanie wyglądającą substancję.
- Z Sue znalazłyśmy coś w ogródku, co takie coś wypuszczało - oznajmiła radośnie. - Taka roślinka to była!
- May, złap Suzie i przyprowadź ją tu - powiedziałem w stronę mojej połowicy, a sam chwyciłem Peggy za rękę i pociągnąłem w kierunku łazienki, żeby zmyć to paskudztwo.
Na nic zdały się jednak moje wysiłki - dziewczynki dostały jakiejś tajemniczej wysypki, która mnie przeraziła. Mama starała się mnie uspokoić, przynosząc jakąś uniwersalną maść i każąc mi posmarować wszystkie czerwone punkciki. Na wszelki wypadek zabroniłem im wychodzić na dwór. Leżały więc teraz na łóżku, ze znudzeniem wpatrując się w ekran telewizora, w którym leciała ulubiona bajka dziewczynek.
Ja zajmowałem miejsce pomiędzy nimi. Ukrywałem się przed trójką kobiet, które upatrzyły mnie sobie za cel kąśliwych uwag. Mimo szczerych uczuć, jakimi darzyłem każdą z nich, nie mogłem znieść już ich ględzenia na temat mojego wyglądu.
- Oglądałyśmy już ten odcinek - mruknęła Suzie, ziewając przeciągle. I tak śledziła poczynania postaci ze średnim zainteresowaniem, co moment odwracając się w drugą stronę i tęsknie spoglądając w okno. - Może byś coś sam opowiedział? Te bajki są już nudne...
- Kiedy ja już dawno nic nie wymyślałem - powiedziałem. - Nawet nie wiem, czy potrafię jeszcze opowiadać...
- No to opowiedz coś, to zobaczymy - powiedziała Kruszyna, a Peggy pokiwała energicznie głową, przytakując siostrze.
Kompletnie nie miałem pomysłu na historię. Kiedyś kłębiło się ich w mojej głowie mnóstwo, a teraz, jak na złość, nic nie chciało się sklecić w jakąś spójną opowieść. Dopiero po długich minutach zacząłem mieć jakiś zarys, który postanowiłem rozwinąć:
- W pewnym zielonym zagajniku żył sobie pewien puchaty miś. Starał się trzymać z dala od innych zwierzątek, które mieszkały w pobliżu, gdyż lubiły się z niego naśmiewać. Miś chodził wtedy smutny i przygnębiony. Nic nie mógł poradzić na to, że jego futerko czyniło z niego taką kulkę. Jednak zwierzątka nie rozumiały tego, dalej wygłaszając przykre uwagi. Dlatego miś spędzał czas samotnie, siedząc nad strumieniem i przyglądając się mknącym wraz z nurtem płotkom. Tylko one spoglądały nań życzliwie, choć nie mogły nic powiedzieć.
Aż pewnego dnia, gdy miś przedzierał się przez gąszcz krzewów, by dostać się do swojej jamy, po zagajniku rozległo się wołanie:
„Ratunku, pomocy!"
Miś, nie bacząc na swoją dotychczasową ostrożność, rzucił się w stronę, z której dobiegał głos. W kilku susach pokonał tę odległość, aż zobaczył małą norkę, której ogon zaczepił się o kłąb ostów. Mały puchatek obejrzał uważnie zastany problem. Postanowił pomoc biednemu zwierzątku mimo przykrości, jakie mu sprawiło, jednak nie chciał pochopnie zabierać się do pracy. Ostre kulki bowiem zaplątały się mocno w sierść, więc miś musiał być ostrożny. Zaczął od tej, która wyglądała na najłatwiejszą do wysupłania.
Minęło trochę czasu, zanim ostatecznie udało się uwolnić ogon norki od tej kłującej rośliny. Miś był z siebie bardzo zadowolony i w podskokach zaczął oddalać się w stronę legowiska, jednak zatrzymał go cieniutki głosik:
„Poczekaj!"
Miś odwrócił się zaskoczony. Zobaczył, że norka podchodzi do niego nieśmiało.
„Dziękuję za pomoc", powiedziało cicho.
„Potrzebowałaś jej, więc przybiegłem", odparł zawstydzony miś. Nie wiedział, jak ma odpowiedzieć, gdyż był to pierwszy raz, gdy ktoś postanowił się do niego odezwać.
„Ale nikt inny tego nie zrobił, mimo że wokół było pełno zwierzątek, z którymi zwykłam rozmawiać. A ty, któremu sama dokuczałam, pomogłeś mi.", rzekła zawstydzona norka.
Od tej pory miś i norka były nierozłącznymi przyjaciółmi.
- I widzisz? Nie było tak źle - powiedziała na koniec Peggy, co wzbudziło we mnie salwę śmiechu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top