2. O myszy, która bała się słonia

Ta bajka ma dla mnie również osobisty wydźwięk, więc powiedzmy, że to jest iście oświeceniowa bajka, tylko nie rymowana.


Z błogim uśmiechem przeciągnąłem się pod ciepłą pościelą i z przymkniętymi oczami przewróciłem się na drugi bok, dłonią próbując odnaleźć ciało May, którą chciałem objąć, jednak ze zdziwieniem stwierdziłem, że jej strona jest pusta. Otworzyłem więc gwałtownie oczy i podniosłem się i mimo lekkiego zamroczenia, które jeszcze odczuwałem, rozejrzałem się po pokoju. Z trudem przywołałem w myślach rozpiskę dyżurów May, by upewnić się czy aby pamięć mnie nie zawodzi. Byłem przekonany, że dzisiaj ma dzień wolny. Mimo tego pościel na jej części była zaścielona.

Wyskoczyłem z łóżka i już chciałem sięgać po spodnie, gdy dostrzegłem spoczywającą na nich karteczkę. Chwyciłem ją i z przerażeniem odczytałem tylko jedno słowo, które się na nim znajdowało: 'Przepraszam'. Nie mogłem w to uwierzyć. Nie chciałem do siebie dopuścić myśli, że mogłaby mnie zostawić w tak okrutny sposób. Jeszcze wczoraj wieczorem z czułością gładziła opuszkami palców moje plecy, zapewniając mnie o sile swojego uczucia. Jeszcze wczoraj obrysowywała starannie moje rysy szczęki i odgarniała zabłąkane kosmyki, które przyklejały się do mojej pokrytej potem twarzy. Jeszcze wczoraj scałowywałem z jej warg swoje imię, które tak delikatnie szeptała, wpatrując się w moje oczy...

Zmiąłem w pięści kartkę i odrzuciłem ją w bok, po czym szybkimi krokami przemierzyłem pokój, z rozmachem otworzyłem drzwi i skierowałem się do pokoju dziewczynek. Próbowałem jak najdyskretniej zajrzeć do środka, lecz niecierpliwość zmusiła mnie do gwałtowniejszych ruchów. Niemalże wpadłem do środka. Na widok pustych łóżek moje serce rozpadło się na cztery kawałki, z czego trzy boleśnie zostały wyrwane z mojej piersi, a ja stanąłem jak wryty. Poczułem nieprzyjemne pieczenie pod powiekami, którego nijak nie mogłem powstrzymać. Mój oddech stał się urywany, nozdrza niebezpiecznie drgały, a puls gwałtownie skoczył, wyznaczając szaleńczy rytm. Nie mogłem w to uwierzyć. To musiał być jakiś chory sen, z którego nie mogłem się wybudzić.

Próbowałem wyjść z pokoju dziewczynek, lecz ledwo doszedłem do drzwi. Przytrzymałem się framugi i oparłem czoło o jej zimną powierzchnię, próbując się uspokoić, jednak na próżno. Z każdym bowiem mrugnięciem widziałem coraz mniej. Uderzyłem nawet pięścią w ścianę, chcąc uwolnić się od fali uczuć, która próbowała pociągnąć mnie na samo dno. Pulsujący ból w kostkach nieco mnie orzeźwił. Ostrożnie wyszedłem na korytarz i przytrzymując się ściany, udałem się w stronę salonu. Nie potrafiłem w pełni zaufać swojemu ciału. Potrzebowałem choć cienia asekuracji.

Głośno przełknąłem ślinę i wziąłem głęboki oddech, przygotowując się na widok kolejnego boleśnie opustoszałego pomieszczenia, jednak to, co zobaczyłem sprawiło, że ugięły się pode mną kolana. Na małym stoliku kawowym ustawiony był ulubiony serwis do herbaty May, z którego unosiła się jeszcze para. Obok niego w wiklinowym koszyczku znajdowało się świeże pieczywo, a obok różne rodzaje dżemów. Brakowało jedynie...

- Niespodzianka! - zza oparcia sofy wynurzyły się trzy roześmiane twarze, których wyraz natychmiast się zmienił, gdy spojrzały na mnie.

- Tatusiu? - pisnęła przeraźliwie Peggy.

- Harry? - powiedziała w tym samym momencie May i natychmiast ruszyła w moją stronę, upadając na kolana i przygarniając mnie do swojej piersi. - Harry, kochanie...

- Myślałem... - z trudem mogłem cokolwiek wymówić. - Myślałem, że mnie zostawiłyście...

Nie potrafiłem dłużej tłumić w sobie emocji i nareszcie pozwoliłem popłynąć łzom, mocno i kurczowo obejmując May. Moja klatka piersiowa unosiła się w spazmatycznie wykonywanych oddechach. Poczułem jej dłoń, która zaczęła gładzić mój mokry policzek, druga zaś spoczywała na moim karku. Do tego dołączyły dwie pary dużo mniejszych rąk, które objęły mnie z obydwu stron.

- Myślałyśmy, że się ucieszysz - powiedziała zasmuconym głosem Suzie.

- Ucieszyć? - powtórzyłem z niedowierzaniem. Nie widziałem żadnego powodu, z którego miałbym być uradowany.

- Bo będziemy mieć siostrzyczkę... - odpowiedziała Kruszyna.

- Albo braciszka! - wpadła jej w słowo Peggy.

Aż oderwałem się od May i zacząłem błądzić oczami po jej twarzy, próbując wyczytać z niej cokolwiek, co powiedziałoby mi, że żartują. Nie dostrzegłem jednak nic, poza szczerością i miłością. Dla rozwiania resztek moich wątpliwości pokiwała delikatnie głową i powiedziała cicho:

- Nasz mały zwierzyniec się powiększy.

- A-ale po co to wszystko? Cały ten cyrk z łóżkiem i kartką, i-i...

- Miałeś po prostu wstać i wbiec do salonu - wyjaśniła szybko May, przerywając moją nieskładną wypowiedź. - Nie podejrzewałam, że aż tak zareagujesz. I że nie będziesz szczęśliwy z kolejnego dziecka.

Widziałem malujące się na jej twarzy poczucie winy i oczy, które z każdym mrugnięciem stawały się coraz bardziej szkliste. Teraz to ja chwyciłem jej twarz w swoje dłonie i otarłem kciukami zbierające się w kącikach łzy.

- Gdybym nie był tak przerażony, to uwierz, że cieszyłbym się jak głupi - mruknąłem w jej włosy.

Nie wiem, jak długo siedzieliśmy w tej dość niewygodnej pozycji, ale dyskomfort ścierpniętych nóg był ostatnią rzeczą, o jaką bym się w tym momencie martwił. Musiałem jakoś przetrawić całą tę sytuację i opanować chaos, jaki zapanował w mojej głowie, gdy to wszystko okazało się dość nieudanym, mówiąc łagodnie, żartem. Poczułem, jak ramiona May trzęsą się nieznacznie. Dlatego odsunąłem ją nieco od siebie i spojrzałem na nią pytająco, gdy ujrzałem szeroki uśmiech na jej twarzy.

- Wiesz, przez to wszystko to teraz i mnie do głowy wpadł mały pomysł na historię - szepnęła cicho, opierając głowę na moim ramieniu. Jej oddech przyjemnie łaskotał moją szyję, wywołując gęsią skórkę. - Chcesz ją usłyszeć?

- Jeśli obiecujesz zostać, możesz mi powiedzieć wszystko - odpowiedziałem, muskając ustami jej policzek.

- Przecież się nigdzie nie wybieram - odparła z wyrzutem. Odsunęła się na moment, dając mi szansę na zmianę pozycji i z ulgą usiadłem na podłodze, rozprostowując nogi, do których powoli wracało czucie. Oparłem się plecami o ścianę, odchylając głowę do tyłu, by choć w minimalnym stopniu zniwelować ból w kręgosłupie. Zaraz jednak objąłem May i wciągnąłem ją ponownie na swoje uda, ciasno oplatając ją w talii.

- To co to za historia? - zachęciłem ją do podjęcia wcześniej przerwanego wątku. Spojrzała na mnie trochę niepewnie, ale widząc nieustępliwość w moich oczach wiedziała, że się nie wywinie. Nie tym razem. Westchnęła cicho i zaczęła mówić:

- W pewnym ZOO żył malutki słoń. Lubił spędzać dnie, wylegując się w słońcu, machając uszami dla ochłody lub oblewając swoją siostrę wodą, co było jedną z jego ulubionych zabaw. I nie przejmował się wzrokiem ciekawskich ludzi, którzy z zachwytem oglądali jego popisy i wybryki, uwieczniając je na swoich telefonach i aparatach. Po prostu był sobą.

Po popołudniu pełnym harców wokół wodopoju, poszedł do hangaru, by ułożyć się na swoim posłaniu. Jednak gdy tylko wszedł do środka, z przerażeniem zauważył malutką szarą plamkę, która szybko przemieszczała się po uklepisku. Była to oczywiście mysz. Słonik, gdy tylko zorientował się w tym, natychmiast zatrąbił ze strachu i już miał zawrócić, gdy usłyszał cieniutki pisk. Rozejrzał się zdziwiony i spostrzegł uciekającą mysz. Niestety! Nie miała dokąd uciec, dlatego skuliła się w kącie i zwinęła, by wydawać się jak najmniejszą. Słonik był bardzo ciekawskim stworzeniem i nawet strach wydawał mu się w tym momencie większy. Postanowił więc podejść do tego biednego stworzenia, by dowiedzieć się o powodzie jej strachu.

„Myszko!", powiedział. „Czegoż tak się wystraszyłaś?"

„Ciebie", pisnęła cichutko i nakryła się dodatkowo swoim ogonkiem.

„To nawet zabawne, wiesz?", powiedział słonik. „Bo na początku ty też mnie wystraszyłaś, mimo że jesteś taka malutka. Ale czasem to właśnie te małe rzeczy są najbardziej przerażające!"

„Bycie malutkim też ma swoje gorsze strony!", odparła myszka, w której obudziło się oburzenie. „Duzi nie dostrzegają mniejszych od siebie i bardzo łatwo mogą się nas niechcący pominąć!"

Słonik zastanawiał się dłuższą chwilę nad słowami, które powiedziała doń myszka. Nigdy by nie pomyślał, że on również może wzbudzać w kimś strach. Nigdy nikogo nie chciał skrzywdzić, ale mysz miała rację - gdyby nie spojrzał pod łapy, wcale by jej nie dostrzegł.

„Zatem przepraszam", powiedział smutno. „Nigdy nie można zbyt pochopnie oceniać innych, gdy się go nie poznało."

Jeszcze długo razem rozmawiali, gdy okazało się, że ich strach okazał się być zbędny, a znaleźli wiele wspólnych tematów.

- Nie wiedziałem, że mamy pod dachem takiego filozofa - zaśmiałem się cicho, gdy May skończyła mówić. Widziałem, jak jej policzki czerwienieją z zawstydzenia. Mimo wszystko wyglądała pięknie. -Kocham cię - szepnąłem jeszcze cicho do jej ucha.

________________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top