🐺18🐺
A ja tak z partyzanta 🤗🐰🐑🐇🐣
Carter
Wcześnie rano razem z Jay'em i Chrisem polecieliśmy śmigłowcem do Reno. W jednym z tamtejszych hoteli mieliśmy się spotkać z Rico, betą największego kanadyjskiego stada. Wilki syberyjskie przemknęły przez Alaskę i dotarły aż pod granicę Kanadyjską. Kierunek, jaki obrały wskazywał, że chcą dotrzeć do Stanów.
Zaniepokoiło to kanadyjskiego alfę. Obce stado nie poprosiło o możliwość przejścia, a na trasie ich wędrówki znaleziono ciała ludzi i wilków. Chris dowiedział się, że Syberiany mają od niedawna nowego alfę. Ze starym nigdy nie było żadnych problemów. Trzymali się swojej ziemi i nie szukali kłopotów. O nowym nie wiedzieliśmy nic, poza tym, że postanowił wpaść z nieoczekiwaną wizytą razem z większością swojego stada.
- Witaj, Carter. – Rico wyciągnął dłoń i schylając głowę czekał na mój ruch.
Przywitałem się z nim, oddając uścisk. Kanadyjczycy pilnowali swoich terenów i nie angażowali się w żadne polityczne gierki. Prośba o spotkanie oznaczała, że ich alfa jest więcej niż zaniepokojony.
- Jak rozumiesz, John nie mógł przyjechać. Zrobiło się niespokojnie i musiał zostać. Prosił o przekazanie pozdrowień i zapewnienie, że możesz liczyć na naszą całkowitą lojalność i pomoc.
- Ilu z waszych poległo? – zapytałem wskazując ręką długą sofę. Po obu moich stronach ustawili się Jay i Chris.
- Do tej pory trzech. Należeli do stada graniczącego z Alaską. Tamtejszy alfa od razu skontaktował się z Johnem. Próbowaliśmy iść ich śladem, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Kilka dni jest spokój i nie przemieszczają się, a potem pojawiają się w zupełnie innym miejscu niż oczekiwaliśmy i zaczynają szaleć.
- Czy ich alfa jest z nimi? Może to tylko jakaś zbuntowana wataha? – podsunął Jay. – To nie byłby pierwszy taki przypadek w historii.
- Nikt nie wie, kim on jest, ale ludzie mówią o wielkim Rosjaninie, któremu towarzyszy kilkudziesięciu mężczyzn. Jest jeszcze jedna rzecz. Dowiedzieliśmy się o tym dosłownie kilka godzin temu. W Vancouver widziano go w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Rozmawiali w restauracji przez kilka godzin, potem kilku Syberianów zabrało tego człowieka do auta i przekroczyli granicę ze Stanami.
- Nasz? – zapytałem.
- To człowiek – wyjaśnił, opierając łokcie na udach. - Czekamy na zdjęcia z obserwacji i z monitoringu ulicznego, ale to może trochę potrwać. Jak tylko je zdobędziemy, od razu prześlemy do was. Problem w tym, że nie jesteśmy w stanie uszczelnić granicy tak, żeby nikt się przez nią nie przemknął. Mamy swoich na lotniskach i przejściach granicznych, ale pozostaje droga morska i góry.
Opadłem plecami na wysokie oparcie sofy, pocierając w zamyśleniu brodę. Ponad sześć tysięcy kilometrów granicy kontynentalnej i od cholery miejsc, które dla ludzi były niedostępne, ale nie dla nas. Przybierając postać wilka, mogli przemknąć niezauważenie pomiędzy punktami granicznymi. Wychowani w skrajnych warunkach Syberii, byli odporni na mróz i wielokilometrowe wędrówki. Poruszali się szybko i równie szybko atakowali.
Teraz wkroczyli na nasze tereny, ale po co? Po cholerę pchać się w wojnę z tyloma klanami. Mogli zacząć od mniejszych, likwidując stada jedno po drugim. Ale oni zmierzają wprost do Stanów. Vancouver... Trochę ponad tysiąc sześćset kilometrów w linii prostej do San Francisco.
- Idą na moją ziemię – powiedziałem, czując jak wilk we mnie napiera na klatkę piersiową, wściekle szczerząc kły. – Kierują się w stronę San Francisco.
- Tego nie wiesz, Carter – spokojnie stwierdził Chris. – Równie dobrze mogą przejść przez Stany i dotrzeć do Meksyku.
- Być może, ale będą przechodzić przez ziemie należące do mojego stada i nie zapytali o zgodę. Uznaję więc, że tym samym wypowiedzieli wojnę.
Beta kanadyjskiego stada wstał prostując się przede mną.
- Możesz liczyć na pomoc i wsparcie wszystkich naszych klanów.
- Podziękuj w moim imieniu Johnowi – podniosłem się, ściskając jego dłoń. - Doceniam i szanuję ten gest. Wasze stado może przekroczyć nasze granice. Kierują się na południe, więc będziemy na nich czekać. Sądzę, że jeżeli chcą zaatakować, zrobią to w czasie pełni. Wtedy jesteśmy najsilniejsi. Wracamy, trzeba uprzedzić naszych.
Wsiadając z powrotem do śmigłowca wybijałem palcami szybki rytm na udzie. Gnał mnie jakiś niepokój. Dobro całego mojego klanu i wszystkich podległych mi stad zależały w tej chwili od tego, czy zachowamy spokój i zdrowy rozsadek. Trzeba zadbać o bezpieczeństwo wszystkich szczeniąt i przygotować się do krwawej wojny. Nikt tak naprawdę nie znał Syberianów i ich metod walki, więc musimy być przygotowani dosłownie na wszystko.
- Jesteś pewien, Carter, że idą na nas? – zapytał Jay.
Nie, nie byłem pewien, ale instynkt mówił mi co innego. Ludzie kierowali się intuicją, zwierzęta instynktem. Pozwolił on przetrwać niejednemu gatunkowi i nie miałem podstaw, żeby w niego zwątpić.
- Chris, skontaktuj się z obcymi klanami. Powinni wiedzieć o tym, co się dzieje. Być może będziemy potrzebowali ich pomocy. Przekaż, że chcę się spotkać.
Instynkt. Właśnie to mi teraz podpowiedział. Obce klany to nie wilki. To wszystkie inne istoty żyjące pośród ludzi. Jeżeli zgodzą się na spotkanie, tym samym po raz pierwszy w historii staniemy oko w oko z przyjaciółmi i wrogami.
- Ze wszystkimi? – zapytał oszołomiony. – Masz na myśli naprawdę wszystkich?
- Tak. Jeżeli któryś odmówi to zrozumiem, ale nie możemy pominąć żadnego. Nie potrzebuję kolejnej wojny.
- Dobrze. W takim razie od razu po przylocie ruszam. Mam w szpitalu przedstawicieli wszystkich ras. Przekażę twoją wiadomość.
Ledwo wysiedliśmy z Jay'em, śmigłowiec ponownie wzniósł się w powietrze, kierując w stronę san Francisco. Syberiany były jeszcze daleko, więc to nie w najbliższą pełnię zaatakują. Mieliśmy czas, aby zebrać sojuszników. Nurtowało mnie pytanie, kto z nich opowie się po naszej stronie?
- Coś mi tu nie gra, Carter – odezwał się Jay, idąc obok mnie w stronę domu. – Syberiany nie są głupie. Do tej pory trzymały się swojego terenu. Mają gdzie polować i mieszkać. Po jaką cholerę wypowiedziały teraz wojnę?
- Nie mam pojęcia, o co im chodzi. Sprawdź teraz naszych, jeżeli uznasz za stosowne wzmocnienie granic, zrób to. Najlepiej, gdyby małżeństwa ze szczeniętami wyjechały. Musimy chronić najsłabszych, gdyby przyszło nam walczyć na tej ziemi.
- W porządku, zaraz się tym zajmę. Sprawdzę zapasy i w razie czego uzupełnię. Co z dzisiejszym polowaniem?
Było zbyt niebezpiecznie. Byliśmy na swoim terenie, ale nie chciałem narażać ludzi na atak. Trzeba będzie zmienić plany.
- Odwołaj. Powiem ludziom co się dzieje. Możemy wieczorem rozpalić ogniska. Nawet lepiej, jeżeli ostatnią noc cały klan, łącznie ze szczeniętami, spędzi razem.
Jay nie czekał dłużej. Przeszedł przez taras okalający dom od strony ogrodu i skierował się do budynków, w których przebywali patrolujący granice mężczyźni.
- Jay! – zawołałem. – Sprawdź później co ze Stormy. Czekam na ciebie w domu.
Kiwnął głową i poszedł wypełnić swoje obowiązki. Powinienem pomyśleć co zrobić ze Stormy, myślałem wchodząc do sypialni. Nie może dłużej mieszkać w tym domku. Leży na uboczu, blisko lasu, przez co będzie narażona na atak bardziej niż jakikolwiek członek klanu. Poza tym, ponieważ jej przemiana w wilka była zupełnie niespodziewana, a ona nie zdawała sobie sprawy z tego, co się stało, w chwili zagrożenia może nawet nie potrafić się przemienić.
Cholera! Zaczynałem naprawdę żałować, że nie odesłałem jej do Nowego Jorku. Powinienem posłuchać głowy, a nie fiuta, wykrzywiłem usta w uśmiechu. Ten cholerny organ, choć bardzo go lubiłem i lubiłem jak obejmowały go usta lub inne otwory kobiecego ciała, zupełnie zgłupiał, od kiedy Stormy pojawiła się na mojej ziemi.
Gniewny seks, na który liczyłem biorąc Maggi do łóżka, okazał się kompletną porażką. Chciałem wziąć ją szybko i brutalnie, a skończyło się na tym, że po wejściu do domu od razu odesłałem ją w cholerę. Wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie. Dlaczego? Bo mój fiut nie miał zamiaru nawet drgnąć! Ale wystarczyło, żebym pod prysznicem pomyślał o chabrowych oczach i doszedłem z rykiem, powtarzając jej imię.
Nawet teraz, na samo jej wspomnienie, moje spodnie przypominały pieprzony namiot. Przycisnąłem dłonią fiuta, czując przeszywający mnie ból. Kurwa! Jeszcze chwila, a spuszczę się w spodnie jak szczeniak, ale pulsowanie było tak zajebiście przyjemne.
- Ostatni raz... - warknąłem przez zęby opierając dłoń o szybę i wbiłem wzrok w domek gościnny. – Ostatni raz, bo następny będzie w tobie, Stormy – obiecałem patrząc w okna jej sypialni.
Po prysznicu, w trakcie którego jeszcze dwa razy musiałem przynieść sobie ulgę, wściekły jak cholera zszedłem na dół. Rzeczywistość uderzyła we mnie jak potężny taran. Musiałem odesłać dziewczynę. Nieważne gdzie, byle jak najdalej ode mnie i tego co się ze mną działo. Chris miał rację. Nie mogłem wziąć jej do łóżka. Nie tutaj, nie teraz i w zasadzie nigdy, choć oddałbym duszę, żeby chociaż raz jej spróbować. Przekonać się, czy to pożądanie jest rzeczywiste, czy tylko pragnę czegoś, czego nie mogę mieć. Sama myśl, że po mnie będzie miała innych doprowadzała mnie do szaleństwa, ale innej możliwości, nie było. Stormy nie była czysta. Była tylko człowiekiem, który przez jakiś żart losu został wilkiem. Nie mogłem wybrać jej na partnerkę, a poza tym, nie nadawała się do tego. Była tchórzliwa jak zając, a ja potrzebowałem silnej kobiety. Musiała być gotowa stanąć u mego boku, a potem urodzić mi kolejnych spadkobierców.
Poza tym, należała do Bena. Należała do innych mężczyzn. Wieczorem porozmawiam ze Stormy i wyjaśnię sytuację. Nie wszystko, ale tyle, ile powinna wiedzieć.
Podjąwszy decyzję poszedłem do Marii, żeby uprzedzić ją o mających nastąpić zmianach. Dla moich była nietykalna, choć była człowiekiem. Niestety, zdziczała wataha zabije każdego, kto tylko stanie jej na drodze.
- Mario...
- Co jej powiedziałeś? – przerwała mi wycierając zaczerwienione oczy.
Zaskoczony tym wybuchem stanąłem w progu kuchni, patrząc z góry na kobietę.
- Komu?
- Jak mogłeś, Carter! Myślałam, że po tym co się stało...
- Mario, na litość boską! O czym ty mówisz? Dopiero wróciłem, nie miałem czasu jeszcze zrobić czegokolwiek, złego czy dobrego – oprócz zwalenia sobie konia, ale o tym nie miałem zamiaru rozmawiać.
- Wyjechała – wychlipała i nagle już wiedziałem, co ma na myśli.
Strach zupełnie mnie sparaliżował. Strach i potworna wściekłość.
- Kiedy?
- Nie wiem. Zaniosłam jej rano śniadanie. Była ranna, miała zakrwawioną bluzkę. Ktoś musiał ją zaatakować.
- Co takiego?!
- A co się tak dziwisz? – fuknęła na mnie. - Umieściłeś ją w domku gościnnym i nikomu nie powiedziałeś, kim jest. Dla nich jest nikim, Carter. Widzieli jak ją traktujesz, więc zrobili to samo.
- Ja jej nigdy nie skrzywdziłem – warknąłem przez zaciśnięte zęby,
- Słowa! To tylko słowa! Dziewczyna uciekła. Nie ma pieniędzy i jest zupełnie sama.
Syberiany... Kurwa mać Syberiany!
Wypadłem z kuchni biegnąc w stronę jej domu. To niemożliwe! Nie mogła odejść! Ostrzegałem ją, że nie wolno jej bez pozwolenia opuszczać granic mojej ziemi. Jak to jest w ogóle możliwe, że nikt nie zauważył jej zniknięcia?
- Jay! Stormy uciekła! Sprowadź do jej domu wszystkie tropiące wilki.
- Zaraz będziemy...
Dopadłem do drzwi wejściowych, które z łomotem uderzyły w ścianę domu. W środku z każdego kąta wiało przejmującą pustką, jakby dom był martwy. Poczułem zapach jej krwi i ruszając tym tropem znalazłem w sypialni zakrwawioną koszulkę. Spojrzałem w stronę otwartej szafy. Wisiało w niej zaledwie kilka ubrań, tych samych, w których widziałem ją wcześniej. Czarne, bezkształtne szmaty, a przecież Stormy jest cudownie, wręcz zjawiskowo zbudowana. Warknąłem, ignorując dreszcz podniecenia.
Nie miałem pojęcia czy zabrała coś ze sobą, ale jeżeli uciekała, to musiałem założyć, że nie wzięła niepotrzebnego balastu. Na dnie szafy zauważyłem skórzaną walizkę. Markowe gówno, pomyślałem widząc znajome tłoczenia na rudobrązowej powierzchni skóry. Nie należała do Stormy, tego byłem pewien. Wyjąłem walizkę, która jak się okazało, należała do Bena. Obok rączki były wyryte w skórze jego inicjały. Była zamknięta, ale wystarczył jeden ruch pazurów i otworzyłem ją bez problemu, jak puszkę tuńczyka. W środku leżały dwie książki, zawinięte w miękką tkaninę i kilka kartek. Od razy rozpoznałem ciemne, ręcznie szyte okładki. Legendy Wadery. Miałem rację, ten skurczybyk ukradł je i pewnie chciał sprzedać. Możliwe, że zapomniał o nich, gdy uciekał tamtej nocy.
Wyjąłem książki zostawiając resztę w środku, gdy jedna z kartek sfrunęła na podłogę. Podniosłem ją i odwróciłem. Przestałem oddychać, gdy spojrzałem w oczy wielkiej białej wilczycy. Jej podobizna przepadła setki lat temu, zostały tylko powtarzane ustnie opisy. Wilczyca, której podobiznę miałem w ręku, była doskonałym jej obrazem.
Największy wilk, jaki kiedykolwiek żył. Długa sierść sięgała prawie do samych łap i wyglądała bardziej na srebrną niż białą. Miała długi pysk, kremowy nos i przeszywające jasnoniebieskie spojrzenie. Kto ją narysował? Kto wiedział, jak wygląda? Żeby przeczytać te książki trzeba znać język druidów. W moim klanie, poza mną, betą i omegą, potrafiła to tylko Maria. Ben nigdy nie przejawiał zainteresowania historią watahy, a tym bardziej czytaniem starych woluminów. Jego matka korzystała z przetłumaczonych zapisków, ale nigdy nie przeczytała ani słowa z oryginalnego tekstu.
Byłem jednak przekonany, że to nie Ben narysował te obrazki. Może i obracał się wśród pseudoartystów wszelkiej maści, ale sam nie posiadał żadnych umiejętności. Jeżeli nie on, to kto? Kucnąłem wyciągając pozostałe rysunki. Wszystkie przedstawiały ludzi. Nie byłoby w nich niczego nadzwyczajnego, gdyby nie to, że ich cienie zupełnie nie przypominały cieni. Miały rozmazane kształty z oczami jak płonące pochodnie. Demony... Ale przecież żaden człowiek nie widzi demonów!
Spojrzałem na ostatnią kartkę. Do cholery! To byłem ja! Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy spotkałem się z człowiekiem stojącym obok mnie. Facet był detektywem, korzystaliśmy czasami z jego usług i tym razem również dostał zlecenie. Kiedy to było? Chyba kilka miesięcy temu... W SoHo. Stałem na ulicy czekając, aż podjedzie po mnie samochód. Jednak to mój cień, jaki rzucałem na chodnik był najbardziej niewiarygodną rzeczą. Przedstawiał mojego wilka. Siedział, patrząc w przestrzeń, jakby na osobę, która to narysowała. Moje wilcze oczy jaśniały na tle czarnej sierści.
Wstałem ściskając w ręku książki i rysunki, rozglądając się jednocześnie po sypialni. Myśl, Carter, powtarzałem. Rozwiązanie masz na wyciągnięcie ręki.
Ben ukradł książki, ale niektóre z tych rysunków powstały zanim zjawił się na rancho. Przyjechał ze Stormy. Chris kupił jej szkicowniki, mówił, że lubi rysować... To wszystko jakoś się ze sobą wiąże, tylko jak? Nie była wilkiem zanim nie przyjechała tutaj, przecież nie mogła widzieć tych wszystkich cieni, była do cholery tylko człowiekiem!
Ona nie jest normalna... Słowa Chrisa zabrzmiały w mojej głowie. Być może miał rację. Może jej nienormalność polega właśnie na tym, że dziewczyna widziała w ludziach to, kim są w rzeczywistości? Może Ben chciał ją wykorzystać? Sam nie był wilkiem i nie posiadał żadnych ponadnaturalnych mocy. Wykorzystać, ale do czego?
Raptem, jakby wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce. Zatoczyłem się do tyłu, całkowicie oszołomiony.
- Carter! Ludzie już czekają – Jay wpadł do sypialni. - Co to? Znalazłeś je?
- Nie tylko. Znalazłem odpowiedź. – Odwróciłem się do niego, ściskając w ręku rysunki Stormy. – Oni idą po nią – wydusiłem ochrypłym głosem. – Idą po Stormy.
- Syberiany?
- Stormy ma dar, który chcą wykorzystać, żeby odnaleźć Białą Waderę. Jeżeli ona wpadnie w ich ręce... Rozpęta się wojna wszystkich nadprzyrodzonych. Każdy będzie chciał ją mieć, bo tylko ona jest w stanie ją odnaleźć.
- W jaki sposób? Mówiłeś, że ta legenda to bajka.
- Nadal tak twierdzę. Jednak fakty są takie. Stormy widzi więcej. Widzi bestie ukrywające się w ludzkim ciele. Ben wiedział o tym i wcale się nie zdziwię, jeżeli okaże się, że to on spotkał się z alfą Syberianów. A to oznacza, że...
- Wiedzą wszystko o tym miejscu – dokończył Jay.
- Musimy znaleźć ją pierwsi – wyszedłem z sypialni. Teraz najważniejsze było odnalezienie Stormy. - Grozi jej niebezpieczeństwo.
Ośmiu mężczyzn czekało na nas przed domem. Cholera, szkoda, że reszta tropicieli szukała w tej chwili Bena. Teraz każdy wilk byłby na wagę złota. Najpierw kazałem im wejść do środka i złapać jej zapach. Wiedziałem, że dziewczyna trzymała się z dala od naszych, więc nie mogli wcześniej jej poczuć.
- Macie zapachy? – zapytałem, gdy wyszli po kilku minutach.
- Mamy – potwierdził najstarszy z nich. – Dziewczyna zostawiła bardzo intensywny zapach krwi. Znajdziemy ją, szefie.
Ruszyliśmy. Trop był świeży. Stormy, tak jak podejrzewałem, uciekała przez las, a przynajmniej będzie tak robiła przez większą część drogi. Trochę kluczyła, jakby nie do końca była zdecydowana, w którą stronę iść, po czym zdecydowanie ślad poprowadził nas w stronę Sacramento.
- W porządku. Pamiętajcie, że może się zmienić w wilka. Jak ją znajdziecie, od razu dajcie znać. Nie zna żadnego z was i może zacząć uciekać.
- W wilka? – spojrzeli po sobie. – W domku nie wyczuliśmy zapachu wilka.
- Jak to nie wyczuliście? – przesunąłem wzrokiem po tropicielach.
Oniemiałem. Dla mnie jej zapach był wyczuwalny z daleka, cały dom był nim przesiąknięty. Wciąż dziki, wciąż intensywny, jak tego dnia, gdy zobaczyłem ją leżącą w salonie, w swojej wilczej postaci. Zamyśliłem się. Dotarło do mnie, że faktycznie, jej zapach był inny, gdy była człowiekiem, niż gdy była wilkiem. Do tej pory nie zastanawiałem się nad tym, zbyt byłem pochłonięty myśleniem o niej, jak o kobiecie. Kobiecie, której, kurwa, pragnąłem, jak niczego na świecie. Spojrzałem na Jay'a.
- Ja też wyczuwam tylko dziewczynę.
Kurwa! No to mamy zajebisty problem. Jak to w ogóle możliwe?
- Jay, weźmiesz trzech ludzi i ruszycie na południe. Jedynie ty widziałeś jej obydwa wcielenia. Wy dwaj – wskazałem najmłodszych - wrócicie się po auto i ruszycie w stronę Sacramento. Ja pójdę z trzecią grupą. Nie powinna oddalić się zbytnio, minęło zaledwie kilka godzin. Nie zna terenu i nie ma jak zapytać o drogę. Skontaktujcie się ze mną, gdy odnajdziecie jakiś ślad. Dołączymy do was. A teraz ruszajcie.
Nie wiedziałem, czy zna te tereny, czy miała tutaj jakiś znajomych. Nie wiedziałem o niej kompletnie nic! Powinienem zmusić ją do rozmowy. Skoro nie umie mówić, mogła pisać odpowiedzi albo porozumieć się z Chrisem, bo ja za cholerę nie potrafiłem do niej dotrzeć. Blokował mnie, nie pozwalając wejrzeć w jej myśli. Nagle coś przyszło mi do głowy i zadzwoniłem do mojego omegi.
- Możesz namierzyć Stormy? – zapytałem, wyjaśniając mu w skrócie, co się wydarzyło.
- Nie. Nie jest członkiem stada.
- Szlag by to trafił! Czyli poza ściganiem jej, nie mamy żadnych szans dowiedzieć się, gdzie dokładnie jest i czy nie grozi jej niebezpieczeństwo? Stary, kurwa! Syberiany mogą być już na mojej ziemi! Jeżeli dorwą ją pierwsi... Wiesz co to oznacza?
Krwawą wojnę. Tego nie musiałem mówić. Wejście na cudzy teren było niczym w porównaniu do przejęcia dziewczyny. Przeklęty Ben! Zrobił wszystko, żebym wcześniej nie zwrócił uwagi na dar Stormy. Skierowałem na nią wściekłość na tego gnojka, a tymczasem on dogadał się z alfą Syberianów, sprowadzając ich na moją ziemię. Przeklęty, zaćpany sukinsyn!
- Posłuchaj... Ja nie potrafię się z nią skontaktować ani wyczuć, ale ty... - usłyszałem nieco zniekształcony głos Chrisa. - Ona ma twoją krew, Carter. Dzięki tobie, choć dalej nie wiem jak, stała się wilkiem. Jesteś jej alfą. To ty musisz ją odnaleźć, przed tobą się nie ukryje. Zawsze ją odnajdziesz.
Świetnie! Po prostu, kurwa, świetnie! Nie miałem żadnej szansy zlokalizować jej. Teraz czekała nas kilkugodzinna przeprawa przez las. Stormy będzie się trzymała szlaku blisko drogi, licząc na złapanie okazji. Na myśl o tym, co jej się może stać, ogarniała mnie potworna wściekłość, a wilk warczał jak opętany. Byłoby szybciej, gdybyśmy mogli się zmienić, ale był pieprzony biały dzień i widok ośmiu olbrzymich drapieżników mógłby wywołać panikę.
Po trzech godzinach musiałem przyznać, że oddaliła się bardziej niż podejrzewałem. Koniecznie musieliśmy odnaleźć ją przed zachodem słońca. W tych lasach żyły nie tylko wilki. Były istoty, które żyły w wiecznych ciemnościach. W mrocznych zakamarkach, prowadzących do miejsc, z których nie było już powrotu. Z zasady trzymali się z daleka. Obowiązywało nas niepisane porozumienie. Nie wchodziliśmy sobie nawzajem w drogę i to wystarczyło. Jeżeli Stormy wpadnie w ich ręce, a raczej w ich szpony... Kruchy pokój pomiędzy nadprzyrodzonymi rozpieprzy się w drobny mak. Dziewczyna należała do mnie, bez względu na to co chciałbym, a co muszę zrobić.
- Gdzie jesteś, Stormy? – Powtarzałem w myślach, przedzierając się przez gęsty las.
Podążaliśmy jej tropem bez wytchnienia. Jeżeli chodzi o nią, przestałem już ignorować przeczucia, bo już dwukrotnie przekonałem się, że w jakiś dziwny sposób wyczuwam, gdy grozi jej niebezpieczeństwo. Nie wiem, co to jest, ale teraz potworny strach gnał mnie do przodu. Stormy miała kłopoty. Groziło jej niebezpieczeństwo. Każda komórka w moim ciele wydawała z siebie przeraźliwe wycie.
Ratuj mnie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top