3. O niedźwiedziu i przyjaznym pingwinie

Pierwszy dzień roku szkolnego nastał zbyt szybko, bym mógł to znieść w normalny sposób. Inny rodzic zapewne by się cieszył z tego, że nareszcie przez kilka godzin dziennie by miał chwilę wytchnienia od hałasu, jakie robiły dzieci, jednak ja... zacząłem mieć poważne obawy. Nie mogłem bowiem wyobrazić sobie Peggy, która miałaby grzecznie zajmować szkolną ławkę, nawet jeśli w przedszkolu nie wymagało się od dzieci nic więcej, poza słuchaniem przedszkolanki. Wizja Pszczółki posłusznie wykonującej polecenia obcej kobiety wydawała mi się równie prawdopodobna co nagłe pojawienie się w naszym ogródku krasnoludków, dlatego przez pół nocy nie mogłem zmrużyć oka, obawiając się przyszłego poranka.

May również okazywała oznaki niepokoju - przed zaśnięciem, gdy czytała jedną z książek, które nabyła w zeszłym roku na wyprzedażach, nerwowo pocierała skronie, niewiarygodnie wolno sunąc wzrokiem po kolejnych linijkach. Widziałem jej nieudolne próby skupienia się na czytanych słowach, które musiała śledzić kilkukrotnie, by ich sens w końcu do niej dotarł. Po wymęczeniu zaledwie dwóch stron poddała się i z westchnieniem odłożyła książkę na szafkę nocną, odwracając się w moją stronę. Wtuliła się w mój bok i próbowała zasnąć, co udało jej się po dłuższej chwili. Ja, niestety, nie miałem takiego szczęścia.

Gdy oboje rano wstaliśmy i spojrzeliśmy na siebie, z pewnością mogliśmy odczytać ze swoich twarzy dokładnie to samo: podkrążone oczy, zmęczenie i obawa wręcz krzyczały z naszych twarzy. Wyszliśmy wspólnie z sypialni i przystanęliśmy jeszcze na moment na korytarzu, próbując sobie nawzajem dodać otuchy.

- Pójdę je obudzić - wyszeptałem, łapiąc May za dłonie i ściskając je w pocieszającym geście. Uśmiechnęła się blado i sama skierowała się w stronę kuchni, skąd po chwili moich uszu dobiegł dźwięk bieżącej wody.

Poczłapałem w kierunku pokoju dziewczynek i ze zdziwieniem przystanąłem tuż przed drzwiami, zza których wydobywały się dziwne, stłumione odgłosy. Nacisnąłem niepewnie klamkę i powoli wszedłem do środka, obawiając się tego, co mogę zastać w pomieszczeniu. Moim oczom ukazała się Peggy, która skakała po łóżku Suzie, szczelnie okrytej różową kołdrą w kucyki.

- Pobudka, Sue! - krzyknęła radośnie Pszczółka. - Idziemy do szkoły!

Kruszyna w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiale, co w żadnym stopniu nie skłoniło Peggy do zaprzestania swoich działań. Dlatego postanowiłem zainterweniować i podszedłem w ich stronę.

- No już, skarbie. Wystraczy - powiedziałem, chwytając młodszą córkę pod pachy i usadawiając ją na swoim biodrze. Peggy natychmiast objęła moją szyję, nieco zbyt entuzjastycznie zaciskając na niej swoje dłonie. - Suzie, czas wstawać.

- Już, już - mruknęła sennie, przewracając się na drugi bok. Westchnąłem cicho i zostawiłem ją w spokoju. Wiedziałem, że takie pobudki z samego rana nie były już jej specjalnością i coraz trudniej było jej się rozstać z łóżkiem. Potrzebowała jeszcze kilka minut na całkowite dojście do siebie po śnie, dlatego nie podejmowałem kolejnych prób wyciągnięcia jej spod pościeli. Zamiast tego zaniosłem Peggy do kuchni, gdzie czekały już na nią przygotowane płatki z mlekiem. Natychmiast chwyciła łyżkę i zaczęła nią wybierać poszczególne rodzaje płatków. Po paru minutach dołączyła do nas również i Suzie, która wręcz ze zrezygnowaniem mieszała w swojej misce, nie mogąc przełknąć choćby kęsa.

Gdy dziewczynki były już gotowe, wyszliśmy wspólnie z domu i zajęliśmy swoje miejsca w samochodzie. Droga upływała nam w niesamowitej ciszy, którą zakłócało jedynie muzyka wydobywająca się z radia. Suzie pożegnała się z nami kilkoma słowami i skierowała się w stronę swojego bloku, a nasza pozostała trójka poszła w drugą stronę, ku niskiemu budynkowi, z wyglądu przypominającego mały statek. Taki efekt dawały kolory, którymi były pomalowane zewnętrzne ściany oraz okrągłe okienka. W progu stała sympatycznie wyglądająca, młoda kobieta, która witała uśmiechem rodziców wraz z pociechami. Gestem dłoni zaprosiła nas do środka i wskazała szatnię, z której w razie czego można było skorzystać. Podziękowaliśmy jej i przystanęliśmy z boku. Przykucnąłem przed Peggy, kładąc dłonie na jej drobnych ramionkach i uważnie wpatrywałem się w jej z pozoru niewinne, brązowe oczy.

- Posłuchaj, kochanie - zacząłem. - Masz być grzeczna i słuchać tego, co mówi pani. Pamiętaj, aby nie bić, nie gryźć, nie kopać i nie drapać innych dzieci - wyliczyłem, a gdy próbowała coś powiedzieć, natychmiast ją ubiegłem:

- Wiem, wiem, ja tylko cię ostrzegam. A teraz przytulas - delikatnie rozpostarłem ramiona i przygarnąłem Pszczółkę do siebie, obejmując ją mocno. May chwyciła ją za rączkę i poprowadziła do głównej sali, a ja odprowadziłem je wzrokiem. Przysiadłem nawet na ławce, oczekując jej powrotu, co nastąpiło dłuższej chwili. Widziałem jej powątpiewającą minę, na co westchnąłem.

- Myślisz, że sobie poradzi? - spytała.

- Jest już duża - próbowałem przekonać sam siebie, na co May zrobiła niecierpliwą minę.

- Oj, nie mówię o Peggy - żachnęła się. - Miałam na myśli tę przedszkolankę.

- Musi dać radę. Czeka ją test cierpliwości, który pokaże, czy się do tego nadaje - wyszczerzyłem się w jej stronę, za co oberwałem kuksańca w bok.

*

Nie mogłem znaleźć swojego miejsca w domu. Od kilkunastu dobrych minut krążyłem po wszystkich pomieszczeniach, niecierpliwie wyczekując powrotu May z dziewczynkami. Próbowałem jakoś zabrać się do wypełniania papierów, które zostały mi zlecone, jednak za nic nie mogłem wykonać nawet prostych operacji na podanych sumach. Moją głowę zaprzątały jedynie dziewczynki. Dlatego gdy tylko usłyszałem trzaśnięcie drzwi, niemalże pobiegłem w tamtym kierunku. Jednak widok zadowolonej Peggy i zapłakanej Suzie, która minęła mnie bez słowa, całkowicie mnie zaskoczył. Spojrzałem pytająco na May, jednak ona wzruszyła zrezygnowana ramionami. Zwilżyłem językiem spierzchnięte wargi i ruszyłem w stronę pokoju dziewczynek. Najdyskretniej, jak tylko mogłem uchyliłem drzwi i zajrzałem do środka. Suzie akurat przemierzała pokój z Panem Sysiem przyciśniętym bo szyi, chcąc najprawdopodobniej zaszyć się pod pościelą. Rzuciła w moją stronę jedynie szybkie spojrzenie.

- Hej, co się stało? - spytałem cicho, kładąc dłoń na jej plecach. Nie zareagowała na moje słowa.

- Suzie, skarbie... Martwię się. Przecież to dopiero pierwszy dzień szkole. Musisz mi powiedzieć, co się stało - wyznałem zmartwiony. Odwróciła głowę w moją stronę, patrząc na mnie zaczerwienionymi oczami.

- B-bo przyszedł do naszej klasy nowy chłopak i... i zaczął się ze mnie na-naśmiewaać - wyszeptała, pociągając nosem i wtulając się w pluszową pandę jeszcze mocniej. - Mówił, że jestem mańkutem i że to o-okropnie śmiesznie wygląda...

- Wcale nie wygląda śmiesznie - powiedziałem pocieszającym tonem. - To, że jesteś leworęczna, nie oznacza, że jesteś gorsza. Potraktuj to jako dar. Przecież musisz się co dzień zmierzać z trudnościami świata stworzonego dla praworęcznych, a ty sobie wspaniale z tym radzisz. - Widząc, że moje słowa nie przynoszą żadnych rezultatów, spróbowałem uderzyć w jej słaby punkt:

- A wiedziałaś, że niedźwiedzie polarne i kangury są lewołapne?

Smutek w jej oczach został zastąpiony odrobiną ciekawości, która rosła z każdą chwilą. Miałem nadzieję, że wzmianka o zwierzętach mi pomoże i z zadowoleniem stwierdziłem, że Suzie chwyciła haczyk. Podźwignęła się na dłoni i spojrzała na mnie pełnym zaciekawienia wzrokiem.

- Wszystkie? - spytała.

- Ich zdecydowana większość - sprecyzowałem. - I im nikt nie mówi, że to źle. Takie po prostu się urodziły, nie mając na to wpływu i zaakceptowały to.

Z radością dostrzegłem, że jej buzia rozjaśnia się w szerokim uśmiechu. Przetarła piąstkami ostatnie zbłąkane łezki i chwyciła mnie za dłoń, jedną ręką ściskając ją, a palcami drugiej wodząc zabawnie po jej wnętrzu. Odwzajemniłem ten gest, ściskając ciut mocniej jej łapkę i masując kciukiem jej wierzch w kojącym geście. Tym samym, tuż przed rozpoczęciem historii, która przez całą tę sytuację zaświtała mi w głowie, nachyliłem się jeszcze w jej stronę i odgarnąłem za uszy jasne kosmyki.

- W pewnej mroźnej krainie, całej skutej grubą warstwą lodu, żył malutki pingwinek. Jego ulubionym zajęciem było patrzenie na rybki, które przepływały w wyciosanych przez ludzi przeręblach. Lubił patrzeć na ich lśniące łuski, mieniące się różnobarwnie w wodzie. I gdy tak siedział pewnego dnia, obserwując te małe istotki, usłyszał stłumiony odgłos łap jakiegoś większego zwierzęcia. Rozejrzał się uważnie wokół i z przerażeniem stwierdził, że w jego stronę zbliża się niedźwiedź polarny! Nie był on dorosły, wydawało się, że to młode, uczące się polowania. Pingwinek poderwał się szybko i schował za najbliższą czapą śnieżną, bojąc się podjęcia dalszej ucieczki w obawie przed dostrzeżeniem. Mimo to pingwinek wychylił się ostrożnie ze swojej kryjówki, by zobaczyć, co zrobi to groźne stworzenie. Zobaczył, że niedźwiedź przysiadł przy przerębli, jednak opuścił łebek jakby ze zrezygnowaniem i nie wykonywał żadnych ruchów. Zdziwił się ogromnie, gdyż z opowieści swoich rodziców wiedział, że te zwierzęta zawsze korzystają z okazji do polowania. Dlatego też postanowił wyjść ze swojej kryjówki i zignorować niepokój, który rósł w jego malutkim serduszku.

„Co się stało?", zapytał cicho.

Miś spojrzał na niego smutno, lecz się nie odezwał. Zwiesił jedynie głowę jeszcze bardziej.

„Niedźwiedziu, może jakoś ci pomogę", zachęcił go mały pingwinek.

„Nie możesz", zagrzmiało stworzenie. „Nie nie poradzisz na to, że jestem inny."

„Jak to: inny?", dociekał pingwinek. „Nie możesz tak mówić! Przecież mimo że jesteś groźnym zwierzęciem, masz ładną sierść i wyglądasz dość przyjaźnie."

„Ale nie dość. Chciałem zaprzyjaźnić się z kilkoma fokami po drugiej stronie rzeki, jednak one uciekły przede mną w popłochu. One z góry założyły, że jestem taki sam jak inne niedźwiedzie polarne", wyznał cicho miś.

Pingwinek głęboko zamyślił się na te słowa. Zrobiło mu się żal siedzącego obok zwierzęcia, dlatego nie czekając ani chwili dłużej zaproponował:

„A może chciałbyś się zaprzyjaźnić ze mną?"

Niedźwiadek spojrzał na niego z niedowierzaniem i nadzieją. Jego malutkie czarne oczka błyszczały ze szczęścia. Ochoczo przystał na propozycję swojego nieoczekiwanego towarzysza. Było to początek naprawdę pięknej przyjaźni.

Przez całą moją opowieść Suzie uśmiechała się szeroko, chłonąc każde moje słowo, a gdy zamilkłem, z radością się do mnie przytuliła. Moje serce natomiast uspokoiło się na myśl, że znów mogłem poprawić swoją opowiastką jej humor.
___________________________
Mój ulubiony wątek autobiograficzny. I przepraszam za nutę egoizmu, która się przez to we mnie objawia. :) Przy okazji zachęcam do zajrzenia do Niedopowieści, dostępnych na moim profilu. :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top