🐺11🐺
Stormy
Halò, nighean...
Oderwałam się od własnego ciała, spoczywającego na szpitalnym łóżku. Z góry widziałam otaczające mnie maszyny, które wydawały jednostajne przeszywające mózg dźwięki. Nie wiedziałam, gdzie jestem, poza tym, że moje ciało spoczywa tam na dole.
- Kim jestem?
- Jesteś wszystkim... Jesteś życiem i śmiercią zapisaną w pradawnych czasach. Jesteś zwiastunem klęski i gwarantem pokoju. Masz we władaniu wszystkie stworzenia żyjące na tej Ziemi i winne są ci one posłuszeństwo.
Ten głos był we mnie i dookoła mnie. Dźwięczny i zamglony, jakby dobiegał do mnie z krańców świata. Otulał mnie, jak kojące i ciepłe ramiona.
- Mnie już nie ma, ale ty jesteś. Masz władzę i mądrość wszystkich pokoleń żyjących przed tobą. Masz moc, która potrafi zniszczyć świat.
- Czy ty istniejesz?
- Oczywiście, że tak. Jestem w tobie, w każdej kropli twojej krwi, tak jak byłam wiele pokoleń przed tobą. Jesteś mną...
- A kim ty jesteś?
- Jestem światłem i mrokiem. Śmiercią i życiem. Nieskończoną władzą i magią tak wielką, że w czasach, kiedy żyłam, była zbyt niebezpieczna. Nikt nie wiedział jak nią władać, dlatego zabrałam ją i ukryłam na setki lat. Chcesz poznać historię rodu, który zniszczył magię, Stormeil?
- Tak się nazywam?
- Nosisz teraz inne imię, ale jesteś Stormeil.
- A co z tą historią, o której mówisz?
- Wiele lat temu, w wysokich zimnych górach, w kraju który teraz nazywa się Szkocja, żyła wieczna magia. Świat zamieszkiwały wtedy istoty, które nie przypominały ludzi. Niektóre z nich żyły wiecznie, niektóre posiadły dar zmieniania wyglądu. Inne latały albo żyły w wiecznych ciemnościach. Świat był wtedy inny, Stormeil, choć równie niebezpieczny. Teraz istoty obdarzone nadprzyrodzonymi zdolnościami muszą się ukrywać. Żyją wśród innych ludzi, uwiezieni jak w klatkach i niewiele już miejsc zostało, gdzie naprawdę mogą być wolne. To ich kara.
- Dlaczego tak się stało?
Nie byli godni. Byli potworami, które chciały zagarnąć magię tylko dla siebie. A ona jest dla wszystkich. Bez niej nie ma równowagi. Byłam ostatnią z rodu i wraz z moją śmiercią magia zniknęła.
- Ale ty przecież żyjesz.
- Ty żyjesz Stormeil, a to oznacza, że magia się odrodziła, tak jak tego chciałam.
- Powiedziałaś, że byli potworami. Co to oznacza?
- Poznasz teraz historię chciwości i bezkresnej żądzy władzy, która doprowadziła do zagłady niejeden ród. W czasach, gdy żyłam, były trzy białe wilczyce. Gdy istoty nadprzyrodzone zorientowały się, jak wielką moc posiadają, zaczęto bezlitośnie na nie polować. Zabito dwie z nich, a wówczas wzrok potworów skupił się na ostatniej waderze. Schwytana, stała się więźniem władcy potężnego rodu zmiennokształtnych. Mając ją w niewoli, rządził on twardą i krwawą ręką. Widziała, jak na przestrzeni wielu lat, synowie mordowali ojców, żeby przejąć władzę i jak mordowali własnych braci, żeby tej władzy nie oddać. Wówczas na świat przyszedł najokrutniejszy z nich, Ulfric. Przez wiele lat dręczył ją, tak jak dręczył własny klan. Nie wiedziała do czego jest zdolny, dopóki pewnej nocy nie przeszył jej mieczem.
- Zabił ją?
- Zmusił, żeby się przekształciła. Tylko w taki sposób mogła się wyleczyć. Gdy dokonała przemiany, a jej rany zaczęły się goić, wziął wilczycę siłą. Chciał, żeby urodziła mu syna. Trzymał ją w takim stanie, z otwartymi ranami, przebitą mieczem, dopóki nie był pewien, że jest brzemienna. Wtedy dał jej spokój. Myślał, że oczekując dziecka nie mogła się zmienić. Wywiózł ją do zamku w niedostępnych górach i tam zamknął. Dostarczał jedzenie, ale nikt nie mógł widzieć ani rozmawiać z wilczycą. Musisz wiedzieć, że nienawiść była jej obca. Nie po to białe wadery pojawiły się na świecie niosąc swoją magię, ale tego potwora nienawidziła. Gdy zorientowała się, że rośnie w niej podwójne życie, wiedziała, że za wszelką cenę musi ocalić przed nim córkę. W noc, gdy nadeszła jej pora, zmieniła się i uciekła do lasu, w pobliże wioski, w której zamieszkiwali ludzie. Tam przyszły na świat bliźnięta. Zostawiła dziewczynkę pod drzwiami ludzkiego domostwa i wróciła do zamku, aby jej los zamknął się, dając dziecku szansę na życie. Tej samej nocy, gdy potwór wrócił odebrać syna, zabił wilczycę. Nigdy się nie dowiedział, że w ostatnim tchnieniu życia, podarowała córce całą swoją moc i rzuciła klątwę na cały klan.
- Przeklęła własne dziecko? – zapytałam przerażona.
- Odebrała im możliwość odnalezienia bratniej duszy. Musisz wiedzieć, że mężczyzna, który wziął ją siłą, zabił własną partnerkę. Widząc takie bestialstwo, postanowiła ich ukarać. Od tamtej pory, żaden potomek wilczycy nie spotkał swojej bratniej duszy. Nie zasłużyli na to, stawiając prawo czystej krwi na pierwszym miejscu.
- A syn, którego urodziła? On nie posiadał żadnych mocy? – chciałam wiedzieć.
- Tylko córki władają magią, Stormeil.
Ponownie spojrzałam na własne ciało leżące w dole. Bezwładne, połamane, takie kruche. Doskonale wiedziałam, przez kogo znalazłam się w takim stanie. Pamiętałam ból, gdy odurzony i wściekły Ben, wpadł w jakiś szał. Jak zwykle, wyżył się na mnie. Miałam dosyć życia w tym piekle. Dość bicia, poniżania i tych wszystkich okropnych rzeczy, które mi robił. Obiecałam sobie, że gdy tylko wyjedzie, ucieknę jak najdalej.
Nagle zauważyłam mężczyznę. Ukryty w cieniu, patrzył na moje ciało leżące na łóżku. To był on. Alfa o przeszywającym spojrzeniu jasnych błękitnych oczu. Ten sam mężczyzna, którego zobaczyłam tamtego pamiętnego dnia w SoHo. On i jego wilk, z którym stanowił jedność, pragnęli mojej śmierci. Kim tak naprawdę był?
- On ma w sobie mrok swoich przodków, ale jest od nich po tysiąckroć lepszy. Jest najczarniejszą otchłanią, która chronić będzie światło. Dzięki niemu magia w końcu się przebudziła, a jego krew płynie teraz w twoim ciele. Zostań z nim. On wie, jak cię ochronić. Będzie twoją tarczą i bronią, gdy przyjdzie na to czas.
- Poczekaj! – spanikowana rozejrzałam się dookoła. Jakaś siła ciągnęła mnie w dół. Pchała w stronę leżącego pode mną roztrzaskanego ciała i mężczyzny, który w milczeniu je obserwował. - Kim jestem?
Jesteś panią magii i wszystkich istot nadprzyrodzonych. Mając u boku tego mężczyznę wspólnie zaprowadzicie pokój. Mam nadzieję, że tym razem zasłużą na twój wielki dar. Nie bój się cieni, dzięki nimi widzisz ludzi w potworach i potwory w ludziach. To dar, który ci podarowałam.
Jesteś Białą Waderą.
🐺
Nie chciałam się budzić. Było mi tak dobrze w tym stanie. Wsłuchiwałam się we własne ciało, czując jak połamane kości zaczynają się zrastać, jak moja skóra zamyka krwawiące rany. Poza tym, nie wiedziałam co mnie czeka, gdy w końcu otworzę oczy. Niepokoił mnie mężczyzna, który ani na chwilę nie opuścił mojego pokoju.
O tak. Wiedziałam, że patrzy na mnie, na każde poruszenie mojej klatki piersiowej unoszonej przez aparaturę. Mogłam już oddychać samodzielnie, ale komu miałam to powiedzieć? Jemu? Coś dziwnego mnie z nim łączyło, ale nie wiedziałam co. To co mi się przyśniło, gdy moje serce przestało bić, było takie niejasne.
Do pokoju wszedł kolejny mężczyzna. Tych dwóch miało w sobie wielką moc. Gdzieś z zakamarków pamięci napłynął do mnie obraz mężczyzny o zielonych oczach. Już go widziałam. Tak samo, jak kolejnego, który do nich dołączył. Z tym mężczyzną wiązały się inne wspomnienia. Pamiętałam dotyk jego palców na mojej dłoni i łagodny głos. Dlaczego nic nie wiem o tym ukrytym w ciemnościach?
Widziałam tylko jasne płomienie jego oczu. Nieruchome tak jak i on sam. Był ponad towarzyszącymi mu mężczyznami. Miał władzę absolutną, którą nawet ja czułam.
- Może wrócisz do domu, Carter? Dam ci znać, kiedy się obudzi, ale na moje oko zajmie to kilka dni, może nawet tydzień.
- Dlaczego tak długo?
- Nie została ugryziona. Gdyby tak się stało, mogłaby się zmienić, a wilcza krew zrobiłaby swoje – wyjaśnił mężczyzna. - Nadal jest człowiekiem, choć dzięki tobie ma trochę naszej krwi. Wyjdzie z tego. Dopóki jej rany nie zaczną się goić, będę ją utrzymywał w śpiączce. Lepiej dla niej, żeby nie czuła tego bólu.
- A co z reanimacją? Jej serce wciąż jest słabe, może stanąć.
- To była reakcja na naszą krew. Jesteśmy drapieżnikami i taka sama jest nasza krew. Zadziałała jak potężne wyładowanie elektryczne i jej serce stanęło.
- Dowiedzieliście się, jak się naprawdę nazywa? Przecież nie możemy do niej mówić 'dziewczyna'.
- Stormy...
Ukryty w cieniu mężczyzna poderwał głowę.
- Co powiedziałeś, Chris?
- Ja? Nie odezwałem się słowem. To Jay mówił.
Mężczyzna spojrzał na wysokiego blondyna stojącego po jego prawej stronie. Już wcześniej zauważyłam, że zawsze zajmują dokładnie te same pozycje. Jakby były im z góry przeznaczone.
- Pytałem się tylko...
- Nie. Powiedziałeś...
- Stormy...
- No właśnie! Powiedziałeś Stormy.
- Niczego takiego nie mówiłem, Carter.
- To w takim razie kto? I kim jest Stormy.
- Ja... Ja jestem Stormy...
Pozwoliłam, żeby mój głos dotarł do nich wszystkich. Poderwali głowy. Wyglądali, jakby zaczęli węszyć w powietrzu, jak... wilki.
Skupiłam się na czarnowłosym mężczyźnie, który stał najdalej z nich. Jego spojrzenie przeszywało mnie swoją mocą. Rozświetlone jak lodowate płomienie, niosące ze sobą niewypowiedzianą groźbę.
- Stormy? – jego głęboki głos otulił mnie z każdej strony.
Był silny. Twardy i wymagający bezsprzecznego posłuszeństwa. Miałam wrażenie, że coś próbuje wedrzeć się do mojej głowy i wcale mi się to nie podobało.
- Nie uda ci się to – ostrzegłam.
- Jesteś mi winna posłuszeństwo, Stormy. - Zagrzmiał we mnie jego głos. - Jestem twoim panem.
- Nie mam pana nad sobą. Jestem wolna.
- Jesteś wilczycą, Stormy, młodym jeszcze szczeniakiem. Ja jestem twoim alfą i masz być mi posłuszna, dopóki nie nauczę cię, jak być prawdziwym wilkiem.
- A jeżeli nie chcę być taka jak ty?
- Nie masz wyjścia, wilczyco. Masz w sobie moją krew. Jesteś moją własnością.
Nie spodobały mi się jego słowa, a jeszcze byłam zbyt słaba, aby podjąć z nim walkę. Zamknęłam podświadomość, żeby nie mógł do mnie dotrzeć. Czułam, jak stara się ją przeniknąć i w końcu zirytowany warknął na mnie.
- Wpuść mnie, Stormy!
Milczałam... Jeszcze nie miałam mu nic do powiedzenia, ale jednego byłam pewna. Będzie chciał mnie złamać. Jako alfa i jako mężczyzna. Komu ulegnę najpierw, o ile rzeczywiście to ja ulegnę? Na razie będę tylko obserwowała.
🐺
- Co się dzieje, Carter?
Zirytowany jej nieposłuszeństwem wyszedłem z pokoju. Do cholery, nie miałem pojęcia, co się przed chwilą wydarzyło. Do tej pory nie potrafiłem przeniknąć jej umysłu. Teraz sama mnie do niego wpuściła i była przy tym taka bezczelna, że miałem ochotę przetrzepać jej tyłek. Ma szczęście, że poleży jeszcze tak długo. Gniew na nią znacznie mi przejdzie, zanim moja ręka naznaczy jej pośladki.
Skąd wiedziała, że nie jestem jej alfą? Wilcza krew, moja krew, powinna sprawić, że z pochyloną głową wypełni każde moje polecenie. To prawda, że nie przejdzie przemiany, sama krew nie wystarczy. Musiałaby zostać ugryziona. Dopiero wtedy stałaby się prawdziwym wilkiem. Ale ona się nie nadaje. Jest za słaba, za delikatna. Będąc wilkiem, nawet w moim stadzie, będzie narażona na ataki silniejszych osobników. Stanie się ostatnim ogniwem w łańcuchu i nawet moja krew jej nie pomoże. Nie chciałem jej oglądać w takim stanie, z podkulonym ogonem, uszami płasko położonymi na wilczym łbie. Zbyt dużo już przeszła w swoim człowieczym życiu, żeby stać się taka jak ja.
- Słyszeliście ją?
- Tylko jej imię – odparł Jay zerkając na drzwi, za którymi leżała.
- Jak jej się to udało? Przecież to niemożliwe!
Połączenie umysłów wszystkich osobników w stadzie było możliwe tylko wtedy, gdy przebywały w swojej zwierzęcej postaci. Poza alfą, jego betą i omegą, żaden członek stada nie potrafił nawiązać takiego kontaktu, będąc człowiekiem. Natomiast my mogliśmy czytać w ich myślach niezależnie od tego, w jakiej się znajdowali postaci. Proste?
Jak budowa radzieckiego cepa! W takim razie, jak do licha, udało się to dziewczynie? Nie, do cholery. Ona ma imię.
Stormy... Burza...
- To niemożliwe... - powtarzał z niedowierzaniem Jay, a Chris potwierdzał to kiwając głową. – Musiało się nam wydawać.
- Wszystkim trzem? – Zacząłem masować palcami skronie. Od wielu godzin nie zmrużyłem oka. Byłem cholernie zmęczony, ale moje ciało wciąż działało na najwyższych obrotach. – Słyszeliście jak z nią rozmawiałem?
- Tylko to co do niej mówiłeś – odpowiedział wciąż kręcąc głową Christian. – Co ci powiedziała?
Zaśmiałem się... Jej słowa wciąż rozbrzmiewały w mojej głowie. Bezczelna. Jakim prawem odmawiała uznania mnie za swojego pana? Spojrzałem na Christiana.
- Jesteś pewien, że nie zmieni się?
- Nie słyszałem o takim przypadku. Twoja krew pozwoli tylko na wyleczenie jej ran. Jeżeli chcesz ją zmienić, musi zostać ugryziona. Wilcza toksyna tylko w taki sposób działa.
- Chcesz ją przemienić?
- Nie – odpowiedziałem Jay'owi zdecydowanym twardym głosem.
- Dlaczego?
- Nie nadaje się na wilka. Jest słaba i nie poradzi sobie. Lepiej dla niej, żeby została człowiekiem. Dzięki obecności mojej krwi w jej organizmie, będzie silniejsza, a jej rany będą się goić tak szybko jak nasze. Jesteś pewny, że wyjdzie z tego? – zwróciłem się do Christiana.
Na twarzy omegi zobaczyłem nikły uśmiech, pierwszy od kiedy znaleźliśmy Stormy nieprzytomną
- Wracaj do domu, Carter.
Szkocja, gdzieś nad Morzem Północnym, 11.03.2024
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top