One

Zalecam przeczytać PROLOG

-Melanie, mogłabyś mi pomóc? Weź tę torbę.
Dzisiejszego południa wybrałyśmy się z mamą na zakupy. Musiałyśmy kupić kilka produktów, bo przychodzą do nas państwo Parker na kolację.
Odbieram od mamy torby i wychodzimy ze sklepu.
Nagle usłyszałyśmy dźwięk motocykla. Odwracam głowę w tamtą stronę i dostrzegam chłopaka. Ma ciemniejszą karnację niż my i czarne jak smoła włosy. Na nosie ma tego samego koloru okulary przeciwsłoneczne, a w ręku trzyma papierosa. Jest intrygujący.
Wita się ze swoim kolegą, który podziwia jego nabytek.
Przyglądam im się z zaciekawieniem.
-Pamiętaj Melanie. Nigdy nie zadawaj się z tego typu ludźmi jak ten młodzieniec na motorze. Oni przynoszą same problemy. To nie nasza liga. To jakieś brudasy. Są islamistami. Oni źle traktują kobiety. Stanowią margines społeczny, bo my jesteśmy lepsi. Nie mają prawa się do nas nawet odzywać. Przyjechali do Stanów nie wiadomo w jakiej sprawie.
Przysłuchuję się mamie, a jednocześnie obserwuję dwóch młodych mężczyzn.
Nie jestem taka jak moi rodzice. Nie postrzegam ludzi poprzez pryzmat majątku. Staram się ich najpierw poznać.
W pewnym momencie obiekt mojego zainteresowania spogląda w moją stronę i posyła cwany uśmiech. Szybko odwracam głowę, aby zachować dumę i podążam za rodzicielką w stronę domu.
Nasza rodzina jest znana w mieście. Wywodzi się z angielskiego rodu szlacheckiego. Mieszkamy w rezydencji. Rodzice nie zadają się z "byle kim". Mają duże mniemanie o sobie. Od dziecka wpajali mi do głowy, że jesteśmy lepsi od innych i nie mogę się zadawać z kimś z marginesu społecznego. Oni nie rozumieli, że jesteśmy zwykłymi ludźmi. Tytuł szlachecki przestał się już liczyć. Mamy w końcu lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku. Jednak oni na każdym kroku przypominali wszystkim naszą pozycję.
Moje życie było już zaplanowane. Miałam wyjść bogato za mąż. Nie liczyły się moje uczucia. Tylko reputacja.
Państwo Parker mieli syna o rok starszego ode mnie.
John. Przystojny blondyn o czarującym uśmiechu. Marzenie każdej dziewczyny. Z wyjątkiem mnie.
Nie kochałam go, lecz wiedziałam, że w tej sytuacji nie mam nic do gadania.
Wprawdzie Parkerowie nie mieli herbu, ale byli bogaci. Liczy się tylko kasa.
Dzisiejsza kolacja była którąś z kolei. Miała na celu integrować nasze rodziny.
Musiałam wyglądać i zachować się idealnie, aby John zechciał pojąć mnie za żonę.
Po powrocie do domu od razu udałam się do mojej sypialni. Musiałam się przygotować na dzisiejszy wieczór.
...
Dzwonek do drzwi oznaczał przybycie gości.
-Melanie, popraw fryzurę.
Przewróciłam oczami na rozkaz matki.
Wykonałam jej polecenie i wygładziłam sukienkę.
-Dobry wieczór.
Wszyscy zaczęli się ze sobą witać. Nie lubiłam tego. Trzeba być wtedy sztucznie uśmiechniętym.
-Zapraszamy.
John podszedł do mnie i ucałował moją dłoń.
Przenieśliśmy się do jadalni, gdzie zasiedliśmy do stołu.
-Dania wyglądają i smakują wyśmienicie, Elizabeth- chwaliła pani Parker.
-Dziękuję.
Wszyscy się zachwycali umiejętnościami kulinarnymi mojej rodzicielki. Następnie przeszli do typowych spraw, czyli pieniądze i polityka. Nuda.
-Pięknie wyglądasz- uśmiecha się do mnie John.
Chcę mu podziękować, lecz tata nie daje mi dojść do słowa.
-Melanie, zabierz Johna na spacer. Dobrze wam to zrobi.
Niechętnie podnoszę się z krzesła i razem z blondynem wychodzimy.
-Jak ci mijają wakacje?
Jego pytania są takie beznadziejne. Typowe dla przedszkolaków.
-Dobrze.
-Już wiesz gdzie chcesz iść na studia?
-Nie myślę o tym. Mam jeszcze czas.
Dochodzimy do drogi głównej, gdzie obok znajduje się rynek.
Nagle słyszę dźwięk motoru.
____________________________________________________________________
No to zaczynamy :)
Witam na lekkim wakacyjnym romansie :)
Wprawdzie nie napisałam jeszcze epilogu jak wspomniałam, ale jestem już blisko końca :)
Do następnego jutro ^-^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top