🐺15🐺
Carter
Jak to możliwe? Był pieprzony środek dnia, a ona przeszła przemianę. Zupełnie nie zachowywała się jak nowonarodzony wilk. Powinna gnać do lasu, wyć do księżyca, którego, kurwa, nie było jeszcze na niebie i atakować wszystko i wszystkich w zasięgu wzroku, słuchu i węchu. Mijają miesiące zanim nowy wilk opanuje swój zwierzęcy instynkt na tyle, żeby kontrolować swoje zachowanie.
A ona? Wciąż spokojnie leżała, obserwując mnie uważnie. Niesamowity zapach Stormy otulił mnie jak miękka tkanina. Nie ruszyłem się patrząc w te niesamowite oczy. Jeżeli takie ma oczy, gdy jest kobietą... Wciągnąłem z sykiem powietrze, gdy bulgoczący warkot zawibrował w głębi mojego gardła. Chryste, w tych oczach można było zagubić własną duszę. Jednak w tej chwili musiałem zapewnić zarówno jej, jak i wszystkim ludziom, i wilkom bezpieczeństwo. Była inna, tak jak powiedział Chris i dlatego nie wiedziałem, jak mam z nią postępować.
- Usuń wszystkich z zasięgu wzroku, stąd aż do linii lasu. – Wydałem w myślach polecenie, ani na chwilę nie odwracając spojrzenia od spokojnych, chabrowych oczu. - Daj znać ludziom pilnującym terenu, że może zrobić się gorąco. Nie wolno im użyć broni ani niczego, co mogłoby ją zranić. Pozostali niech wracają do obowiązków. Zostań na zewnątrz z Jay'em. Nikogo więcej ma nie być.
Wilczy łeb zwrócił się teraz w stronę Chrisa. Ruda sierść zalśniła w słońcu, gdy wilczyca przechyliła na bok głowę. Chabrowe oczy tylko obserwowały.
- Kurwa! Wygląda, jakby cię usłyszała.
Kolejny powolny ruch i znowu utkwiła we mnie spojrzenie.
- Niemożliwe.
Jej głowa przechyliła się na bok i, kurwa mać, wyglądała, jakby się uśmiechnęła! Postanowiłem spróbować.
- Stormy – zwróciłem się do niej.
Tak jak w szpitalu, moje słowa rozbiły się o niewidoczną tarczę, przez którą nie potrafiłem się przebić. Do diabła! Jak ona to robiła? Z rosnącym zirytowaniem potarłem palcami skronie.
- Carter, nie zbliżaj się do niej. Jest dzika.
- Jestem jej alfą – odwarknąłem. - Winna jest mi posłuszeństwo.
Do moich uszu dotarło parskniecie, a chabrowe oczy zalśniły. Powoli podniosła się i stanęła na podłodze. Miała przepiękną, długą sierść w jednolitym kolorze i długi puszysty ogon, tworzący z grzbietem jedną linię. Jedynie na klatce piersiowej, w miejscu gdzie u człowieka łączą się obojczyki zauważyłem białą plamkę w kształcie grotu strzały. Wilczyca była mniejsza niż normalne dorosłe osobniki. Oniemiały obserwowałem, jak jej wilcze łapy poruszały się pewnie, gdy minąwszy mnie, wbiegła na piętro.
Co to, do cholery, było?
- Jezu, Carter! – Chris oparł się o drzwi wycierając ramieniem spocone czoło. – Ona...
- Zostaw mnie z nią, ale trzymajcie się w pobliżu.
Powinienem za nią pójść czy nie? Cała ta sytuacja nie powinna się w ogóle wydarzyć, a jednak stałem, patrząc na schody. Wciąż sobie powtarzałem, że przecież nie ma cholernej pełni, a ja jej, do licha, nie ugryzłem! Ta przemiana nie miała prawa się wydarzyć!
Wszystko co wiązało się ze Stormy było cholernie dziwne. Była wilkiem, ale jakby do końca nie pojmowała relacji w stadzie. Jest alfa i są jego rozkazy, którym słabsze osobniki muszą się poddać. MUSZĄ!
Co teraz? Spojrzałem ponownie w stronę schodów. Słyszałem na zewnątrz Jay'a i Chrisa, wydających ludziom polecania. Wiedziałem, że dom był otoczony przez moje najlepsze wilki tropiące, dla których ściganie zdziczałych osobników, było jak spacer po lesie. Teren czysty, a reszta stada i pracownicy bezpieczni.
- Bądźcie gotowi.
Przekazałem i ruszyłem na górę. Wolno, żeby wiedziała, że nadchodzę i rozglądając się na boki, żeby ocenić najsłabsze punkty, gdyby przyszło mi z nią walczyć w domu. Myśl, że mógłbym ją skrzywdzić napełniała mnie niepokojem. Była jeszcze, kurwa, taka młoda... Nie potrafiła walczyć, nie potrafiła się bronić... Nie była dla mnie żadnym przeciwnikiem. Jeżeli zmusi mnie do walki, nie będę miał innego wyjścia.
Będę musiał ją zabić.
Z wysuniętymi pazurami powoli podszedłem do lekko uchylonych drzwi sypialni. Wszystkie zwierzęce zmysły wyostrzyły się. Serce Stormy biło serca wolno i spokojnie. Oddech też miała miarowy, a przede wszystkim, nie dochodził do mnie nawet najcichsze warczenie. Krew dudniła mi w uszach, gdy delikatnie popchnąłem drzwi.
Zobaczyłem dość duży fragment sypialni, ale jej nie było w zasięgu wzroku. Zrobiłem krok do przodu, napinając wszystkie mięśnie. Jak czający się do skoku zwierz ugiąłem nogi gotowy odeprzeć niespodziewany atak. Żadnego ruchu, tylko bicie serca i oddech, jakiś szelest.
- Stormy... Nie chcę cię skrzywdzić, wilczyco...
Mój głos, zniekształcony przez wysunięte kły brzmiał jak warkot. Włosy zjeżyły mi się na karku, kiedy wszedłem głębiej do pokoju. Jej dzika zwierzęca natura będzie kazała jej walczyć, zabić, zanim przeciwnik zabije ją. Czułem, jak materiał koszuli i spodni zaczyna rozchodzić się, przygotowując moje ciało do całkowitej przemiany. Kolory otoczenia zmieniły się tak nagle, że
Wilcze oczy od razu odnalazły swój cel i... Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, co powiedzieć. Stałem jak słup, wlepiając wzrok w leżącą na łóżku postać.
- Kurwa!
- Co jest, Carter? - Usłyszałem zaniepokojony głos Christiana.
- Po prostu w to nie wierzę!
- Chce zaatakować? Uspokój ją.
- Niby, kurwa, jak?
- Do cholery, jesteś alfą! Musi cię posłuchać!
- Najpierw to się, kurwa, musi obudzić - warknąłem w myślach na dupków na zewnątrz. - W tej chwili właśnie śpi.
- Że niby co robi? Wchodzimy. - Zadecydował Jay.
No chyba ogłupieli! Zagapiłem się na nią, jakbym nigdy w życiu nie widział nagiej kobiety. Ale właśnie tak się czułem. Jej ciało było doskonałością. Leżała na boku, trzymając dłoń pod policzkiem. Jej zadziwiająco czarne rzęsy kładły się wachlarzami na kremowym policzku. Miała wysokie kości policzkowe i lekko skośne oczy, teraz przysłonięte powiekami. Długie, ognisto rude włosy okrywały ją, jak pled. Najpiękniejsza kobieta, jaką widziałem w życiu.
Słysząc otwierające się na dole drzwi, podszedłem szybko do łóżka i zakryłem nagą dziewczynę, leżącą w poprzek kołdrą. Myśl, że ktoś mógłby zobaczyć jej nagie ciało budziła się we mnie wściekła furia. Byłem całkowicie skołowany. Dosłownie kilka minut temu leżała w swojej wilczej postaci, a teraz najspokojniej w świecie spała! W co ona pogrywa?
Z niewiadomych sobie powodów nie pozwoliłem im wejść do sypialni. Jakiś impuls kazał mi zatrzymać ich na schodach. Z każdą chwilą zdezorientowanie mijało, a pojawił się gniew. Chaotyczny, bo nie wiedziałem na co tak naprawdę się kwurwiam i podsycany widokiem jej nagiego ciała, jaki wciąż miałem przed oczami.
- Chodźcie – ruchem głowy wskazałem na salon.
Chciałem mieć widok na schody i zareagować, gdy wilczyca będzie chciała opuścić dom. Jak miałem z nią porozmawiać, skoro dziewczyna nie mówiła? Wyrzucała mnie ze swojej głowy, nie pozwalała przeniknąć jej myśli. Cholernie mnie to frustrowało.
Czas mijał, a ja przysłuchiwałem się rozmowie Chrisa z Jay'em, ale nie odezwałem się ani razu. Mój omega prawie wyrwał wszystkie włosy, krążąc niespokojnie i próbując znaleźć wytłumaczenie tej sytuacji.
- Jasna cholera! Jeszcze nie słyszałem o takim przypadku!
- Może przegapiłeś symptomy? – Zasugerował po raz kolejny Jay. – Biegałeś do niej z jakimiś kartonami i mogło ci umknąć, że szykuje się do przemiany.
- Jak, kurwa, umknąć? – warknął wbijając w niego wściekłe spojrzenie. - Byłem u niej po kilka razy dziennie. Była zupełnie spokojna. A poza tym, mądralo, zerknij na zewnątrz. Jakbyś nie zauważył, jest środek pieprzonego dnia, a do pełni daleko!
Moją uwagę zwrócił wcześniejszy komentarz Jay'a dotyczący jakichś paczek. Faktycznie, widziałem Chrisa niosącego jakiś karton.
- Co jej przyniosłeś? – zapytałem rozglądając się za wspomnianym przedmiotem. – Widziałem, jak coś niosłeś.
Ten spojrzał na mnie zmieszany. Co jest grane? Kazałem mu tylko ją obserwować. Czyżby w ciągu tych dwóch dni do czegoś między nimi doszło? Uprzedzałem go! Jeżeli jej choćby dotknął, rozszarpię mu pieprzone gardło!
- Jakbyś zapomniał, to spieszę powiedzieć, że w dalszym ciągu potrafię przeczytać twoje myśli – odpowiedział spokojnie, patrząc jak dziki płomień zmienił moje oczy.
- Nie każ mi się powtarzać... - zignorowałem jego komentarz.
- Och, do jasnej cholery! – Szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz i wniósł do środka karton. Wysunął pazury i szybkim ruchem rozciął, wyrzucając z siebie słowa. – Chciałem jej zrobić przyjemność. Zamknąłeś ją w tym cholernym domu i nie pozwalasz wyjść na zewnątrz. Zastanowiłeś się choć przez chwilę, co dla niej znaczy wrócić tutaj po tym, co się jej przydarzyło? No jasne, że nie! Ma tylko nie sprawiać kłopotów i siedzieć cicho, a jak przyjdzie czas, weźmiesz ją do łóżka i przelecisz.
- Nie twoja sprawa, co z nią zrobię – warknąłem wbijając w niego wściekły wzrok.
Wilk we mnie wyszczerzył kły, ale powstrzymałem zwierzaka. Teraz rozmawiałem jak facet z facetem. Jeżeli uznam, że czas na wytoczenie cięższego sprzętu, drzewa będą się łamać jak zapałki, gdy złapię drania za sierść na karku.
- Proszę! – Rzucił mi na kolana zawartość kartonu. – Chciała się czymś zająć, więc kupiłem to jej.
Szkicowniki, zwykle szkicowniki z białymi gładkimi kartkami. Patrzyłem, jak Christian wyciąga z kartonu różnego rodzaju pudełka i nie miałem pojęcia, do czego to jej potrzebne. Kredki, ołówki, kolorowa kreda. Zgłupiałem kompletnie.
- Lubi rysować. Rysuje dosłownie wszystko, ale najbardziej lubi rysować ludzi. Przesiadywała w oknie salonu i szkicowała na kartkach z jakiegoś notesu – poszedł do kuchni i po chwili wrócił z plikiem małych karteluszek. – Chciałem, żeby miała się czym zająć, skoro nie może wychodzić.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? – powiedziałem z wyrzutem przeglądając rysunki.
Cienkie zeszytowe kartki zupełnie nie nadawały się do rysowania. W niektórych miejscach były poprzerywane od zbyt mocnego nacisku ołówka, ale postacie na nich wyglądały jak żywe, jakby się ruszały. Przez ramię spojrzałem w stronę okna. Miała z niego widok na stajnie i wybieg dla koni, i je też rysowała. Najwięcej było tych z podobizną tego czarnego wariata. Każdy szczegół potężnej sylwetki konia oddała tak dokładnie, jakby stała tuż obok niego. Nawet ten dziki błysk w jego czarnych oczach.
Zrobiło mi się głupio. Christian miał rację. Zamknąłem Stormy w domu i odgrodziłem od wszystkiego i wszystkich. Jedynymi osobami, które ją odwiedzały była Maria i on. Uwięziłem ją. Dla wilka utrata wolności, to jak powolna śmierć. Stormy siedziała i patrzyła przez okno, jak życie toczy się na zewnątrz, jak ludzie i wilki chodzą, śmieją się. Po prostu żyją. To, że zrobiłem to chcąc zapewnić jej bezpieczeństwo, było tylko kiepską wymówką.
Nie, ja chciałem ją odizolować od wszystkich, sprawić, że kiedy przyjdzie na to pora, z wdzięcznością przyjęłaby moją propozycję zamieszkania w apartamencie, który dla niej przeznaczę. Nawet już zleciłem poszukanie odpowiedniego miejsca mojej nowojorskiej firmie.
- Trzeba mi było powiedzieć! – Zerwałem się z miejsca odrzucając na bok wszystkie szkicowniki. Hałas jakiego narobiły brzmiał jak trzask bicza i od razu spojrzałem w stronę schodów, bojąc się, że mogłem obudzić dziewczynę. – Mam teraz, do cholery, na głowie wszystkich członków klanu – syknąłem zniżając głos, nie panując już nad wściekłością. – Więc wybacz, że nie poświeciłem więcej uwagi komuś, kogo nie zapraszałem, a jest jedynie pieprzonym problemem!
- Pieprzonym problemem, który sam byś chciał wypierzyć – odpowiedział Chris zaplatając ramiona na piersi. Jego spokojne spojrzenie przewiercało mnie na skroś. – Tylko, że sytuacja się trochę skomplikowała, prawda, Carter? Teraz nie możesz tego zrobić tak, jak chciałeś. Chyba, że miałeś w planie przelecieć Stormy tak jak wszystkie inne, a po wszystkim pozwolić innym się z nią zabawić.
- Kurwa! – ruszyłem w jego stronę z zaciśniętymi pięściami.
- Przestańcie, do cholery! – Jay wszedł pomiędzy nas, powstrzymując mnie przed zmasakrowaniem mojego omegi. – Jesteśmy przyjaciółmi! Macie zamiar kłócić się i bić o jakąś kobietę? W dodatku taką, o której kompletnie nic nie wiemy, poza tym, że posuwał ją Ben?
No i po chuj mi o tym przypomniał?!
Wściekły minąłem ich obu i wypadłem na zewnątrz. Normalny facet w takiej sytuacji miał dwa wyjścia. Doprowadzić do konfrontacji z przeciwnikiem i za pomocą własnych pięści udowodnić swoją rację. Albo pójść do siłowni i wylądować wściekłość na pieprzonym worku treningowym. Walić w niego tak długo, aż padnie z wyczerpania. Ja nie byłem, kurwa, normalny, a facet, którego chciałem zmasakrować był moim omegą i przyjacielem.
Christian... Facet, którego znałem od szczeniaka. Przyjaciel, któremu ufałem, i któremu powierzyłbym własne życie. Ale ten facet trzymał pieprzoną rękę na Stormy, a teraz brzmiał jak zazdrosny fiut. Dziewczyna była moja i wara od niej każdemu, kto lubi swoje życie, a przede wszystkim swojego kutasa.
Chciałem ugasić wrzącą we mnie wściekłość. Przez trawnik ruszyłem w stronę domu. Jak dobrze pójdzie uda mi się znieczulić najlepszą whisky jaką znajdę. A potem zrobię z tym porządek. Jak facet z facetem.
Czułem na sobie zaciekawione spojrzenia członków mojego stada. Wiedzieli, że coś się wydarzyło w domku gościnnym. Zebrani w niewielkie grupki, odsuwali się z cichym skomleniem, gdy ich mijałem. Widząc ciemne włosy jednej z wilczyc i jej uśmiech, doszedłem do wniosku, że mam jeszcze jedno wyjście.
- Pójdziesz ze mną – rzuciłem przechodząc obok.
Wiedziałem, że uśmiechnęła się z wyższością do pozostałych kobiet, ale miałem to w dupie. Znalazłem sposób na rozładowanie furii i miałem zamiar wykorzystać do tego Maggi.
Gniewny seks.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top