🐺20🐺

Carter

Przestałem zastanawiać się nad tajemniczym łucznikiem, gdy Stormy drgnęła w moich ramionach. Coś ciepłego pojawiło się w mojej piersi, gdy spojrzałem na nią. Piekło i szatani! Była zachwycająca, nawet z posiniaczoną i zakrwawioną twarzą. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że uciekła ode mnie i ciepło uleciało zastąpione wściekłością.

Przed kim tak naprawdę uciekała? Ktoś ją skrzywdził, widziałem krew na jej koszulce, czułem jej zapach w domu. Musiała być porządnie wystraszona, skoro wolała narazić się na mój gniew. Ktokolwiek to zrobił, dowiem się tego. Ukarzę winowajcę i to publicznie, żeby nikt więcej nie odważył się podnieść na nią ręki. Stormy należała do mnie.

- Zakopcie to ścierwo – rzuciłem przyciskając ją mocniej do piersi. Mój wilk wciąż wył jak szalony, ale tym razem z zupełnie innego powodu. Warknąłem ignorując wciąż twardą męskość. - Co z tą drugą?

- Nieprzytomna – odpowiedział Jay, a zaraz potem dodał: – Carter, to kot.

Stanąłem zszokowany. Co, do diabła, tutaj się działo? Dzień odwiedzin wszystkich nadprzyrodzonych? I gdzie ją znalazły te zawszone psy? Było pewne, że nie mogliśmy zostawić nieprzytomnej dziewczyny w środku lasu. Nie wiedziałem, jakie odniosła obrażenia i z jakiego jest stada. Może nie trzymaliśmy się z kotołakami, ale istniały niepisane zasady, że nie zostawiasz rannej istoty nadprzyrodzonej, tym bardziej na własnej ziemi.

- Zabieramy ją – zdecydowałem układając delikatnie Stormy na tylnej kanapie SUV-a. Sięgnąłem po ubrania leżące obok niej i ubierając się nie spuszczałem z niej wzroku. – Daj znać Chrisowi, żeby wracał. Niech opatrzy drugą dziewczynę. Jak dowiemy się, z jakiego jest stada, zawiadomimy jej alfę. Na razie zostanie na naszej ziemi.

- Ty decydujesz, ale czy to rozsądne wprowadzać między nas kota przed pełnią, w dodatku szykując się do walki z Syberianami?

Jasny gwint! Pełnia! Koty nie były tak wrażliwe na jej moc, jak wilkołaki. Kolejny problem, z którym będziemy musieli sobie szybko poradzić.

- Wiem, ale znasz zasady, Jay. Nie zostawię jej, żeby rozszarpały ją inne stworzenia. Nie jest w stanie się bronić. Jak tylko dowiemy się, kim jest, dziewczyna wyjedzie.

- W porządku. – Posłał mi zamyślone spojrzenie. - Gdzie ją umiesisz?

- Dopóki Christian nie wróci, będzie u ciebie.

- Miałem na myśli Stormy.

Zamknąłem drzwi odgradzając się od jej zapachu, który mieszał mi w głowie równie dobrze jak pieprzona whisky. Czułem się pijany i oszołomiony za każdym razem, gdy w moje płuca wdzierał się jej zapach. Już nie wyczuwałem w nim zapachu Bena. Nie pachniała narkotykami i seksem. Jej zapach był teraz czysty jak źródlana woda, jak młoda świeżo skoszona trawa i wciąż dziki jak wilk na polowaniu. Upajałem się tym zapachem, jakbym był uzależniony, a mój wilk szalał, wyjąc przejmująco. Co to było, do licha?

- Zabieram ją do dużego domu. Masz się dowiedzieć, kto ją skrzywdził i przyprowadzić do mnie tego sukinsyna – warknąłem, gestem dając znać tropicielom, że mogą wracać do swoich obowiązków.

- Mam nadzieję, że wiesz co robisz, Carter – mruknął kładąc drugą dziewczynę na tylnej kanapie. – Nasi zaczną gadać.

Wiedziałem o tym, ale tylko w taki sposób mogłem zapewnić Stormy bezpieczeństwo. Jak rozwiążemy sprawę ze zbuntowanym stadem zawszonych Syberianów, pomyślę co z nią zrobić. Jedno nie ulegało wątpliwości. Jeżeli zamieszka w moim domu, później nie będzie mogła mieszkać samotnie. Dziwka alfy jest dla wszystkich i choćbym jej nie tknął, to i tak będzie traktowana jak ostatnie ogniwo w stadzie. Może poproszę alfę kanadyjskiego stada, żeby ją do siebie przyjął? Nikt nie będzie jej znał, przyjmą ją jak swoją.

Na myśl, że Stormy będzie daleko ode mnie ponownie obudził się we mnie gniew. Co się, kurwa, ze mną dzieje? Ta dziewczyna miesza mi w głowie od pierwszej chwili, gdy ją zobaczyłem. Jej twarz ciągle pojawia się w moich myślach, nawet mi się, kurwa, śni! Szukam jej, węszę za nią, i bez przerwy jestem seksualnie pobudzony.

Nie potrafiłem powstrzymać głębokiego warknięcia, gdy znalazłem się w ciasnej przestrzeni auta, a zapach krwi i jej ciała ponownie mnie obezwładnił. Nie podobało mi się, że Jay, który już zajął miejsce za kierownicą, jest tak blisko Stormy. Kurwa! Byłem zazdrosny o własnego betę!

Potrząsnąłem głową, zaciskając palce na szorstkim materiale jeansów. Skumulowało się we mnie wiele sprzecznych ze sobą emocji, nad którymi powoli traciłem kontrolę. Jak ciężkie wahadło, kołysałem się w dwie strony. Stado, czy Stormy? Nie potrafiłem podjąć decyzji. Pozostawała sprawa tego, co Stormy potrafi. Jeżeli chciała żyć, musi przestać rysować, to jedyne wyjście. Nikt nie może się dowiedzieć, w przeciwnym wypadku będzie ścigana do końca życia, bo wszystkie rasy wciąż wierzyły, że legenda jest prawdziwa. Mając w niewoli Białą Waderę, to tak jakby było się cholernym królem świata. Wszystkie rasy będą podlegać władzy klanu, który będzie ją miał.

Dlatego Stormy musi ukryć swój dar.

Maria załamywała ręce, gdy tylko zobaczyła, jak niosę w ramionach nieprzytomną dziewczynę. Jay zabrał drugą dziewczynę do siebie i miał czekać na Christiana, aby ten opatrzył jej rany. Było już ciemno, gdzieniegdzie wciąż paliły się ogniska, a zebrani wokół nich członkowie watahy, bacznie mi się przyglądali. Ignorując zawodzenie gospodyni, zerkałem co chwilę na twarz okoloną rudymi włosami. Na gładkiej skórze szyi widziałem głębokie rany, zadane pazurami i liczne siniaki na twarzy. Podejrzewałem, że na jej ciele znajduje się ich więcej. Szkoda, że nie mogła zmienić się teraz w swoją zwierzęcą postać. Rano nie byłoby już śladu.

Gdakanie Marii wyprowadzało mnie z równowagi. Przez całą drogę do skrzydła służbowego, w którym gospodyni miała swoje mieszkanie, zadawała pytania, na które nie znałem jeszcze odpowiedzi i najprawdopodobniej, na niektóre z nich nigdy ich nie poznam. Stormy nie mówiła i nie pozwala mi wniknąć do swojego umysłu. Była silna, każdy inny osobnik naszego gatunku nie miałby najmniejszych szans. Siła alfy zginała im karki, wymuszając posłuszeństwo.

A jednak dziewczyna była inna. Od początku, nawet zanim zmieszałem własną krew z jej krwią. Nie udało mi się ani razu przeczytać jej myśli. Sama nawiązywała ze mną kontakt, gdy groziło jej niebezpieczeństwo i to też pozostawało dla mnie nierozwiązaną jak na razie sprawą. Wilki niższego szczebla nie potrafiły w bezpośredni sposób porozumieć się ze swoim alfą, do tego miałem omegę, czyli Chrisa. To on był łącznikiem pomiędzy mną a reszta stada. Dlaczego w takim razie jej udało się wedrzeć w moje myśli. Tam, w lesie... To mnie zawołała, jakby wiedziała, że podążam jej śladem.

- Zajmij się nią – poleciłem cichym głosem, kładąc nieprzytomną Stormy na łóżku. – Chris wkrótce się zjawi i ja obejrzy.

- Ktoś ją zaatakował? – zapytała wskazując rany na twarzy i szyi.

- Tak – odwarknąłem. – Zapłacili za to własnym zawszonym życiem.

Ostatni raz spojrzałem na dziewczynę i bez słowa opuściłem sypialnię, udając się na swoje piętro. Musiałem oderwać się od niej, pomyśleć i podjąć decyzje, które zaważą na całym stadzie. Najpierw prysznic, a potem patrol. Chciałem się upewnić, że żaden Syberian nie wałęsa się na mojej ziemi.

🐺

Stałem za domkiem gościnnym, w tym samym miejscu, gdzie wczoraj wychwyciłem ślad Stormy, uciekającej z mojej ziemi. W trakcie wielogodzinnego tropienia uciekającej dziewczyny, doszedłem do wniosku, że właśnie ten kawałek, gdzie kończy się wybieg dla koni a zaczyna las, jest najsłabszym punktem. Gęsto rosnące drzewa i krzewy stanowiły doskonałą kryjówkę dla kogoś, kto chciałby niepostrzeżenie dostać się na teren. Stormy była już bezpieczna, natomiast ten cholerny domek gościnny... Jak mogłem umieścić ją w tym miejscu, po tym, co się tam stało?

Tak... Musimy zająć się tym kawałkiem lasu, wykarczować krzaki, może ściąć kilka drzew, planowałem przesuwając wzrokiem wzdłuż linii wysokich drzew. Odwróciłem się kierując do domu, gdy nagle mój wilk warknął ostrzegawczo. Zamarłem... Wstrzymując oddech spojrzałem za siebie, gotowy odeprzeć atak.

Mój wilk przysiadł szczerząc kły, gdy z zarośli dobiegło mnie głośne sapanie. Coś dużego przedzierało się w moją stronę. Słyszałem uderzenia potężnych łap, jakby każde źdźbło trawy, na które stanęły, było suchą gałęzią, którą miażdżyły swoim ciężarem. Z cienia wynurzył się olbrzymi kształt. W blasku księżyca rozbłysła srebrna sierść a jasnoniebieskie oczy zalśniły. Wstrzymałem oddech, nie wierząc w to co widziałem. To była ona...

Niemożliwe! Ona nie istnieje, powtarzałem w myślach oszołomiony widokiem olbrzymiego wilka. Dokładnie taka, jaką widziałem niedawno na kartce, narysowanej przez Stormy. Srebrzysta sierść migotała w świetle księżyca, jakby była obsypana gwiezdnym pyłem. Jej blask prawie oślepiał, gdy długie włosy poruszały się trącane nocnym wiatrem. Przejrzyste jak kryształ bladoniebieskie oczy spojrzały ponad moim ramieniem w stronę domu, a wielki kształtny łep przechylił się na bok. Nie musiałem oglądać się za siebie, żeby wiedzieć, gdzie skierował się wzrok wilczycy. Zaschło mi w ustach i warknąłem, wysuwając długie pazury.

- Masz coś co należy do mnie - zabrzmiał w mojej głowie głos.

Wzdrygnąłem się, a mój wilk zaczął skomleć, kładąc uszy i podkulając ogon. Jeszcze nie spotkałem się z tak potężną siłą. To inni zginali przede mną karki, słuchali poleceń. Jednak w tej chwili, gdy echo głosu wilczycy wciąż rozbrzmiewało w mojej głowie, byłem słabszy niż nowonarodzone szczenię.

- Ona należy do mnie, nie do ciebie – odpowiedziałem ochrypłym głosem.

Chciałem pognać do domu, upewnić się, że Stormy jest bezpieczna, ale nie byłem w stanie się ruszyć, obezwładniony przez niespotykaną siłą. Trwałem w jednym miejscu, jak głaz.

- To co potrafi może się stać narzędziem zemsty i wywołać krwawą wojnę. Nie potrafisz jej ochronić, młody alfo.

- Nie dostaniesz jej – warknąłem zaciskając pięści.

Kurwa! Bez znaczenia kim była, ale nie oddam jej Stormy.

- Jeszcze nie teraz, synu Alfrika, ale już niedługo upomnę się o nią. Jest niebezpieczna. Jest bronią, przez którą będą ginąć wszystkie stworzenia nadprzyrodzone.

- Nie ze mną. Będę ją chronił.

Wilczyca ponownie spojrzała w stronę domu. Jej wzrok był utkwiony w jednym punkcie, jakby wiedziała, w którym pokoju znajduje się teraz Stormy. Srebrna głowa przechyliła się i kryształowe spojrzenie odnalazło moje oczy. Powoli odwróciła się do mnie tyłem, jakby nie brała pod uwagę, że mogę ją zaatakować.

- A kto ochroni ją przed tobą?

Zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. Wilcza natura samca alfy pchała mnie do podążenia jej śladem, ale mężczyzna we mnie podjął decyzję, zanim wilk objął w posiadanie ciało. Rzuciłem się biegiem w stronę domu, a jedyną myślą, jaka utkwiła w mojej głowie była Stormy.

Nie ochroniłem jej przed Benem ani przed własnym stadem. Została skrzywdzona na mojej ziemi, pod moim nosem. Ben prawdopodobnie znalazł sojuszników w Syberianach. Wydał im Stormy w zamian za co? Obiecali mu, że przejmie władzę nad moim stadem? Nie był potomkiem Alfrika, nie mógł być alfą tej watahy! Obiecali mu pieniądze? Pytań i wątpliwości było więcej, ale jak na razie nie znalazłem na nie odpowiedzi. Jedno nie ulegało wątpliwości. Zarówno Syberiany, jak i Biała Wadera chcieli Stormy, i mogłem być pewien, że posuną się do wszystkiego, żeby ją dostać.

Biegłem, a oddech palił mnie w piersi jak ogień...

Obudziłem się dysząc, jakbym rzeczywiście biegł, tak jak we śnie. Rzuciłem się do okna wpatrując w miejsce, gdzie we śnie widziałem białą wilczycę. Kurwa! To był tylko pieprzony sen! Oparłem dłonie na zimnej szybie starając się uspokoić oddech i dziko bijące serce. Świat, w którym żyłem przez dwadzieścia osiem lat, w przeciągu zaledwie kilku tygodni całkowicie się zmienił. Dalej uważałem, że Biała Wadera to tylko stara legenda. Ten sukinsyn Ben tracił ziarnko piachu i spowodował pieprzoną lawinę. Jeżeli inni dowiedzą się o tym, co potrafi, czeka ją śmierć. Jak można odnaleźć coś, co nigdy nie istniało? Mogą ją torturować, chcąc zmusić do odnalezienia niemożliwego. Biała Wadera była jak Święty Graal. Nadprzyrodzeni słyszeli o niej, ale nikt jej nie widział.

I wszyscy chcieli ją mieć.

Wiedziałem, że już nie zasnę. Zbyt dużo myśli nie dawało mi spokoju. Ubrałem się i zszedłem do biblioteki. Otoczony zapachem starych ksiąg siedziałem w fotelu, zastanawiając się, jakie kroki powinienem podjąć. Poprosiłem Chrisa i zawiadomienie pozostałych nadprzyrodzonych. Zapewne wiedzieli już o wrogiej watasze, ale nie będą ingerować w wilcze sprawy. Na wilki mogłem liczyć w każdej sytuacji. John ze swoim stadem powinien się wkrótce zjawić, może nawet dzisiaj. Ściągnięcie posiłków z podległych mi watah również było opcją. Jednakże postanowiłem się z tym wstrzymać i ocenić, z jaką siłą przyjdzie się nam zmierzyć.

Kto jeszcze stanąłby po naszej stronie? Amerykańskie elfy od lat nie opuszczały swoich terenów w górach Montany. Pilnowały swoich ziem i nie wpuszczały obcych. Klika mniejszych klanów żyło w lasach, ale wszystkie podlegały władzy rodziny królewskiej. Oczywiście część z nich żyła wśród ludzi, mieli liczne firmy, poruszając się głównie w sektorze bankowym.

Zmiennokształtni? Poza wilkami, w Stanach żyło ich całkiem sporo, głównie kotów i niedźwiedzi, ale tak jak inni, raczej nie wchodziliśmy sobie w drogę. Pomiędzy wszystkimi panował kruchy pokój, który może runąć jak zamek z kart, jeżeli dowiedzą się o Stormy.

Na tych, co żyją w ciemnościach nawet nie liczyłem. Oczywiście zostaną poinformowani przez Chrisa, ponieważ nie mogłem ich pominąć, ale nie interweniowali w sprawy zmiennokształtnych bez wyraźnego powodu.

Co mam z nią zrobić? Wilk, alfa i mężczyzna we mnie wciąż walczyli ze sobą. Wilk pragnął jej krwi, słodkiej i odurzającej, jej smak wciąż czułem na języku. Gęsta ciecz wypełniała moje usta za każdym razem, gdy o niej myślałem albo wyczułem jej obecność. Alfa chciał zapewnić bezpieczeństwo własnemu stadu, zadbać o najsłabszych i zagwarantować pokój. Usunąć zagrożenie, które mogłoby zagrozić watahom.

A mężczyzna?

Facet we mnie pragnął jej jak powietrza, którym oddychałem. Miałem ją we krwi, tak jak ja byłem w jej. Może właśnie przez to połączyła mnie ze Stormy ta dziwna więź? Moje palce wciąż czuły jej delikatną skórę, miękkie ogniste włosy. Była moja. W mojej głowie, w moim ciele. Co wybrać? Jaką drogą podążyć? Wiązały mnie prawa watahy i chwilami przeklinałem swoich przodków, za zostawienie takiej spuścizny kolejnym pokoleniom. W sercu czułem, że przeklęte prawo czystej krwi to jedno wielkie pieprzenie, ale nie mogłem go złamać.

Drzwi otworzyły się wyrywając mnie z ponurych myśli, a do środka wszedł Aiden. Przystanął, zdziwiony moim widokiem.

- Jest piąta rano, Carter.

- Wiem – pomasowałem zesztywniale mięśnie karku. – Jest kilka spraw, które musimy dzisiaj omówić. Chciałbym się z wami spotkać zaraz po śniadaniu. Wieczorem, zamiast polowania rozpalimy ogniska. Zorganizuj jakieś rozrywki dla najmłodszych i sprawdź z Jay'em zapasy, bo spodziewamy się gości z Kanady.

- Rozmawiałem z nim wczoraj i wprowadził mnie w sytuację. – rzucił siadając naprzeciwko mnie. - Skontaktowałem się też z kilkoma właścicielami sąsiednich farm i zgodzili się przechować konie. Na dzisiaj załatwiłem ciężarówki. Najgorzej będzie z ogierem. Nie mam pojęcia, jak zapakujemy tego szatana.

- Jak będzie trzeba to go uśpimy – uśmiechnąłem się widząc jak zasłonił usta ziewając. – A tak w ogóle, to co ty tu robisz tak wcześnie?

Aiden mieszkał w domu zarządcy na terenie rancha i zazwyczaj pojawiał się około szóstej rano.

- Chciałem coś sprawdzić i w sumie dobrze, że cię widzę. Strażnicy zaalarmowali mnie, że w nocy na naszym terenie pojawiło się jakieś stworzenie. Zauważyli ślady w lesie.

Pomyślałem o przeklętych Syberianach. Tych trzech w lesie musiało być zwiadowcami. Prawdopodobnie było ich więcej i teraz szpiegowali i obserwowali każdy nasz ruch. Wyszedłem z Aidenem, myśląc o zwiększeniu liczby strażników patrolujących teren. Będę też musiał odwołać dziesięciu tropicieli szukających Bena. W tej sytuacji każdy wilk jest mi teraz potrzebny, a tego drania i tak dorwę.

Minęliśmy domek gościnny i zaskoczony stwierdziłem, że Aiden kieruje się w stronę gęstych zarośli, które widziałem we śnie. Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wtedy stała wilczyca, zauważyłem trzech tropicieli.

- Alfa? Znaleźliśmy coś dziwnego, ale...

Nie patrząc na nikogo podszedłem bliżej. Kurwa pieprzona mać! To był przecież tylko jebany sen! Ona nie mogła być prawdziwa! Jednak ślady na mokrej trawie przeczyły temu co sądziłem. Kucnąłem i dotknąłem głębokich wgłębień, jakie pozostawiły olbrzymie łapy. Były wielkie, żaden wilk, nawet tak duży jak mój, nie zostawiał takich śladów. Uniosłem głowę przeczesując zarośla. Połamane gałęzie wytyczały w nich ścieżkę jak tunel. Coś zamigotało pomiędzy liśćmi. Jak w transie wyciągnąłem rękę i zdjąłem kłębek sierści. Potarłem w palcach. Był delikatny jak puch a jego kolor przypominał światło księżyca.

To był sen... to był tylko cholerny sen, powtarzałem bez końca. Żyłem w świecie, który dla normalnych ludzi był niewidzialny. Nie zdawali sobie sprawy, że ich sąsiad, szef, czy najbliższy przyjaciel nie jest tym, kim się wydaje. Żyliśmy jak oni, ale byliśmy inni. Demony, wampiry i inne nocne stworzenia, poruszały się w ciemnościach, niewidoczne dla nikogo. Zmiennokształtni, elfy czy nefilim, dzieci Aniołów i śmiertelników, wszyscy oni żyli pośród ludzkiego gatunku. Pokazywaliśmy ludziom to, co mogli zobaczyć, bo w nasze istnienie nikt nie wierzył.

Do tej pory nawet ja nie wierzyłem w istnienie mojej legendarnej pramatki, o ile legenda Alfrika była prawdą. Wierzyłem, że to dzięki czystej krwi moi przodkowie osiągnęli w świecie wilków status bez mała królów. Byliśmy jedynym klanem, w którym wilcza krew nigdy nie zmieszała się z ludzką. Nigdy!

- Szefie.

Podniosłem się, chowając do kieszenie srebrną sierść i spojrzałem na jednego z moich ludzi. Żyje, czy nie, moim obowiązkiem było zapewnić bezpieczeństwo własnej rodzinie.

- Weźcie do pomocy kilku z naszych i wykarczujcie te krzaki – wskazałem za siebie. – O tym, co znaleźliście nikomu ani słowa.

- No właśnie – podrapał się po głowie, zerkając na mnie niepewnie. - Z tym może być problem, bo tych śladów jej więcej.

- W lesie? – spojrzałem na gęstą ścianę drzew.

- Przed dużym domem. Wygląda na to, że coś co zostawiło te ślady, podeszło w nocy pod dom.

- Gdzie? – zapytałem, odwracając się w stronę domu i przeczesując wzrokiem teren.

- Koło skrzydła pracowniczego.

Nie zdążył dokończyć, gdy zacząłem biec. Kurwa! Tam jest Stormy! Umieściłem ją tam, żeby Maria mogła jej doglądać i żebym przypadkiem nie uległ pokusie. Sama świadomość, że dziewczyna znajduje się w moim domu, była jak pieprzona viagra dla mojego fiuta. Podniecenie nie opuszczało mnie nawet p czasie snu.

Masz coś co należy do mnie...

Słowa wilczycy, które usłyszałem we śnie, huczały mi cały czas w głowie. Dlaczego, na miłość boską, nie umieściłem jej w głównym budynku? Był strzeżony lepiej niż pieprzony Biały Dom! Nikt nie podszedłby niezauważony.

Z dzikim warczeniem wydostającym się z wysuniętych kłów, wpadłem do domu. Ciężkie dębowe drzwi uderzyły o ścianę zostawiając wgłębienie w tynku. Nie zwróciłem na to uwagi, biegnąc korytarzem do skrzydła, w którym przebywała dziewczyna. Otworzyłem drzwi. Widok szczupłej kobiecej postaci w łóżku sprawił, że zachwiałem się opierając ciężko o ścianę. Jest tutaj! Jezu! Nic się jej nie stało!

Wtedy dotarł do mnie zapach i włosy zjeżyły mi się na głowie. Nie zdawałem sobie sprawy, że mój wilk wypchnął się przede mnie, przejmując częściowo kontrolę. Kolory zmieniły się, a wyczulony węch wyłapywał każdy obcy zapach. Rozejrzałem się po pokoju. Wysokie okna były otwarte na całą szerokość, wpuszczając do środka wciąż chłodne nocne powietrze. Oprócz zapachu Stormy wyczuwałem zapach wilka, ale nie jej. Doskonale pamiętałem, jak pachnie, gdy przyjmuje swoją drugą postać, a ten zapach był mi zupełnie obcy. Ostry, przytłumiony zapachem dymu z ogniska i jakichś ziół.

Moja uwagę zwrócił delikatny błysk. Podszedłem bliżej łóżka i wyciągnąłem ramię, muskając palcami pościel. Sierść. Srebrna, długa sierść, dokładnie taka sama, jaką znalazłem na zewnątrz. Była tutaj! Wilczyca była w tym pokoju! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top