Seventeen
-Idziemy nad rzekę?- zaproponowała Roxi.
-Jestem za!- krzyknął Denis, a reszta się z nim zgodziła.
-Co ty na to, Mel?- zwrócił się do mnie Zayn.
Kiwnęłam głową na "tak" i ruszyliśmy w drogę.
Na miejscu siedliśmy wszyscy w kółku i zaczęły się rozmowy.
Chłopaki wyjęli alkohol i papierosy.
-Zayn, pijesz?
Momentalnie się spięłam.
-Nie, dzisiaj nie. Muszę jeszcze zawieźć Mel do domu.
-Może jednak? Jedno piwko w tą czy w tą nie zaszkodzi.
-Nie.
-Jak chcesz. A ty Mel?
-Ona nie pije- odpowiedział za mnie Zayn.
Reszta zajęła się sobą. Tylko Zayn skupił się na mnie.
-Chodź do mnie na kolana. Będzie ci cieplej.
-Dobrze mi tu.
Pokręcił głową w niezgodzie i posadził na sobie, a następnie objął mnie ramionami.
-Cieplej?- wyszeptał w moją szyję.
Zadrżałam.
-Tak.
Czułam jak się uśmiechał.
Nigdy nie byłam tak blisko z żadnym chłopakiem. Tym bardziej publicznie. Uważam to za niestosowne, ale przy nim nie miałam hamulców. Jego środowisko było wolne od wszelkich reguł. Liczyło się tylko tu i teraz.
Jego usta delikatnie całowały moją szyję. Sprawiało mi to niesamowitą przyjemność.
Nawet nie wiedziałam czego dotyczyła rozmowa, bo byliśmy zamknięci w swojej bańce mydlanej.
Widziałam tylko wzrok Vivi, która piła chyba już kolejną butelkę.
-Chyba wam nieco przeszkadzamy- stwierdził Chad.
-Będziemy mieli seks pokaz na żywo- wtrącił swoje trzy grosze Jack.
Zayn odsunął się od mojej szyi. Wstał i pociągnął mnie za sobą.
-My chyba już będziemy się zbierać.
Zaczęli gwizdać i klaskać, a ja przez nich zrobiłam się czerwona jak burak.
-Narazie- pożegnał się ze swoimi przyjaciółmi Zayn.
Wracaliśmy z powrotem w ciszy. Cały czas trzymaliśmy się za ręce. Słońce zaczynało już zachodzić, a moje myśli były daleko stąd.
Nagle niespodziewanie przyparł mnie do drzewa i zaczął namiętnie całować.
Byłam tak zaskoczona, że na początku stałam jak słup soli. Potem otwarłam usta i od razu zaczął penetrować moje wnętrze. Jego ręce zjechały niebezpiecznie nisko na moich plecach. Chciał kontynuować ich drogę na moje pośladki, ale byłam szybsza. Złapałam za nie, co spowodowało, że oderwał się ode mnie i posłał mi cwany uśmiech.
-Musiałem to zrobić. Tak bardzo cię chciałem tam przy nich pocałować, ale wiem, że czułabyś się przy nich niezręcznie.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
-No i jak było? Chyba nie są aż tacy źli, co nie?
-No nie. Tylko Jack mi nie przypadł jakoś do gustu.
-Zawsze mu odwala, gdy się najara. Ale tak to jest spoko. Choć dzisiaj przegiął.
-No i Vivienne była jakaś smutna. Wiesz czemu?- spytałam podejrzliwie.
-Vivi? Nie, nie wiem.
Kiedy o niej mówił, unikał mego wzroku. Coś jednak jest na rzeczy.
Nie odpuszczę mu tego tematu. Prędzej czy później dowiem się o co chodzi.
Złapał mnie za rękę i kontynuowaliśmy naszą drogę powrotną.
-Jutro się widzimy?
Zacisnęłam oczy.
-Uh... nie mogę. Mamy jutro kolację u państwa Parker.
Jego wcześniejszy dobry humor w jednej chwili wyparował. Założył maskę, z której trudno było coś odczytać.
-Rozumiem- odchrząknął.
Poluzował uścisk i miałam wrażenie, że chciał wyrwać dłoń, ale mu na to nie pozwoliłam.
-Przepraszam- powiedziałam cicho.
Wypuścił ze świstem powietrze.
-Nie masz za co. Wszystko jest w porządku.
Wiedziałam, że kłamał. Jego czekoladowe oczy go zdradzały.
_______________________________________
Dziękuję za to, że wczoraj byliści ze mną :)
Miłego dnia, kochani ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top