Twelve
-Idziesz czy potrzebujesz specjalnego zaproszenia?!- warczy.
-Idę- odpowiadam cicho.
Podchodzi do swojego motoru, który zaczyna rozpalać. Moje źrenice się powiększyły. Nigdy tym nie jachałam i w tej chwili odczuwałam strach.
-Wsiadaj!- rozkazał.
Posłusznie wykonuję jego polecenie, żeby nie pogorszyć sytuacji.
Natychmiast oplatam go rękoma wokół pasa, na co się spina. Przytulam głowę do jego pleców, a on w tym czasie rusza. Przyspiesza przez co się wtulam w niego mocniej. Boję się. Cała drżę, lecz mu ufam.
Po piętnastu minutach zatrzymujemy się w miejscu, które mi kiedyś pokazał. Z dala od wszystkiego.
Zeskakuję z motoru i idziemy w stronę drzewa. Między nami panuje pełna napięcia cisza, którą boję się przerwać.
Po chwili wyciąga z kurtki papierosa, którego zapala. Obserwuję go. Wypuszcza dym ze swoich malinowych ust. To go zapewne uspokaja, jednak wolałabym, aby znalazł inny sposób, ponieważ niszczy tym swoje zdrowie.
Patrzy przed siebie kompletnie mnie ignorując. Czułam się taka krucha. Wszystko mnie mogło wtedy złamać.
-Po to się chciałaś ze mną spotkać, aby teraz stać cicho?
Spytał łagodniej, lecz nadal jego głos był przepełniony pogardą.
-Chciałam ci wszystko wytłumaczyć- odpowiadam cicho.
Zaczął się śmiać. Odwrócił się w moją stronę.
-Nie mamy o czym gadać. Nie potrzebuję twoich wyjaśnień.
Dmuchnął mi w twarz i wyrzucił peta na ziemię. Zaczęłam kaszleć.
-Zayn, proszę...
-Co chcesz mi powiedzieć?! Że działasz na dwa fronty?! Pieprzysz się z tym pedałem i jednocześnie się mną bawisz?!
Zatrzynam się trząść, a z moich oczu lecą łzy.
Dlaczego on nie chce mnie wysłuchać?
-Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię, a nie na ziemię- podnosi mój policzek.
Syczę z bólu, ponieważ dotknął miejsca, w które wczoraj oberwałam.
Cofa dłoń. Przygląda się palcom, na których został puder.
-Co to za gówno?- pyta.
Spogląda na moją twarz.
Odwracam głowę, aby nic nie zauważył.
-To tylko puder.
-Melanie. Pokaż mi się.
Delikatnie ujmuje moją głowę i wyciera policzek. Jego oczy się powiększają.
-Kto ci to zrobił?
-Nieważne.
-Dla mnie ważne, Mel. Powiedz mi, kochanie.
Zaczął mnie głaskać. Starł łzy z moich oczu.
-Ojciec.
Zacisnął szczękę.
-Dlaczego?- jego głos był znów przepełniony furią, ale tym razem skierowany w stronę moich rodziców.
-Ponieważ im się postawiłam.
-To nie powód, aby bić własną córkę!
Usiadł i pociągnął mnie na swoje kolana. Była to dla mnie nowa sytuacja, ale podobała mi się.
-Zayn, muszę ci coś powiedzieć.
Na jego twarz znów wkradła się obojętność, a ja nie chciałam go tracić. Złapałam go za ręce, które ku mojej uldze nie zabrał.
Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy.
-Odkąd tylko pamiętam, moi rodzice mówili, że muszę bogato wyjść za mąż. Nie liczyło się moje zdanie, to oni mieli wybrać dla mnie kandydata. Mam pochodzenie szlacheckie, które jak wiemy w dzisiejszych czasach się już nie liczy, lecz moi rodzice nie przyjmują tego do wiadomości. Dla nich idealnym kandydatem jest John. Ten, którego zdążyłeś już poznać. Jego rodzina nie ma jakieś szlachetnego pochodzenia, lecz jest bogata. A to się właśnie tu liczy. Pieniądze. Co jakiś czas spotykamy się z państwem Parker, aby polepszyć moje stosunki z Johnem. Moim obowiązkiem jest się jemu przypodobać, ponieważ jestem jedną z wielu dziewczyn i w każdej chwili mogę się mu znudzić. Wczoraj kompletnie zapomniałam, że jest ta kolacja, a miałam się z tobą spotkać. Nie mogłam nic zrobić. Musiałam tam być. Potem pojawiłeś się ty. Nawet nie wiesz jak mi serce pękło, gdy patrzyłeś na mnie z pogardą. Potem odeszłam od stołu i wróciłam do pokoju, gdzie zaczęłam płakać. Po wyjściu państwa Parker, przyszli do mnie rodzice i zaczęli mnie obwiniać. Wtedy się im postawiłam i dostałam w twarz, bo powiedziałam, że nie chcę Johna.
_______________________________________
Czy chcielibyście w przyszłości jakiś maraton? ^-^
Miłego dnia, kochani ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top